25 sierpnia 2010

solar

Po trzech dniach bycia kierownikiem outdoorowym dokonałam właśnie odkrycia, że przez połowę mojej łydki przebiega linia opalenizny. Co to będzie jak ubiorę spodnie inne od jedynych roboczych? o.O

Mój dwutygodniowy kontrakt trochę się przedłużył, bo jedyny kierownik, który zostawał na weekend nie zna angielskiego, ale w piątek zamierzałam wrócić do Rz. Okazało się, że mam nawet wcześniejszy transport w czwartek. Myślałam, że na spokojnie sobie pojadę, pozałatwiam różne sprawy, zobaczę z babcią, chrześniakiem, kupię nowy obiektyw za wypłatę ;), może zatrzymam w Krakowie po drodze, a tu nagle dziś dowiedziałam się, że wszyscy oczekują mojego powrotu już w poniedziałek rano, mimo że kierownik, którego zastępowałam już jest O.O Kiedy ja sądziłam, że dopiero będziemy rozmawiać czy jestem w ogóle potrzebna i ewentualnie od kiedy :P Wynegocjowałam trochę późniejszy przyjazd z uwagi na to, że jednak spędzę w pociągu 12h i niekoniecznie chciałabym jechać z powrotem tak już zaraz, ale niewątpliwie nie jest to koniec wieści z placu budowy ;D

23 sierpnia 2010

ciamcia ciamcia

*cierpliwości, cierpliwości

Ajajaj, słuchajcie, co tu się działo przez weekend... Najpierw przenosiny wszystkich kontenerów, brak neta przez weekend, awans, przejażdżka samochodem z czterema Koreańczykami...

Ale po kolei, tak żebyście zrozumieli z czym tu muszę walczyć - bo tak prawdę mówiąc z dnia na dzień zabawy jest coraz mniej, a coraz więcej poważnych obowiązków.
Przenosiny kontenerów o 100 metrów trzeba było zorganizować z parodniowym wyprzedzeniem - wysłałam zamówienie na osiem, bo tyle mieliśmy w naszym rządku, a kierownik założył, że reszta firm przeniesie się we własnym zakresie. W czwartek wieczorem Koreańczycy powiedzieli, że chcą się pozamieniać kontenerami i jeszcze przesunąć ścianę. Ściany w zamówieniu nie było, więc powiedziałam, że się nie da. Dopiero pod sam wieczór powiedzieli nam wreszcie gdzie mamy się przenieść i było to jedno z nielicznych jeszcze niewyrównanych miejsc na placu, na którym dodatkowo było kilka górek piachu, bo usuwaliśmy go wcześniej z "ważniejszych" miejsc. W efekcie dziadzio na emeryturze musiał zapierniczać dziesiątą i jedenastą godzinę na spychaczu, a rano przyjść na 6, żeby zdążyć wszystko wyrównać. Rano jak już przyjechała ciężarówka z dźwigiem i zaczęliśmy układać betonity pod kontenery przyszła grupa z budimexu i zaczęła wytyczać teren pod rury, które mieli kłaść za dwa tygodnie, przebiegający dokładnie przez nasze przyszłe kontenery. Jeden, drugi, trzeci teefon, piętnasty, osiemnasty decydent i wreszcie po nerwówce informacja, że jednak budimex ma stary plan i te rury będą gdzie indziej. A na koniec okazało się jeszcze, że powinniśmy byli zorganizować przenosiny jeszcze jednego kontenera, ale to też udało się załatwić ;)

Tu pozwolę sobie na dygresję i opis jak się pracuje dla Koreańczyków i czemu po dwóch tygodniach jestem wykończona. Polska firma, dla której pracuję, pracuje dla koreańskiej firmy, która pracuje dla Samsunga. Koreańczycy dają nam jakieś plany, które są bezsensowne, my próbujemy ich przekonać, że inaczej byłoby lepiej, ale oni i tak nie słuchają, ale skoro płacą to tak się robi. Po czym następnego dnia, kiedy widzi wszystko ekipa z Samsunga plany ulegają zmianie. Niekiedy po parę razy, ponieważ poranny patrol to jakieś 15 osób i najwyraźniej każda ma coś do powiedzenia. Przepływu informacji między decydentami oczywiście nie ma i często my musimy tłumaczyć jednemu czy drugiemu co zrobił trzeci. Jeden ogródek panowie zmieniali cztery razy z szerokości 80cm, na 1,7m, a potem jak już wylali beton pod ogrodzenia to przyszedł facet i powiedział, że jednak na 3m. A potem jeszcze dołożyli łuczki zamiast rogów. I tak tu jest cały czas ze wszystkim.

W sobotę zostałam oddelegowana do pilnowania budowy parkingu, ponieważ dwóch kierowników pojechało do domu, a jeden nie mógł ogarnąć wszystkich budów, więc z miłego tłumaczenia i prac biurowych wylądowałam w błocie i musiałam załatwiać koparkę, walec, układanie chodnika i walczyć o pracowników, a do tego pomachać sama łopatą i pomalować jedną bramę. Oczywiście sama koncepcja chodnika zmieniała się pitnaście razy, ale w końcu zebrało się całe konsylium i uradziło finalną wersję. Minus jest taki, że wczoraj miałam czerwone karczycho i niebieskie kropki z farby na twarzy, ale za to plusem niewątpliwym było przyjazne zagadywanie susangnima, połączone z delikatnym uśmiechem ;) A, no i zaprosili mnie na żarcie z okazji tego, że tak ładnie sobie poradziłam z zarządzaniem ^__^ Niestety, Misiowy i susangnim pojechali sobie osobno ;(

Po dwóch tygodniach padam na twarz, ale dalej mi się tu podoba ^^

Strappu: +2 ^^ Koooffam Azję ^____^

18 sierpnia 2010

wink wink

Omo, susangnim* mrugnął do mnie dziś rano i do tej pory uśmiecham się na to wspomnienie ^________^
Ach, witaj z powrotem słodki fangirlingu (/)/ \(\)

*To ten szefo firmy koreańskiej, podobny do BYJ ;)

17 sierpnia 2010

kochane BBC

Jedno słowo: Sherlock

I znowu jest po co żyć ;)

pigonheeejo

*jestem wykończoooona

Uff, wczoraj był poniedziałkowy młyn. Straszny. Byłam w pięciu miejscach na raz i załatwiałam pitnaście spraw. I tak właściwie do 19. Za to na koniec dnia zostałam zaproszona na koreańskie żarcie ^______^ Niah niah, wiem wreszcie jak smakuje kimchi (taka ostra kiszona kapusta, którą babcie robią w co trzeciej dramie ;)) *hopsasa tralala* I mając teraz porównanie stwierdzam, że chińskie jedzenie smakuje mi chyba najbardziej, choć japońskie też jest pyszne. To koreańskie, które jadłam wczoraj za bardzo przypominało polskie :P

12 sierpnia 2010

shimshimheee

Coraz fajniej jest^^ Koreańczycy pytają mnie o numer telefonu, a oprócz tego pan upierdliwy wpada już nie tylko ze sprawami do załatwienia, ale ot tak, żeby se pogadać ^___^v Zaczęli mnie też uczyć koreańskiego i zaczynamy coraz więcej pokrzykiwać do siebie z tymi zajebistymi oppppaaaaa i annniejjjoooooo, które tak uwielbiałam w dramach ^______^ Dziś szanowny sasangnim posłał pana kierownika po płytki i jak tłumacz od koreańskiego zapytał czy on też ma jechać to powiedział, że nie, Anna ma jechać. Niah niah ^__^ A przed chwilą mnie zapytali kiedy wracam i żebym nie jechała jak wróci z urlopu ten inny kierownik, bo ze mną jest zabawniej. Aaaaach, jaka to miła odmiana co i rusz posłuchać jaka jestem fajna :P
Nyo!

11 sierpnia 2010

skośny apdejt

Haha, właśnie mnie mój pan upierdliwy zaprowadził do dziewczyny, która okazała się Japonką tłumaczącą dla Koreańczyków angielski XDXDXD Hihi, jeszcze sobie przy okazji poćwiczę konwersacje ^__________^

Bob budowniczy

Jestem wzruszona Waszą troską, więc niezwłocznie składam meldunek z placu budowy we Wronkach.

Na początek jednak o kręciole, która rozpętała się w piątkowe przedpołudnie. Otóż jadę sobie względnie spokojnie pociągiem na zlot nocnego w Krainie Pyrów po kolejnym niedoszłym spotkaniu z rowerowym, na które wstawałam specjalnie o 5:30, nerwy mam standardowo zszargane a tu nagle telefon od mojej byłej współlokatorki: jej ojciec szuka tłumacza z angielskiego dla Koreańczyków na jakąś budowę pod Poznaniem OD PONIEDZIAŁKU na dwa tygodnie. I karuzela czynników się rozpędziła: wyniki mombu, rowerowy, dwie koszulki i jedne spodnie w plecaku, brak laptopa, szczątkowe informacje. Ale po kilku telefonach zdecydowałam, że to jednak znak: skoro jadę do Poznania i robota jest pod Poznaniem to mam ją brać. Ostatnie dwa tygodnie były potworne i wiedziałam, że najlepsze co może mnie spotkać to coś o roboty - najlepiej dużo i długo. Do Chin jeśli będę jechać to pod koniec sierpnia (z czego pewnie zrobi się połowa września), więc akurat wszystko by spasowało. Pozostało tylko kupić ładowarkę do komórki, bo swoją na wszelki wypadek zostawiłam w Rz i jakieś drugie spodnie i buty i gotowe.
W tym miejscu składam podziękowania dla Gusi-kierowcy oraz nocnego, który znosił moje smęcenie przez weekend. Kurna, ludzie mnie rozchwytują a ja jeszcze przymulam wyjazd, no co się porobiło (to znaczy wiemy co się porobiło, ale to i tak mnie nie usprawiedliwia, przepraszam). Homek, następnym razem więcej sarkazmu zewnętrznego proszę.

W poniedziałek o 7 przyjechał po mnie mój nowy szefo i zawiózł prosto do Wronek, na plac budowy, gdzie Samsung wykupił Amicę i rozbudowuje fabrykę. Pracuję od 8 do 19 i zajmuję się głównie tłumaczeniem jednego Koreańczyka, który jest mocno upierdliwy, więc co chwilę coś tam chce, ale bynajmniej nie jakieś skomplikowane rzeczy. Moim najważniejszym zadaniem jest przygotowywanie raportów dziennych i osobowych do 8:30 a potem podgląduję sobie filmy z nowej dostawy od filmoznawców i wymyślam zabawy na internecie - miło jest. Chłopaki na budowie bardzo sympatyczne i oczywiście dla pani Ani wszystko ma być załatwione :P XD Dostałam nawet rower, żeby się szybciej poruszać po budowie :D Dodam, że rower rowerowego XD Ale jakiś stary, myślę, że sprzed co najmniej trzech sezonów ;] Na moje konto poszły też nowe zakupy do baraków, bo przecież tata Niny nie nakrzyczy na mnie, że chłopaki kupiły sobie (mnie) lepszą kawę ;) Nie no, tak całkiem to się nie bawię, bo pomagam też w sprawach biurowych i ogólnym porządkowaniu bałaganu (czyli to co moi lubi najbardziej ^^), za co wszyscy są mi bardzo wdzięczni ;)
Co do ciasteczek, bo to chyba najważniejsze ;) Ten upierdliwy jest taki se, ale za to pan prezes... Omo! Normalnie typ Yon-samy, Homeczku *o* Elegancki, uprzejmy, a jak mówi... Niestety tylko po koreańsku i najczęściej chodzi z własnym tłumaczem, ale jak tylko mogę to się wpycham, żeby go tylko posłuchać i sobie popatrzeć :P:P:P Załoga koreańska jest dość liczna, więc jak jeżdżę po budowie rowerkiem to podziwiam widoki - miło popatrzeć na żywo na eleganckie koszule i nie-worowate spodnie ;) Takiego środowiska mi było trzeba, odżywam :D

Wieczorem zazwyczaj zdążę tylko zjeść jakieś owoce, obejrzeć film, a najczęściej kawałek i padam.

Jeśli mi się tu spodoba i ja się spodobam to dostałam ofertę na przedłużenie współpracy. Ha, zobaczy się, nie mówię "nie". Tylko niech wreszcie te p%$^&**ne wyniki przyjdą, bo w tym roku Nihończycy lecą mocno w kulki. Ech, no i tak to jest: człowiek się męczy i szuka roboty a ostatecznie okazuje się, że znajomości są najważniejsze.

Ok, kończę, bo zaczęłam pisać o 9, a potem co chwilę coś wypadało i nie wiadomo czy zaraz znowu nie będę musiała gdzieś rowerkować. Jakby co, komcie.

10 sierpnia 2010

na chybcika

Jestem, żyję. Akcja "Ruda woda" zakończona ^^ Praca, praca, praca, niah niah. aneczka lubi to.
Więcej jutro.

4 sierpnia 2010

dobry film

Polecam Incepcję, jak i pół fejsa przede mną ;) Arcydzieło to nie jest, ale z pewnością już trzeci dobry tegoroczny film po Shutter Island i Kickass i jak tylko wyjdzie na blurayu urządzę sobie powtórkę, żeby ogarnąć całość fabuły. Czem prędzej zaopatrzę się również w soundtracka, bo ile zdołałam wysłyszeć w trakcie seansu, zachęciło mnie do dokładniejszego przysłuchania.
Mam również nadzieję, że siostra Nataszy dostanie się kiedyś na wymarzoną filmówkę i będzie mi mogła wytłumaczyć jak się kręci takie zajebiste sceny jak te w hotelowym korytarzu *o* A póki co, będzie mi musiał wystarczyć making of ;)

***

Obejrzałam ostatnio Conana Barbarzyńcę. Ło matko, ale to słaby film. Jedyne co go ratowało to siermiężny klimat, ale starczyło go tylko na tyle, żebym raz na jakiś czas zerkała na telewizor znad lapciaka. Taki sam los wróżę za paręnaście lat Prince of Persia i innym super mega produkcjom, które opierają się wyłącznie na efektach a poza tym zieją nudą scenariuszową.

***

Całe szczęście moje źródełko dobrych filmów wyszabrowanych od filmoznawców pewnego zimowego sylwestra jeszcze nie wyschło i co rusz natykam się na interesujące eksperymenta jak na przykład Widmo wolności Bunuela - rewelacja. Ktoś kręci jeszcze takie komedie? Szkoda, że Dyskretny urok burżuazji miał już inny format.
Japończycy też nie zawodzą - Tampopo to połączenie klimatu Widma z fabułą na temat szkolenia umiejętności w robieniu ramen (*zupki chińskiej). Uwielbiam takie miksy.
Z zaliczonych dziwów filmowych: Jesus Christ Vampire Hunter - podobno klasyka campu ;]

W najbliższym czasie trzecie podejście do Pieśni z drugiego piętra :P

3 sierpnia 2010

110/71

Z każdym mailem dostaję palpitacji serca. Marazm trwa, ale w tym tygodniu na podwyższonym ciśnieniu.