31 stycznia 2011

oshogatsu ostatek

  • Dziadkowie zapakowali się do samochodu i wyruszyliśmy na wycieczkę, która była dla mnie jednym wielkim źródłem irytacji i poniżenia, albowiem... prawie nic nie rozumiałam z rozmów które się toczyły!!! Musicie wiedzieć, że dialekty w języku japońskim są bardzo zróżnicowane i czasem w obrębie jednego miasta można wyróżnić kilka lub kilkanaście, znacznie się od siebie różniących odmian. Niestety, świadomość tego, że przeciętny Japończyk, dopóki nie przyzwyczai się do danej odmiany, też ma często problemy ze zrozumieniem, niespecjalnie mnie pocieszała i niemożność uczestniczenia w rozmowie odczuwałam jako osobistą porażkę. Na skali niezrozumienia przodował dziadek (tym się akurat nie przejmowałam - polskich dziadków też często nie rozumiem) oraz ojciec - za osobisty sukces uznaję to, że pod koniec pobytu zaczęłam przynajmniej łapać sedno każdego zdania :D Także do wszystkiego można się przyzwyczaić, ale konieczność powtarzania procesu z każdą zmianą lokalizacji jest jednak ciężka do zaakceptowania.
  • Odwiedziliśmy chram w celu zakupienia czaru chroniącego ojca przed wypadkami drogowymi. Oczywiście zostałam zaciągnięta do kaplicy, żeby uczestniczyć na żywo w rytuale. Następnie babcia szczegółowo wyjaśniła mi sens zapalania kadzidełek i składania próśb do kami. Co ciekawe, gdy mówiła bezpośrednio do mnie poziom rozumienia zwiększał się o kilkadziesiąt procent.
  • Następnie udaliśmy się do Dazaifu, gdzie miałam nadzieję zobaczyć dziewczyny w pięknych bogatych kimonach noworocznych, niestety z powodu paskudnej pogody nie dość, że nie zobaczyłam w/w to jeszcze nie miałam czasu przyjrzeć się otoczeniu, bo pod stopami było błoto, a z góry lało, w związku z czym załatwiliśmy wszystko ekspresowo, zjedliśmy mochi i wróciliśmy do samochodu.
  • Pogoda z powrotem była jeszcze bardziej niesprzyjająca: ten zimny rzęsisty deszcz, zamienił się w gęsty ogromny śnieg (tak wielkich płatów jeszcze nie widziałam o.O Miały z 4-5cm średnicy o.O ) i mimo że był mokry i szybko topniał to padało tak mocno, że i tak zalegał na drodze, więc z powrotem dość mocno się wlekliśmy.
  • Po powrocie byliśmy wszyscy mocno zmęczeni, a po grzanym winie, jakie zaserwowałam, już w ogóle padliśmy ;)
  • Najpierw jednak pobawiłam się trochę w kaligrafię ^__^ Dzieciaczki z podstawówki 1 stycznia piszą czteroznakowe postanowienia noworoczne, które nazywają się 書初め kakizome. Oczywiście wyjaśnienie słowne nie wystarczyło, na stole pojawił się zestaw do kaligrafii i pod czujnym okiem Miho i jej siostry stworzyłam moje postanowienie, które ozdabia teraz ścianę ;)
  • Rano zrobiłam dla wszystkich barszcz czerwony i miałam ubaw z obserwowania reakcji :D Podobnie jak z wyjaśnianiem kuchni azjatyckiej Polakom tak i ze smakami polskimi - dopóki się nie spróbuje to się nie zrozumie, więc Azjaci nie mają pojęcia czego się spodziewać ;D Ogólnie im smakowało, choć powtarzali tylko w kółko tabeyasui, czyli łatwe do zjedzenia i nie do końca wiem o co mogło chodzić :P Chyba o to, że nie jest tak ostre czy kwaśne jak się spodziewali ;]
  • W drodze powrotnej coś mi nie pasowało i chwilę zajęło mi załapanie co. Miho i jej siostra wracały do Fukuoki jedynie z torebkami!!! :D Nie do pomyślenia. Jakże to tak bez plecaka ciast, kutii, karpia i prezentów??? o.O Taki właśnie miałam wniosek z tego pobytu: że te japońskie rodzinne święta jakieś za poważne i poukładane są. A dzień później nie zostaje po nich nawet kawałeczek smakołyka.
Koniec ;D

29 stycznia 2011

zima trwa

Na każdych zajęciach senseje przestrzegają nas przed szalejącą grypą i każą się pilnować ze zdrowiem. Najbardziej rozwalił mnie tekst z czwartku: Uważajcie. To już trzeci tydzień z temperaturą poniżej 10 stopni. Doprawdy, nie spodziewałam się tego po zimie ;]

Byłam wczoraj na wystawie Van Gogha. Całkiem sympatyczna, aczkolwiek mało było powalających obrazów. Cieszę się natomiast, że zobaczyłam Irysy - choćby dla nich warto było się przejechać do Dazaifu. Natomiast te tłumy w muzeach zaczynają mnie irytować - owszem, Japończycy są uprzejmi, a ja w porównaniu z babuniami jestem dość wysoka, więc widzę całkiem dobrze i z drugiego rzędu, ale co za dużo to nie zdrowo. Tęsknię bardzo za Paryżem i muzeum d'Orsay...
A, w Dazaifu pokazały się pąki na drzewach. Wszyscy byli tym faktem poruszeni, pokazywali sobie nawzajem gałązki i oczywiście robili zdjęcia, żeby utrwalić to wydarzenie. Wiosna idzie?

I wiem, czekacie na resztę relacji z sylwestra :P Jutro. Najdalej w poniedziałek.

15 stycznia 2011

oshogatsu cd.

Kontynuuję jeszcze wydarzenia z nocy 31/1. Zapomniałam bowiem o dwóch ważnych rzeczach.
  • Dane mi było zobaczenie na żywo przestrzegania kolejności używania łazienki. Czy mówiąc ściślej zażywania kąpieli. Wszyscy pewnie wiedzą, ale na wszelki wypadek napiszę, że Japończycy myją się najpierw przy pomocy prysznica stojąc bezpośrednio na posadzce łazienki, a dopiero następnie wchodzą do wanny wypełnionej po brzegi wodą. I z jednej wody korzysta cała rodzina. Jest dla nich nie do pomyślenia, żeby myć się dopiero w wannie. Najpierw do łazienki szedł ojciec, jako ten najbardziej tyrający i zmęczony, a następnie ja, jako gość. I powiem Wam, że takie zanurzenie się po szyję w wodzie powyżej 40C to niesamowita sprawa. Nie dziwię się zupełnie, że Japończycy pod koniec dnia zaczynają coraz częściej gadać o kąpieli i że onseny są dla nich tak ważne.
  • Ogrzewanie. W domu było zimno! Ogrzewane były tylko te pomieszczenia, w których się przebywało. Cała rodzina siedziała w kuchni połączonej z salonem pod kotatsu, czyli stołem przykrytym kocem. Dla Japończyków to podstawowa forma ogrzewania w zimie ;] Najważniejsze żeby w nogi było ciepło, a to że po plecach wieje to drobiazg, można jakoś wytrzymać ;]
  • Spałam w pokoju na dole, który oczywiście nie był ogrzewany, Miho włączyła tylko klimatyzację tuż przed pójściem spać i potem zaraz ją wyłączyła. Spałam pod grubym, ciężkim sztucznym kocem oraz futonem. Obie te warstwy były tak ciężkie, że ledwo mogłam się pod spodem obrócić, ale zdecydowanie były pod nimi cieplutko ^^ I przez te dwie noce jak tam byłam spałam tak dobrze, jak chyba nigdy wcześniej od przyjazdu.
  • Śniadanie noworoczne. Jestem winna sprostowanie, ponieważ pomyliłam się w opisach na picasie. Po pierwsze, ta żółta pulpa nie była z fasolki, a z ziemniaków :P Wybaczcie pomyłkę, ale naprawdę mam problemy z rozróżnieniem tych ich smakołyków ze słodkiej skrobi :P Po drugie, to jedzenie na wielkim okrągłym talerzu było jednak tradycyjnym noworocznym. Tyle że najczęściej jest ono podawane na trzech tackach ułożonych jedna na drugiej. Na jednej są warzywa, na drugiej mięso i ryby, na trzeciej wodorosty i tsukemono oraz fasolka ;)
  • Po wypiciu tradycyjnego łyczka sake z czarki przyszedł czas na noworoczne prezenty. Dziewczyny dostały tradycyjnie otoshidama, czyli małą kopertkę z pieniędzmi w intencji pomyślnego roku. I ja również taką dostałam o.O Zupełnie się tego nie spodziewałam i ze strachem popatrzyłam do środka, ale okazało się, że babcia włożyła tylko 1000Y (35PLN) - to najmniejszy nominał papierowy i tyle byłam jeszcze w stanie znieść bez poczucia, że przesadzili. Dostałam również śliczny kubeczek i miseczkę z króliczkiem - sądząc po opakowaniu, dość drogie...
  • Po śniadaniu pojechaliśmy do domu drugich dziadków. Ze zdumieniem patrzyłam jak babcia wita się z resztą rodziny na klęczkach, schyla głowę do ziemi i życzy szczęśliwego nowego roku, a oni się odwzajemniają tym samym. W ich wykonaniu było to bardzo naturalne, ale i tak odczuwałam jakieś... zakłopotanie? A jak babcia zrobiła to samo w stosunku do mnie to już w ogóle mnie zamurowało. Następnie cała rodzina zapaliła kadzidełko przed ołtarzem buddyjskim w intencji przodków, a ja musiałam się przyłączyć w ramach aktywnego uczestniczenia w kulturze japońskiej...
cdn.

11 stycznia 2011

gachigachi

Żarty się skończyły. Dziś naprawdę było mi zimno. I to nie dlatego, że na zewnątrz było 5 stopni. O nie. Było mi zimno, bo w salach było stopni DZIESIĘĆ. Sprawę jedynie pogarsza fakt, że mam teraz 5 zajęć przez cały dzień. Nawet godzina na stołówce niewiele pomogła moim dłoniom, bo jak tylko zdołały odtajać to trzeba było wracać. Podczas przerw specjalnie wychodziłam na zewnątrz tylko po to, żeby po powrocie do klasy odczuć zwyżkę temperatury...
No cóż, na pocieszenie, zajęcia z filmu japońskiego i humoru z gazet są naprawdę ciekawe ^^ Jakoś przetrwam te najbliższe dwa miesiące ;)

A w swoim pokoju śpię już pod dwoma futonami... Jakkolwiek boję się tego japońskiego lata to jednak powitam je z wielką radością.

10 stycznia 2011

Chagall

Byłam w sobotę na wystawie Marca Chagalla i awangardy rosyjskiej. Zanim się zebrałam z pięknego słonecznego dnia (pierwszego od dwóch tygodni - teraz tu jest zimno, mokro i smętnie) zrobił się pochmurny i po godzinnej jeździe na rowerze ręce prawie zamarzły, ale opłaciło się ^^ Po pierwsze dostałam bilet za darmo (od jakiejś Japonki, której znajomy nie mógł przyjść) :D a po drugie zostałam naprawdę mile zaskoczona tłumem w muzeum. Są jeszcze na tym świecie ludzie, którzy doceniają porządną sztukę ^^

A propos wycieczek rowerowych za kulturą, wybrałam się też do pubu brytyjskiego, gdzie wreszcie udało mi się napić cidera. Aaach, nie sądziłam, że tęskniłam aż tak bardzo :P Wybrałam się ze znajomą Japonką w środę, czyli Ladies Day i nie dość, że pinta kosztowała 600Y, a nie 800 to jeszcze dodatkowo dostałyśmy free cake, w tamtym tygodniu egg tart^^ Mniam!

Jutro wracam na zajęcia... Po trzech tygodniach pod znakiem imprez i oglądania dram będzie ciężko (zwłaszcza wstawać... dalej codziennie mam zajęcia o 8:40...) tym bardziej, że zaczynają mi się zajęcia z filmu japońskiego i humoru w gazetach, co oznacza cztery godziny tygodniowo więcej i wtorek i czwartek wypakowany zajęciami od 8 do 18. No i muszę też ruszyć z moim researchem, bo znając życie łatwo nie będzie, zwłaszcza jeśli mam napisać paper po japońsku...

4 stycznia 2011

oshogatsu

  • To raptem mój drugi pobyt u japońskiej rodziny, ale zaczynam być przekonana, że każdy dom wygląda tak samo, czyli jest schowany gdzieś za stosem durnostojek, figurek, dziwnych zegarów i innych pierdółek.
  • Babunie są wszędzie takie same: miłe, ciepłe, pulchniutkie, a ich głównym celem jest nakarmienie otoczenia. Ale te japońskie są do tego jeszcze niesłychanie żwawe - 81 letnia babcia Miho chodziła zgarbiona o lasce, ale jak zaczęła biegać po centrum handlowym to nikt nie mógł za nią nadążyć ;) Dodatkowo są jeszcze ekstra uprzejme - było mi strasznie głupio jak zwykłe pytanie o to, czy dobrze spałam było zadane super uprzejmym japońskim, a na pożegnanie starsza osoba kłaniała mi się w pas... A ja oczywiście nie byłam w stanie odpowiednio się odwzajemnić, przez co było mi jeszcze bardziej głupio :/
  • Ale od początku ;) Jak już pisałam (lub nie? zaczynam się poważnie gubić...) w Japonii jest na odwrót niż u nas, czyli Boże Narodzenie spędza się ze znajomymi, a Nowy Rok koniecznie z rodziną. W związku z tym 31go 3/4 ludności większych miast wraca na prowincję do domu rodzinnego. I niby o tym wiedziałam, ale i tak zaskoczył mnie tłum na peronie :P A raczej nie tyle tłum co jego zachowanie. Mój wewnętrzny Polak wciąż się nie daje i jest dość aktywny w związku z tym jak tylko zobaczyłam pociąg stojący na peronie chciałam popędzić do drzwi, ale całe szczęście od drzwi dzieliło mnie kilkanaście metrów co dało czas do analizy sytuacji. A mianowicie zdania sobie sprawy, że tłum Japończyków to nie tłum, a elegancka kolejka wijąca się po całym peronie o.O Stanęłam na końcu, a mój Wewnętrzny podżegał, że jeśli czegoś nie zrobię to na pewno nie zdołam wsiąść. Ale Zewnętrzny Japończyk kazał wierzyć w System. 2 minuty przed planowanym odjazdem drzwi się otworzyły i wszyscy po kolei i spokojnie (!) zaczęli wsiadać do środka. Nie dość, że wszyscy się zmieścili to jeszcze nie było jakiegoś strasznego ścisku. Owszem, stałam te pół godziny do Sagi, ale spokojnie mogłam się schylić czy obrócić ;)
  • Czas spędziłam najpierw na miłej pogawędce z Miho, jej siostrą i mamą, a pod wieczór zaczęły się Noworoczne Atrakcje, czyli: 1. Koncert Biali przeciwko Czerwonym. Jest to tradycja trwająca już od 60 lat: największe japońskie gwiazdy dzielą się na dwie grupy, a widzowie głosują potem, kto według nich był lepszy. Za J-popem nie przepadam, muzycznie jest mocno do d. na ładne buźki facetów można sobie jeszcze popatrzeć, ale na stroje już najczęściej nie bardzo, więc jeśli chodzi o estetykę to raczej cierpiałam, ale dzięki komentarzom Miho znacznie powiększyła się moja wiedza na temat współczesnej kultury (lub celebrytów, mówiąc ściślej ;) ). A i enki było sporo, więc raz na czas muzycznie też powracałam do równowagi. Oczywiście koncert miał swoje maskotki przypominające goryle, które zachęcały do głosowania (poprzez naciśnięcie odpowiedniego przycisku na pilocie - u nas też się tak da? o.O ). Koncert trwał ze 3-4h, a 20 minut przed północą tradycyjnie nadano 2. 行く年来る年 czyli niusy o tym jak świętuje się Nowy Rok w różnych częściach kraju. A najważniejsze jest oczywiście bicie w dzwon w świątyni.


  • Zupełnie nie poczułam Nowego Roku... Nie było ani odliczania, ani przede wszystkim sztucznych ogni. Naprawdę nie zdawałam sobie sprawy, że huk korków od szampana i wybuchających fajerwerków jest aż tak ważny... Dla Japończyków jednak najwyraźniej sprawa wygląda inaczej - zainteresowanych odsyłam tutaj.
cdn.

3 stycznia 2011

地震

Mam za sobą pierwsze trzęsienie ziemi.
Spokojnie, malutkie. Gdzieś koło 8 obudziłam się i poczułam takie kołysanie pokoju jakby obok przejechał pociąg. Może przez sekundę. Potem nic się nie działo, więc obróciłam się na drugi bok i zasnęłam.
Oczywiście rano był to główny temat, nikt nie był w stanie powiedzieć, ile trwała całość, bo większość obudziła się późno, albo w ogóle ;)

Niby wiedziałam, że prawdopodobieństwo jest cały czas, choć akurat w Fukuoce bardzo małe, ale dzisiejsze wydarzenie dało mi jednak do myślenia, że może powinnam położyć aparat w innym miejscu ;)

2 stycznia 2011

podsuma - suplement

Za sugestiami Nat ;)

  • Celebryt Roku: Alicja Bachleda-Curuś-Synuś-Gąsienica-JużnieFarell
  • Sabotażysta Roku: Karo
  • Za regularne niezjawianie się na Zlotach.
  • Bear Grylls Roku: ja
    Za przetrwanie trzy tygodnie na budowie z jednymi spodniami i trzema t-shirtami.
  • Mossad Roku: Nat
    Za wykrycie mojego adresu na drugim krańcu świata.