Pokazywanie postów oznaczonych etykietą japońskie wynalazki i kurioza. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą japońskie wynalazki i kurioza. Pokaż wszystkie posty

19 września 2012

doraibu


Na zakończenie polskiego sezonu rowerowego kilka słów o japońskim ekwiwalencie ;)
Doraibu czyli z ang. drive to najpopularniejszy chyba pomysł na „aktywny” weekend. Jest to przejażdżka samochodem, bez konkretnego celu, ot, dla samego rozkoszowania się jazdą. „Aktywność” idealna dla Japonek – poprzemieszczają się trochę w przestrzeni, ale nie będą narażone na zmęczenie, a nie daj Boże – spocenie się!
Doraibu zakorzeniło się w świadomości tak głęboko, że dla części Japończyków jest jedyną opcją spędzenia weekendu czy wolnego czasu. Kiedy znajoma Japonka chciała mi pokazać swoją rodzinną wyspę oczywiście obwiozła mnie po niej samochodem. Dopiero po moim spostrzeżeniu, że jeszcze przyjemniej zwiedzałoby się taką ładną okolicę na rowerze, zaczęła w ogóle rozważać taką możliwość! Była autentycznie zaskoczona, że wow! faktycznie, można też pojeździć na rowerze ;] Wcześniej odwiedziło ją kilka koleżanek Japonek i nawet nie pomyślały o innej opcji. Po całodziennym wysiłku, koleżanka stwierdziła, że jeżdżenie na rowerze jest całkiem przyjemne i postanowiła, że sama też zacznie więcej ćwiczyć. Nawet teraz, po roku, wspomina bardzo często nasze wspólne rowerowanie.

Oczywiście nie oznacza to, że Japończycy na rowerze nie jeżdżą ;) Ale to temat na osobną notkę.

5 października 2011

pranie

edit: przenoszę posta z wcześniej, bo większość ludzi go nie zauważyła, przyzwyczajona do ostatniej niskiej częstotliwości ;)
Jutro kolejna część Chin, mam nadzieję.

Zapomniałam o jeszcze jednym bardzo interesującym odkryciu. Pralki w akademiku używały jedynie zimnej wody, ale byłam pewna, że wynika to z oszczędności kierownictwa. Otóż nie! WSZYSTKIE pralki w Japonii piorą w zimnej wodzie. Próżno szukać na opakowaniach proszku informacji o temperaturze wody, reklamy również opierają się głównie na przekonywaniu o zapachu, a nie jak u nas, że nawet w niskiej temperaturze, wypiorą wszystko bez śladu.
Jedyny wniosek jaki można z takiego stanu rzeczy wyciągnąć jest taki, że Japończycy się nie brudzą. Co najwyżej mogą przesiąknąć jakimś zapachem izakayi, bo przecież o wydzielaniu samemu brzydkich zapachów nie może być mowy! A jeśli już, jakimś cudem, plama na ubraniu się pojawi, to pozostaje tylko je wyrzucić, innego wyjścia nie widzę.

Przez trzy dni pobytu u znajomej Japonki zaobserwowałam jeszcze jedną osobliwość: ręczniki pierze się tu po jednym użyciu. Po prysznicu czy kąpieli odwiesza się je na szafeczkę i rano wyciąga nowy. Hmm, pewnie w domach z babcią czy niepracującą żoną, które mają czas robić codziennie pranie, taki system się sprawdza...

21 września 2011

japońskie lato

Pewnie ostatnie kilka spostrzeżeń...

Mimo że jest już za połową września, najważniejszą rzeczą, o jakiej nie można zapominać przy wyjściu z domu jest... ręcznik. Bo wciąż jest gorąco i wilgotno i po pięciu minutach człowiek jest oblepiony maziastym powietrzem. A jak się zmoczy ręcznik zimną wodą to łoho, jak przyjemniej się chodzi po mieście ^^ I mam to gdzieś, że oprócz mnie taki zwyczaj mają Japończycy +40. Nie zamierzam zdychać w imię Mody.

***

Robale. Komarów już prawie nie ma, za to objawiły się japońskie karaluchy. Bleh, jakie to okropne stworzenia. 3-4cm owad łażący po korytarzu potrafi nieźle przerazić jak się wraca z imprezy nad ranem, a co dopiero jak niespodziewanie pojawi się w pokoju! Ostatnio zaciupałam jednego, kiedy siedziałam w mieszkaniu koleżanki, zajmując się jej kotem, i w spokoju zabijając zombiaki. Ale jak nagle z balkonu na tatami wylazło coś to jak się nie rzuciłam grzmocić to bronią do wii. Okazała się równie skuteczna w realu :P
Brrr... Japońskie owady to jakieś mutanty... Wielkie i przerażające.

***

Tajfuny. Wciąż są. I to nie takie przyjemne, przynoszące suche powietrze, jak w lipcu. Tylko zimne, mokre i wietrzne. Jeden przetrzymywał mnie w Fukuoce przez trzy dni. Nie mogłam popłynąć promem do mojej znajomej, bo były wstrzymane.
Ech, jesień idzie. W sklepach pojawiły się edycje limitowane napojów z momiji na etykietach. Wpędziło mnie to w jesienną melancholię, w połączeniu z pogodą. Mam nadzieję, że jak tajfun przejdzie to zrobi się znów polskie lato.

16 września 2011

wyprowadzka

Zanim będę kontynuować opis chińskiego horroru, przerywnik w postaci zachwytów nad wygodą życia w Japonii.

Nie wiedzieć kiedy, niezauważalnie otoczyło mnie tak dużo rzeczy, że musiałam wysłać paczkę. W tym celu udałam się do pobliskiego supermarketu, żeby wziąć z niego karton (kartony są ułożone koło kas, posortowane wg wielkości). Niestety, wszystkie dostępne były za małe. Zapytałam więc czy nie ma gdzieś większych. Kasjer skierował mnie do na tyły sklepu, jednak nie zobaczyłam tam żadnych kartonów. W 15 sekund pojawił się jednak strażnik. I nie zaczął na mnie krzyczeć, że się pałętam bez pozwolenia (czego podświadomie się spodziewałam) tylko upewnił się, że to ja chcę karton i otworzył mi jeden z magazynów. Karton znalazłam, pozostało go wysłać.
Czyli najtrudniejsza część operacji. Całe szczęście wiedziałam, że w akademiku można pożyczyć wózek i przewieść na nim paczki. Oczywiście wózek jest schowany, a nikt się nie kwapi, żeby o nim poinformować. Ludzie, którzy wracali po jednym semestrze o nim nie wiedzieli i musieli się nieźle gimnastykować (najlepszym pomysłem było chyba "pożyczenie" wózka z supermarketu ;D ). Umówiłam się na odbiór wózka, ale całe szczęście dowiedziałam się o wprost fenomenalnej usłudze poczty japońskiej. Otóż można zamówić wysyłkę paczek Z DOMU. I tak zrobiłam. Umówiłam się na konkretną godzinę, pan zapytał mnie przez telefon dokąd chcę paczkę wysłać, jaką drogą itp. także pracownik przyjechał z dokładnymi informacjami na temat działania poczty polskiej (ograniczeniami wagi (co jest bardzo ważne, bo poczta japońska wysyła paczki do 30kg, ale w Polsce przyjmują tylko do 20kg), okresem ważności awizo itd.), wagą i bloczkami nadania. Sprawnie wszystko zważył, okleił, upewnił się, czy nie ma w środku niedozwolonych materiałów, wydrukował mi paragon, po czym zniósł obie paczki na dół do samochodu.
I to wszystko ZA DARMO.
Jak sobie pomyślę o tych wszystkich ludziach, którzy tachali z wózkiem czy bez kilka paczek 20kilogramowych... Doprawdy nie rozumiem, czemu przy okazji wyprowadzki dostaliśmy dokładne wytyczne co mamy robić, a nikt się nie pofatygował, żeby podzielić się taką istotną informacją...
Anyway, będę tęsknić za tą wygodą i jakością usług.

29 lipca 2011

終了

Ostatni tydzień upłynął mi bardzo intensywnie pod znakiem jednoczesnego pisania raportów końcowych, imprez pożegnalnych i ostatnich chwil spędzonych z moją znajomą Francuzką. Większość ludzi z anglojęzycznego kursu wyleciała dziś rano, kiedy ja miałam ostatnie zajęcia. Wczoraj była tu ostatnia wspólna impreza, z której zmyłam się dość szybko, bo dzień wcześniej imprezowałam się z Vanessą, a bladym świtem żegnałam ją w drodze na lotnisko, więc przez cały dzień ledwo kontaktowałam i nie mam zielonego pojęcia jakim cudem zdołałam zrobić prezentację na zajęciach. Chyba na autopilocie. I dobrze, że wyszłam, bo podobno wszyscy się na końcu poryczeli i nie mogli uspokoić.
Anyway, dziś miałam ostatnie zajęcia, zostały mi jeszcze dwa raporty do poprawienia, ale zrobię to jutro w godzinę. Akademik opustoszał, smutno się zrobiło :( Całe szczęście wylatuję do Chin we wtorek to nie odczuję tego tak mocno. Tyle że nie będzie mnie w Fuk jak Anya i Karol będą wyjeżdżać, więc ostatni wspólny weekend przed nami.

***

Ze spostrzeżeń ogólnych: czy ktoś mi może wytłumaczyć, dlaczego pomidory i inne warzywa są teraz droższe o jakieś 30-40% niż w zimie???
Wracając do tematu czereśni: tutaj jest taka oferta, że jedzie się samemu zrywać truskawki czy inne owoce, płacąc określoną ilość pieniędzy i można jeść do woli. Wiecie, ile kosztuje taka "przyjemność" za czereśnie? TRZYSTA złotych. Oszaleli.
Próbując sobie jakoś kompensować brak zup z truskawek czy wiśni, piję codziennie mleko bananowe/truskawkowe/melonowe - jakoś da się przebiedować. No i melony są całkiem tanie - połowa za 3 zeta.

***

Mieliśmy tu tajfun tydzień temu. A raczej nie tu, a na sąsiedniej wyspie i bynajmniej nie był to powód do smutku, wręcz przeciwnie. Wiatr ruszył powietrze i zrobiło się SUCHO! ^_____^ Jejku, jejku, jaka wspaniała była pogoda przez 4 dni... Teraz wszystko wróciło do normy i jest parno i upalnie. Ja poza tym że się lepię to czuję się znakomicie, ale wszyscy naokoło zdychają :P

***

Cykady! Słyszało się opowieści od sempajów, że są głośne, spać nie dają i ogólnie są uciążliwe, ale to wszystko prawda... Ja śpię bez klimy przy otwartym balkonie, ale o 8:30 budzi mnie zarówno upał jak i ściana hałasu za oknem. Na kampusie czasem trzeba krzyczeć, żeby się przebić przez ten hałas, serio serio... Tu możecie sobie posłuchać z czym musimy się borykać na co dzień.
Komary! Tutejsze bardzo mnie lubią, bo jak tylko siądziemy gdzieś w parku to wszyscy chilloutują, a ja mam 10 ugryzień w ciągu pięciu minut. I to naprawdę bolesnych i swędzących :/ Ech, w tym miękkim i słodkim kraju chyba tylko natura jest twarda i uciążliwa...

***

Z wiadomości specjalnych: dostałam mega-fantastyczną wiadomość, że ekipa we Wronkach tęskni za mną i czeka na mój powrót! ^______^ Rany, rany, jak to miło, być docenionym za starania. Tym bardziej, że dostałam tu w d. kilka razy i trochę straciłam wiarę... A teraz powrót do Polszy nie jawi się już tak potwornie jak jeszcze tydzień temu :P

21 lipca 2011

Japonia obuwniczo

Dawno nie bylo posta o spostrzezeniach kulturalnych, takie mam wrazenie...

Tak pokrotce:
  • buty sa tu relatywnie tanie - w przecenie kosztuja srednio 2000Y (65PLN), a zdarzaja sie i takie za 1000Y - i calkiem ladne. Nawet w przeliczeniu na zlotowki wychodzi to dosc tanio, a 2000Y dosc latwo jest mi tu wydac. Dosc powiedziec, ze sama nabylam nowe sandaly, choc mam tu swoje polskie klapki i geta. No ale wszyscy tak sie tu rozplywaja nad moimi nogami, ze w koncu sama uwierzylam, ze moze warto by je bardziej pokazac :P A gdybym byla bardziej zainteresowana butami to w ogole moglabym tu tak z marszu kupic ze trzy inne pary.
  • Tym wieksze zdumienie budzi we mnie to, co robia Japonki. Chodzic to one nie umieja nawet w trampkach a mimo to upieraja sie przy obcasach, wielokrotnie o tym wspominalam, ale zeby nie umiec dobrac odpowiedniego rozmiaru??? Wiekszosc dziewczyn nosi tu buty za duze o przynajmniej jeden, a nierzadko i dwa rozmiary o.O W polaczeniu z krzywym czlapaniem, stopa wypadajaca co krok z buta tworzy widok absolutnie tragiczny...
  • Nie wiem, moze ma to zwiazek z tym, ze buty tutaj maja w wiekszosci trzy rozmiary: S, M, L (czasem zdarza sie LL, co ratuje Ole ;)). Ja zazwyczaj mieszcze sie w L, wiec nie mam problemu, ale jest to dla mnie zdumiewajace, zeby laczyc rozmiary ("na oko") 34-35, 36-37, 38-39...
A tak z ciekawostek - kupilam te buty na koturnie i teraz nie moge sie przyzwyczaic do tego, jaka jestem wysoka XD Ostatnio pochylalam sie w sklepie nad sprzedawczynia, bo nie moglam doslyszec co mowi :P Jak Ola funkcjonuje w tym kraju to nie wiem :P

Pojechalam tez na jeden dzien na plaze. Zapomnialam sie pomarowac na rekach (bo ramiona i plecy to obowiazkowo), wiec wygladalam przez olejne dwa dni jak homar, ale teraz mam piekna zlota opalenizne. I co z tego, skoro wszystkie Azjatki przygladaja sie moim rekom z zatroskaniem, przypominajac zebym nie zapomniala kremu do opalania jak bede jechac do Chin. Matko, no normalnie czuje sie jak jakis Murzyn :P

9 lipca 2011

owocowa tragedia

Podobno w Polsce sezon czereśniowy w pełni... Starałam się ignorować "życzliwe" relacje mojej wspaniałej rodziny, która nie może sobie poradzić ze zjadaniem tych wiader pełnych najwspanialszego owocu świata, ale kiedy dziś poszłam na zakupy do warzywniaka, nie wytrzymałam. Oto z półeczki smętnie patrzyły na mnie czeresieńki ułożone oczywiście elegancko i nudno jedna koło drugiej na styropianowej tacce i owinięte bezlitośnie plastikową folią. Kilkanaście sztuk za SIEDEM złotych. Taki smutek już dawno mnie nie ogarnął. Kupiłam sobie na marne pocieszenie trzy brzoskwinie za 5 złotych.
Ciekawa jestem jak będą pakować borówki - pewnie w kubeczki 200ml za 10 zeta...
Ech, i nawet myśl o super tanim sushi mnie nie pociesza - wszak latem jem głównie owoce... Cóż, nie w tym roku.
A o placku wiśniowym nawet nie chcę słyszeć.

Z ciekawostek: zaczęli tu sprzedawać piwo o obniżonej zawartości cukru, a przez to kalorii o 50%. I muszę przyznać, że całkiem dobre jest! Smakoszem nie jestem, więc dla mnie nie ma właściwie różnicy, a mam mniejsze wyrzuty sumienia jak sobie otwieram puszeczkę po rowerowaniu w tym upale :P

A upał jest sążny już od ponad tygodnia. W okolicach 32C w dzień i powodem do radości jest wilgotność poniżej 80%. Najgorsze jest to, że w nocy jest niewiele mniej, w okolicach 27C. Ponieważ jestem przeciwnikiem klimy, śpię jedynie przy otwartym balkonie i nie jestem w stanie wytrzymać dłużej niż do 9. Zakupiłam sobie również słomianą poduszkę i słomianą matę na łóżko, bo dużo mniej grzeją. Czasem jednak na zewnątrz jest tak wilgotno i ciepło, że nawet ja nie wytrzymuję bez klimy. Nie ruszam się też na zewnątrz bez filtra 50. Jednak bliżej zwrotnika słońce jest dużo mocniejsze. Dużo.

Ścigajcie mnie o posta o butach, bo mam kilka ciekawych spostrzeżeń, ale po męczeniu się nad reportami końcowymi nie bardzo chce mi się pisać cokolwiek innego :P

18 maja 2011

zar tropikow - powialo chlodem

Temperatura wrocila do normalnej (20-25C), wilgotnosc rowniez (35%), natomiast z duzym prawdopodobienstwem czeka mnie zapalenie gardla. Z powodu moich ukochanych Chinczykow, ktorzy chodza dalej w tych samych ubraniach co miesiac temu i najwyrazniej latwiej jest im regulowac temperature ciala przy pomocy klimy nastawianej na zimny podmuch 20C, a najlepiej dwoch takich klim. No i tak sobie siedzimy, ja w tshircie, nie mogac oddychac tym dziwnym sztucznym powietrzem i Chinczycy w kurteczkach, ktorzy nie maja z tym najwidoczniej najmniejszego problemu... grrr... W zwiazku z czym grupka europejska skupila sie w najdalszym kacie sali, Chinczycy na fali zimna, cale szczescie najwyrazniej Koreanczycy sa raczej po naszej stronie, bo dzis Yuin wstala i wylaczyla klime w polowie lekcji ;] Haha, ale mialam satysfakcje widzac te skwaszone miny ;] :P

Mialam rowniez przejscia z moja "ulubiona" nauczycielka, ktora zupelnie nie umie prowadzic zajec i ogolnie wiekszosc z nich to strata czasu. Zazwyczaj lubuje sie w zupelnie niezabawnych anegdotkach, ktore smiesza niestety slit Azjatki, wiec tylko ja to zacheca do kolejnych. Niestety dla niej, na zajeciach z tlumaczen ang-jp jestesmy tylko ja, Ola i Anya ;] Wiec zamiast chichotac, siedzimy tylko z minami "e?";] Skutecznie ja to demotywuje, wiec ostatnio zaczela od gadki jak to teraz goraco zrobilo (akurat tego dnia i poprzedniego wcale nie bylo tak cieplo, przyjechalam na zajecia w dzinsach i bluzie) i przeszla do pytania czy moze wlaczyc klimatyzacje. Na co ja odpowiedzialam, ze nie, nie ma takiej potrzeby, tak jest idealnie (bo bylo) ;] Hahaha, zebyscie widzieli jej zdumiona mine, ze ktos odwazyl sie sprzeciwic XD Zapytala wiec tylko szybko czy okno moze byc na co przystalysmy i zaczela szybko zajecia. Dodam, ze pani nauczycielka, choc bylo tak "strasznie goraco" siedziala w sweterku i blezerku. No to jak? To w koncu jest cieplo czy nie jest? Bo jak mnie jest cieplo to sweter zostawiam na dnie szafy i przychodze w tshircie tudziez w sukience. Doprawdy, nie rozumiem tego dziwnego azjatyckiego syndromu grubych ubran w taki upal...

21 kwietnia 2011

problemy z angielskim

Powoli zaczynam drugi semestr ;) I w sumie się cieszę, bo zaczynał mnie już męczyć nadmiar wolnego czasu. A jak tylko poszłam na pierwsze zajęcia to kalendarzyk na weekend się zapełnił ^^

Niektórzy z Was są zainteresowani, więc poniżej opisuję jakie przedmioty wybrałam na to półrocze. Czytelnicy niezainteresowani mogą przejść do kolejnego akapitu ;)
- różne rodzaje języka japońskiego: kobiecy, dziecięcy, dialekty, poezja
- tłumaczenia na język angielski
- filmy ;)
- literatura współczesna (obowiązkowo)
- zdawanie relacji z przeczytanej książki (docelowo ma to być jedna z pozycji do magisterki, ale można generalnie przeczytać cokolwiek z szeroko pojętej "kultury". Mam nadzieję, że prowadząca zgodzi się na moją 通勤電車に座る技術 czyli poradnik dla salarymana jak upolować miejsce do siedzenia w zatłoczonym pociągu ;D ).
Dodatkowo musieliśmy wybrać dwa zajęcia z regularnych wykładów na uniwersytecie. Zastanawiałam się chwilę, czy nie pochodzić na językoznawstwo, ale terminologia jest tu za ścisła i czasami mam problemy po polsku, a co dopiero gdybym musiała pisać jakieś raporty po japońsku :/ Tym bardziej, że oni tu mają inne podejście do morfologii choćby.
W związku z czym poszłam w języki obce i dla przypomnienia wzięłam niemiecki (oj, ciężko będzie... ale jak teraz sobie nie odświeżę to już chyba nigdy), koreański (żeby choć menu umieć przeczytać) oraz angielski. I tu dochodzimy do przyczyny powstania niniejszego posta.
Wybrałam kurs dotyczący prezentacji. Ponieważ zdaję sobie doskonale sprawę, że występy publiczne nie wychodzą mi całkowicie i warto byłoby to zmienić. I muszę przyznać, że nieco zirytowały mnie reakcje Angielski? Idziesz na łatwiznę. Większość Azjatów zakłada, że jak się jest z Europy to automatycznie potrafi się mówić po angielsku i jakoś nie może zrozumieć, że może i łatwiej mi się mówi niż po japońsku, ale też wymaga trochę wysiłku. Nie mówiąc o tym, że poprzez wygłaszanie prezentacji po japońsku nic bym się nie nauczyła, bo skupiałabym się tylko na języku. A mówiąc coś prostego po angielsku mogę się skupić na umiejętnościach.
Prowadzący jest bardzo sympatyczny i pozwolił mi na uczestniczenie bez żadnego problemu. Co innego myślała na ten temat japońska biurokracja. Pani w sekretariacie powiedziała tylko Perhaps... You should take a placement test. Uwielbiam jak Japończycy starają się mówić po angielsku uprzejmie, a wychodzi im zupełnie na odwrót.
Mój kurs był oznaczony jako level 2 i nie powinnam mieć poziomu wyższego, bo inaczej nie przyznają mi punktów. Większość kursów na Kyudaju to level 2 i 3, jest raptem jedna 4. Oczywiste więc było, że trzeba będzie oszukiwać i zaniżyć swój poziom.
Egzamin byl koszmarem. Glownie ze wzgledu na swiadomosc jak bardzo trace tam czas. Amerykanski profesor poswiecil najpierw z 5 minut na wyjasnienie wszystkim Azjatom jak maja wypelnic pole imienia i nazwiska. Potem z 10 minut trzeba bylo poczekac az je wypelnia. Wciaz zdumiewa mnie jak bardzo oni nie potrafia sobie radzic w najprostszych zyciowych sytuacjach i nawet dokladne wyjasnienie czasem nie pomaga. Nastepnie trzeba bylo jeszcze wypelnic (o zgrozo) pole z wydzialem i kim sie jest na kyudaju. Hurra, pomyslalam, wreszcie zaczniemy test. O nie, nie. Przeciez trzeba bylo dokladnie omowic jak beda wygladaly cwiczenia ze sluchania. Pierwsza czesc, krotkie zdanie, a potem pytanie do niego; druga czesc - dialog itd. I kolejne 15 minut. Przed zasnieciem powstrzymywal mnie jedynie fakt, ze profesor co chwile grzmial, zeby nie patrzec na kartke, tylko na niego o.O
Zeby nie przedluzac. Test byl masakrycznie latwy. Same pytania czy teksty moze nie tak bardzo, ale pytania... Na wiekszosci testow jest tak, ze dwie odpowiedzi odrzuca sie dosc szybko, a potem zostaja dwie, nad ktorymi trzeba chwile pomyslec. Tutaj trzy odpowiedzi tak bardzo nie mialy sensu, ze trzeba by w ogole nie znac angielskiego, zeby zle odpowiedziec.
Wciaz nie moge pojac tego, jak to mozliwe, ze test wstepny na uniwersytet jest na naprawde wysokim poziomie, przynajmniej CAE, a same zajecia z angielskiego sa w wiekszosci o 4 poziomy zaawansowania nizej.
Mimo ze staralam sie jak moglam i zakreslalam wbrew sobie zle odpowiedzi (no jakze to tak, wszak uwlacza mojej inteligencji zakreslenie tak oczywistej zlej) wyladowalam na poziomie 4... Cale szczescie wykladowca z prezentacji w ogole nie bral pod uwage wyniku, wiec dalej moge sobie spokojnie chodzic na zajecia. A musze przyznac, ze mimo niskiego poziomu samego jezyka, juz daly efekty ^^

15 kwietnia 2011

kampania wyborcza

Niedawno były tutaj wybory do samorządów prefektur. I była to jedna z nielicznych okazji, żeby doświadczyć japońskiego hałasu. I nie było to niestety miłe doświadczenie.
Jak w Polsce kampania polega na obklejaniu miast tysiącami plakatów, tak tutaj na wykrzykiwaniu pozdrowień i imienia kandydata przez megafony krążących po mieście samochodzików. Siedem dni w tygodniu, od samego rana. Nie wiem co o takiej formie promowania kandydatów sądzą Japończycy, ale ja w życiu nie zagłosowałabym na kogoś kto budzi mnie w weekend o 9. I naprawdę, nie wyobrażacie sobie jak irytujące były te "audycje": wykrzykiwane piskliwym, zaangażowanym głosikiem i aż kipiące od uprzejmych, nic nie znaczących zwrotów. Wszyscy w akademiku dostawali białej gorączki.
Kolejną absurdalną formą promocji były grupki ludzi stojących na skrzyżowaniach i machających do przejeżdżających samochodów XD No tragedia ;] A dzień przed wyborami na skrzyżowaniu stali na taborecikach sami kandydaci (tak mniemam, bo zamiast odblaskowych kamizelek byli ubrani w garnitury) i machali rękami ubranymi w białe rękawiczki. No cóż, przynajmniej mogłam sobie osobiście poszydzić z tych $%@#!%&# co mnie budzili z samego rana.

27 lutego 2011

varia azjatycka

Trochę mi się nazbierało anegdotek ostatnio, więc wrzucam do jednego worka ;)

Jeszcze walentynkowo. Bo tak się skupiłam na opisywaniu jak mi tu dobrze, że zapomniałam o powinności badacza kultury. A zatem. Walentynki z zewnątrz wyglądają jak u nas: różowo, serduszkowo, czekoladkowo. Jest jednak znacząca różnica: czekoladki dostają tu faceci o.O Najczęściej towarzyszy temu wyznanie miłości i zapytanie czy dany osobnik odwzajemnia choć trochę uczucie. Jak usłyszałam po raz pierwszy, że to dziewczyny biegają tu za facetami to mnie zmroziło. Wojującą feministką nie jestem, ale trzeba się choć trochę szanować. A z opowieści koleżanek wynikało, że to dziewczyny podnoszą tu swoje kwalifikacje chodząc na kursy gotowania, angielskiego, szydełkowania itd. Faceci tylko siedzą jak mimozy i czekają. To się w sumie zgadza z moimi spostrzeżeniami - Japonki zagadują mnie relatywnie często na jakichś imprezach czy nawet w stołówce, Japończyk zdarzył się jeden. Zgroza. To tyle jeśli chodzi o obawy rodziny i znajomych, że wrócę z japońskim mężem ;)

***

Wizyty w onsenie są okazją do spostrzeżeń higienicznych. Większość Azjatek (bo zdarzają się i Chinki) nie goli się pod pachami. Ma to zapewne wiele wspólnego z tym, że oni się właściwie nie pocą, ale było z początku sporym wyzwaniem dla mojego poczucia estetyki.

***

Czy u nas zdarzają się jeszcze znaczki urzędowe? Takie cuś czym płaciło się za załatwienie papierków w urzędzie zanim pojawił się oddział banku. Bo tu dalej są. Całe szczęście dowiedziałam się zawczasu jak najszybciej załatwić pozwolenie na ponowne przekroczenie granicy i nabyłam znaczek w kombini zanim poszłam do urzędu. Niektórzy nie byli tacy mądrzy i czekali z numerkiem w ręce dwa razy ;]

***

Wymiana waluty też nie należy do najprostszych zadań. Można to zrobić tylko w banku, nie we wszystkich oddziałach, a dodatkowo trzeba sprawdzić gdzie wymieniają jaką walutę.
Trzeba podać swoje dane i odczekać aż papierki trochę pokrążą po budce kantora zanim uprzednio wręczony brzęczyk zawiadomi, że można odebrać upragnione pieniądze.
Mam nadzieję, że w Korei będzie łatwiej.

***

Przy prognozie pogody podawane są nie tylko informacje meteorologiczne, ale również astrologiczne XD Dokładnie wiadomo czy dany dzień jest pomyślny dla spraw sądowych, rozwiązywania problemów czy na przykład szczęśliwy rano, ale po południu już nie ;D

***

Azjaci są jak inżynier Mamoń: jedzą tylko to, co znają. Podczas ostatniego cooking party rzucili się na potrawy swoich własnych krajów, nie patrząc właściwie na naleśniki Karola czy mój żurek. Mimo że tyle zawsze było gadania, że są ciekawi jak smakuje polskie jedzenie. Na drzewo.

14 grudnia 2010

Gloomy

No to w ramach podziękowania za prezenty obiecany Zakupowy Żaaaaal :P
Pamiętacie to zdjęcie?

Kupiłam sobie strój Gloomy'ego! XDXDXD I mówiąc strój mam na myśli jednoczęściowy kostium, w którym spokojnie mogłyby się zmieścić dwie osoby :P Sama jeszcze się nie widziałam w całości, ale wszyscy mówią, że zarówno ogonek na wysokości kolan jak i teletubisiowy wielki tyłek robią dobre wrażenie ;] Well, przyjechałam tu z zamiarem kupienia takiego stroju tak czy siak, i mimo że myślałam o Pikachu to jednak wielki różowy miś upaćkany krwią jakoś bardziej trafił do mojego spaczonego ja :P Poza tym było mi już zimno w mojej piżamie bez rękawów, a Gloomy znakomicie się sprawdza, więc jakoś przełknę te kokosy wydane na taką bzdurę :P Tym bardziej, że dalej mnie cieszy ilekroś spojrzę w lustro, a i inni mają sporo radochy ;) A Ola planuje kupić sobie taki sam strój tyle że z innym misiem (którego ja nie lubię, bo przypomina mi pedobera ;] ), więc razem zawojujemy jakąś następną imprezę, kekeke XDXDXD

12 grudnia 2010

młodzież buddyjska

Zostałam zaproszona przez znajomego na imprezę. Wiedziałam tylko tyle, że za 1000Y będzie jedzenie do woli. Nieco się zniechęciłam, gdy przeczytałam, że całość jest organizowana przez Stowarzyszenie Buddyjskich Młodzieńców, ale co tam, obiecałam to stwierdziłam, że pójdę, choćby po to żeby się najeść :P Potem ktoś mówił, że jakiś koncert będzie czy występy. Na miejscu dowiedziałam się, że będą wybory najładniejszego faceta przebranego za kobietę.
Finał wieczoru przeszedł moje najśmielsze oczekiwania O.O XD Polecam oglądanie w HD :P

edit: Niestety, regulamin Stowarzyszenia zabrania publikowania wideo, a ja chcę dobrze żyć z tymi ludźmi, więc bez kombinowania wyrzuciłam je z youtuba. Na pociechę zostają Wam zdjęcia ;)

przestrzeń sklepowa

Ha, a jednak dzisiaj :P Wreszcie się zebrałam w sobie ^__^v
W tym odcinku spróbuję oddać atmosferę japońskiego sklepu.

  • Wszystko jest pakowane w folię. A ta folia w folię i czasem jeszcze w folię. Ciasteczka oprócz dużego opakowania są jeszcze zawinięte każde osobno; drażetki gumy do żucia to samo; bułki są pakowane w piekarni każda osobno do innego woreczka, a potem wszystkie woreczki do większego woreczka, żeby było wygodniej wynieść. Japończycy mają nawet osobne słowo na zjawisko zalewu folii, ale jakoś nie umieją sobie z nim poradzić. Przy super rygorystycznych przepisach segregowania śmieci stosy woreczków produkowane dziennie w supermarketach są dla mnie niezbadanym paradoksem.
  • W jednym sklepie potrafią rozbrzmiewać trzy różne melodie. Na cały regulator. Nie daj Boże stanąć dłużej w miejscu, w którym się na siebie nakładają. Zdarzają się i takie, gdzie audycja jest tylko jedna, ale bynajmniej nie jest to radio tylko powtarzające się ogłoszenia o promocjach oraz uniżone podziękowania, że zechciało się przyjść do tego sklepu.
  • Większość cen w sklepach czy restauracjach zawiera podatek. Z jednym wyjątkiem: książkami. To dla mnie kolejna Niezbadana Tajemnica... O prawdziwej cenie książki dowiaduję się przy kasie.
  • Nie ma tutaj zachodnich komiksów. Tylko mangi o.O
  • W bookoffach reklamówki są czarne. Zapewne żeby przypadkiem jakiś perwert nie musiał się wstydzić przy wychodzeniu.
  • Informacja o wadze produktu wydaje się być zupełnie nieistotna. Jest albo dobrze ukryta, albo nie ma jej w ogóle :/
  • Jedzenie ma bardzo krótki termin ważności. Tofu czy kiełki psują się po trzech dniach, nawet w lodówce.

30 października 2010

karaoke night

Z dedykacją dla zainteresowanych moim życiem imprezowym ;)

Uwagi ogólne: moja grupa zdążyła się już podzielić - na frakcję bufoniasto-imprezową złożoną głównie z Europejczyków oraz na grupki narodowościowe. Ja bardzo lubię przebywać z Koreankami, ale kiedy próbuję je zaprosić na jakiś wypad weekendowy, albo wieczorny to odmawiają, bo muszą się uczyć, albo robić pranie itd. Chinki tak samo - jak ostatnio zrobiły imprezę w kuchni na swoim korytarzu to tylko we własnym gronie. Nawet mnie nie zaprosiły do stołu jak przechodziłam obok i zagadnęłam co się dzieje. Jak zaprosiłam kilka osób na wspólne oglądanie lampionów to przyjechały razem ze swoimi znajomymi i w rezultacie zostałam sama z Aśką. Więc stwierdziłam, że koniec prób zaprzyjaźniania się z grupą, bo i tak moim celem jest rozmawianie z Japończykami, a nie obcokrajowcami mówiącymi po japońsku, choćby nie wiem jak dobrze.
Dlatego obecnie działam dwutorowo w celu zapoznania Japończyków: 1. Spotykam się z tymi dziewczynami, które poznałam na wycieczce do Fukuoka Tower. Są bardzo sympatyczne i pomogły mi w kilku sprawach, bo niestety moja tutorka zupełnie nie ma czasu pracując dorywczo, szukając pracy i kończąc studia. 2. Wbijam się do różnych grup - w sobotę idę obczajać kółko fotograficzne na uniwersytecie, a w czwartki będę chodzić na grupę dyskusyjną (Japończycy gadają po angielsku, a obcokrajowcy po japońsku).

Ale wracając do tematu, wczoraj zaliczyłam swoje pierwsze karaoke ^^ Które notabene wygląda zupełnie inaczej niż w Polsce, gdzie trzeba wyjść na scenę i śpiewać przed tłumem nieznajomych ludzi, którzy niekoniecznie chcą słuchać tego fałszowania. W Japonii grupka znajomych ma do dyspozycji tzw. karaoke box, czyli pokój, w którym może sobie do woli fałszować i bez krępacji pozwolić na wygłupy. Lokal w którym wylądowałam wczoraj miał 6 (!) pięter i przypominał hotel z mnóstwem korytarzy i numerowanych pokoi.
Zostałam zaproszona na wyjście przez imprezową grupę Francuzów, którzy też wcześniej nie byli na karaoke i chcieli odpowiedniej inauguracji. Karaoke zaczynało się o 23, bo od tej godziny są dużo niższe ceny (1900Y=70 zeta za nomihodaja do 6 nad ranem!!! Raj a nie kraj :P ), więc miałam wieczorem więcej czasu i wybrałam się znowu na Oktoberfest ;) Tym razem było trochę żywiej, bo ludzie np. tańczyli coś w rodzaju polko-zorby do muzyki wygrywanej przez 3 bawarczyków (bawarian?) w skórzanych spodniach oraz tworzyli "ciuchcie". Hihi, zdecydowanie nie moje klimaty, ciuchcia to albo w przedszkolu, albo pod koniec wesela, a nie tak raczej na trzeźwo i w towarzystwie dzieci :P
Całe szczęście miałam dodatkową atrakcję w postaci Anglika z Manchesteru i mogłam się wspiąć na wyżyny pięknej angielszczyzny. Nie macie pojęcia jak cudowne jest uczucie usłyszeć ładny akcent po tylu wieczorach wysłuchiwania amerykańsko-kanadyjskiego kwękania pod oknem.
Zdążyłam też pójść do budki z jedzeniem rozkładanej na ulicy, czyli yatai 屋台 (Michał, kiedyś o tym rozmawialiśmy, pamiętasz? ^^ ), czyli kolejnej japońskiej specyfiki. W związku z tym, że pracę kończy się tu w okolicach 18-19 wcześniej tych budek nie ma, choć ja na przykład spodziewałabym się ich w dzielnicy sklepowej już od około 14, pojawiają się dopiero po zmroku i salarymani udający się na wspólne picie po pracy mogą w nich zjeść ramen, pierożki czy tempurę.
Znalazłam też Fubar ^^ Był raptem budynek wcześniej niż karaoke i trudno było nie zauważyć tej ogromnej kolejki stojącej przed nim - tam jest tak zawsze??? O.O

Uch, trochę chaotyczny ten post, ale dziś na nic lepszego mnie nie stać, a jakbym nie napisała go teraz to pewnie w ogóle by nie powstał, także wybaczcie niedociągnięcia.

26 października 2010

aneczka gotuje I

Uwaga, przechodzę oficjalnie z poziomu easy na medium w grze, a raczej loterii pt. Japońskie jedzenie.
W przerwie między zajęciami zakupiłam dziś patelnię, deskę do krojenia i miskę na sałatkę - to była ta łatwiejsza część ;) Potem przyszło do wyboru półproduktów. Nie patrząc na cenę wzięłam to, na co miałam ochotę: sałatę lodową (jako jedyna sprzedawana w całości, reszta jest dzielona na pół, a nawet na ćwiartki! (pekińska)) oraz pomidory (drżę, żeby nie były słodkie). Ech, no i pasowałaby feta, ale na słone nie ma co liczyć... Aha, mała dygresja, znalazłam biały ser ;) Niestety, tylko w postaci zhomogenizowanej, do smarowania kanapek - no cóż, zawsze to coś... Mozarella też jest. Ale wracając do tematu, poszukałam jogurtu do sałatki, bacząc na zawartość cukru (nieważne, że w sklepie jest osobna półka z jogurtami owocowymi, a ja szukałam na półce ze śmietanami i jogurtami, które powinny być naturalne, zaczynam mieć sacharofobię i nie bez powodu, jak się zaraz przekonacie) i całe szczęście, ponieważ wybrany początkowo jogurt miał oznaczenie zawiera cukier. Wzięłam więc taki bez dodatku cukru i przed chwilą nieśmiało go spróbowałam. No cóż, smakuje jak polski waniliowy *grrr* Spodziewając się czegoś takiego, zaopatrzyłam się zawczasu w kilogram soli, ale boję się, że rezultat poprawiania w ten sposób smaku może być całkiem niejadalny. No cóż, spróbuję powalczyć z systemem.
W ramach nabiału wzięłam też dwa rodzaje tofu (dla odmiany duże i tanie^^ 400g za 1PLN) - uwaga, relacja na żywo, otwieram pierwsze opakowanie. O, bardzo dobrze, tak jak się spodziewałam, praktycznie bez smaku, z lekką papierową nutką - stosunkowo łatwo będzie można doprawić ;];];] Domyślam się, że drugie będzie podobne tylko twardsze, a mają krótką datę przydatności do spożycia, więc na razie zostawiam zamknięte.

I tu niestety, kolejna smutna historia: przyprawy. Rodzice, chyba jednak bez paczki się nie obędzie, ponieważ dostępne są tu głównie rozmaite octy oraz sos sojowy (całe półki) natomiast przyprawy w naszym rozumieniu to malutki regalik gdzieś w kąciku (hihi, jak w Polsce z jedzeniem "orientalnym" ;) ). A w nim głównie pieprz oraz papryka. Oregano jest w 2gramowych (!) słoiczkach (bez kitu, 2g to ja zużyję do dwóch-trzech sałatek...), bazylia i tymianek w trochę większych, a curry w ogóle nie udało mi się znaleźć O.O >>>>>.> A ja nie przeżyję bez moich ulubionych zestawów do gyrosa czy ziół prowansalskich! :((((( Zakupiłam na próbę zmielone zielone przyprawy przypominające zioła prowansalskie (otwieram... łeee.... zmielone wodorosty o smaku zielonej herbaty >>>>.> ) oraz "arabiatę" (otwieram... AAAAA!!!! OSTRE!!! ok, dwa, trzy płatki do jakiegoś gulaszu...).

Dobra, koniec tych eksperymentów, więcej nie zdzierżę... Jadę do jeszcze jednego sklepu poszukać przypraw, jakby co będę się odzywać w tej sprawie.

Na pocieszenie mam ceny napojów wysokoprocentowych. Bardzo porządną whisky 0,7l da się dostać za jakieś 20 zeta ^__^v To, że na ulicach nie widać zataczających się pijaczków to nic innego jak rezultat wielowiekowego wpajania społeczeństwu zasad i ich przestrzegania (upijanie się do nieprzytomności z kolegami z pracy jest jak najbardziej dozwolone).


Offtopicznie. Przyszła jesień! (no, dla autochtonów zima XD ). Zrobiło się chłodno (15-17C), musiałam dziś założyć marynarkę ;) ALE... dziś zupełnie nie czułam tego całodziennego znużenia!!! Ech, chyba mimo wszystko, bez względu na to, co mi się marzy, mój organizm w zbyt cieplarnianych, ciepło-wilgotnych warunkach, zaczyna popadać w letarg :P
Z jesienią przyszły też bardzo silne wiatry. And I mean, silne. Mało co nie przewróciłam się dziś na rowerze >>>.>

PS. Aha, dla nie używających fejsa - Link Miesiąca Fake Science XDXDXD Michał, that made my day^^

18 października 2010

paczka

Bank Pocztowy, do którego mają przychodzić szanowne datki ministerstwa na moją skromną osobę, przysłał do mnie kartę bankomatową. Niestety, nie było mnie w pokoju (bo w końcu była niedziela - kto by się spodziewał paczki), dzięki czemu miałam okazję zbadać kolejny przejaw kultury ;)
Dostałam awizo z numerem mojej poczty i rodzaju paczki, z doklejonym numerem paczki. Pod spodem widniała informacja, że poczta jest bardzo smutna, że listonoszka przyjechała nie w porę i mnie nie zastała, ale wszyscy będą szczęśliwi mogąc dostarczyć mi paczkę jeszcze raz, w wyznaczonym przeze mnie terminie. Miałam kilka możliwości: strona internetowa poczty, automatyczna sekretarka, faks i coś tam jeszcze. Wybrałam stronę internetową, ale za nic nie mogłam znaleźć okienka, w którym mogłabym wpisać któryś z numerów. Stwierdziłam więc, że pójdę po prostu osobiście odebrać paczkę, bo akurat miałam dziś wolny czas. Chciałam wydrukować w biurze akademików materiały do zajęć, więc przy okazji postanowiłam się upewnić czy w ogóle tak można ;) Pani powiedziała, że mogę pójść, ale wcześniej wypadałoby zadzwonić, bo listonoszka może mieć mój list ze sobą (tak na wszelki wypadek? o.O ). Zapytałam więc jak to jest z tym internetem i pani wydrukowała mi stronę, gdzie mam wpisać numerki. Zanim ją znalazłam, musiałam przeklikać kilkanaście stron, ale się udało. Niestety, po uzupełnieniu jednej strony pokazała się kolejna, w której miałam uzupełnić dane personalne i inne, których nie posiadam, nie będąc Japończykiem, więc stwierdziłam, że pierniczę System i idę.
W okienku stała dziewuszka, która mówiła tak cicho i wysoko, że częstotliwość znajdowała się w większości poza zakresem mojego słuchu, ale zrobiłam kilka razy głupią minę i jakoś się dogadałyśmy. Dziewuszka spytała między innymi o to, gdzie mieszkam i jaki jest mój numer pokoju. Zupełnie nie wiem po co, bo wyraźnie było to napisane na awizie...
W każdym razie tym razem pominięcie szanownej procedury się opłaciło, bo list dostałam i mam już w ręce kartę do tych tysięcy jenów, które wpłyną na konto 29go ;)

Teraz udaję się na konsultację z koordynatorem programu, żeby wyjaśnić wątpliwości dotyczące podziału godzin. A od jutra zajęcia.

21 stycznia 2009

Human Tetris w Polsce :D

Ach, nasza telewizja wreszcie zaczyna spełniać swoją misję i pokaże największy japoński wynalazek tuż po winie śliwkowym XD

click!

Dużo bardziej wolę to niż 25 edycję tańca na wodzie ;]

14 września 2008

wielki brat patrzy IV

"uwieść szefa"
badź czujny wobec wroga narodu
bros before hos, man
czemu chrapie
gdzie można obejrzeć anime gigi la trottola
gruszka asahi
idealny japończyk
japoński haj
krzywe nogi japonia
liczenie spoin
lubella zwiedzanie
makijaz elfow
matrioszki japonskie
słowo z końcówką uda
wszystkie słowa na końcówkę asy te dwa ostatnie mnie rozbroiły ;]

krzywe nogi japonia przypomniały mi, że już dawno miałam tu wstawić pewien filmik ;] Część z Was już pewnie o nim słyszała, ale usłyszeć a zobaczyć... Drogie panie, obejrzyjcie koniecznie, zaraz się Wam poprawi poczucie własnej wartości ;]

12 marca 2008

Przewodnik kulturalny - emotki

Dziś trochę o japońskich emotkach. Zaczęłam ich używać w dużej ilości, więc kilka słów wyjaśnienia, żebyście wiedzieli co wyrażają te wszystkie nawiasy ^^

Copyright by Eliza
®

[niektórzy emotki otaczają dwoma nawiasami, żeby bardziej przypominały twarz, na przykład (^.^) , ale ja wolę wersję bez nich]

[przyjmuje się, że takie usta ^.^ są kobiece (bo one nie powinny pokazywać zębów przy śmiechu), a takie ^_^ męskie, ale nie jest to rygorystycznie przestrzegane.]

^^ to są takie oczka zmrużone w uśmiechu
^_^ to jest uśmiech, który może się rozciągać w zależności od stopnia radości ^____^
*.* coś pięknego, że aż się oczka świecą, może też przybierać formę *o* z otwartymi ustami; maślane oczy; zachwycony
^o^ ^O^ szczęśliwy
\^.^/ \*o*/ taki szczęśliwy albo coś jest takie ślicze, że aż się podnosi ręce do góry
>_<" ała!
^_^/ hello
@_@ 1 zdziwiony; 2 zakręcony, nie rozumie
(;_;) płacze trochę, smutny
T_T ToT płacze mocno, smutny
~~TT__TT~~ tu już się łzy leją strumieniami
Y_Y płacze z zażenowania, złości, bezsilności, 3 „życie jest ciężkie" „to nie sprawiedliwe"
~^.^~ rumieni się, zawstydzony
>_< zły
o.O „nie kumam", zmieszany
(._.) smutny, zawstydzony,
($_$) myśli o kasie
x_x +_+ 1 trup, 2 „że co?" 3 Knocked Out 4 poddaje się
u_u u.u 1 rozczarowanie; 2 bezsilność;
3 sarkazm;
v_v v.v 1 poddaję się 2 bezsilność
((((((^_^;) >>>>_> wymykać się, uciekać


i takie ciekawostki^^
^)_(^ śmiejący się staruszek
(-.-)y- papieros
d(^_^)b d-_-b słucha muzyki

To oczywiście takie bardzo proste emotki. Japończycy tworzą je z dużą dowolnością a czasami przyjmują one naprawdę skomplikowane formy na przykład:
(,,#゚Д゚):∴;'・,;`: [D w cyrylicy to usta, ktoś jest wkurzony]
(   ̄)y―oo0O0O〇○** puszczanie baniek :mrgreen:

Tutaj dokładniejsza lista [eng].