Przyszła wiosna i od razu bardziej się chce. Aktywnie więc szukam sobie różnych rozrywek, poniżej zestawienie z ostatniego tygodnia ;)
piątek: bardzo sympatyczny nomihodai z Olą, na tarasie klubu. Zapłaciłyśmy aż 2000Y (normalnie powyżej 1000Y nie płacę), ale drinki były pyszne i bardziej skomplikowane (margarita^^) i mogłyśmy sobie usiąść na tarasie, na piętrze, z dala od hałaśliwej muzyki i spokojnie pogadać. A i noc była ciepła ^^
niedziela: shabu-shabu tabehodai. Shabu-shabu to jedna z tradycyjnych japońskich zup. A raczej nie zup tylko nabe, czyli wrzucania na gotujący się bulion mięsa, warzyw i malutkich pierożków. Smakowało mi średnio, bo na mięso nie miałam ochoty, a bulion był totalnie bez smaku, więc wrzucone na niego warzywa trzeba było maczać w sosie octowym. Dziękuję, wolę sobie zrobić własną sałatkę. Karol i Ola byli za to zachwyceni, bo tyle mięsa za taką cenę da się zjeść w niewielu miejscach.
Wieczorem shooting bar. Po zamówieniu drinka można sobie postrzelać z broni pneumatycznej ^^ 25 strzałów z pistoletu za 300Y (10PLN) - zabawa przednia, tym bardziej, że okazało się, że mam talent i trafiam w sam środek :D
poniedziałek: tabehodai w restauracji włoskiej na przeciwko akademika. Oprócz pizz i spaghetti, cała masa pysznych sałatek i DESERY... Tiramisu, murzynki, fontanna z czekolady... Ledwo się wytoczyłam.
wtorek: tabehodai lodów ^^ Za 500Y mogłyśmy dowoli nakładać sobie gałki lodów SAME (ach, spełniło się moje marzenie dzieciństwa, kiedy to z bólem serca patrzyłam jak piękną gałkę pani sprzedawczyni obciera na końcu o brzeg. Z radością więc nakładałam sobie pełne okrąglutkie gałki ^^). A po drodze jeszcze wizyta w kaitenzushi - teraz mają sezonowe sushi ze szparagami i surową, wędzoną szynką.
środa: zwyczajowo wieczór z dziewczynami w pubie brytyjskim. Cider lub dwa i darmowy deser z okazji Ladies' Day ;)
czwartek: obiad z moim czwartkowym klubem. Brazyliski strogonoff, baranina w sosie musztardowym i pistacjach i inne wspaniałości.
piątek: 7h w salonie gier XD Za 1300Y (40PLN). Przy czym japoński salon gier to paropiętrowy budynek i oprócz zwyczajowych strzelanek, motorów czy flipperów jest jeszcze boisko do koszykówki, tor do odbijania piłek bejsbolowych, dartsy, karaoke, fotele do masażu, kącik internetowy, ba, jest nawet prysznic :D Niezła alternatywa dla hotelu ;]
niedziela: tatar z kangura w australijskiej restauracji. Dość dobry, ale to wciąż mięso, więc oczywiście nie byłam w stanie docenić należycie :P
Mam nadzieję, że ten hulaszczy tryb życia nie odbije się jakoś mocno na mojej wadze :P
piątek: bardzo sympatyczny nomihodai z Olą, na tarasie klubu. Zapłaciłyśmy aż 2000Y (normalnie powyżej 1000Y nie płacę), ale drinki były pyszne i bardziej skomplikowane (margarita^^) i mogłyśmy sobie usiąść na tarasie, na piętrze, z dala od hałaśliwej muzyki i spokojnie pogadać. A i noc była ciepła ^^
niedziela: shabu-shabu tabehodai. Shabu-shabu to jedna z tradycyjnych japońskich zup. A raczej nie zup tylko nabe, czyli wrzucania na gotujący się bulion mięsa, warzyw i malutkich pierożków. Smakowało mi średnio, bo na mięso nie miałam ochoty, a bulion był totalnie bez smaku, więc wrzucone na niego warzywa trzeba było maczać w sosie octowym. Dziękuję, wolę sobie zrobić własną sałatkę. Karol i Ola byli za to zachwyceni, bo tyle mięsa za taką cenę da się zjeść w niewielu miejscach.
Wieczorem shooting bar. Po zamówieniu drinka można sobie postrzelać z broni pneumatycznej ^^ 25 strzałów z pistoletu za 300Y (10PLN) - zabawa przednia, tym bardziej, że okazało się, że mam talent i trafiam w sam środek :D
poniedziałek: tabehodai w restauracji włoskiej na przeciwko akademika. Oprócz pizz i spaghetti, cała masa pysznych sałatek i DESERY... Tiramisu, murzynki, fontanna z czekolady... Ledwo się wytoczyłam.
wtorek: tabehodai lodów ^^ Za 500Y mogłyśmy dowoli nakładać sobie gałki lodów SAME (ach, spełniło się moje marzenie dzieciństwa, kiedy to z bólem serca patrzyłam jak piękną gałkę pani sprzedawczyni obciera na końcu o brzeg. Z radością więc nakładałam sobie pełne okrąglutkie gałki ^^). A po drodze jeszcze wizyta w kaitenzushi - teraz mają sezonowe sushi ze szparagami i surową, wędzoną szynką.
środa: zwyczajowo wieczór z dziewczynami w pubie brytyjskim. Cider lub dwa i darmowy deser z okazji Ladies' Day ;)
czwartek: obiad z moim czwartkowym klubem. Brazyliski strogonoff, baranina w sosie musztardowym i pistacjach i inne wspaniałości.
piątek: 7h w salonie gier XD Za 1300Y (40PLN). Przy czym japoński salon gier to paropiętrowy budynek i oprócz zwyczajowych strzelanek, motorów czy flipperów jest jeszcze boisko do koszykówki, tor do odbijania piłek bejsbolowych, dartsy, karaoke, fotele do masażu, kącik internetowy, ba, jest nawet prysznic :D Niezła alternatywa dla hotelu ;]
niedziela: tatar z kangura w australijskiej restauracji. Dość dobry, ale to wciąż mięso, więc oczywiście nie byłam w stanie docenić należycie :P
Mam nadzieję, że ten hulaszczy tryb życia nie odbije się jakoś mocno na mojej wadze :P