31 lipca 2008

rumuński tygielul: miasta

Dzisiaj ostatni odcinek. Chociaż większość kraju stanowią wioski to miasta też napotyka się raz na jakiś czas. Tak wyglądają te przeciętne (Campulung Mołdawski i Satu Mare):
Tak te trochę lepsze. Oradea, na granicy z Węgrami:

A teraz przechodzimy do bardziej starożytnych a zatem ciekawszych miejsc ^^
Sibiu - rumuński Kraków:
Pierwszy raz widziałam taki wjazd od dołu na rynek.
Sighisoara:
W takiej urokliwej knajpce, tuż przy rynku piwo kosztowało 5 zł O.O
Gdybym była bogata, w Sibiu albo Sighisoarze kupiłabym sobie mieszkanie. Są naprawdę bardzo malownicze i to byłoby idealne miejsce na wypad tygodniowy a jednocześnie niezła inwestycja, bo za kilka lat na pewno będą kilka razy droższe.

Sinaia. Klimat miasta uzdrowiskowego:
Jedno z nielicznych miejsc gdzie można w Rumunii zobaczyć nagromadzenie pałacyków. Ale największe wrażenie robi zameczek bawarski w środku miasta.
Któryś tam książę czy królewicz stamtąd pochodził i zapragnął przenieść sobie do Rumunii kawałek ojczyzny ;) Piękna rzecz *o* Podobno w środku też. Zewnętrza są darmowe ;)
Na koniec kilka uwag końcowych ;)
Jak chyba dobrze widać po postach, Rumunia jest krajem niesamowicie zróżnicowanym i jest tu co zwiedzać. Nam idealnie sprawdziła się formuła jeden dzień-jeden rodzaj zabytków. Raz monastyry, raz zamki itp.
Póki co, jest tu jeszcze względnie tanio, piwo na rynku za 3.5 mnie rozwalało, ale to się zmieni.
Więc są dwa warianty:
1. Jeśli chcecie jeszcze zobaczyć taką dzikszą (i przy okazji tańszą ;) ) wersję Rumunii to należy się spieszyć, bo kraj się rozwija i to szybko. Za dwa lata, wraz z poprawą dróg i infrastruktury ceny na pewno wzrosną o kilkadziesiąt procent.
2. Jeśli chcecie zobaczyć gotowy, ładnie zapakowany produkt i potłoczyć się w kolejkach wraz z grupkami helmutów to radzę pojechać za jakieś 5 lat ;]

To raczej nie dotyczy rejonów górskich, helmuty nie lubią się przemęczać a sami Rumuni chyba też szybko nie zaczną masowo wyjeżdżać na piesze wędrówki.

Koniec. Dziękuję za słowa zachęty i za to, że dzielnie wszytko czytaliście ^^

30 lipca 2008

rumuński tygielul: Jaskinia Niedźwiedzia

Niedaleko wioski Pietroasa znajduje się Pestera Ursilor. Uznałam, że zasługuje na osobną notkę :)
Jaskinia jest przepiękna. Nie widziałam za wielu w moim życiu, ale tutejsze nacieki skalne miały naprawdę niesamowite kształty.
Jaskinia nazywa się tak od szkieletu niedźwiedzia, który znaleziono w jej głębi.
Wstęp: 10 leji. Naprawdę warto. Zwiedzanie trwa ok. 45 minut.

Tuż obok jest też inna jaskinia, ale nie jest oświetlona, więc raczej polecam tę ;)

I jak zwykle dopowiadam kilka kwestii, bo zapomniałam ;P

Internet
Skorzystaliśmy z internetu w jednym z pensjonatów i oprócz wspomnianego hardware-ula zaskoczyła nas również szybkość: średnio 300 kilo. To 3 razy szybciej niż moje najszybsze łącze w Krk :/
Widziałam też reklamy w telewizji oferujące łącze 20 Mbitowe. Za jakieś całkiem rozsądne pieniądze. Niech się tepsa schowa ze swoimi 3 megabitami :/

Parki narodowe
Zapewne ze względu na znikomy ruch pieszy, przepisy nie są zbyt surowe. Ponieważ oznaczenia są do d.. spokojnie można sobie chodzić jak się chce, ba, można się w parku narodowym rozbić ;] Poważnie. Jedyną zmianą od 20 lat, kiedy mój ojciec chodził po tamtejszych górach jest to, że nie można palić kosówki ;] Poza tym, hulaj dusza :D

rumuński tygielul: kras

Zbliżamy się już do końca wyprawy :)
Po Fogaraszu jechaliśmy już powoli w stronę granicy z Węgrami, tym bardziej, że zaczynały się już te ulewy, które potem spowodowały kilka powodzi, w Polsce też. Rzeki wyraźnie wezbrały, ale nam się jakoś tak udawało, że w ciągu dnia nie padało, więc wybraliśmy zobaczyć rumuński kras.
To był wąwóz w pobliżu Turdy. Piękny. W czasie wycieczki spotkaliśmy tylko dwóch Belgów ;]
Choć to pewnie z powodu pogody, bo było pochmurno. Jak koło południa zrobiło się cieplej to na parkingu było już więcej samochodów.

Następnego dnia pojechaliśmy już na kras bliżej miasta Beius. Na miejscu opadły nam szczeny. Słuchajcie, Slovensky Raj się nie umywa do krasu rumuńskiego. Tutaj wąwozy są dużo bardziej malownicze i dzikie. No i znowu brak turystów. Spotkaliśmy tylko ekipę wspinaczy (jednego widać na ściance).
Slovensky Raj jest rozreklamowany, rumuński kras zupełnie. Na trasie głównej jest tylko drogowskaz na wioskę Pietroasa w pobliżu tras i trzeba wiedzieć, że tam należy skręcić. Do tego w pensjonacie, w którym się zatrzymaliśmy była spora grupa Rumunów, która przyjechała na wypoczynek z dziećmi i oni nam powiedzieli, gdzie warto pójść.
No to poszliśmy, jak te głąby, w kras, po ulewach.

Na miejscu okazało się, że łatwa dróżka, którą zapewne normalnie prowadzi szlak, została zalana przez potok i trzeba się było powspinać po ściankach. Wierzcie mi, mokry kras jest wyjątkowo śliski ;] i bardzo trudno było znaleźć oparcie w ściance dla butów.
Nawet te łańcuchy były pierońsko śliskie i parę razy wisiałam na rękach w dół.
Pod koniec zrobiło się już bardzo trudno, bo skała była pionowa, blisko wodospadu, więc wyjątkowo śliska a podpórki pod stopy w bardzo dużej odległości. Mój ojciec nie utrzymał swojej wagi i się wykąpał (widać go w głębi jak się suszy ;) ). Zwróćcie też uwagę jak wysoko trzeba się było wyspinać i utrzymać.
Ale całe szczęście prąd przy końcu wąwozu nie był już aż tak duży a potok nie był za głęboki, więc ja od razu wybrałam prostszy wariant ^^
A potem się rozpadało i trzeba było szukać szybko drogi powrotnej.
I tu zaczęły się kłopoty. Mapy oczywiście nie mieliśmy, bo nie dało się jej nigdzie zdobyć. Rumuni mieli jedną i zrobiliśmy sobie jej zdjęcia, ale okazało się, że były niewyraźne.
Zapytać nie było kogo a oznaczenia szlaków w Rumunii są fatalne. Przed wejściem na szlak nie ma żadnej tablicy informacyjnej pokazującej teren a o oznaczeniach na drzewach nie ma co mówić.
W tym wąwozie, w którym byliśmy obowiązywały żółte kółeczka. I były wszędzie. Szlak się rozwidla? W jedną stronę żółte kółeczko, w drugą stronę żółte kółeczko. I bądź tu mądry. A tu goretex zaczyna przemakać. Dobrze, że nie było zimno.
W końcu znaleźliśmy nasz samochód, ale zdążyło nas porządnie zlać.
To właśnie takich turystów jak my, szukają na wakacjach w górach ;P Kto mądry wybiera się w kras tuż po ulewie i to bez mapy? ;P
Ale naprawdę było warto a wspinanie się po skałkach uważam za największą atrakcję wyjazdu.
Wąwóz był wart trzy zamki chłopskie, cerkiewkę i Draculę XD
Mam wielką ochotę wrócić tam w przyszłym roku.

I na koniec taka ciekawa pajęczyna :)

29 lipca 2008

Louise Attaque

Siedzę sobie u ojca w pracy i powrzucałam już zdjęcia na najbliższe posty, ale żeby Was nie zamęczać czytaniem na dziś będzie już koniec Rumunii^^

Chciałam tylko podzielić się jeszcze moim ostatnim odkryciem muzycznym. A raczej nie odkryciem tylko tym, co mi pokazano ;) (Pozdrowienia dla sziwana ^^ ).

Już dawno żadna muzyka zachodnia tak mi się nie spodobała.
Moja ulubiona piosenka (tylko dźwięk):


I równie dobra, tym razem z teledyskiem.


Do jutra ^^

rumuński tygielul: Fogarasz

Po tygodniu zwiedzania zabytków czuliśmy już przesyt cerwiami, monastyrami i zamkami i postanowiliśmy pojechać w góry. To znaczy w wyższe góry do chodzenia, bo w górach jest się w Rumunii prawie cały czas :D

Ogrom zwiastował wąwóz Bicaz:



A potem była trasa Transfogaraska. Wymysł Caucescau, który chciał poprowadzić jeszcze jedną drogę łączącą północ z południem na wypadek, gdyby ta jedyna została zablokowana. Wojsko przez 5 lat drążyło serpentyny w litej skale. Obecnie trasa ma głównie walory turystyczne. Nie wyobrażam sobie, żeby jakiś tir się tutaj zapędził.



Z góry przepraszam za nasz straszliwy bełkot, ale droga robiła piorunujące wrażenie ;P

Na samej górze jest jeziorko i tunel prowadzący na drugą stronę pasma.


Jeszcze o tym nie pisałam, bo to nic przyjemnego, ale niestety, plagą w Rumunii są śmieci. Są ich zatrważające ilości i to absolutnie wszędzie. Zwłaszcza w rejonach górskich, gdzie nikt ich nie odbiera, ludzie wrzucają wszystko do rzeki. Przygnębiający widok.

A to już piesza wyprawa w pasmo Gór Fogaraskich. Doszliśmy na jakieś 2300 metrów.
Najbardziej zszokował nas brak turystów. W Polsce na takiej pięknej trasie niechybnie szłoby się w sznureczku a tutaj przez cały dzień spotkaliśmy może ze 30 osób. W tym sporą grupę Polaków :D
Uwaga, w Rumunii bardzo ciężko o mapy! Najlepiej i najłatwiej kupić je sobie zawczasu w Polsce.

rumuński tygielul: Siedmiogród

Punkt kolejny programu: osadnictwo saskie i węgierskie w Siedmiogrodzie. Niesamowita sprawa, całe wioski, z ludźmi mówiącymi po niemiecku lub węgiersku. I cała kultura utrzymuje się od kilku wieków.

Wioski niemieckie. Zwróćcie uwagę ile jest miejsca między poszczególnymi rzędami domów:
I kosz na śmieci^^

Tak ogólnie zabudowa wiejska w Rumunii wygląda tak, że wzdłuż drogi ciągnie się dwa rzędy domów, po obu stronach. I jedna wieś potrafi się ciągnąć kilometrami.

Zamki chłopskie i kościoły obronne. Jak już pisałam, panów było niewielu, więc chłopi musieli jakoś sami bronić się przed najazdami. Do tego zamku wchodziły trzy okoliczne wsie. Raz siedzieli w nim przez 3 lata O.O

A to już kościoły obronne:
Och, urzekła mnie ta nazwa okrutnie :D (Drum bun to Szerokiej drogi po rumuńsku. Tablice są praktycznie na końcu każdej wioski).

Czyżby jakieś kontakty sasko-tamilskie? XD
I jeszcze lokalny oręż dla Hemana ;]

Jak Siedmiogród, to nie mogło też zabraknąć Vlada Draculi. To zrekonstruowany zamek, w którym przebywał kilka dni - największa atrakcja turystyczna regionu, ale zrobiona w bardzo dobrym guście, o dziwo. Wstęp: 12.
Trochę się bałam, że będzie "plastikowy" z figurami Draculi w każdym kącie a okazało się, że to bardzo piękny zameczek. Jeden z ładniejszych jakie widziałam. Mimo że turystów masa i komercja jest wyczuwalna, naprawdę warto zobaczyć.
Byliśmy też w oryginalnym zamku Vlada, ale to są straszne ruiny, więc nie ma co wklejać. Raczej nie warto zwiedzać, tym bardziej, że najpierw trzeba się wyspinać na 1000 schodków. Nic przyjemnego.