Jestem wzruszona Waszą troską, więc niezwłocznie składam meldunek z placu budowy we Wronkach.
Na początek jednak o kręciole, która rozpętała się w piątkowe przedpołudnie. Otóż jadę sobie względnie spokojnie pociągiem na zlot nocnego w Krainie Pyrów po kolejnym niedoszłym spotkaniu z rowerowym, na które wstawałam specjalnie o 5:30, nerwy mam standardowo zszargane a tu nagle telefon od mojej byłej współlokatorki: jej ojciec szuka tłumacza z angielskiego dla Koreańczyków na jakąś budowę pod Poznaniem OD PONIEDZIAŁKU na dwa tygodnie. I karuzela czynników się rozpędziła: wyniki mombu, rowerowy, dwie koszulki i jedne spodnie w plecaku, brak laptopa, szczątkowe informacje. Ale po kilku telefonach zdecydowałam, że to jednak znak: skoro jadę do Poznania i robota jest pod Poznaniem to mam ją brać. Ostatnie dwa tygodnie były potworne i wiedziałam, że najlepsze co może mnie spotkać to coś o roboty - najlepiej dużo i długo. Do Chin jeśli będę jechać to pod koniec sierpnia (z czego pewnie zrobi się połowa września), więc akurat wszystko by spasowało. Pozostało tylko kupić ładowarkę do komórki, bo swoją na wszelki wypadek zostawiłam w Rz i jakieś drugie spodnie i buty i gotowe.
W tym miejscu składam podziękowania dla Gusi-kierowcy oraz nocnego, który znosił moje smęcenie przez weekend. Kurna, ludzie mnie rozchwytują a ja jeszcze przymulam wyjazd, no co się porobiło (to znaczy wiemy co się porobiło, ale to i tak mnie nie usprawiedliwia, przepraszam). Homek, następnym razem więcej sarkazmu zewnętrznego proszę.
W poniedziałek o 7 przyjechał po mnie mój nowy szefo i zawiózł prosto do Wronek, na plac budowy, gdzie Samsung wykupił Amicę i rozbudowuje fabrykę. Pracuję od 8 do 19 i zajmuję się głównie tłumaczeniem jednego Koreańczyka, który jest mocno upierdliwy, więc co chwilę coś tam chce, ale bynajmniej nie jakieś skomplikowane rzeczy. Moim najważniejszym zadaniem jest przygotowywanie raportów dziennych i osobowych do 8:30 a potem podgląduję sobie filmy z nowej dostawy od filmoznawców i wymyślam zabawy na internecie - miło jest. Chłopaki na budowie bardzo sympatyczne i oczywiście dla pani Ani wszystko ma być załatwione :P XD Dostałam nawet rower, żeby się szybciej poruszać po budowie :D Dodam, że rower rowerowego XD Ale jakiś stary, myślę, że sprzed co najmniej trzech sezonów ;] Na moje konto poszły też nowe zakupy do baraków, bo przecież tata Niny nie nakrzyczy na mnie, że chłopaki kupiły sobie (mnie) lepszą kawę ;) Nie no, tak całkiem to się nie bawię, bo pomagam też w sprawach biurowych i ogólnym porządkowaniu bałaganu (czyli to co moi lubi najbardziej ^^), za co wszyscy są mi bardzo wdzięczni ;)
Co do ciasteczek, bo to chyba najważniejsze ;) Ten upierdliwy jest taki se, ale za to pan prezes... Omo! Normalnie typ Yon-samy, Homeczku *o* Elegancki, uprzejmy, a jak mówi... Niestety tylko po koreańsku i najczęściej chodzi z własnym tłumaczem, ale jak tylko mogę to się wpycham, żeby go tylko posłuchać i sobie popatrzeć :P:P:P Załoga koreańska jest dość liczna, więc jak jeżdżę po budowie rowerkiem to podziwiam widoki - miło popatrzeć na żywo na eleganckie koszule i nie-worowate spodnie ;) Takiego środowiska mi było trzeba, odżywam :D
Wieczorem zazwyczaj zdążę tylko zjeść jakieś owoce, obejrzeć film, a najczęściej kawałek i padam.
Jeśli mi się tu spodoba i ja się spodobam to dostałam ofertę na przedłużenie współpracy. Ha, zobaczy się, nie mówię "nie". Tylko niech wreszcie te p%$^&**ne wyniki przyjdą, bo w tym roku Nihończycy lecą mocno w kulki. Ech, no i tak to jest: człowiek się męczy i szuka roboty a ostatecznie okazuje się, że znajomości są najważniejsze.
Ok, kończę, bo zaczęłam pisać o 9, a potem co chwilę coś wypadało i nie wiadomo czy zaraz znowu nie będę musiała gdzieś rowerkować. Jakby co, komcie.