31 października 2010

diagram Venna

Powinnam chyba napisać posta z okazji Halloween, ale sprytnie wszystko zilustruję zdjęciami, więc w zamian Doktorowe distraction, dopóki wreszcie nie wymęczę tego posta o zajęciach :P

A za jakiś czas zapraszam na Picasę - będą zdjęcia głównie z Parady Halloween, jakże odmiennej od moich wyobrażeń XD

Aha, wczoraj była w Polsce zmiana czasu, prawda? W związku z tym różnica czasów to 8h.

A, i powodzenia w korkach jutro! Życzę wytrwałości :P

30 października 2010

karaoke night

Z dedykacją dla zainteresowanych moim życiem imprezowym ;)

Uwagi ogólne: moja grupa zdążyła się już podzielić - na frakcję bufoniasto-imprezową złożoną głównie z Europejczyków oraz na grupki narodowościowe. Ja bardzo lubię przebywać z Koreankami, ale kiedy próbuję je zaprosić na jakiś wypad weekendowy, albo wieczorny to odmawiają, bo muszą się uczyć, albo robić pranie itd. Chinki tak samo - jak ostatnio zrobiły imprezę w kuchni na swoim korytarzu to tylko we własnym gronie. Nawet mnie nie zaprosiły do stołu jak przechodziłam obok i zagadnęłam co się dzieje. Jak zaprosiłam kilka osób na wspólne oglądanie lampionów to przyjechały razem ze swoimi znajomymi i w rezultacie zostałam sama z Aśką. Więc stwierdziłam, że koniec prób zaprzyjaźniania się z grupą, bo i tak moim celem jest rozmawianie z Japończykami, a nie obcokrajowcami mówiącymi po japońsku, choćby nie wiem jak dobrze.
Dlatego obecnie działam dwutorowo w celu zapoznania Japończyków: 1. Spotykam się z tymi dziewczynami, które poznałam na wycieczce do Fukuoka Tower. Są bardzo sympatyczne i pomogły mi w kilku sprawach, bo niestety moja tutorka zupełnie nie ma czasu pracując dorywczo, szukając pracy i kończąc studia. 2. Wbijam się do różnych grup - w sobotę idę obczajać kółko fotograficzne na uniwersytecie, a w czwartki będę chodzić na grupę dyskusyjną (Japończycy gadają po angielsku, a obcokrajowcy po japońsku).

Ale wracając do tematu, wczoraj zaliczyłam swoje pierwsze karaoke ^^ Które notabene wygląda zupełnie inaczej niż w Polsce, gdzie trzeba wyjść na scenę i śpiewać przed tłumem nieznajomych ludzi, którzy niekoniecznie chcą słuchać tego fałszowania. W Japonii grupka znajomych ma do dyspozycji tzw. karaoke box, czyli pokój, w którym może sobie do woli fałszować i bez krępacji pozwolić na wygłupy. Lokal w którym wylądowałam wczoraj miał 6 (!) pięter i przypominał hotel z mnóstwem korytarzy i numerowanych pokoi.
Zostałam zaproszona na wyjście przez imprezową grupę Francuzów, którzy też wcześniej nie byli na karaoke i chcieli odpowiedniej inauguracji. Karaoke zaczynało się o 23, bo od tej godziny są dużo niższe ceny (1900Y=70 zeta za nomihodaja do 6 nad ranem!!! Raj a nie kraj :P ), więc miałam wieczorem więcej czasu i wybrałam się znowu na Oktoberfest ;) Tym razem było trochę żywiej, bo ludzie np. tańczyli coś w rodzaju polko-zorby do muzyki wygrywanej przez 3 bawarczyków (bawarian?) w skórzanych spodniach oraz tworzyli "ciuchcie". Hihi, zdecydowanie nie moje klimaty, ciuchcia to albo w przedszkolu, albo pod koniec wesela, a nie tak raczej na trzeźwo i w towarzystwie dzieci :P
Całe szczęście miałam dodatkową atrakcję w postaci Anglika z Manchesteru i mogłam się wspiąć na wyżyny pięknej angielszczyzny. Nie macie pojęcia jak cudowne jest uczucie usłyszeć ładny akcent po tylu wieczorach wysłuchiwania amerykańsko-kanadyjskiego kwękania pod oknem.
Zdążyłam też pójść do budki z jedzeniem rozkładanej na ulicy, czyli yatai 屋台 (Michał, kiedyś o tym rozmawialiśmy, pamiętasz? ^^ ), czyli kolejnej japońskiej specyfiki. W związku z tym, że pracę kończy się tu w okolicach 18-19 wcześniej tych budek nie ma, choć ja na przykład spodziewałabym się ich w dzielnicy sklepowej już od około 14, pojawiają się dopiero po zmroku i salarymani udający się na wspólne picie po pracy mogą w nich zjeść ramen, pierożki czy tempurę.
Znalazłam też Fubar ^^ Był raptem budynek wcześniej niż karaoke i trudno było nie zauważyć tej ogromnej kolejki stojącej przed nim - tam jest tak zawsze??? O.O

Uch, trochę chaotyczny ten post, ale dziś na nic lepszego mnie nie stać, a jakbym nie napisała go teraz to pewnie w ogóle by nie powstał, także wybaczcie niedociągnięcia.

27 października 2010

graal

odnaleziony! :D:D:D Malutki, skromniutki, wciśnięty gdzieś między tubkę z kwaśną śmietaną i parmezanem. On. Biały ser. ^________^

I nieważne, że opakowanie ma tylko 100g i kosztuje 7 zeta. Jak będę coś świętować, albo nie wytrzymam z tęsknoty to zaszaleję. I boję się tylko jednego, pewnie już doskonale wiecie czego ;) Że ja tu się tak ekscytuję i podskakuję na stołeczku z radości, a okaże się, że cottage cheese z Hokkaido jest słodki ;]

Dobra, koniec tych nabiałowych wynurzeń. Udaję się na kolejny eksperyment: dziś duszone bakłażany z tofu, prawdopodobnie z dodatkiem przyprawy tuńczykowej (nie ma włoskich/indyjskich to próbuję tutejszych) oraz prawdopodobnie kostki kare- lub pasty miso, jeszcze się nie zdecydowałam XD A do tego chikuwa polecana przez nauczycielkę konwersacji - niestety, mimo smacznego opisu oczywiście okazała się słodkawa...

Przepraszam za kolejnego posta o jedzeniu, ale najwyraźniej moja dieta interesuje najbardziej moją rodzinę, więc proszę o cierpliwość przy kolejnych sprawozdaniach z placu boju.
Może jutro pojawi się wreszcie notka o uniwersytecie :P Tak dla odmiany.

26 października 2010

fake science

Nie no, nie mogę XD Przezabawna strona! :D
Dobra, mam zadanie do zrobienia na jutro, muszę sobie dawkować te geekowe przyjemności ^^

aneczka gotuje I

Uwaga, przechodzę oficjalnie z poziomu easy na medium w grze, a raczej loterii pt. Japońskie jedzenie.
W przerwie między zajęciami zakupiłam dziś patelnię, deskę do krojenia i miskę na sałatkę - to była ta łatwiejsza część ;) Potem przyszło do wyboru półproduktów. Nie patrząc na cenę wzięłam to, na co miałam ochotę: sałatę lodową (jako jedyna sprzedawana w całości, reszta jest dzielona na pół, a nawet na ćwiartki! (pekińska)) oraz pomidory (drżę, żeby nie były słodkie). Ech, no i pasowałaby feta, ale na słone nie ma co liczyć... Aha, mała dygresja, znalazłam biały ser ;) Niestety, tylko w postaci zhomogenizowanej, do smarowania kanapek - no cóż, zawsze to coś... Mozarella też jest. Ale wracając do tematu, poszukałam jogurtu do sałatki, bacząc na zawartość cukru (nieważne, że w sklepie jest osobna półka z jogurtami owocowymi, a ja szukałam na półce ze śmietanami i jogurtami, które powinny być naturalne, zaczynam mieć sacharofobię i nie bez powodu, jak się zaraz przekonacie) i całe szczęście, ponieważ wybrany początkowo jogurt miał oznaczenie zawiera cukier. Wzięłam więc taki bez dodatku cukru i przed chwilą nieśmiało go spróbowałam. No cóż, smakuje jak polski waniliowy *grrr* Spodziewając się czegoś takiego, zaopatrzyłam się zawczasu w kilogram soli, ale boję się, że rezultat poprawiania w ten sposób smaku może być całkiem niejadalny. No cóż, spróbuję powalczyć z systemem.
W ramach nabiału wzięłam też dwa rodzaje tofu (dla odmiany duże i tanie^^ 400g za 1PLN) - uwaga, relacja na żywo, otwieram pierwsze opakowanie. O, bardzo dobrze, tak jak się spodziewałam, praktycznie bez smaku, z lekką papierową nutką - stosunkowo łatwo będzie można doprawić ;];];] Domyślam się, że drugie będzie podobne tylko twardsze, a mają krótką datę przydatności do spożycia, więc na razie zostawiam zamknięte.

I tu niestety, kolejna smutna historia: przyprawy. Rodzice, chyba jednak bez paczki się nie obędzie, ponieważ dostępne są tu głównie rozmaite octy oraz sos sojowy (całe półki) natomiast przyprawy w naszym rozumieniu to malutki regalik gdzieś w kąciku (hihi, jak w Polsce z jedzeniem "orientalnym" ;) ). A w nim głównie pieprz oraz papryka. Oregano jest w 2gramowych (!) słoiczkach (bez kitu, 2g to ja zużyję do dwóch-trzech sałatek...), bazylia i tymianek w trochę większych, a curry w ogóle nie udało mi się znaleźć O.O >>>>>.> A ja nie przeżyję bez moich ulubionych zestawów do gyrosa czy ziół prowansalskich! :((((( Zakupiłam na próbę zmielone zielone przyprawy przypominające zioła prowansalskie (otwieram... łeee.... zmielone wodorosty o smaku zielonej herbaty >>>>.> ) oraz "arabiatę" (otwieram... AAAAA!!!! OSTRE!!! ok, dwa, trzy płatki do jakiegoś gulaszu...).

Dobra, koniec tych eksperymentów, więcej nie zdzierżę... Jadę do jeszcze jednego sklepu poszukać przypraw, jakby co będę się odzywać w tej sprawie.

Na pocieszenie mam ceny napojów wysokoprocentowych. Bardzo porządną whisky 0,7l da się dostać za jakieś 20 zeta ^__^v To, że na ulicach nie widać zataczających się pijaczków to nic innego jak rezultat wielowiekowego wpajania społeczeństwu zasad i ich przestrzegania (upijanie się do nieprzytomności z kolegami z pracy jest jak najbardziej dozwolone).


Offtopicznie. Przyszła jesień! (no, dla autochtonów zima XD ). Zrobiło się chłodno (15-17C), musiałam dziś założyć marynarkę ;) ALE... dziś zupełnie nie czułam tego całodziennego znużenia!!! Ech, chyba mimo wszystko, bez względu na to, co mi się marzy, mój organizm w zbyt cieplarnianych, ciepło-wilgotnych warunkach, zaczyna popadać w letarg :P
Z jesienią przyszły też bardzo silne wiatry. And I mean, silne. Mało co nie przewróciłam się dziś na rowerze >>>.>

PS. Aha, dla nie używających fejsa - Link Miesiąca Fake Science XDXDXD Michał, that made my day^^

24 października 2010

jedzenie po japońsku III

Dziś z cyklu Kącik makontenta - przyznajcie, że się stęskniliście ^^

Po pierwsze, kupuję jednak naczynia i sprzęty kuchenne. Nie jestem już w stanie wytrzymać diety opierającej się na smażeninie, jakkolwiek smaczna by ona nie była :/ Wczoraj usiłowałam znaleźć na śniadanie rybę z sałatką i okazało się to niemożliwe. Sałatka jest albo sama, albo z szynką, a jeśli ryba to zawsze z ryżem. Nie pozostaje mi nic innego jak zaopatrzyć się w patelnię, nóż i deskę do krojenia, a następnie testować te wszystkie dziwne składniki, sosy i półprodukty i wymyślić dla nich jakieś zastosowanie. Niby malkontencę, ale w sumie cieszę się na te eksperymenty ^^
Jedyny minus to brak białego sera :((((( Ach, już tęsknię, a co to będzie za miesiąc i dalej??? >>>.>

Irytują mnie nieco tutejsze zwyczaje zachowania się w restauracji - a raczej w izakayi, bo trzeba to jednak rozróżnić. A zatem, dygresja: restauracja to wszelkiego rodzaju lokale (także sieciowe), które serwują dany typ jedzenia (chiński, ramen - zupki z makaronem, tempurę, sushi itp.); izakaya to miejsce raczej nastawione na picie po pracy, ale także z dość sporym wyborem jedzenia, raczej ogólnego. W izakayi płaci się kolektywnie za stolik, nie spotkałam się z możliwością podzielenia rachunku. Trudno, taki zwyczaj, w Polsce też tak bywa, tyle że u nas zabiera się rachunek i dzieli zgodnie z zasadą kochajmy się jak bracia, rozliczajmy się jak Żydzi. Zasadą, dodam, rozumianą znakomicie w szerokich kręgach europejskich. Niestety, biedni ryugakuseje (zagraniczni studenci) są skazani na płacenie horrendalnych rachunków, jeśli chcą się zaprzyjaźnić z Japończykami, ponieważ zamawianie wygląda tak: najpierw wszyscy mówią, czego chcą się napić - jeśli ktoś nie jest zdecydowany dostaje piwo, potem wybiera się jedzenie, a potem Japończyk zamawia sam jedzenie dla reszty, a na końcu dzieli się rachunek po równo. I tak właśnie dziś zostałam uszczęśliwiona sałatką, na którą zupełnie nie miałam ochoty, bo wcześniej wzięłam sobie całkiem smaczną zupkę. Kufa, jak będę chciała coś dla siebie zamówić to zrobię to sama. Rozumiem, że pewnie chcą być mili i umożliwić nam spróbowanie różnych dań, ale dlaczego nikt się nie zapyta czy w ogóle mamy na to ochotę??? Tak samo wczoraj: Francuzi byli zainteresowani tylko piciem, ale Japończycy zamówili do tego kilka dań i w rezultacie rachunek był dwa razy wyższy.
Następnym razem będę chyba chamem i na początku zapowiem, że zamawiam sama dla siebie, i płacę tylko za to, co zjem, bo niby z jakiej racji mam płacić za dania innych osób.

Dla rozluźnienia atmosfery, ciekawostka japonistyczno-lingwistyczna.
Przeprowadziłam wczoraj rozmowę o kuchni polskiej, między innymi o pierogach, które są podobne do chińskich gyoza, ale się ich nie smaży tylko wrzuca na wrzątek. I zabrakło mi czasownika gotowanie na wrzątku. Japonka bez namysłu rzuciła boiru-suru (robić boilowanie - zapożyczenie z angielskiego), ale pamiętałam z lekcji u Sakamoto, że na pewno był osobny czasownik japoński. Japonka nie wiedziała jaki, więc spojrzałyśmy do słownika (znacie inny naród, który zawsze nosi ze sobą przenośne słowniki?) i oczywiście było w nim yuderu. Wniosek z tego taki, że nie ma co przesadzać z nauką japońskiego, bo i tak przeciętny Japończyk będzie na niższym poziomie, lepiej rozbudowywać umiejętności w zakresie potocznego mówienia, co czynię ^_^v

PS. Dziś był tu pierwszy deszcz, odkąd przyjechałam. Choć ja go głównie słyszałam, bo odsypiałam do połowy dnia wczorajszą imprezę :P
A tak ogólnie to wciąż chodzę nawet wieczorami w krótkim rękawku, chyba że akurat wilgotność spada i temperatura jest bardziej odczuwalna.

20 października 2010

koncert życzeń

Ogłoszenie parafialne.

Staram się być jak dżin i spełniać wszystkie Wasze zachcianki, ale zaczynam mieć problemy z organizacją na picasie. Nie wiem jak podzielić zdjęcia z Fukuoki, ponieważ z pewnością będzie ich najwięcej, a za jakiś miesiąc pewnie już na tyle dużo, że ciężko się będzie w nich znaleźć zarówno Wam, jak i mnie, przy ich opisywaniu...
Pomyślałam, że może podzielę wszystkie na foldery dotyczące dzielnic, co Wy na to? Będzie trochę więcej miejsc do klikania, ale myślę, że póki co nie ma problemu ze śledzeniem nowych uploadów - zawsze staram się zmienić okładkę albumu, w którym pojawiło się coś nowego.
Jeśli macie jakieś inne propozycje, chętnie wysłucham ^^

Z innych spraw organizacyjnych: Homeczku, ren, skoro już podpisałyście pakt z wujkiem, możecie wpisywać komcie używając adresu mailowego ;) Wtedy dostaniecie automatycznie powiadomienie, jeśli ktoś wpisze się pod Wami^^

Eri, prawdopodobnie jutro coś dla Ciebie, czyli nuda dnia codziennego na uniwersytecie ;)

-----

edit: Ponieważ nikt się nie wypowiedział w sprawie pytania, zrobiłam po swojemu i wrzuciłam dodatkowo kilka zdjęć z dzielnicy Hakozaki.
Póki co, nie chce mi się pisać, więc nie wiem kiedy pojawi się jakiś post. Zdjęcia pewnie dorzucę w niedzielę.

jedzenie po japońsku II

Nie spodziewaliście się tak szybkiego powrotu do tematu, co? ^^ Przez ostatnie kilka dni dokonałam jednak przełomowych odkryć, więc relacjonuję na bieżąco.

1. Znalazłam mleko 1.0%, które smakuje jak nasze 1.0% - to naprawdę sukces - kawa już prawie przypomina smakiem kawę. Nie osiadam jednak na laurach i wciąż będę poszukiwać 2procentowego Graala.

2. Czy ja coś mówiłam, że bułki są dobre? To było szczęście początkującego. Wczoraj nabyłam bułkę z warzywami (groszkiem i kukurydzą) oraz z ziemniakami, serem i bekonem. Pierwsza owszem miała odpowiednią konsystencję, za to smaku żadnego; druga okazała się miękka i słodka (!) a ten bekon, ziemniaki i ser były chyba rozpylane w aerozolu albo w piance, bo się ich nie doszukałam w skorupce na bułce.

3. Nie pisałam jeszcze o owocach. To znaczy pisałam 3 lata temu, ale powtórzę ;) Są absolutnie piękne i każde nadaje się do katalogu, ale trzeba za to płacić odpowiednią cenę :/ Jedno jabłko kosztuje jakieś 5-7PLN, w zależności od sklepu i promocji. Moje ukochane kaki są trochę tańsze, bo da się je dostać już za jakieś 3 PLN, ale to i tak horrendalna cena za sztukę :/ Wczoraj NIEMIEC powiedział, że w domu bardzo lubi jeść owoce, ale tu będzie musiał z nich zrezygnować, bo są za drogie.

Z cyklu Dźwięki Japonii - ta piosenka to chyba hymn drużyny bejsbola z Fukuoki - towarzyszy mi przy większości zakupów i leci W KÓŁKO. Z czasem przestaję ją słyszeć, ale gdy atakuje mnie przy wejściu reaguję alergicznie.

19 października 2010

no kto by pomyślał

Wystarczy porządna drama i nawet najnudniejszy okres reform Meiji staje się interesujący. No i kolejny świetny motyw przewodni - zaczyna się robić ciasno w pierwszej dziesiątce, jest w niej już pewnie z 15 utworów :P


Na deser, przezabawny szkocki skecz ^^ Tak w oczekiwaniu na kolejny odcinek Tennanta - uch, nie cierpię oglądać nowych seriali :P FREEDOM!

18 października 2010

paczka

Bank Pocztowy, do którego mają przychodzić szanowne datki ministerstwa na moją skromną osobę, przysłał do mnie kartę bankomatową. Niestety, nie było mnie w pokoju (bo w końcu była niedziela - kto by się spodziewał paczki), dzięki czemu miałam okazję zbadać kolejny przejaw kultury ;)
Dostałam awizo z numerem mojej poczty i rodzaju paczki, z doklejonym numerem paczki. Pod spodem widniała informacja, że poczta jest bardzo smutna, że listonoszka przyjechała nie w porę i mnie nie zastała, ale wszyscy będą szczęśliwi mogąc dostarczyć mi paczkę jeszcze raz, w wyznaczonym przeze mnie terminie. Miałam kilka możliwości: strona internetowa poczty, automatyczna sekretarka, faks i coś tam jeszcze. Wybrałam stronę internetową, ale za nic nie mogłam znaleźć okienka, w którym mogłabym wpisać któryś z numerów. Stwierdziłam więc, że pójdę po prostu osobiście odebrać paczkę, bo akurat miałam dziś wolny czas. Chciałam wydrukować w biurze akademików materiały do zajęć, więc przy okazji postanowiłam się upewnić czy w ogóle tak można ;) Pani powiedziała, że mogę pójść, ale wcześniej wypadałoby zadzwonić, bo listonoszka może mieć mój list ze sobą (tak na wszelki wypadek? o.O ). Zapytałam więc jak to jest z tym internetem i pani wydrukowała mi stronę, gdzie mam wpisać numerki. Zanim ją znalazłam, musiałam przeklikać kilkanaście stron, ale się udało. Niestety, po uzupełnieniu jednej strony pokazała się kolejna, w której miałam uzupełnić dane personalne i inne, których nie posiadam, nie będąc Japończykiem, więc stwierdziłam, że pierniczę System i idę.
W okienku stała dziewuszka, która mówiła tak cicho i wysoko, że częstotliwość znajdowała się w większości poza zakresem mojego słuchu, ale zrobiłam kilka razy głupią minę i jakoś się dogadałyśmy. Dziewuszka spytała między innymi o to, gdzie mieszkam i jaki jest mój numer pokoju. Zupełnie nie wiem po co, bo wyraźnie było to napisane na awizie...
W każdym razie tym razem pominięcie szanownej procedury się opłaciło, bo list dostałam i mam już w ręce kartę do tych tysięcy jenów, które wpłyną na konto 29go ;)

Teraz udaję się na konsultację z koordynatorem programu, żeby wyjaśnić wątpliwości dotyczące podziału godzin. A od jutra zajęcia.

17 października 2010

jedzenie po japońsku I

Uzbierało mi się już wystarczająco dużo doświadczeń z tutejszą żywnością, więc mogę zrobić jakąś wstępną część pierwszą. Nie wątpię bowiem, że czeka mnie jeszcze wiele niespodzianek ;)
W Osace miałam jakąś tam styczność z daniami japońskimi, ale głównie ze stołówki, więc wielkiego wyboru nie było, ale że miałam opłacone obiady, zakupy ograniczały się do przekąsek czy owoców oraz nabywania prowiantu na wycieczki.
Tutaj natomiast muszę się sama zatroszczyć o jedzenie, więc kupuję to, co miejscowi. Zazwyczaj w ciągu tygodnia, wybieram sobie jakieś bento (drugie śniadanie złożone z ryżu i różnych malutkich smakołyków: sushi, krokietów, ryby, pierożków - codziennie coś nowego) i ono starcza mi na śniadanie i obiad. Wieczorem zalewam sobie misoshiru (zupa na bazie bulionu ze sfermentowanej soi - smakuje o niebo lepiej niż brzmi) i idę na wyprzedaż do pobliskiego supermarketu. Polega ona na tym, że zupełnie świeże rzeczy, z tego samego dnia, przecenia się pod wieczór, żeby ich nie wyrzucać po zamknięciu sklepu. Im bliżej zamknięcia tym obniżka większa (do 50%), ale i trudniej upolować coś smakowitego ;)
Promocja jest też w piekarni - rozmaite nadziewane bułki i sandwiche są w cenie 100Y (3,5PLN) za sztukę. Dziś nabyłam dwie na spróbowanie i jestem nawet zadowolona, ponieważ były całkiem pikantne (choć cena 3,5 (przed przeceną 5,5) za bułkę z topionym serem jest jak dla mnie wygórowana -_-"). Tu uwaga ogólna: w Japonii większość jedzenia jest słodkawa, a prawie większość jest miękka. Noż nawet jedzenie musi być kawaii... Nadrabiam niedobory soli i ostrych przypraw jedząc ryby i od czasu do czasu jakieś snacki. Z wynalazków: chipsy o smaku takoyaki (pieczonych kuleczek z ciasta naleśnikowego z kawałkiem ośmornicy) oraz chipsy o smaku umeboshi (marynowanej śliwki) XDXDXD Moje ulubione: o smaku zielonego groszku.
Osobnym przeżyciem było kupowanie bułek :D Każdy bierze sobie tackę i szczypce do pieczywa , wybiera co chce i idzie z tym do kasy. Ja po nałożeniu bułek odwiesiłam szczypce skąd je wzięłam, żeby nie robić bałaganu przy płaceniu. No i niestety to było faux pas, ponieważ nie zauważyłam, że wszyscy inni klienci mają je dalej na tacce. Jeszcze nie przyzwyczaiłam się na tyle do japońskiego sposobu myślenia... Przecież jakżeby pani kasjerka miała nakładać wszystkie bułki (każdą do osobnego woreczka!) jednymi szczypcami. Każdy klient ma swoje, których używał, a po zapakowaniu zakupów, kasjerka wrzuca je do kosza, z którego kolejna osoba wyjmuje je i przeciera. Kami-samo, a ja odwiesiłam takie ubrudzone na wieszak, co za nieobyty ze mnie prymityw.

Płyny: litr mleka waha się od 150 do 900Y (4-32PLN). Ciężko znaleźć jakieś poniżej 3,6% Ja kupiłam 2,5% i smakuje ono jak nasze rozcieńczone skondensowane (jakkolwiek głupio to brzmi). W połączeniu z miejscową kawą (nie no, co będę kupować neskę, trzeba poeksperymentować :P ), która ma smak zbliżony do zbożowej piję codziennie napój, który trudno nazwać kawą ;] A niestety muszę pić ją przez cały dzień (stąd malutki termosik został zakupem miesiąca), bo inaczej zaczynam odczuwać znużenie i przysypiać >>.>
Soki. Byłam bardzo mile zaskoczona, kiedy kupiłam sok marchwiowo-warzywny i miał on smak słodkiej marchewki, a nie dyni. Zachęcona tym odkryciem kupiłam sok 100% marchwi i oczywiście rezultat był inny od oczekiwanego ;] Marchewka bez dodatku warzyw okazała się słonawa :/
Na tej samej promocji były jeszcze soki z zielonych i fioletowych owoców - jestem ciekawa kolejnych wyników eksperymentu :D

Niebawem na picasie ilustracje plus kilka bonusów.

16 października 2010

ornitolog

A ja widziałam dziś pelikana. Albo żurawia, albo jeszcze coś innego :P Już ustaliliśmy, że z biologii jestem noga. W każdym razie na pewno ptaszysko, które w zatoce, tuż przy brzegu łowiło ryby, było dość spore i niestety odleciało, kiedy za bardzo się zbliżyłam podczas mojego wieczornego spaceru.
Niemniej było to miłe przeżycie - prawie jakbym się znalazła w przyrodniczym programie BBC. Niemalże usłyszałam Davida Attenborough w tle. A teraz ten niezwykły okaz zanurza w wodzie swój dziób. Za chwilę wynurzy go wraz ze swoją zdobyczą.

Pozostając w temacie: uwielbiam tutejszy wybór i niskie ceny ryb w sklepach ^^
Nie pozostając w temacie: jutro wycieczka na pobliską górkę. Ze mną w roli przewodnika :D A wieczorem powinien się pojawić post wnoszący coś więcej do jakiegokolwiek tematu :P

14 października 2010

party po japońsku

Zaliczyłam kolejne przyjęcie powitalne. Może dwa to niezbyt miarodajna liczba, jeśli chodzi o materiał badawczy, ale póki co moje spostrzeżenia jako badacza kultury finansowanego przez japońskie ministerstwo edukacji sprowadzają się do jednego zdania: Japończycy nie umieją się bawić ;]

Tym razem przyjęcie było zorganizowane w hotelu (jak na moje, 4gwiazdkowym - haha, delegacja do Chin to +20 do obycia :P ), więc wskoczyłam w czółenka i spódniczkę, ale jak zwykle można liczyć na Amerykanów w kwestii totalnego casual style ;]
Jedzonko było pyszne ^__^ Ja oczywiście rzuciłam się na podwędzanego łososia, na którego cieszyłam się już w Polsce i na inne specjały japońskie, ale równie dużym powodzeniem cieszyła się pizza oraz frytki ;) A na deser panna cota o smaku mango... MNIAM!
Ale oczywiście musi być jakieś ale. Impreza zaczęła się koło 18:40, wieloma długaśnymi przemówieniami, których oczywiście nikt nie słuchał. Samo jedzenie myślę, że koło 19. A o 20 już kazali wszystkim zmykać!!! Bulwers. Kto to widział tak szybko zerować whisky. A ja specjalnie przyjechałam autobusem, bo tak napisali w zaproszeniu (w Japonii prowadzenie jakiegokolwiek pojazdu, nawet roweru, pod wpływem alkoholu jest surowo zakazane; w Fukuoce zwłaszcza - jakiś polityk niedawno po pijanemu spowodował wypadek, w wyniku którego zginęła trójka dzieci). No to jak już wydałam 560Y (20PLN) na bilet to chciałam się chociaż napić czegoś porządnego. A tu zwyczajnie nie starczyło czasu. Kto to widział wydawać imprezę na 800 osób (tylu jest nowych obcokrajowców na uniwersytecie), która ma między innymi na celu zapoznanie się, tylko po to, żeby wszyscy wpadli na salę, nachapali się ile wlezie i wrócili przed 21 do domu...

Czeka mnie jeszcze jedna impreza za tydzień - tym razem tylko dla mojej grupy i japońskich opiekunów - zobaczymy jak to będzie ;)

Mamo, dzięki za maila ^^ Choć dłuższe pisz raczej na elfkę, choćby dlatego, że w japońskiej komórce nie mam polskich znaków ;) Zajęć jeszcze nie zaczęłam, dziś miałam ostatni test, do końca tygodnia ustalę mam nadzieję, plan.
Jutro jadę na wycieczkę z moją grupą, więc powinnam wrzucić zdjęcia pięknej Wietnamki, o które wszyscy się tak domagają, ku mojemu zaskoczeniu :P (okazało się, że niesamowicie ładna jest tylko z profilu, ale i tak powrzucam jakieś zdjęcia na picasę ^^ ).
I bardzo proszę pilnować mojego misia! Jak lubię Bartusia, to jednak miś był ze mną na dobre i na złe przez ostanie 20 lat i nie odpuszczę jeśli ktoś go naruszy.

13 października 2010

samotna komóreczka

Miał być post o fascynującej wycieczce do centrum kataklizmów, ale jakoś nie mam weny, za to przyszło mi do głowy Spostrzeżenie, więc włala ;)

Tak wygląda moja komórka-obecnie-budzik. Jest akurat w sam raz bogato przyozdobiona. A tymczasem... moje różowe cudo nie pobrzękuje nawet jednym marnym dzwoneczkiem u.u Mam nadzieję, że jakoś nadrobię to niewybaczalne zaniedbanie na najbliższej wycieczce. Póki co w fukuoczańskich sklepach jest straszna posucha... O mój losku! (hmm... kto tak mówi? bo na pewno nie ja, ale jakoś mi to pasowało w tym kontekście :P ).

Jednocześnie proszę o feedback, drodzy Czytacze: jaka tematyka Was interesuje? Więcej nudnych omówień co codziennie robię i jakim autobusem jeżdżę na zajęcia, droolingu nad dramami/filmami, czy też właśnie niezobowiązujących, acz mam nadzieję, radosnych pierdółek i Przemyśleń? A może przeciwnie, nie chcecie męczyć wzroku nad tekstem i życzycie sobie jedynie foto-opowieści na picasie?

A także, Rodzino, daj znak życia. Jak tam babunia, martwię się tu o nią, pewnie nie mniej niż ona o mnie ;) Bartuś dostał się wreszcie do przedszkola? I co ze studnią??? :D

12 października 2010

中古

czyli rzeczy używane.

Wreszcie znalazłam Book offy w Fukuoce - wczoraj w Tenjinie, ale nie był za dobry: mały i drogi. Dziś po drugiej próbie trafiłam do takiego bliżej kampusu. I tu miłe zaskoczenie: Book off połączony ze sklepem z innymi używanymi rzeczami - od ciuchów (ktoś chce może torebkę Louis Vuitton? rozmiar do wyboru ;) ) po naczynia i instrumenty muzyczne. Niestety, wybór obiektywów był bardzo skromniutki, a w Tenjinie nie znalazłam w większych sklepach działu z używanym sprzętem (Michał, jest w Fukuoce jakaś dzielnica elektryczna? Da się w ogóle normalnie dostać używany denshijisho albo ipoda? ).

Wyjaśniam od razu co to jest Book Off i czemu tak mi na nim zależało. Jest to antykwariat. Głównie z mangami (regały potrafią się ciągnąć dziesiątkami metrów, czasem nawet na dwóch piętrach), ale również z literaturą, albumami, filmami i grami. Bardzo często da się kupić jeden tom mangi lub książkę w wydaniu kieszonkowym za 105Y (3,5 PLN), droższe kosztują około 350Y (10PLN). Ja nabyłam dziś zestaw 15 tomików za 1000Y, czyli za cenę średnio dwóch tomików w Polsce.
Ale najpiękniejsza rzecz to albumy - potrafią kosztować nawet 300Y, do 1000-2000Y. Wyobrażacie sobie? Wielki album z kolorowymi zdjęciami na papierze kredowym za 10 zeta @.@ Aaaach, book off to kolejny z pięknych japońskich wynalazków ^___________^
Dodam tu od razu, że rzeczy używane w Japonii są jak nowe. Te, które wyglądają na choć trochę używane są duużo tańsze (np. manga za 50Y).
Dumam teraz poważnie, czy nie kupić sobie jakichś filmów :P Widziałam już wydanie specjalne dvd set Star Wars, czy Aliena za jakieś 75 zeta, ALE... po pierwsze dvd to nie hd :P a po drugie waży :P:P:P A ja sobie ostatnio załatwiłam Aliena w hd i do dvd pewnie nawet nie zajrzę, a kupować tylko po to, żeby mieć na półce...?
Taż mnie już 720p nie zadowala i dumam, czy nie szarpnąć się na 1080p :P Da się też dostać zestawy BluRay, ale to znowu trzeba mieć czytnik... No i tak właśnie walczę z moim wężem w kieszeni i wrodzonym malkontentem, ale to chyba dobrze, rodzice nie uwzględnili w nowym domu składziku na moje klamoty :P
Choć jeśli znajdę Big Banga albo Legend pewnie się nie oprę ^_^ Póki co zauważyłam, że bardzo popularny jest tu chyba 24 godziny i ER - wszędzie można dostać boxy z sezonami. Kusi mnie też mocno Casablanca z japońskimi napisami ;D

Jeśli chodzi o zajęcia - dziś miałam 日本語演習, czyli japoński praktyczny i choć pan wydał mi się na początku strasznie sztywny, bardzo spodobało mi się jego podejście metodologiczne: powiedział, że będziemy pracować na względnie łatwych tekstach, oglądać programy dla licealistów w telewizji, czy proste dramy (na jakimś 32" LCD ;) ), bo mamy nauczyć się na tych zajęciach mówić, a jeśli tematy będą za trudne to wysłowić się będzie tym ciężej. Niech żyje zdrowy rozsądek.

Jutro szkolenie ppoż, tym razem na kampusie ;) Po południu pojadę chyba zwiedzać bliższą okolicę. Podobno jest tu bardzo ładna świątynia.

A, widziałam dziś karasu (takiego japońskiego kruka - z czarnym dziobem i czarnymi piórami pobłyskującymi na granatowo) z odległości metra - siedział na automacie z napojami. Dżizaz, jakie to wielkie bydlę!!! o.O Nigdy więcej >>>>>.>

11 października 2010

organizacja po japońsku

Estetyczny Węgier, który siedzi tu już od roku powiedział jedną mądrą rzecz: nie pytać Japończyków o sprawy organizacyjne - większość z nich nie wie nawet, że z akademika da się dojechać do centrum w 10 minut autobusem ekspresowym (a nie ponad pół godziny zwyczajnym). Na jednej z imprez spotkał Japonkę, która pierwszy raz od 19 lat była w tamtejszej dzielnicy O.O
Na początku mu nie wierzyłam, bo przecież miałam do czynienia z japońską organizacją i zawsze wszystko było przygotowane na najgorszą ewentualność - tysiące powiadomień, kakuniny i kontrola czy głupi gajdzin czegoś nie sknoci. Ale tym się najczęściej zajmowały organizacje mające długoletnią praktykę. Przekonałam się wczoraj, że takie skakanie wokół nas wynika też chyba z tego, że przeciętni Japończycy są totalnie nieżyciowi.

Stowarzyszenie pomagające studentom zagranicznym zorganizowało wycieczkę do Momochi - stwierdziłam, że pojadę, bo po pierwsze nie będę się musiała przejmować jak tam dojechać, a po drugie chciałam zapoznać więcej osób z akademików. Zbiórka o 12:15, odjazd autobusu o 12:50 - tyle potrzeba było, żeby ogarnąć kilkanaście osób. Przesiadka w centrum, przyjazd do muzeum miejskiego. I czekamy. Nie wiedziałam na co, myślałam, że może na przewodnika, bo ktoś mówił, że jakaś pani ma dojść. No i doszła, i to nie sama, a z wielką grupą studentów z innych kampusów. Świetnie, taką wielką grupą tylko zrobimy zamieszanie i w sumie niewiele się zobaczy. Zaprowadzili nas jednak do salki wykładowej i zaczęli dzielić na grupy: totalnie wymieszano campusy i narodowości. Kiedy wreszcie się z tym uporali zostało 20 minut do planowanego wyjścia na plażę. Więc szybko! szybko idźmy cokolwiek zobaczyć. Nie, teraz czas na przedstawienie członków stowarzyszenia o.O *grrr* Członkowie skończyli, a następnie my mieliśmy się przedstawiać w obrębie grupy, a na koniec nasza przewodniczka zapytała NAS czy chcemy zobaczyć muzeum czy iść na plażę. No zajebiście. Spędziliśmy w środku ponad godzinę tylko po to, żeby się podzielić. W mojej grupie miałam bardzo sympatycznego Chińczyka, który wiedział sporo o Polsce, Skłodowskiej-Curie, rozbiorach itp. ale co z tego? Mieszka i uczy się w zupełnie innej części miasta i pewnie się już nie spotkamy. Wolałabym zapoznać więcej osób z mojego rewiru...
Następnie mieliśmy do wyboru dwie opcje: pokaz robotów albo wyjazd na Fukuoka Tower. Ale najpierw plaża. Przyszliśmy tam i nie wiemy co robić. Nasza liderka też nie. Ile mamy wolnego czasu, o której zbiórka pod wieżą. Nic. Więc poszliśmy sobie samopas i po jakimś czasie wróciliśmy. I dopiero wtedy liderka powiedziała, że pokaz robotów jest o 15:30, ale na pewno w 20 minut zdążymy wjechać na górę i wrócić. AAAAAA!!!! Trzymajcie mnie!!!! Oczywiście nie zdążyliśmy, bo 10 minut zajęło samo stanie w kolejce. A po dojściu na Robosquare okazało się, że pokaz trwał 5 minut (co oczywiście zdumiało liderkę) i już się skończył. Całe szczęście zgodzili się go powtórzyć.

(druga część jest ciekawsza, imo)
Ja byłam absolutnie zachwycona pieskiem *O*

Niestety nie mogłam się nim nacieszyć, ponieważ musieliśmy się zbierać na wspólne zdjęcie pod wieżą. W tym momencie dowiedziałam się od Aśki, że jej grupa w ogóle nie wyjechała na górę! Przesiedzieli cały czas na plaży.
No i na tym skończyła się wycieczka, która miała obejmować muzeum, Fukuoka Tower i Robosquare. I pod pewnym względem właściwie obejmowała ;]

Potem nastąpiła część nieoficjalna: część ludzi poszła na obiad, a część na nomihodai (uwaga, ważne słówko. Kolejny wspaniały japoński wynalazek, czyli picie do woli, za określoną ilość pieniędzy). Jednak najpierw wstąpiliśmy na obiad. Japończycy coś tam pozamawiali i faktycznie przyniesiono sympatyczne dania, ale po podzieleniu ich na cztery osoby przy stoliku zostawały tyciunie porcje, za które musieliśmy zapłacić 1000Y (spokojnie można się napchać za 600). I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że Francuz znał bar, w którym po zamówieniu jedzenia można potem wziąć nomihodai za 880Y (fenomenalna cena, 1000Y to już bardzo dobra promocja). Po co więc jeść w innym miejscu? Ano dlatego, że Japończyk miał kupon, który dawał 20% zniżki. Wspaniale, zjadłam mało za trochę mniej kasy, ale i tak drogo ;]
Gdy już zasiedliśmy w kolejnej restauracji okazało się, że nomihodai trwa tylko 90 minut. Więc wszyscy od razu chcieli zamawiać cokolwiek, byleby zamówić. A Japończycy zaczęli się zastanaaaaawiać. Całe szczęście frakcja europejska była już zdesperowana, ktoś krzyknął umeshu! i dalej jakoś to poszło.

Ogólnie jestem pod wrażeniem jak bardzo Japończycy nie potrafią kombinować. Może dlatego tak tu kwitnie konsumpcja? Nikt nie szuka okazji tylko po prostu kupuje? ;]

Mam nadzieję, że zaspokoiłam chęć czytelniczą ^^ Idę wreszcie wykończyć imperium, a jutro pierwsze zajęcia...

9 października 2010

welcome party

Poznaję coraz więcej osób z mojej grupy i międzynarodowego campusu (tak, plewienie też miało swój mały udział XD ). Tu uwaga: akademiki, w których mieszkam są wyłącznie dla obcokrajowców - Japończyków widuję w sklepach i na uczelni.
Mój kurs zaawansowanego japońskiego też nie jest jednolity i, jak się dziś dowiedziałam, składa się przynajmniej z trzech różnych grup, finansowanych przez ministerstwo edukacji (jak ja), fundacje lub studentów z wymiany uniwersyteckiej. Co wiąże się z tym, że nie wszyscy dostają tyle samo kasy: ja mam 12 manów i względnie mogę szaleć, ale np. Chinki mają raptem osiem. Oczywiście są też różni researcherzy (hurray dla mikrobiologów - mogłam się popisać znajomością tematu) no i ludzie, którzy po prostu przyjechali na naukę japońskiego.

Moja grupa liczy 30 osób, w tym pięciu facetów i poza Polakiem reszta Europejczyków to takie pasztety, jakie ostatnio widziałam w serialach z lat 80. Plus słitaśny Chińczyk. Za to dziewczyny wydają się strasznie sympatyczne i bardzo dobrze się z nimi rozmawia (już teraz widzę różnicę w moim japońskim! ^^).

Welcome party zorganizowane przez campus polegało na masie jedzenia i napojach bezalkoholowych i skończyło się przed 20, więc niedosyt był spory. Całe szczęście silna grupa słowiańsko-koreańska zaraz zorganizowała beach party i nikomu nie przeszkadzało, że popadywało ;) A ja ucięłam sobie fascynującą pogawędkę z bardzo estetycznym Węgrem na tematy byłego bloku wschodniego i obecnej sytuacji geoekonomicznej. Dlaczego interesujące rozmowy łatwiej przeprowadza się zagranicą? :/

Dokonałam także fenomenalnego lingwistycznego odkrycia podczas rozmowy z Rosjanką: to, że mamy masę podobnych słów w stylu niebo, rzeka, chleb, woda, siostra itp. zupełnie mnie nie dziwi, ALE okazało, się że zajebiście, *uj i inne przekleństwa też są takie same! Ja rozumiem słowa o źródłosłowie staro-cerkiewnosłowiańskim, ale zajebiście jest bardzo współczesne, ma może z 10 lat! W ogóle jest bardzo ciekawe, bo w ciągu tych paru lat z mocno wulgarnego zmieniło się raczej w takie o pozytywnych konotacjach, ale zaczynam chyba przynudzać :P W każdym razie gdybym była na filologii słowiańskiej napisałabym jakąś pracę z językoznawstwa na temat migracji wulgaryzmów :P:P:P

A impreza to wieczorynka XDXDXD

8 października 2010

dane teleadresowe

Mam już nową piękną obciachową różową komóreczkę z klapką :P
Z dniem dzisiejszym wyłączam polski numer. Jestem dostępna w ciągu dnia pod mailem: anka.rogowska@softbank.ne.jp no i na innych tradycyjnych kanałach ;)

Michał pytał o mój adres.

Mieszkam dobre pół godziny od "centrum" co wiąże się niestety z tym, że nie ma tu tych miłych stoisk ulicznych z jedzeniem, ani sklepów ogólnie, za to akademik jest całkiem tani jak na japońskie warunki: 2-2.5 mana (700-800PLN). Akademiki w Tokio potrafią kosztować i osiem manów (3000).

7 października 2010

okaeri!

* witaj z powrotem

Cóż mogę rzec? Czuję jakbym wróciła "na swoje". Wszystko wokół tak idealnie mi pasuje i cieszy. Po raz kolejny przekonałam się, że dobrze wybrałam studia i mam nadzieję, że z tego roku wyniknie coś więcej niż dobra zabawa. Ale nie ma co przymulać na sam początek tylko zacząć relację.

Na lotnisku w Osace pierwsze oznaki Porządnego Kraju: przy przechodzeniu przez bramkę kontrolną i konieczności prześwietlenia butów pasażer dostaje eleganckie papcie - jak może te 3 metry brudzić sobie skarpetki?

Drugie spostrzeżenie: CIEPŁO!!! ^________^ Tu jest teraz jak u nas pod koniec sierpnia :D Mamo, dobrze że kazałaś wziąć rybaczki ;) Od razu wyskoczyłam ze swetra i kurtki i pomykam nawet wieczorem w tshircie. A nasze tutorki coraz częściej masują sobie ramiona, żeby się ogrzać , bo podobno robi się coraz chłodniej XD Dziś też koordynatorka mówiła, że ludzie z południa podobno kostnieją z zimna (chyba faktycznie... Tajki żwawo kiwały głowami ;) ) za to ci z północy są zadowoleni, ale boję się, że za to z kolei my będziemy umierać w lecie :/
Anyway, póki się da rozkoszuję się słońcem i temperaturą w okolicach 25C ^^

Moja tutorka, czyli Japonka z uniwersytetu, która się mną opiekuje, jest bardzo miła i pomogła mi sprawnie załatwić masę papierkowych sprawunków. Po pierwsze musiałam wyrobić sobie kartę stałego pobytu, bez której ani rusz z czymkolwiek: z otwarciem konta, zawarciem ubezpieczenia, kupieniem komórki, nawet na rowerze nie można jeździć bez tego papierka!

Akademik już widzieliście na zdjęciach, ale nie oddają one niektórych atrakcji jak choćby rur kanalizacyjnych wydających odgłos zbliżającej się lokomotywy ;) Że nie wspomnę o sąsiadach-obcokrajowcach, którzy w przeciwieństwie do autochtonów nie myślą o innych i urządzają sobie pogaduszki pod oknem do 1 w nocy (cisza nocna od 22), gdy porządni ludzie chcą dojść do siebie po jet lagu.
Ale poza tym jest bardzo miło, jak już się rozpakuję to pewnie w ogóle zrobi się przytulnie :P A potem jak zapoznam resztę ludzi z sąsiednich budynków to pewnie sama będę gadać innym pod oknem ;)

Z cyklu japońska uprzejmość: panowie z obsługi lotniska machają do samolotu, który odjeżdża na pas startowy, a na samym końcu składają pełen szacunku ukłon. Pan z mieczem świetnym (jest ich tu mnóstwo - pilnują, żeby przypadkiem rowerzysta nie zderzył się z samochodem wyjeżdżającym na ulicę z parkingu albo np. nie wywalił się na wężu rozłożonym na chodniku), który kierował samochodem wyjeżdżającym spod sklepu i ukłonił się przepraszająco, że ów samochód wjechał na mój chodnik i że muszę czekać ;)
Żeby nie było tak różowo widziałam też jak babunia wsiadła do autobusu, w jej pobliżu nie było wolnych miejsc, ale po chwili podniosła się jakaś kobieta. Myślałam, że chce zwolnić miejsce, ale nie, poszła tylko rozmienić pieniądze* i jeszcze zostawiła na swoim siedzeniu reklamówkę! Bulwers.

* o transporcie na pewno będzie osobna notka, jak już coś więcej pojeżdżę, ale to tak przy okazji: jest tu absolutnie genialny system płacenia za bilety: płaci się w zależności od odległości wrzucając do skrzyneczki przy kierowcy odliczoną kwotę. Czyli jak w Dublinie. ALE tu nie ma się co stresować, że jak drobnych zabraknie to potem trzeba będzie jechać na drugi koniec miasta po resztę. Ponieważ koło kierowcy jest automat do rozmieniania! I to zarówno monet jak i banknotów tysiącjenowych! Pieniądze, którymi płaci się za bilet wpadają do skrzynki, a potem są używane do rozmieniania. Według mnie wspaniały system: pod koniec dnia kierowca nie zostaje z toną drobniaków, a pasażer nie musi myśleć zawczasu o zgromadzeniu odpowiedniej sumy. Sasuga Nihon.

W kolejnych odcinkach:
- jedzenie
- kurioza dostępne w sklepach - och, to będzie chyba mój ulubiony dział na picasie XD
- uniwersytet - tu już nadmienię, że wpisałam się na stypendium w tym miesiącu, więc będę miała za co żyć ;) Rodzino, nie martw się ^^
Ponadto mam w grupie najpiękniejszą dziewczynę, jaką widziałam w życiu... Nie żeby akurat ta płeć interesowała większość czytelników, ale pewnie wrzucę jakieś zdjęcia, bo naprawdę jest na co popatrzeć, a ja jak zwykle doceniam estetykę otoczenia ;)

O.O

Zacznę trochę nie z tej strony, ale właśnie zobaczyłam 1.3MB/s transferu po raz pierwszy w życiu i koniecznie chciałam się tym podzielić :P:P:P
Powyższa cyferka pokazała się z okazji zdobywania nowej japońskiej dramy. Podczas wczorajszej wizyty w księgarni (dalej szukam book offa :( ) w oczy wpadł mi plakat:
Gyaaaa!!! Sensej w kimonie *_______* Już zaraz w moich łapkach, sesese. I może nawet przeboleję, że drama jest o przemianach w okresie Meiji i ma aż 48 epów :P

A gdzieś w najbliższym czasie nowa drama na podstawie mojego ulubionego scenarzysty (tego od Galileo). Ach, szykuje się doobry sezon.

4 października 2010

allons-y!

See you on the other side ^___^/

1 października 2010

kochany Ambi

Nie ważcie mi się narzekać na swoich promotorów - Dr M to szczególarz jakich mało:

Ostatnia faza M-project za rok, kiedy po raz trzeci będę sobie przypominać, o co mi właściwie chodziło ;)