Pokazywanie postów oznaczonych etykietą benkyo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą benkyo. Pokaż wszystkie posty

10 stycznia 2011

Chagall

Byłam w sobotę na wystawie Marca Chagalla i awangardy rosyjskiej. Zanim się zebrałam z pięknego słonecznego dnia (pierwszego od dwóch tygodni - teraz tu jest zimno, mokro i smętnie) zrobił się pochmurny i po godzinnej jeździe na rowerze ręce prawie zamarzły, ale opłaciło się ^^ Po pierwsze dostałam bilet za darmo (od jakiejś Japonki, której znajomy nie mógł przyjść) :D a po drugie zostałam naprawdę mile zaskoczona tłumem w muzeum. Są jeszcze na tym świecie ludzie, którzy doceniają porządną sztukę ^^

A propos wycieczek rowerowych za kulturą, wybrałam się też do pubu brytyjskiego, gdzie wreszcie udało mi się napić cidera. Aaach, nie sądziłam, że tęskniłam aż tak bardzo :P Wybrałam się ze znajomą Japonką w środę, czyli Ladies Day i nie dość, że pinta kosztowała 600Y, a nie 800 to jeszcze dodatkowo dostałyśmy free cake, w tamtym tygodniu egg tart^^ Mniam!

Jutro wracam na zajęcia... Po trzech tygodniach pod znakiem imprez i oglądania dram będzie ciężko (zwłaszcza wstawać... dalej codziennie mam zajęcia o 8:40...) tym bardziej, że zaczynają mi się zajęcia z filmu japońskiego i humoru w gazetach, co oznacza cztery godziny tygodniowo więcej i wtorek i czwartek wypakowany zajęciami od 8 do 18. No i muszę też ruszyć z moim researchem, bo znając życie łatwo nie będzie, zwłaszcza jeśli mam napisać paper po japońsku...

2 grudnia 2010

kengaku

Wizyta na lekcji no jawiła mi się jako przyjemnie spędzone dwie godzinki w towarzystwie autochtonów. Potem miałam iść na imprezę urodzinową koleżanki do restauracji mongolskiej. Znakomicie. Szykowała się pożytecznie spędzona środa, a znając Japończyków spodziewałam się, że impreza zakończy się o 20, najpóźniej o 21 i akurat będę miała jeszcze czas przygotować się na czwartkowe zajęcia.
Oczywiście było zupełnie inaczej. A właściwie dalej po japońsku ;] Pamiętajcie: NIGDY nie wierzcie ich organizacji.

Po pierwsze wkopałam się jeszcze w lekcje fletu japońskiego. Mój zdrowy rozsądek coś za słabo krzyczał, że skoro flet jest o 14:30 a no o 17 to zapewne wynudzę się przez ten czas... Nie tylko się wynudziłam, ale jeszcze naraziłam na szwank moją błonę bębenkową nienawykłą do świdrujących dźwięków.
Lekcja wyglądała tak, że nauczyciel śpiewał linię melodyczną (sylabami) oraz uderzał dwoma patykami w drewniany klocek co już samo na dłuższą metę było hałaśliwe i nie do zniesienia. A do tego dochodził jeszcze dźwięk fletu, dużo wyższy niż naszego poprzecznego, niemalże fałszujący.
Oczywiście całą lekcję spędziłam w siadzie japońskim i umierałam. Do tego atmosfera była wyjątkowo podniosła, uczniowie czołobitnie (nie przesadzam) kłaniali się nie tylko nauczycielowi, ale i sobie nawzajem. Ja nawet nie próbowałam, bo na pewno wyglądałoby to pokracznie i żałośnie.

Następnie no. W świątyni. Jak się okazało oprócz mojej znajomej i jej koleżanki, która poznałam na flecie, było jeszcze tylko dwoje gajdzinów. Koreanka zdecydowanie była obznajomiona z kulturą czołobitności, całe szczęście oprócz niej był jeszcze Amerykanin - na nich można liczyć, że zawsze wypadnie się lepiej ;] :P
No było całkiem sympatyczne, tym bardziej, że znałam tekst sztuki, ale tu również sposób śpiewu był na dłuższą metę irytujący dla mych uszu. Następnie przeszliśmy do sąsiedniego pomieszczenia, które mieściło całą regularną scenę no: podest z sosnami i scenę pod dachem. Z ciekawością zobaczyłam ją na żywo, bo do tej pory znałam ją głównie ze schematów w podręczniku. Koleżanka ćwiczyła machanie wachlarzem i stąpanie po scenie, a ja zamarzałam!!! Ta ogromna sala zupełnie nie była ogrzewana i temperatura była taka sama jak na zewnątrz >>>>.> Szczękając zębami zrobiłam kilka zdjęć i filmik i uciekłam z powrotem wystawić się na ciepłą klimę.
Następnie mieliśmy jechać do parku Ohori, który był oddalony o dobre 20 minut rowerem. Stwierdziłam więc, że zostawię rower, pojadę tam razem ze wszystkimi samochodem, a potem odwiozą mnie z powrotem i do akademika wrócę już rowerem.
Jakże się zdumiałam kiedy okazało się, że w parku nie ma restauracji mongolskiej a kolejne tradycyjne zajęcia! ... A była już 20... Nic to, musiałam oglądać kolejny ceremoniał klękania przed przesuwanymi drzwiami, czołobitne ukłony i przepraszanie za to, że przerywamy lekcję, choć na pewno było to umówione. Razem z równie skołowanym Amerykaninem przesiedzieliśmy kolejną godzinę na lekcji tym razem bębenka. I podobnie jak z fletem, nie był to tylko bębenek (oczywiście koszmarnie głośny), ale również śpiew i stukanie w klocek. Umierałam, moje kolana razem ze mną.
Zorientowałam się również, że Japonka chciała mnie zawieźć ze wszystkimi do restauracji, a dopiero potem odwieźć do świątyni. Wszystko byłoby fajnie gdyby nie to, że restauracja była po drodze do akademika, więc zupełnie nie było potrzeby powtarzać tej samej drogi samochodem dwa razy w te i we wte, a potem jeszcze rowerem. Jak widać dla Japończyków to nie jest takie oczywiste.
Zanim dojechałam do restauracji była 21:30. Przynajmniej jedzenie było smaczne, a ja byłam już strasznie wygłodniała. Zmyłam się jako pierwsza o 23:30 i dojechałam ledwo żywa do akademika po północy. Nawet nie próbowałam robić czegokolwiek na zajęcia, bo i tak nie byłabym w stanie.

I tak to właśnie wygląda kengaku czyli zwiedzanie zajęć po japońsku. Wszystkich atrakcji dnia starczyłoby spokojnie na trzy dni.

13 listopada 2010

odkrycia geograficzne

Kontynuuję temat głupola :D

Jadąc dziś do Tenjinu na zajęcia z nauczania japońskiego przegapiłam drogę, w którą zamierzałam skręcić, więc pojechałam kolejną - najważniejszą w tej okolicy. I jakże się zdumiałam rozpoznając aleję, którą zawsze wracałam z imprez w Tenjinie, a której nie mogłam odnaleźć za dnia, bo zawsze za bardzo zatarte były początki :P Przy okazji wreszcie uzupełnił mi się obraz miasta - okazało się również, że moja ulubiona ulica z plastikowym daszkiem jest raptem jeden most dalej XD Do tego wszystkiego odkryłam na trasie irish pub, buahaha :D Na swoje usprawiedliwienie dodam, że w tym miejscu zazwyczaj byłam na etapie bardzo zawiłej rozmowy kulturalno-językoznawczej ze znajomą Japonką, jak również skupiałam się na jechaniu na rowerze i nie bardzo miałam już wolne szare komórki, które mogłyby się zająć analizowaniem otoczenia ;)

Same zajęcia były bardzo ciekawe i kształcące. Było nas trzy osoby uczące i dwie nauczane. Najpierw przez godzinę omawiałyśmy treść lekcji (bardzo proste zastosowanie czasownika iść) i jak po kolei przechodzić od zagadnienia do zagadnienia, a następnie każda z nas przez 20 minut przeprowadzała tę samą lekcję.
Na korzyść Japonek działało to, że są Japonkami, na moją to, że mam już spore doświadczenie w nauczaniu oraz byciu nauczanym ;) Jednak największy problem miałam z tym, że nie mogłam nic tłumaczyć! Ani po angielsku (bo założenie jest takie, że w grupie mogą być np. Koreańczycy, którzy angielskiego nie znają), ani po japońsku, z wiadomych powodów. Musiałam więc przyzwyczaić się do zupełnie innej metodologii, co tak naprawdę tym razem mi się nie udało. Ale zamierzam chodzić na te zajęcia regularnie, więc jestem dobrej myśli ^^

10 listopada 2010

kółko

Miałam zamiar napisać posta podsumowującego spostrzeżenia otoczenia z okazji miesięcznicy, ale A. co tu świętować? Upływ czasu to ostatnie o czym chcę tutaj myśleć. B. Za dużo się tego uzbierało, więc tak jak planowałam na początku podzielę otoczenie na jakieś kategorie C. weekend spędziłam pod pierzynką, bo rozłożyło mnie choróbsko (choćbym nie wiem jak się starała, klima mnie zabija - nie wiem co zrobię w zimie, jak będę musiała jakoś nagrzewać pokój... Myślę o kupieniu kaloryfera na prąd...).

Zatem zanim skończę opis pierwszej kategorii, post zapychający, żebyście nie marudzili, że się obijam ;)

Krótki opis horrorów, które obejrzałam z okazji Halloween. W związku z tym, że nikt się jakoś nie kwapił z pomocą (foch) weszłam na moją ulubioną stronkę z horrorkami i wyszukałam:
In the mouth of madness. O, zdecydowanie lubię Johna Carpentera ^^ Filmy ciuteńkę trącą myszką, ale w ten dobry, klimatyczny sposób, dodający im właściwie mroczności. Historia to połączenie Krainy Chichów i Amerykańskich bogów (nie interesuje mnie chronologia powstawania, tylko kolejność, w której ja przeczytałam/zobaczyłam dane rzeczy), więc specjalnie mnie nie zaskoczyła, ale wzbudziła niepokój, a w koncu o to chodzi. 7/10 choć The Thing raczej nic nie przebije ;)
Dead End. Ohoho, tak schematyczne i przewidywalne, że aż dobre :D Pewna rodzina jedzie do babci na święta, a Ojciec postanawia po raz pierwszy od 20 lat pojechać drogą na skróty. Wszystko tu jest: kobieta z dzieckiem, opuszczona leśniczówka pełna wnyków, czarna wołga XD oraz Tajemnice z Przeszłości. Kanon goni motyw, ale w interesujący sposób i z przymrużeniem oka, a całość trwa trochę ponad godzinę, więc mija błyskawicznie. Scenariusz scenariuszem, a ja i tak najbardziej cieszyłam się z obecności demonicznego Lelanda Palmera z Twin Peaks :P
INK. To nawet nie tyle horror co opowieść o walce dobra ze złem na granicy jawy i snu, ale jak pięknie opowiedziana i sfilmowana! Większość motywów już gdzieś widziałam, ale i tak przez cały film miałam wrażenie świeżości. Podobały mi się zwłaszcza Zmory - uch, wyjątkowo niepokojące.

Także dziękuję, dokonałam dzięki Wam bardzo dobrych wyborów ;]

A wracając do tematu posta. Poszliśmy z Karolem obczaić w sobotę kółko fotograficzne. Zanim to nastąpiło wymieniliśmy kilka mega-uprzejmych maili z opiekunem (and I mean, uprzejmych - ja się niezbyt dobrze czuję przy używaniu tego honoryfikatywnego języka i zazwyczaj wybieram wariant bezpieczny, czyli wersję uprzejmie neutralną - obrazić nie obrażę, a wiem przynajmniej, że nie zrobię jakiejś gafy przy odmianie czasownika czy doborze słów - nie będę tu wchodzić w szczegóły. W każdym razie mówiąc takim językiem czuję się jak sprzedawca w sklepie, więc go nie używam, ale nasza opiekunka powiedziała, że tak się powinno zaczynać działalność w kółku, jeśli nie chcemy, żeby nas postrzegano jak totalnych gajdzinów, więc cóż było zrobić) i wreszcie doszło do Spotkania. Kyudai ma specjalny budynek przeznaczony dla działalności kółek (w Japonii to niesamowicie prężna działalność - w każdej szkole jest ich co najmniej kilkanaście, poczynając od sportowych, poprzez kulturalne po sztuczki magiczne czy stepowanie, poważnie ;) Ale tańca towarzyskiego nie ma :( Bu.), a spotkania kółka fotograficznego odbywają się w... typowym pomieszczeniu japońskim! XD Ze słomianymi matami, wnęką na kaligrafię, przesuwanymi drzwiamu, fusuma itd. XD
Anyway, moje ogólne wrażenie jest takie, że faktycznie lepiej było pisać maila w keigo. Na pierwszy rzut oka (i ucha) widać, kto tu jest najważniejszy, ważniejszy i początkujący. Niby wszystko jest tak po przyjacielsku, ale jak ten ważniejszy coś powie, to reszta tylko kiwa głowami i to robi, choćby było totalnie durne. Oj, będzie ciężko, zwłaszcza z moją niechęcią do wykonywania poleceń. Ale czego się nie robi dla badań kultury ;)
Za dwa tygodnie odbywa się wielkie święto Kyudaja i kółko będzie miało swoje stoisko, na którym zaprezentuje zdjęcia, więc teraz zajmowali się głównie doborem zdjęć. Cóż... Prawdę mówiąc szczęka mi opadła. I to bynajmniej nie ze względu na zajebistość zdjęć, a wręcz przeciwnie na ich totalną przeciętność. Część była bardzo dobra technicznie (kolory, kontrast, wyrazistość szczegółów), ale tematyka i kadrowanie... Nudy, nudy, nudy. Wieczorna chmurka, facet na brzegu morza, gałązka sosny o świcie... A to takie najbardziej interesujące. Jeden gość przyniósł zestaw tak randomowych zdjęć, dobranych jedynie pod względem kolorystyki (nieba, ziemi, kwiatów), że aż mi ręce opadły. Ja takie robiłam może w podstawówce, a i to chyba nie, bo trzeba było film oszczędzać ;)
Z każdym kolejnym zdjęciem patrzyliśmy na siebie ze zdumieniem, natomiast Japończycy zupełnie nie przejmowali się tym, że zdjęcie jest do d. (a nie chce mi się wierzyć, żeby wcześniej nie robili jakiejś selekcji, więc tym bardziej jestem przerażona ;)) O nie. Patrzyli na oprawione foto pod każdym możliwym kątem, żeby sprawdzić, czy między passe-partout a zdjęciem nie ma szparki, czy zdjęcie gdzieś się nie wybrzusza, czy nie ma paproszków. Kaman, ludzie, większość zwiedzających tylko rzuci okiem na te foty i pójdzie dalej o.O Nikt nie będzie ich oglądał z perspektywy podłogi... Ale nie, zamiast strzelić lepsze ujęcie to oni przez 5 minut będą debatować jakby tu lepiej oprawić przeciętne zdjęcie w ramkę...
To niestety kolejny przejaw azjatyckiej logiki, którą boleśnie odczułam we Wronkach. Oni wydają się nie zauważać większego problemu tylko skupiają się na totalnie bzdurnych szczegółach. Tak jak jest tutaj ze śmieciami. Ale wybiegam wprzód.
Ogólnie poziom lekko mnie zniechęcił, bo nie zauważyłam, żeby ktokolwiek bawił się kolorem czy kontrastem zdjęcia, a to mnie w tym momencie interesuje najbardziej, ale zamierzamy dać im szansę ;) Po pierwsze dlatego, że chodzi tam jeszcze jeden Rosjanin, więc jeśli stworzymy jakąś słowiańską frakcję, która bez kozery powie, że zdjęcie jest beznadziejne i trzeba się bardziej postarać to może coś z tego wyniesiemy. Po drugie, jak słuchałam ich debat na temat ramek to rozumiałam z połowę o.O Raz, że nie bardzo rozumiałam DLACZEGO jakaś rzecz jest problemem, a dwa faktycznie nie rozumiałam co mówią, więc choćby dla poprawienia zrozumienia takiego potocznego języka zacisnę zęby i będę tam chodzić i robić jakieś bzdurne rzeczy :P
No i w zimie jest obóz, który jest połączony z jeżdżeniem na nartach ;D

1 listopada 2010

kyudaj

Tadam! Jest :P Post o zajęciach, mam nadzieję, że zainteresuje kogoś więcej niż Eri ;)

Kyudai to oczywiście skrót od Kyushu Daigaku, czyli Uniwersytecie Kyushu, na którym mam przyjemność studiować. Składa się on z kilku kampusów: designu, medycyny, oraz starego (mojego) i nowoczesnego (który jest baardzo daleko na przedmieściach). Dojazd z akademika zajmuje mi 20 minut rowerem, autobusem mniej więcej tyle samo, ale jechałam nim tylko raz :P (Eri, kiedyś pytałaś o korki - otóż... tutaj jeszcze ich nie widziałam :D Poza autostradą międzymiastową ;) ).
Zajęcia trwają po półtora godziny, z 20 minutowymi przerwami i jedną godzinną na lunch 12-13. Tuż obok mojego centrum jest biblioteka, gdzie można sobie siąść z książką na "okienku" lub zdrzemnąć na fotelu, jak to robią miejscowi ;D (choć mnie też się już zdarzyło :P ), a także stołówka, do której czasem zachodzę na udon czy sobę, żeby sobie urozmaicić bento z nyski ;)
Naokoło kampusu jest sporo supermarketów, Don Kihote, pachinko i inne centra gry, oraz masa restauracji, więc nie trzeba daleko iść, żeby się zabawić po zajęciach ;)

Mój kurs nazywa się Japanese Language & Culture Course. Jesteśmy tu czymś w rodzaju formy pośredniej między gajdzinem a Japończykiem - jeśli w odpowiedzi na pytanie Co tu robisz? pada Jestem na JLCC zawsze reakcją będzie ooo/aaa/uuu (tu dygresja: Azjaci absolutnie nie są w stanie żyć bez, najlepiej chóralnych, okrzyków tego typu - jak najbardziej naturalna jest tego typu reakcja na choćby mądrości płynące z ust nauczyciela. Np. - Nie wiem, czy wiecie, ale w latach 20. aparaty fotograficzne były bardzo rzadkie, więc mogli sobie pozwolić tylko najbogatsi, a zdjęcia robiło się tylko z dużej okazji. - Oooooo??? ) taki to niewyobrażalnie wysoki poziom jakoby sobą reprezentujemy ;) I faktycznie w przypadku niektórych Chinek czy Koreanek faktycznie może tak być.

Plan układałam sobie sama z dostępnych zajęć wedle uznania i ewentualnie wyników testu. Jako Wybrańcy możemy chodzić na zaawansowany japoński - i tylko my. Musiałam wybrać 4 zajęcia z siedmiu, więc wybrałam:

日本語上級A:日本語総合力をつけよう Japoński zaawansowany A: zintegrowanie umiejętności (?)
Polega on głównie na czytaniu jakiegoś artykułu i omawianiu go pod względem dziwactw gramatycznych czy doboru słownictwa. Zajęcia polecone przez moją koordynator jako dobre do przypomnienia bardziej zaawansowanej gramatyki.

日本語上級C:現代日本の姿 Japoński zaawansowany C: Obraz współczesnej Japonii
Tu znowu czytamy artykuły, ale opisujące różne dziwactwa współczesnych Japończyków, a następnie o nich dyskutujemy. Polecone jako zaawansowana lekcja konwersacji.

Te zajęcia mam raz w tygodniu, oprócz tego będę jeszcze chodzić na zaawansowany japoński polegający na analizowaniu filmów oraz czteroobrazkowych stripów z gazet, ale te zajęcia zaczynają się dopiero w styczniu i dlatego będę je mieć dwa razy w tygodniu.

Oprócz przedmiotów do wyboru mamy trzy obowiązkowe dla wszystkich (też raz w tygodniu):

日本語演習 Japoński praktyczny (?) Już o nim pisałam, ale powtórzę - na podstawie w miarę prostych materiałów (lekcji z podręcznika do liceum, dram telewizyjnych, bajek dla dzieci) dyskutujemy w grupach o różnych kwestiach. Ostatnio na przykład o bajkach Ezopa i jak są one tłumaczone w Europie i Azji ;) Potem mamy w tej samej grupie co na zajęciach napisać na następny tydzień raport podsumowujący dyskusję.

日本文化・日本語 Japońska kultura i japoński choć są to raczej zajęcia ze współczesnej literatury. Jak zobaczyłam spis lektur to aż zgrzytnęłam zębami, bo zobaczyłam swoich znienawidzonych autorów-klasyków, ale po pierwszych zajęciach jestem w miarę spokojna, bo były fantastyczne. Znowu zostaliśmy podzieleni w grupy (tzn dzielimy się sami, pod jednym warunkiem: w grupie nie mogą się powtarzać narodowości) i odpowiadaliśmy na bardzo ogólne pytania do tekstu, co przerodziło się w bardzo interesującą dyskusję i różnorodne interpretacje. Tak właśnie powinny wyglądać zajęcia z literatury, imo.

日本語学 Hmm... Język japoński w ujęciu językoznawczym? :P
Baaardzo interesujące zajęcia, jak również sposób ich przeprowadzania. Większość interakcji odbywa się przez internet - na specjalnej stronie mamy spis zajęć i materiałów, które będą na nie potrzebne. W danym momencie system udostępnia materiały, a następnie na ich podstawie musimy przed zajęciami wysłać zadanie domowe. Jeśli nie dopilnuje się terminu, system zamknie dostęp do zadania. Zadanie domowe polega albo na wybraniu odpowiednich słów pasujących do treści, albo wymyśleniu własnego przykładu, albo wyjaśnienia własnymi słowami jakiegoś zagadnienia. Potem na podstawie naszych wyników i odpowiedzi pan nauczyciel odpowiednio modyfikuje lekcję i wie, na czym się skupić i co wymaga dokładniejszego wyjaśnienia.

W sumie te zajęcia dają mi wystarczającą ilość jednostek na zaliczenie semestru, ale ja chciałam chodzić dodatkowo na jeszcze jedne konwersacje, więc chodzę - dwa razy w tygodniu. Tym razem na grupę średnio-zaawansowaną :P Innymi słowy, gramatyka i słownictwo jest na poziomie pierwszego roku, początku drugiego japki, ALE w przeciwieństwie do naszego sztywnego podręcznika, który w czytankach i dialogach używał porządnych form, ten podręcznik wyraźnie rozgranicza rozmowę potoczną od formalnej, czyli wreszcie mogę sobie wypełnić lukę w tym zakresie nie przejmując się gramatyką, a tylko odpowiednimi formami czy sformułowaniami.

Zastanawiałam się jeszcze nad gramatyką albo pisaniem wypracowań, ale przerabiałam to intensywnie przez ostatnie 3 lata i nie zauważyłam, żeby dało aż tak wiele, więc stwierdziłam, że wolę w tym czasie poczytać sobie coś bardziej konstruktywnego, albo choćby pogadać z kimś przy kawie. Spróbuję też może pochodzić w tym semestrze (w drugim będę musiała, żeby wypełnić wymagania kursu) na zajęcia z językoznawstwa. Choć na razie po wstępnym przejrzeniu informacji nie znalazłam niczego specjalnie interesującego - aż dwóch profesorów zajmuje się gramatyką generatywną, za to nikt kogniwistyką :/ No nic, może przejdę się jednak na tę gramatykę, a nuż Chomsky miał jednak rację? :P

Docelowo (od stycznia) będę mieć zawalony wtorek i piątek (8:40-18:10) i jedne zajęcia w środę (8:40-10:10), poniedziałek i piątek mam wolny, chyba że znajdę sobie tę zajęcia na uczelni. Póki co dobija mnie tylko to wstawanie o 7:30 trzy dni z rzędu >>>>>.>

Na koniec kolejne wieści imprezowe: dogaduję się coraz lepiej z moją tutorką ^^ Zostałam już wstępnie zaproszona na wspólne gotowanie w jej mieszkaniu oraz na pobyt w jej domu rodzinnym w okolicach sylwestra ^__^v Myślimy też o wspólnym wypadzie do Dazaifu na momiji oraz do onsenu w czasie ferii zimowych. Och, mam nadzieję, że się uda...

12 października 2010

中古

czyli rzeczy używane.

Wreszcie znalazłam Book offy w Fukuoce - wczoraj w Tenjinie, ale nie był za dobry: mały i drogi. Dziś po drugiej próbie trafiłam do takiego bliżej kampusu. I tu miłe zaskoczenie: Book off połączony ze sklepem z innymi używanymi rzeczami - od ciuchów (ktoś chce może torebkę Louis Vuitton? rozmiar do wyboru ;) ) po naczynia i instrumenty muzyczne. Niestety, wybór obiektywów był bardzo skromniutki, a w Tenjinie nie znalazłam w większych sklepach działu z używanym sprzętem (Michał, jest w Fukuoce jakaś dzielnica elektryczna? Da się w ogóle normalnie dostać używany denshijisho albo ipoda? ).

Wyjaśniam od razu co to jest Book Off i czemu tak mi na nim zależało. Jest to antykwariat. Głównie z mangami (regały potrafią się ciągnąć dziesiątkami metrów, czasem nawet na dwóch piętrach), ale również z literaturą, albumami, filmami i grami. Bardzo często da się kupić jeden tom mangi lub książkę w wydaniu kieszonkowym za 105Y (3,5 PLN), droższe kosztują około 350Y (10PLN). Ja nabyłam dziś zestaw 15 tomików za 1000Y, czyli za cenę średnio dwóch tomików w Polsce.
Ale najpiękniejsza rzecz to albumy - potrafią kosztować nawet 300Y, do 1000-2000Y. Wyobrażacie sobie? Wielki album z kolorowymi zdjęciami na papierze kredowym za 10 zeta @.@ Aaaach, book off to kolejny z pięknych japońskich wynalazków ^___________^
Dodam tu od razu, że rzeczy używane w Japonii są jak nowe. Te, które wyglądają na choć trochę używane są duużo tańsze (np. manga za 50Y).
Dumam teraz poważnie, czy nie kupić sobie jakichś filmów :P Widziałam już wydanie specjalne dvd set Star Wars, czy Aliena za jakieś 75 zeta, ALE... po pierwsze dvd to nie hd :P a po drugie waży :P:P:P A ja sobie ostatnio załatwiłam Aliena w hd i do dvd pewnie nawet nie zajrzę, a kupować tylko po to, żeby mieć na półce...?
Taż mnie już 720p nie zadowala i dumam, czy nie szarpnąć się na 1080p :P Da się też dostać zestawy BluRay, ale to znowu trzeba mieć czytnik... No i tak właśnie walczę z moim wężem w kieszeni i wrodzonym malkontentem, ale to chyba dobrze, rodzice nie uwzględnili w nowym domu składziku na moje klamoty :P
Choć jeśli znajdę Big Banga albo Legend pewnie się nie oprę ^_^ Póki co zauważyłam, że bardzo popularny jest tu chyba 24 godziny i ER - wszędzie można dostać boxy z sezonami. Kusi mnie też mocno Casablanca z japońskimi napisami ;D

Jeśli chodzi o zajęcia - dziś miałam 日本語演習, czyli japoński praktyczny i choć pan wydał mi się na początku strasznie sztywny, bardzo spodobało mi się jego podejście metodologiczne: powiedział, że będziemy pracować na względnie łatwych tekstach, oglądać programy dla licealistów w telewizji, czy proste dramy (na jakimś 32" LCD ;) ), bo mamy nauczyć się na tych zajęciach mówić, a jeśli tematy będą za trudne to wysłowić się będzie tym ciężej. Niech żyje zdrowy rozsądek.

Jutro szkolenie ppoż, tym razem na kampusie ;) Po południu pojadę chyba zwiedzać bliższą okolicę. Podobno jest tu bardzo ładna świątynia.

A, widziałam dziś karasu (takiego japońskiego kruka - z czarnym dziobem i czarnymi piórami pobłyskującymi na granatowo) z odległości metra - siedział na automacie z napojami. Dżizaz, jakie to wielkie bydlę!!! o.O Nigdy więcej >>>>>.>

17 marca 2010

mombu finiszowo

Kolejny rozdział stypendialny zamknięty. Poświęciłam dziś cały dzień, żeby odbyć parominutową rozmowę na temat moich zainteresowań, pobytu w Japonii i innego ple ple. W rzeczywistości część ustna egzaminu nie wiąże się z niczym konkretnym, chodzi tylko o to, żeby sprawdzili czy nie jest się totalnym debilem, który nie rozumie ani słowa po nihońsku i żeby dowieźć dokumenty.
A wiąże się z porannym wstawaniem (w tym roku inteligentnie uj miał być na 14), strojeniem, przejazdem brudnym pociągiem (tu uwaga, obniżki w tlkach! O.O Teraz bardziej się opłacają i jadą pół h krócej). A do tego doszła jeszcze śnieżyca i ogólna smutno-zimna szarość w stolicy. Fuj. Mnie i tak nic nie obchodziło, bo rozchorowałam się w poniedziałek i czułam się jakbym miała na głowie szklany klosz - słyszałam połowę tego co się wokół mówiło i działałam na automacie.
Z powodu mojego nazwiska nie zdążyłam na wcześniejszy pociąg i spędziłam przymusowe dwie godziny w czytelni ambasady za to w miłym towarzystwie. Uj w tym roku dobrze się sprawił, w sumie zaprosili 31 osób, w tym 8 od nas.

Z dobrych wiadomości: zdałam 1kyu*! O.O To niezdawalne nawet przez Japończyków 1kyu. Jestem doprawdy autentycznie zaskoczona O.O Ale i zadowolona, na tyle na ile mnie stać w obecnym zmaltretowanym stanie. (Generalnie idę śladami Ani N. która dokładnie tak samo zdała 1kyu kilkoma procentami i na ustny jechała mocno przeziębiona a teraz imprezuje w Tokio, więc mam nadzieję, że będę ją naśladować do końca ;P)
Oczywiście wyniki przyszły do mieszkania w momencie, kiedy byłam w pociągu, ale od czego mój nieoceniony współlokator, który zaraz przekazał wszystkie wieści. Uzupełniłam informacje w formularzu a kopię certyfikatu mogę dowieźć jak będę w Wawie w następnym tygodniu.
A na weekendzie robię jakiś dobry obiad, choć tyle mogę zrobić dla Konrada, który co chwilę ratuje mnie z opresji -_-"

Z zamknięciem tego rozdziału czekamy do sierpnia, oczywiście.

*1kyu to najwyższy możliwy certyfikat znajomości języka japońskiego. Poziom trudności jest wy**ny w kosmos w porównaniu np. do CPE, jak opisywałam wcześniej. Mieć takie coś to być pół-bogiem japonistycznym.

7 grudnia 2009

Pokręcone Koleje Państwowe

Natuś, zamawiałaś ostatnio posta o pkp, więc proszę ^^

Egzamin z certyfikatu japońskiego miał się odbyć w Warszawie, więc po raz kolejny czekała mnie wyprawa do stolycy. Nie tak znowu przykra, odkąd pojawiły się InterRegio ^^ Ale zbyt różowo być nie może, oczywiście. Jak jeszcze dwa tygodnie temu sprawdzałam połączenia z Krakowem to miałam w niedzielę rano dogodne IR, więc spałam sobie spokojnie. Całe szczęście przytomnie postanowiłam to potwierdzić w piątek i okazało się, że pociąg zniknął z rozkładu i został mi pośpiech o 4 albo ekspres za 8 dych :/ Całe szczęście moja awaryjna noclegownia jest przyzwyczajona do załatwiania wszystkiego w ostatniej chwili, z właściwym jej wychilloutowaniem, więc szybko przerzuciłam się na plan B i wyjazd w sobotę.
Okazało się, że mam IR o 18:50, dzięki czemu nie musiałam jeszcze kombinować z przesuwaniem lekcji. Przyszłam więc radośnie na dworzec, ale pani w kasie na zamówienie biletu zareagowała: Przecież ten pociąg dzisiaj nie jedzie. Co?! WTF? Jak to nie jedzie, w rozkładzie był o.O Pani kazała mi sprawdzić tablicę i tam pociąg też był, więc okazało się, że miała złe informacje na karteczce. No co za burdel tu macie, siostry o.O A i tak mi się udało, bo w końcu tablicami na dworcach zarządza zupełnie inna spółka niż samymi pociągami. Że to wszystko jeszcze działa to jak dla mnie dowód na istnienie Boga ;]

Sam egzamin był koszmarny. Według mnie zaprojektowany nie dla ludzi tylko robotów. Między poszczególnymi częściami niby 20 minut przerwy, ale realnie poza salą tylko 5, bo reszta czasu potrzebna jest na rozdanie kart, wpisywanie numerków i przeczytanie instrukcji dotyczących egzaminu.
Rozumienie ze słuchu składa się między innymi z wybierania obrazka odpowiadającego słuchance. Oczywiście obrazki są na pierwszy rzut oka takie same i chwilę schodzi zanim człowiek się zorientuje, że jeden kwiatuszek ma równoległe listki a drugi nie, a w tym czasie słuchanka jest już w połowie. I jeszcze trzeba w międzyczasie zakreślić odpowiedź. Oczywiście nie ma mowy o powtarzaniu nagrania.
Gramatyka plus czytanie też dla cyborgów. Czytasz tekst, czytasz pytania i albo znasz odpowiedź albo nie, nie ma czasu na zastanawianie się.
Sam egzamin trwał 3h. Podejrzewam, że brytyjski byłby z półtora godziny dłuższy. Niech się schowają Advance i Profy dla ludzi, Nihończycy swoje certyfikaty przyznają tylko nadludziom.

Tyle z tego dobrego, że wreszcie mam wolne wieczory ^__^v Bo do mombu zamierzam już tylko dużo czytać, koniec z wkuwaniem gramatyki i znaków.

No i jak wróciłam wykończona z podróży to na progu mojego pokoju czekał na mnie czekoladowy Mikołaj ^^ Nie ma to jak dobrzy współlokatorzy ^^

Miałam w planie posta o japońskich spójnikach, ale chyba dam sobie z nim spokój ;]

17 listopada 2009

spostrzegawczość

No to niedzielny special DW za mną ^__^ Dooobry jest, oj, jaki dobry. Pod koniec to aż mnie ciarki przeszły XD
I nie ma to jak David Ciacho Tennant w HD *__* Dzięki większej rozdzielczości dopiero dziś zauważyłam, że ten niebieski garnitur też jest w paski O.O Takie bladoróżowe ;P Detal, a jak cieszy ;P
***
Uwielbiam być całodobowym pogotowiem ratunkowym, zwłaszcza dla Nocnego, który zawsze wyskoczy z czymś nietypowym :D Dziś Nat potrzebowała tezy i udowodnienia na dowolny temat, byleby z masą naukowego bełkotu, więc walnęłam rozprawkę na temat wyższości opisu niesylabicznego nad sylabicznym na przykładzie języka starojapońskiego XD Trzeba szerzyć jasną stronę mocy. Aoristus!

14 listopada 2009

wspomagacze nauki

Mam już temat na doktorat XD
Zbadać, czemu znaków najlepiej uczy mi się przy metalu

a gramatyki przy muzyce średniowiecznej i barokowej ;P

Może nawet dostanę Antynobla? XD

10 listopada 2009

cyborg

Uczę się i to ostro do egzaminu na japońskiego CPE. Jest to egzamin, którego nie zdałaby większość przeciętnych Japończyków, co zresztą przyznają oni sami, jak tylko usłyszą, że parę osób od nas ma te certyfikaty ;] Więc wielkich nadziei nie mam, ale jak już się zapisałam to się uczę, a jak się uczę to porządnie, więc spędzam nad książkami cały dzień, z czego samej nauki jest przynajmniej z sześć godzin dziennie. Głowa mnie napierdziela już drugi dzień, ale nic sobie z tego nie robię, jak się intensywnie skupię na zapamiętywaniu to przestaje ;] A może nie zauważam, że boli ;P
Naukę urozmaicam stosując bloki dzienne: dzień znaków, dzień gramatyki. Prawda, że brzmi fajnie? :D

Ale czasem zdarzają się sytuacje, które podważają sens tej nauki. Ostatnio uczyłam się spójnika kashira i był do niego przykład, którego nie do końca rozumiałam. Napisałam więc do znajomego Japończyka o pomoc a on mi napisał, że nieee, w tym przypadku ten znak się czyta atama ;] ;] ;] Uwielbiam japoński ;] Jest taki zajebisty :D

***

Pani Basia z sekretariatu się dziś do mnie uśmiechnęła!!! o.O DWA razy o.O o.O o.O
No co się ze światem porobiło...

26 maja 2009

smak wolności, part 1

Młahaha, zdałam!!! Zdałam egzamin u Leśnego Pola i mam z nim spokój na całe życie. Od tej pory za użeranie się z burakami będę już brać pieniądze ;]

Jeden dzień wolności a magisterka posunęła się do przodu o większą część analizy, teraz tylko muszę jakiś sensowny opis wymyślić ;P

20 maja 2009

burak

Wczoraj stworzyłam swojego ostatniego sakubuna. O konflikcie o Kuryle. A przynajmniej tak mi się wydawało, bo Leśne Pole uszczęśliwiło nas na samym początku zajęć informacją, że w poniedziałek musimy przynieść wypracowanie z dzisiejszego artykułu i to będzie przepustka na salę egzaminacyjną.
Vqrv.
A już myślałam, że ostatnie obowiązkowe zajęcia będą stosunkowo miłe.

Wracam do wkuwania na pamięć artykułu o piratach z Somalii.

18 maja 2009

urlop ^^

Rozwiązałam w piątek wszystkie swoje problemy (przynajmniej naukowe ;) ). Jednym wnioskiem. Wzięłam dziekankę :D
Byłam zaskoczona jak bardzo UJ ułatwia studentowi sprawę. Wystarczy tylko przyjść na dyżur, pani przybija pieczątkę i już. W 2 minuty przedłużasz młodość o rok ^^

Takie rozwiązanie ma same zalety:
1. Jestem studentem o rok dłużej i zachowuję wszystkie prawa, więc dalej przysługują mi tańsze przejazdy i nie muszę płacić ZUSowi.
Miałam to osiągnąć, idąc na kolejne studia, ale po co się mordować chodzeniem na zajęcia i pisaniem kolejnej pracy jak można wygodniej? ;]
2. Jestem dalej studentem japonistyki, więc gdybym nie dostała stypendium mogę jeszcze raz zdawać egzamin.
3. Biorę urlop od czerwca do czerwca, więc wszystkie przedmioty oprócz seminarium zaliczę sobie normalnie w tym roku na poczet przyszłego :D
4. Mam rok dłużej na pisanie magisterki gdyby przypadkiem coś poszło nie tak z moim planem skończenia jej do czerwca ;)

Prostota i elegancja, jednym słowem: ideał ^^
Posta sponsoruje Eri - サンキュー^^

19 kwietnia 2009

murzasichle gasshuku

Przez ostatnich kilka dni byłam na obozie naukowym. Przedsięwzięcie było spore albowiem zjechały się na niego japonistyki krakowska, poznańska oraz praska i bratysławska. Ogółem 150 osób. Pewnie, że na prawie tyle liczy pewnie grupa ćwiczeniowa, ale dla nas to straszne tłumy ;)

Atmosfera panowała iście kolonijna i okazało się, że ludzie najlepiej bawią się przy grach znanych z przedszkola XD Ba, nawet turniej ping ponga był! Sama go organizowałam, czym zaskoczyłam najbardziej samą siebie. Ale warto było wziąć udział - prof. H ufundował nagrody: długopisy z Kieszonki. Też dostałam jeden, bo wygrałam w deblu, więc tym bardziej ochoczo przystąpiłam do załatwienia sponsoringu XD
Zupełnie tego nie rozumiem: zawsze zbieram się kilka dni do napisania prostego maila o to, żeby przywiózł mi książkę za to załatwienie takiej kretyńskiej sprawy nie przysparza mi żadnych kłopotów :D
Opiszę to dokładnie później, bo to doniosłe wydarzenie zasługuje na osobną notkę ^^

Charakter obozu był zaskakująco naukowy. Serio serio. Wszyscy wiemy, że czy nazywa się to zieloną szkołą, obozem naukowym czy konferencją to i tak chodzi o jedno: żeby się upić, a tu proszę, program był wyjątkowo napięty . Warsztaty, cztery wykłady na raz, więc trzeba było dumać którego posłuchać i lekcje japońskiego. Tak naprawdę dopiero wieczorem można było pobalować.
A rano wstać prędziutko, żeby o 7.45 czatować pod drzwiami stołówki, bo alternatywą było stanie w wężyku jakieś 15 minut i wyjadanie resztek :/ A myślałam, że obóz narciarski jest kondycyjny - ten zmęczył mnie dużo bardziej ;]

Wykłady były całkiem interesujące. I tu znowu zaskoczenie, choć w sumie powinnam mieć większą wiarę w naszych naukowców ;P Oczywiście doktor M. wykosił konkurencję i za wykład o metodach zapisu X-wiecznej poezji dostał takie owacje, że sam je musiał uciszać ^___^ Ach, przynajmniej z niego możemy być naprawdę dumni jeśli chodzi o nasz Zakład.

Inni wykładowcy też byli bardzo sympatyczni. Skorzystałam z okazji i poradziłam się Jabu senseja w sprawie mojej magisterki i wygląda na to, że odejdzie ona dość znacznie od wstępnych zamierzeń XD
Okazało się również, że nie taki Poznań straszny jak go malują :D Ba, może wymiatają jeśli chodzi o mówienie, ale nie znają się na niczym innym ;] Bosch, jak można dalej korzystać z sylabicznego podziału... ;]
Ja jestem po jedynej słusznej stronie XD

Byłam absolutnie zachwycona tym, że wszyscy wokół dzwonili telefonami, opakowaniami na słowniki elektroniczne, rozpoznawali Alucarda na mojej koszulce i nie gapili się jak chodziłyśmy sobie z Eri po ośrodku w yukatach. "Swoi" rządzą XD
Kobiety w ruchu: temat wielu arcydzieł i nieustanna inspiracja dla artystów. No czyż to nie idealne piękno? ;)

W sobotę pojechałam sobie radośnie na lans do Zakopca, rezygnując bez żalu i zastanowienia z aktywnego wypoczynku w Tatrach XD
Wypad udał się niemalże idealnie: zakupiłam kawę na wynos oraz obowiązkowy oscypek, po Krupówkach przechadzałam się wolno i z aparatem zawieszonym bez przerwy na ręce, zakupiłam nawet pamiątkę :D (co prawda nie zestaw muszelek tylko szal, ale liczy się, że pamiątka jest ;) I pomyśleć, że jeszcze ze dwa lata temu gardziłam takimi ludźmi: shopperami krążącymi sobie po deptakach z kawą w ręku ;] Niestety, nie udało się nam zaliczyć ostatniego punktu programu czyli piwa na Gubałówce, ponieważ kolejka była nieczynna ;] Wchodzenie na górę na nogach nie wchodziło w rachubę, of koz.
Zakopane jest teraz schludniejsze niż parenaście lat temu, ale zrobiło się do bólu plastikowe, niestety. Jednak wizytę zaliczam do wyjątkowo udanych tym bardziej, że okazało się, że na Krupówkach można zjeść dużo i smacznie za całkiem rozsądne pieniądze. I jakkolwiek nazwa jest kuriozalna to jakość produktu (i jego ilość) była bardzo dobra.
Jak miło było zobaczyć, że salon gier, w którym spędzało się większość czasu na kolonii 15 lat temu dalej istnieje :D
Lans mniej udany ;] (zwróćcie uwagę na buty!)

Inwazja Arabów ;)

Ogólnie było super i poznałam masę fajnych ludzi, założyłam z tej okazji konto na facebooku, ale jednak jestem już trochę zmęczona maratonem obozowo-imprezowym ;P Czas zabrać się za magisterkę :D

Na koniec krokusy w Dolinie Chochołowskiej
oraz
głupol kalkulujący: do Zakopanego jechaliśmy sporą grupą, więc pan kierowca wydał nam bilet grupowy i kazał zapłacić razem. Nastąpiła dość szybka zrzutka a we mnie odezwał się duch skarbnika i zebrałam te pieniądze. Jednak po przeliczeniu okazało się, że brakuje jednej złotówki. Z wyrzutem wydarłam się więc na busa kto zapłacił za mało, ale nikt się nie przyznał. Chłopaczek z I roku dopłacił z własnej kieszeni a ja dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się, że wydałam sobie za dużo i to właśnie ja jestem tym podłym sabotażystą ;P

4 lutego 2009

sens kolektywny

Kontynuuję czytanie Gramatyki, bo okazało się, że bardzo dobrze nadaje się do powtórek. Po 5 latach wreszcie jestem w stanie ogarnąć cały zawarty w niej materiał ;P

Dziś natrafiłam na coś, co było jednym z moich ulubionych haseł na I roku.
Klasy wyrazowe nakładają się na siebie w taki sposób, iż w zależności od znaczenia jeden rzeczownik może należeć do kilku klas rodzajowych. (...) Rzeczownik たばこ - 'papieros' narzuca liczebnikowy klasyfikator 本 w rozumieniu dystrybutywnym, np. 三本 'trzy papierosy', 服 w rozumieniu zapalonego bądź wypalonego już papierosa. Dodatkowym rozróżnieniem znaczeniowym dla tego rzeczownika jest jego rozumienie zbiorowe w sensie kolektywnym, a więc z użyciem jednostki miary zawartości, np. たばこ一箱 'paczka papierosów'.
Ach, jak ja lubiłam to rozumienie zbiorowe w sensie kolektywnym :D Używałam kiedyś przy każdej możliwej okazji. 懐かしいわ。Ach, wspomnienia... ^^
Oczywiście nie można było napisać, że papierosy na sztuki liczy się przez 本 a paczki na 箱. Przecież to żadna zabawa ;]

Ale Gramatyka to nie tylko treść teoretyczna to również przykłady :D
Znane już wszystkim onomatopeje:
gūtto - 'z całych sił, bardzo mocno, nie ustając, cały czas'
np. Gūtto yatte kudasai! 'No to na drugą nóżkę!; No to chlup!' (Zachęta do wypicia alkoholu) [Jakby ktoś nie wiedział ;] ]

Jak stwierdziła Pati Przy pisaniu tego podręcznika musieli sobie nieźle chlupać. Przecież tam są takie przykłady... :D

A moje najbliższe dwa tygodnie sponsoruje onomatopeja gussari - 'oklapnąć, opaść z sił, paść ze zmęczenia; przygasnąć'
I to bynajmniej nie w znaczeniu jak z kolejnego przykładu: Yopparatte guttari shite iru Yoshida-kun o kaiho shita. 'Zajął się troskliwie Yoshidą, który się upił i leżał jak kłoda'.

28 stycznia 2009

męki tworzenia

Oglądając ostatnio wyjątkowo kaszaniastą dramę miałam wrażenie, że scenarzysta dostał za zadanie napisanie scenariusza o określonej liczbie słów. Słuchając dialogów wyraźnie widziałam człowieka, który biedzi się nad wymyśleniem jeszcze kilkunastu wersów.
Dokładnie tak jak ja co dwa tygodnie tworząc w strasznych męczarniach wypracowanie. Najpierw dostajemy tekst z gazety a potem mamy napisać cokolwiek na jedną stronę co w jakikolwiek sposób nawiązywałoby do tematu. I wydaje się to takie proste, ale ja nie umiem stworzyć jednostronicowego wypracowania na temat kary śmierci w jakimkolwiek języku ;P No więc siedzę właśnie jak ten nieszczęsny scenarzysta i powtarzam sobie "jeszcze jeden paragraf, jeszcze dwie linijki" ;]
Ech, od zawsze wiedziałam, że choć wybrałam takie studia to jednak jestem po prostu dobrze zamaskowanym ścisłowcem i nie umiem lać wody ;P (Choć czasem to pisanie jest nawet interesujące - przy okazji ostatniego wypracowania o kryzysie w branży samochodowej dowiedziałam się jak są "aktywa trwałe" XD ).

Tylko że moich wypocin musi słuchać kilkanaście osób natomiast niektóre scenariusze nigdy nie powinny powstać ;]

24 września 2008

mecha kucha

Nudzą mi się ostatnio powtórki znaków, więc zabrałam się za onomatopeje ^__^

Nihończycy mają ich kilka tysięcy i używają na co dzień w dużych ilościach. Generalnie są podobne do naszych, ale oprócz dźwiękonaśladowczych mają też takie opisujące stany.

Kilka naprawdę mnie rozbroiło ;] ale ogólnie jestem pod wrażeniem kreatywności i stwierdzam, że język polski jest pod tym względem wyjątkowo ubogi a trochę słówek tak bardzo by się przydało...

pecha kucha - rozmowa, w której nie ma za wiele treści. Takie sobie "ple ple"
gubi gubi - ktoś pije alkohol tak, jakby pił wodę; w dużych ilościach, kubkami.
gocha gocha - bałagan w szufladzie albo na stole
sara sara - coś suchego i miękkiego, najczęściej włosy; i ten stan wzbudza miłe uczucie
dosshiri - coś dużego i ciężkiego, co wzbudza zaufanie i spokój - idealne dla mojego taty ^^
zassari - zawalony robotą
beta beta - jedno z moich ulubionych ;] coś co się klei, przez co jest niemiłe; używane do olejów, miodu i par zakochanych obściskujących się bezwstydnie na ulicy XD
guzu guzu - kolejne ulubione ^^ Stan, kiedy nijak się nie chce czegokolwiek zaczynać. Na przykład guzu guzu siedzę sobie pod pierzynką w zimny poranek. No jakby stworzone dla mnie ^^
ukkari - to też dla mnie ;] ja na to mówię "zamotany" czyli takie coś jak się przed wyjściem lata w kółko i ciągle o czymś zapomina; albo jak mówi Nat: "człowiek-chaos" :D

Bardzo spodobało mi się też rozróżnienie śmiechów:

hahaha - zdrowy i donośny śmiech, raczej męski
hihihi - złośliwy śmieszek Czarnego Charakteru
fufufu - wesoły, cichy śmiech dziewczyny
hehehe - zawstydzony śmiech
hohoho - dystyngowany śmiech kobiety

10 czerwca 2008

送别汉语

Dziś zakończyłam moją dwuletnią przygodę z chińskim.
Zła strona jest tylko jedna: koniec zajęć z panem Fu :( A ja go tak lubiłam.. Oczywiście niewiele z nim rozmawiałam (jak to ja ;P nie gadam z nieznajomymi ;P ), ale zawsze mnie interesowały jego przemyślenia, że o kaligrafii nie wspomnę O.O

No nie powiem, trochę mi się te lekcje przydały... Dzięki nim mogę sobie przeglądać chińskie serwery z muzyką XD A, no i w Sukiyaki Western też mi czasem znaki pomagały, ale tak ogólnie to jestem zdania, że koreański bardziej by mi się przydał ;D Nigdy nie wiadomo kto wyjdzie zza rogu...

Pan Fu do końca okazał się miłosierny. Nie dość, że nie trzeba było umieć transkrypcji (co wiązałoby się z nauczeniem się tonów każdego wyrazu - rzecz nie do zrobienia), to jeszcze obowiązywała nas tylko druga część podręcznika. No i na egzaminie była pełna współpraca :D Pan Fu co prawda powiedział, żebyśmy pisali sami, ale nie protestował jak ktoś się konsultował :D

***

Wypadałoby napisać kilka słów o tym, czym żyje teraz męski świat czyli o Euro, ale czasy kiedy się tym interesowałam już minęły. Ostatnie mistrzostwa, które przeżywałam i podczas których oglądałam większość meczy były we Francji. Który to był rok? Chyba 96 a może 98...? I to chyba nie były mistrzostwa Europy tylko świata ;P No, widać jak bardzo się teraz orientuję ;P
Teraz w meczach najbardziej interesuje mnie teraz język komentatorów (hmm.. to już chyba będzie socjolekt XD), więc zapraszam do Q, żeby poczytać o Tytanach mikrofonu :D

6 listopada 2006

słowniczek

Zrobiłam wywiad środowiskowy i postanowiłam zrobić słowniczek słów japońskich, które wystąpiły w tekście dla lepszego jego zrozumienia. Japoniści mogą pominąć tę część.
Tytuły postów:
gaido cz. guide cz. oprowadzenie/wyjaśnienie
haj tekku - hi-tech
kitsuke - ubieranie
jugyou - zajęcia szkolne
omedetou - wszystkiego najlepszego
nandesukeredomo - dosłownie "ale", choć jak widać na przykładzie może też służyć za kropkę w zdaniu;]

soba - makaron gryczany
udon - rosół, ale z dużo grubszymi kluskami, wodorostami, suszoną rybą, tofu itd.
stujenówka, hyakuenshoppu - sklep z artykułami za 100 jenów
uketsuke - informacja/recepcja
nori - sprasowane suszone wodorosty
miso - pasta z soi
misoshiro - zupa rybna z pastą miso
kyukodensha - jeden z rodzajów szybkiego pociągu
7eleven - nie wiem skąd się wzięła nazwa, ale to sieć sklepów całodobowych z najpotrzebniejszymi artykułami
bento - drugie śniadanie
onigiri - ryż z różnym nadzieniem zawinięty w nori
daigaku - uniwersytet
outretto - outlet
o-kyaku-sama cz. japońska specyfika słowotwórcza. Samo "kyaku" to klient, ale sprzedawcy dodają jeszcze honoryfikatywne "o" cz. "szanowny" i "sama" czyli bardziej uprzejmą formę "san"(pan/pani). Nieprzekładalne na polski:)
ryokan - hotel w stylu japońskim (tatami, przesuwane drzwi i te sprawy)
shinden-zukuri - styl architektoniczny; taki typowo japoński znany z filmów:)
onsen - jeziorko z gorącą wodą
jinja - świątynia shinto
tera/dera - świątynia buddyjska
oshimai - koniec
ijou - koniec
Jesli coś pominęłam, dajcie znać, zrobię suplement.


Przy okazji dziękuję za wszelkie słowa wsparcia:)

Obiecane zdjęcia chodnika:
Myślałam na początku, że to jest dla rowerzystów. Jakby się zagapili to żeby poczuli, że zjeżdżają z trasy. Coś jak u nas teraz na poboczach dróg robią dla zasypiających kierowców.
Ale przestało mi to pasować jak zobaczyłam bardziej skomplikowane konstrukcje:
No i okazało się, że to trasy dla niewidomych, żeby mogli lepiej wyczuć drogę. I są absolutnie wszędzie - łącznie z dworcami, centrami handlowymi itp.


Dziś zdecydowanie się nie opierdzielałam tylko uczciwie kenyushowałam na te ciężkie pieniądze jakie mi dają. [kenkyushu - praca badawcza]. Przez 5 godzin pracowałam nad zajmującym tematem prezentacji jaki mi przydzielono czyli cebuli;] Tu nie da się zrobić tak, że dostajesz temat i go robisz, o nie. Trzeba najpierw wszystko przedyskutować, zrobić plan cebulowych badań, konspekt pytań do ankiety itd.
A potem 2 i pół godziny kserowałam książki o Murakamim. Nie dość, że za jedną stronę trzeba płacić 10 jenów to jeszcze muszę to robić sama.. A do tego maszyna sterująca kserem (umożliwiająca kserowanie) jest tak wredna, że nie przyjmuje monet 500 jenowych ani nowych banknotów 1000 jenowych. Przynajmniej moja grupa się cieszyła, bo wszyscy się pozbyli drobnych. A pan z uketsuke tak się przejął problemem starych banknotów, że zapisał sobie wszystko w notatniku. Ciekawe, czy jutro ją wymienią.. ;)
Jeszcze trzy mi zostały.. Kolejne dwa tysiące znikną w czeluściach bezdusznej maszyny.. (Nie ma mowy o zniżce;))

Otsukaresama deshita;P
[czyli zostałam szanownie zmęczoną osobą;) To tłumaczenie dosłowne, ale to jest regularne pożegnanie, w stylu "dzień dobry", kierowane do współpracowników pod koniec dnia pracy)