Głupol techniczny: dowiedzieć się po pół roku, że używałam usb 3.0 jako portu do myszki.
Fail.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą głupol. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą głupol. Pokaż wszystkie posty
24 kwietnia 2012
13 marca 2012
Posenrelax
No to mamy pierwszą oficjalną nominację na Żenuę 2012 - kajam się niniejszym za brak postów, postaram się poprawić.
A póki co, garść wspomnień z ostatniego pobytu w Posen.
A póki co, garść wspomnień z ostatniego pobytu w Posen.
- Nominacje do Głupola 2012:
N: Ciekawe, czy na bilecie 48godzinnym da się jeździć w nocy...?
a: Poważnie? ;] To jest opcja 4 x jasna część dnia? ;]
N. (całkiem serio): Dwa modżajto poproszę.
a: Poważnie? ;] To jest opcja 4 x jasna część dnia? ;]
N. (całkiem serio): Dwa modżajto poproszę.
- Kraków traci status miasta, w którym obowiązkowo zjadam tartę. W "Sieście" koło Starego Browaru serwują pierwszorzędną, w dwa razy większych porcjach ^^v
- Po raz pierwszy do miana Ciacha pretendować będzie osoba płci żeńskiej. Niejaka chudzinka Lucynka :P Podbiła moje serce na tyle, że żałuję, że nie ma strony na fejsie :P
- Jestem w lepszej formie niż sądziłam :D Pan masażysta znalazł tylko kilka kłębków nerwowych, poza tym nic mi nie dolega ^__^v
- Po bardzo udanym spektaklu Krawca Mrożka stwierdzam, że dużo sensowniej jest teraz wydawać pieniądze na teatr niż na kino - przynajmniej jest większa szansa na zobaczenie czegoś autentycznie ciekawego czy zabawnego.
- Miałam też styczność z kulturą poznańską :D Gzikiem, szarymi kluskami oraz gwarą - tak dziwaczną, że nie jestem nawet w stanie powtórzyć jednego słowa :P
- W Ikei zainwestowałam 5 dych w moje zdrowie i zrelaksowany kark, oraz znalazłam tańszą alternatywę dla mojej wymarzonej lampy za 2 kafle. Mam nadzieję, że będą one dostępne za miesiąc od ręki ^^
- Nowy dworzec prezentuje się całkiem okazale, ale szał budowlany opóźnił mój wyjazd o godzinę, a przyjazd do celu - o dwie... Choć jest też teoria, że to wszystko przez karmę :P
Etykiety:
głupol,
wędrowniczek
13 listopada 2010
odkrycia geograficzne
Kontynuuję temat głupola :D
Jadąc dziś do Tenjinu na zajęcia z nauczania japońskiego przegapiłam drogę, w którą zamierzałam skręcić, więc pojechałam kolejną - najważniejszą w tej okolicy. I jakże się zdumiałam rozpoznając aleję, którą zawsze wracałam z imprez w Tenjinie, a której nie mogłam odnaleźć za dnia, bo zawsze za bardzo zatarte były początki :P Przy okazji wreszcie uzupełnił mi się obraz miasta - okazało się również, że moja ulubiona ulica z plastikowym daszkiem jest raptem jeden most dalej XD Do tego wszystkiego odkryłam na trasie irish pub, buahaha :D Na swoje usprawiedliwienie dodam, że w tym miejscu zazwyczaj byłam na etapie bardzo zawiłej rozmowy kulturalno-językoznawczej ze znajomą Japonką, jak również skupiałam się na jechaniu na rowerze i nie bardzo miałam już wolne szare komórki, które mogłyby się zająć analizowaniem otoczenia ;)
Same zajęcia były bardzo ciekawe i kształcące. Było nas trzy osoby uczące i dwie nauczane. Najpierw przez godzinę omawiałyśmy treść lekcji (bardzo proste zastosowanie czasownika iść) i jak po kolei przechodzić od zagadnienia do zagadnienia, a następnie każda z nas przez 20 minut przeprowadzała tę samą lekcję.
Na korzyść Japonek działało to, że są Japonkami, na moją to, że mam już spore doświadczenie w nauczaniu oraz byciu nauczanym ;) Jednak największy problem miałam z tym, że nie mogłam nic tłumaczyć! Ani po angielsku (bo założenie jest takie, że w grupie mogą być np. Koreańczycy, którzy angielskiego nie znają), ani po japońsku, z wiadomych powodów. Musiałam więc przyzwyczaić się do zupełnie innej metodologii, co tak naprawdę tym razem mi się nie udało. Ale zamierzam chodzić na te zajęcia regularnie, więc jestem dobrej myśli ^^
Jadąc dziś do Tenjinu na zajęcia z nauczania japońskiego przegapiłam drogę, w którą zamierzałam skręcić, więc pojechałam kolejną - najważniejszą w tej okolicy. I jakże się zdumiałam rozpoznając aleję, którą zawsze wracałam z imprez w Tenjinie, a której nie mogłam odnaleźć za dnia, bo zawsze za bardzo zatarte były początki :P Przy okazji wreszcie uzupełnił mi się obraz miasta - okazało się również, że moja ulubiona ulica z plastikowym daszkiem jest raptem jeden most dalej XD Do tego wszystkiego odkryłam na trasie irish pub, buahaha :D Na swoje usprawiedliwienie dodam, że w tym miejscu zazwyczaj byłam na etapie bardzo zawiłej rozmowy kulturalno-językoznawczej ze znajomą Japonką, jak również skupiałam się na jechaniu na rowerze i nie bardzo miałam już wolne szare komórki, które mogłyby się zająć analizowaniem otoczenia ;)
Same zajęcia były bardzo ciekawe i kształcące. Było nas trzy osoby uczące i dwie nauczane. Najpierw przez godzinę omawiałyśmy treść lekcji (bardzo proste zastosowanie czasownika iść) i jak po kolei przechodzić od zagadnienia do zagadnienia, a następnie każda z nas przez 20 minut przeprowadzała tę samą lekcję.
Na korzyść Japonek działało to, że są Japonkami, na moją to, że mam już spore doświadczenie w nauczaniu oraz byciu nauczanym ;) Jednak największy problem miałam z tym, że nie mogłam nic tłumaczyć! Ani po angielsku (bo założenie jest takie, że w grupie mogą być np. Koreańczycy, którzy angielskiego nie znają), ani po japońsku, z wiadomych powodów. Musiałam więc przyzwyczaić się do zupełnie innej metodologii, co tak naprawdę tym razem mi się nie udało. Ale zamierzam chodzić na te zajęcia regularnie, więc jestem dobrej myśli ^^
głupol japonistyczny
Oj, jak dawno nie było tu głupola - taki rok, trudno. Choć i tak nagrody za najważniejsze kategorie są już dawno przyznane ;]
Dziś trochę hermetycznie, bardzo mi przykro.
1. Przy opowiadaniu o Polsce wspomniałam o kaizoku XDXDXD Nauczycielka coś za bardzo się ożywiła i zapytała, czy na pewno mieliśmy kaizoku w Polsce. Oczywiście, że mieliśmy arystokrację. Niestety, dopiero następnego dnia zorientowałam się, że pomyliłam kizoku - arystokrację z kaizoku - piratami! XDXDXD Było mi zbyt głupio, żeby naprostowywać całą sytuację, mam nadzieję, że nauczycielka zapomni o tym "fakcie" historycznym :P
2. W ostatnim wypracowaniu zamiast poniedziałek napisałam 問題 XD
Poniedziałek to 月曜日 getsuyobi, ale mnie skądś przyplątał się problem, czyli mondai przypominający wymową angielski Monday XD
Dziś trochę hermetycznie, bardzo mi przykro.
1. Przy opowiadaniu o Polsce wspomniałam o kaizoku XDXDXD Nauczycielka coś za bardzo się ożywiła i zapytała, czy na pewno mieliśmy kaizoku w Polsce. Oczywiście, że mieliśmy arystokrację. Niestety, dopiero następnego dnia zorientowałam się, że pomyliłam kizoku - arystokrację z kaizoku - piratami! XDXDXD Było mi zbyt głupio, żeby naprostowywać całą sytuację, mam nadzieję, że nauczycielka zapomni o tym "fakcie" historycznym :P
2. W ostatnim wypracowaniu zamiast poniedziałek napisałam 問題 XD
Poniedziałek to 月曜日 getsuyobi, ale mnie skądś przyplątał się problem, czyli mondai przypominający wymową angielski Monday XD
Etykiety:
głupol
5 listopada 2010
nocne Polaków zabawy
Ciąg dalszy opisu imprezy, ponieważ wydawałoby się normalne wyjście do klubu przerodziło się w Wydarzenie, które będziemy tu wspominać jeszcze przez miesiące, więc na gorąco zdaję relację ;) Niestety, słowa oczywiście nie oddadzą atmosfery wtorkowej nocy, także zdaję sobie sprawę, że mój niezborny opis może się spotkać ze zdziwieniem Ale właściwie czym tu się zachwycać? ;)
Całe wyjście zaczęło się od nowej trasy, którą poprowadził nas Karol ;] Ja zawsze jeżdżę przez miasto koło Kyudaja, ale tym razem pojechaliśmy podobno krótszą i łatwiejszą drogą biegnącą pod autostradą. Well... ;] Droga może faktycznie była krótsza, ale chodnik był nieoświetlony, a zdarzały się nawet odcinki specjalne bez oświetlenia i jeszcze slalomowe XD Do tego musieliśmy się wspiąć na dwa mosty (w wyniku czego stwierdziłyśmy z dziewczynami, że nie wracamy tą drogą, bo przy zjeździe z górki na pewno będą ofiary), a na końcu wylądowaliśmy w Hakacie a nie Tenjinie XDXDXD Ale niedaleko miejsca, które znałam z wypadu z Aśką, także dotarliśmy jakoś do centrum i po nieznacznym zboczeniu z trasy (na ulicy z Fubarem byłam, ale wspomnienia były lekko zamglone :P ) dotarliśmy wreszcie na miejsce.
W środku pierwsze zaskoczenie: rozmiar - wiem z opisów, że w środku odbywają się imprezy na 400-500, ale nie mogę w to uwierzyć, ponieważ Fubar składa się z miejsca przy barze oraz miejsca do tańczenia i dwóch kanap XDXDXD Byliśmy na miejscu koło 21:30 i oprócz nas było jeszcze kilka osób plus barman :P Wykorzystałam tę okazję, żeby z nim porozmawiać, bo w końcu od miesiąca znamy się z fejsa :P Faktycznie strasznie sympatyczny facio - powiedział, że impreza rozkręci się koło 23. Wzruszyliśmy ramionami i zamówiliśmy drinki, bo w końcu po to przyjechaliśmy ;] Zestaw na nomihodaj był inny od zwyczajowego japońskiego: głównie słodkie drinki z tequili, whiskey, albo rumu, ale co tam, odmiana zawsze mile widziana, mimo że z moich ulubionych japońskich owocowych alkoholi było tylko umeshu.
Drinki sprawiały wrażenie jakby miały po 2%, ale oczywiście tylko pozornie ;) W okolicy 1 wszyscy byli już porządnie rozbawieni, poza Rosjanką, która źle się poczuła i pojechała do kolegi. Nikogo nie uprzedziła, więc w pewnym momencie poszłam jej szukać na dole, wdałam się w windzie w jakąś dziwaczną rozmowę z Japonkami, a skończyłyśmy na próbach odczytania graffiti na ścianie XDXDXD
Algierczyk zrobił sobie tatuaż z henny, którego bardzo żałował dnia następnego XD natomiast Karol zaczął pić przy barze z Japończykami. Słuchajcie, rzecz niebywała - Karol miał większe powodzenie niż ja i Ola - a raczej TYLKO jego zagadywali a nas nie o.O Nie jestem przyzwyczajona do czegoś takiego :P
Anyway, efekt był taki, że Karol w ciągu pół godziny doprowadził się do takiego stanu, że powrót do akademika przeszedł do historii XDXDXD
Relacja wideo z pierwszych metrów po wyjściu z Fubara XD
Nie wiem, czy bawi Was to tak samo jak nas, ale jak zobaczyliśmy to wideo na następny dzień to śmiechawa była przy każdej kolejnej powtórce XD Najbardziej mi się podoba jak on tak powoluuuutku upada XD A potem jak ja wrzeszcząc pomyyyyykam, żeby go łapać :P
Powrót z Tenjinu zajął nam ze dwa razy więcej czasu niż normalnie i odbywał się pod hasłem "JEDŹ, KAROL, JEDŹ!!! PROSTO! ZA OLĄ!!! PO-WO-LUT-KU", ponieważ nasz kolega na zmianę wpadał w stupor i nie chciał jechać tylko za Olą, ale też za mną lub jechał za szybko i kończyło się to wjazdem na ulicę (ta gorsza wersja), wjazdem w coś lub upadkiem XD Ola z przodu wydawała odpowiednie rozkazy, ja jej pomagałam oraz przepraszałam najmocniej jak mogłam ludzi, którzy nas mijali (wykazywali się wielkim zrozumieniem i najczęściej byli rozbawieni), a ubawiony całą sytuacją Algierczyk stawiał Karola na nogi :D I tak co kilkadziesiąt metrów XD
Klu programu był wjazd w łańcuch rozstawiony między słupkami odgradzającymi roboty drogowe (chodnikowe) XD Jeden z robotników rzucił się naprawiać łańcuch, Karol coś tam do niego mamrotał, a ja tylko stałam obok i przepraszałam Sumimasen! Gomennasai!
Byliśmy strasznie dumni z siebie jak już doprowadziliśmy Karola do jego pokoju ^__^
Algierczykowi spodobały się najwidoczniej polskie przygody, ponieważ następnego popołudnia przyłączył się do wyprawy na wyspę Shikanoshima, organizowanej przez... Karola XD A, i doskonale pamiętał JEDŹ, JEDŹ tyle że zapisał to na fejsie jako YEJ, YEJ :D
==
Jak okazało się o 14 następnego dnia, Karol jednak nie pojechał na fiestę balonową ;] (po prawdzie nie było czego żałować - oglądałam zdjęcia Azjatek i nuudy - masa ludzi i oglądanie tylko z daleka, phi). Zadzwonił za to, żeby zaprosić na wypad na Shikanoshimę - najbliższą wyspę. Zbiórkę ustalił na 16, żeby wszyscy zdołali się zwlec z łóżek ;) Ja akurat pochłaniałam wtedy bakłażana w sosie pomidorowym z tofu, więc nie popatrzyłam nawet na mapę - byłam pewna, że skoro wyjazd jest o 16, a wiadomo, że ciemno robi się tu po 17:30 to na pewno nie może to być daleko, pewnie gdzieś za naszą plażą.
Och, jakże się myliłam XD Powinno mi coś w głowie zaświtać jak Ola pytała czy to na pewno jest tak blisko jak mówił Karol, ale on był pewny siebie, więc wzruszyliśmy ramionami i wyruszyliśmy. Po drodze głównie wspominaliśmy poprzedni wieczór i zbieraliśmy wydarzenia do kupy (najbardziej zdziwiony był Karol, który pamiętał z powrotu jedynie upadki XDXDXD ).
Pokluczyliśmy trochę po okolicy, ale w końcu wjechaliśmy na właściwą drogę. Po godzinie zaczęło się zmierzchać, a my jechaliśmy wąską ścieżką między torami i korkiem, a za torami widać było wydmy z drzewami, co kazało przypuszczać, że za nimi jest morze, ale te zagrodzone tory... :/ Po półtora godziny zajechaliśmy przed zamkniętą bramę parku nadmorskiego, a Shikanoshima była za mostem, który majaczył na horyzoncie ;];];] Rosjanka była już tak wkurzona, że jeśli ktokolwiek kazałby jej jechać dalej niechybnie dostałby plaskacza. Postanowiliśmy zatem wracać pociągiem skoro i tak staliśmy przed dworcem. Ale czy można??? Zapytałam pań stojących nieopodal. Odpowiedź składała się ze zlepka typowych rozbudowanych wyrażeń, które oznaczają Nie wiem ;) Panie doradziły, żeby zapytać prowadzącego pociąg. Aha, a potem wszyscy kurcgalopkiem popędzimy do maszyny z biletami, a pociągowy grzecznie poczeka aż automat wszystkim wyda resztę. Nikogo nie pytamy, wsiadamy. I tak trochę zajęło nam ładowanie się do pociągu - jestem pewna, że opóźniło to pociąg przynajmniej o pół minuty, a może nawet o całą JEDNĄ - ach, ależ ona będzie paskudnie wyglądać w zestawieniu rocznym JR.
Zajechaliśmy na dworzec w Kashii bez większych problemów, ale na miejscu okazało się, że dworzec nie jest jednopoziomowy a trój- :P Wyjście prowadziło przez A. pawilon handlowy B. malutką windę ;] Naszą obecnością doprowadziliśmy do wielkiej konsternacji panią przy bramkach biletowych, ale po 5 minutach przepraszania nas, że musimy czekać, aż ona znajdzie jakieś wyjście (nie wiem o co chodziło, sami jakoś byśmy sobie poradzili) i naszemu nieustannemu ubawieniu, podzieliliśmy się w końcu na dwie grupy A i B żartując jeszcze, że pani przez te 5 minut wzywała naszego opiekuna z Kyudaja, który na pewno czeka przed wejściem z policją :P:P:P
Nie czekał ;)
Ach, ostatni raz taka dwudniowa śmiechawa była chyba na daczy ;) Z tymże w tym przypadku również powrót do domu był całkiem wesoły, podobnie jak kolejny dzień ^^
Zaraz się zabiorę za zdjęcia z wypraw (ogłaszam otwarcie nowego folderu Imprezy i inne przygody, ponieważ niektóre wypady nie mieszczą się w sztywnych ramach dzielnic ;) ).
Całe wyjście zaczęło się od nowej trasy, którą poprowadził nas Karol ;] Ja zawsze jeżdżę przez miasto koło Kyudaja, ale tym razem pojechaliśmy podobno krótszą i łatwiejszą drogą biegnącą pod autostradą. Well... ;] Droga może faktycznie była krótsza, ale chodnik był nieoświetlony, a zdarzały się nawet odcinki specjalne bez oświetlenia i jeszcze slalomowe XD Do tego musieliśmy się wspiąć na dwa mosty (w wyniku czego stwierdziłyśmy z dziewczynami, że nie wracamy tą drogą, bo przy zjeździe z górki na pewno będą ofiary), a na końcu wylądowaliśmy w Hakacie a nie Tenjinie XDXDXD Ale niedaleko miejsca, które znałam z wypadu z Aśką, także dotarliśmy jakoś do centrum i po nieznacznym zboczeniu z trasy (na ulicy z Fubarem byłam, ale wspomnienia były lekko zamglone :P ) dotarliśmy wreszcie na miejsce.
W środku pierwsze zaskoczenie: rozmiar - wiem z opisów, że w środku odbywają się imprezy na 400-500, ale nie mogę w to uwierzyć, ponieważ Fubar składa się z miejsca przy barze oraz miejsca do tańczenia i dwóch kanap XDXDXD Byliśmy na miejscu koło 21:30 i oprócz nas było jeszcze kilka osób plus barman :P Wykorzystałam tę okazję, żeby z nim porozmawiać, bo w końcu od miesiąca znamy się z fejsa :P Faktycznie strasznie sympatyczny facio - powiedział, że impreza rozkręci się koło 23. Wzruszyliśmy ramionami i zamówiliśmy drinki, bo w końcu po to przyjechaliśmy ;] Zestaw na nomihodaj był inny od zwyczajowego japońskiego: głównie słodkie drinki z tequili, whiskey, albo rumu, ale co tam, odmiana zawsze mile widziana, mimo że z moich ulubionych japońskich owocowych alkoholi było tylko umeshu.
Drinki sprawiały wrażenie jakby miały po 2%, ale oczywiście tylko pozornie ;) W okolicy 1 wszyscy byli już porządnie rozbawieni, poza Rosjanką, która źle się poczuła i pojechała do kolegi. Nikogo nie uprzedziła, więc w pewnym momencie poszłam jej szukać na dole, wdałam się w windzie w jakąś dziwaczną rozmowę z Japonkami, a skończyłyśmy na próbach odczytania graffiti na ścianie XDXDXD
Algierczyk zrobił sobie tatuaż z henny, którego bardzo żałował dnia następnego XD natomiast Karol zaczął pić przy barze z Japończykami. Słuchajcie, rzecz niebywała - Karol miał większe powodzenie niż ja i Ola - a raczej TYLKO jego zagadywali a nas nie o.O Nie jestem przyzwyczajona do czegoś takiego :P
Anyway, efekt był taki, że Karol w ciągu pół godziny doprowadził się do takiego stanu, że powrót do akademika przeszedł do historii XDXDXD
Relacja wideo z pierwszych metrów po wyjściu z Fubara XD
Nie wiem, czy bawi Was to tak samo jak nas, ale jak zobaczyliśmy to wideo na następny dzień to śmiechawa była przy każdej kolejnej powtórce XD Najbardziej mi się podoba jak on tak powoluuuutku upada XD A potem jak ja wrzeszcząc pomyyyyykam, żeby go łapać :P
Powrót z Tenjinu zajął nam ze dwa razy więcej czasu niż normalnie i odbywał się pod hasłem "JEDŹ, KAROL, JEDŹ!!! PROSTO! ZA OLĄ!!! PO-WO-LUT-KU", ponieważ nasz kolega na zmianę wpadał w stupor i nie chciał jechać tylko za Olą, ale też za mną lub jechał za szybko i kończyło się to wjazdem na ulicę (ta gorsza wersja), wjazdem w coś lub upadkiem XD Ola z przodu wydawała odpowiednie rozkazy, ja jej pomagałam oraz przepraszałam najmocniej jak mogłam ludzi, którzy nas mijali (wykazywali się wielkim zrozumieniem i najczęściej byli rozbawieni), a ubawiony całą sytuacją Algierczyk stawiał Karola na nogi :D I tak co kilkadziesiąt metrów XD
Klu programu był wjazd w łańcuch rozstawiony między słupkami odgradzającymi roboty drogowe (chodnikowe) XD Jeden z robotników rzucił się naprawiać łańcuch, Karol coś tam do niego mamrotał, a ja tylko stałam obok i przepraszałam Sumimasen! Gomennasai!
Byliśmy strasznie dumni z siebie jak już doprowadziliśmy Karola do jego pokoju ^__^
Algierczykowi spodobały się najwidoczniej polskie przygody, ponieważ następnego popołudnia przyłączył się do wyprawy na wyspę Shikanoshima, organizowanej przez... Karola XD A, i doskonale pamiętał JEDŹ, JEDŹ tyle że zapisał to na fejsie jako YEJ, YEJ :D
==
Jak okazało się o 14 następnego dnia, Karol jednak nie pojechał na fiestę balonową ;] (po prawdzie nie było czego żałować - oglądałam zdjęcia Azjatek i nuudy - masa ludzi i oglądanie tylko z daleka, phi). Zadzwonił za to, żeby zaprosić na wypad na Shikanoshimę - najbliższą wyspę. Zbiórkę ustalił na 16, żeby wszyscy zdołali się zwlec z łóżek ;) Ja akurat pochłaniałam wtedy bakłażana w sosie pomidorowym z tofu, więc nie popatrzyłam nawet na mapę - byłam pewna, że skoro wyjazd jest o 16, a wiadomo, że ciemno robi się tu po 17:30 to na pewno nie może to być daleko, pewnie gdzieś za naszą plażą.
Och, jakże się myliłam XD Powinno mi coś w głowie zaświtać jak Ola pytała czy to na pewno jest tak blisko jak mówił Karol, ale on był pewny siebie, więc wzruszyliśmy ramionami i wyruszyliśmy. Po drodze głównie wspominaliśmy poprzedni wieczór i zbieraliśmy wydarzenia do kupy (najbardziej zdziwiony był Karol, który pamiętał z powrotu jedynie upadki XDXDXD ).
Pokluczyliśmy trochę po okolicy, ale w końcu wjechaliśmy na właściwą drogę. Po godzinie zaczęło się zmierzchać, a my jechaliśmy wąską ścieżką między torami i korkiem, a za torami widać było wydmy z drzewami, co kazało przypuszczać, że za nimi jest morze, ale te zagrodzone tory... :/ Po półtora godziny zajechaliśmy przed zamkniętą bramę parku nadmorskiego, a Shikanoshima była za mostem, który majaczył na horyzoncie ;];];] Rosjanka była już tak wkurzona, że jeśli ktokolwiek kazałby jej jechać dalej niechybnie dostałby plaskacza. Postanowiliśmy zatem wracać pociągiem skoro i tak staliśmy przed dworcem. Ale czy można??? Zapytałam pań stojących nieopodal. Odpowiedź składała się ze zlepka typowych rozbudowanych wyrażeń, które oznaczają Nie wiem ;) Panie doradziły, żeby zapytać prowadzącego pociąg. Aha, a potem wszyscy kurcgalopkiem popędzimy do maszyny z biletami, a pociągowy grzecznie poczeka aż automat wszystkim wyda resztę. Nikogo nie pytamy, wsiadamy. I tak trochę zajęło nam ładowanie się do pociągu - jestem pewna, że opóźniło to pociąg przynajmniej o pół minuty, a może nawet o całą JEDNĄ - ach, ależ ona będzie paskudnie wyglądać w zestawieniu rocznym JR.
Zajechaliśmy na dworzec w Kashii bez większych problemów, ale na miejscu okazało się, że dworzec nie jest jednopoziomowy a trój- :P Wyjście prowadziło przez A. pawilon handlowy B. malutką windę ;] Naszą obecnością doprowadziliśmy do wielkiej konsternacji panią przy bramkach biletowych, ale po 5 minutach przepraszania nas, że musimy czekać, aż ona znajdzie jakieś wyjście (nie wiem o co chodziło, sami jakoś byśmy sobie poradzili) i naszemu nieustannemu ubawieniu, podzieliliśmy się w końcu na dwie grupy A i B żartując jeszcze, że pani przez te 5 minut wzywała naszego opiekuna z Kyudaja, który na pewno czeka przed wejściem z policją :P:P:P
Nie czekał ;)
Ach, ostatni raz taka dwudniowa śmiechawa była chyba na daczy ;) Z tymże w tym przypadku również powrót do domu był całkiem wesoły, podobnie jak kolejny dzień ^^
Zaraz się zabiorę za zdjęcia z wypraw (ogłaszam otwarcie nowego folderu Imprezy i inne przygody, ponieważ niektóre wypady nie mieszczą się w sztywnych ramach dzielnic ;) ).
Etykiety:
głupol,
wędrowniczek
4 stycznia 2010
Rok 2009 podsuma
Tytuł raczej mylący, bo będzie głównie o sylwestrze oraz osobisty lans, ale cóż ;P
Ogólnie miniony rok uważam za udany choć jego końcówka lekko mnie zmiażdżyła i sprasowaną wrzuciła do dołka, ale jeszcze jakoś się trzymam, choć bez wsparcia byłoby kiepsko (tu dziękuję wszystkim bardzo serdecznie). Doprawdy nie rozumiem jak neurotycy są w stanie żyć, mnie to smucenie się normalnie dobija ;] No ale miejmy nadzieję, że grosz wylosowany w pierwszym uszku oraz czakram zwiastują Pozytywne Zmiany ;)
Bo poza kasą wszystko inne było fantastyczne ^^ No ale cóż poradzę, że ta kasa to jednak ważna jest. A dla mnie szczególnie, jak mówi mój psychologiczny profil ;)
No ale koniec smęcenia, czas na najważniejsze podsumowanie:
A teraz tradycyjnie foto-opowieść^^ Neutralna, bo trzecia noga baranka, Wędrujące Oko oraz inne wariactwa znalazły już swoje miejsce na fejsie.
Mogłam się, fufufu, pobawić trochę cyfrową lustrzanką to bezwstydnie to wykorzystywałam ^__^v Nie spodziewałam się, że moje mieszkanie może być aż tak malownicze ;P A jakie piękne emo-zdjęcia wychodzą, vah vah!
Ale najpiękniej wychodził nocny Kraków:








Jak podsumowała Nat: Sylwester został spędzony godnie, zaliczyłyśmy także dwa miejsca z top 2 miejsc, które trzeba w Krakowie zaliczyć ^^
Kawiarnię Rio:



Oraz Czakram ;) Wszak każdy Krakowianin musi choć raz w życiu pełnić wartę przy Drzwiach XD
Moher trzyma się mocno ;]
Ogólnie miniony rok uważam za udany choć jego końcówka lekko mnie zmiażdżyła i sprasowaną wrzuciła do dołka, ale jeszcze jakoś się trzymam, choć bez wsparcia byłoby kiepsko (tu dziękuję wszystkim bardzo serdecznie). Doprawdy nie rozumiem jak neurotycy są w stanie żyć, mnie to smucenie się normalnie dobija ;] No ale miejmy nadzieję, że grosz wylosowany w pierwszym uszku oraz czakram zwiastują Pozytywne Zmiany ;)
Bo poza kasą wszystko inne było fantastyczne ^^ No ale cóż poradzę, że ta kasa to jednak ważna jest. A dla mnie szczególnie, jak mówi mój psychologiczny profil ;)
No ale koniec smęcenia, czas na najważniejsze podsumowanie:
- Głupol Roku: Homek i jej poimprezowy mail (tu należy wspomnieć o fb, który uwzględnił również i tę bolączkę współczesnego człowieka ;)) choć uważam, że wyprzedziła tylko o włos mojego głupola z rowerkiem na Kleparzu ;P
- Głupol Literacki Roku: Baranek i jego pytanie o to, co śpiewał Wokulski XD XD XD
- Pech Roku: Homek i czakram rzucający jej co chwilę kłody pod nogi, żeby sprawdzić poziom zaangażowania
- Żenua Roku: Nadia i jej landryna. Wielka szkoda :(
- Rozczarowanie Roku: PokaPoka-san
- Odkrycie Roku: BBC i wszystkie jej fantastyczne produkcje
- Kuriozum Roku: Edzio
- Terapeuta Roku: Baranek
- Lol Roku: rysio
- Cud Roku: Homek i fb :D
- Ciacho Roku: DT *o*
- Drink Roku: mojito ;D
- Czakram działa: odblokował moją nową gadżeciarską komóreczkę oraz umożliwił Nat płynne dotarcie do domu. Działa również negatywnie: rychliwie wymierza sprawiedliwość w postaci wypadania komórek, z których chce się zadzwonić w miejscu niedozwolonym
- Anniyan to dobry film ;D A ja odkryłam w sobie Ambiego ;P
- Doktor Caligari to film ponadczasowy
- Avatar to film, który wejdzie do historii kina - wizualnie zwala z nóg
- mój obsessive compulsive zaczyna chyba przybierać na sile, biorąc pod uwagę jak bardzo wyprowadza mnie z równowagi brak Planu albo jego sypanie się
- nie organizuję już żadnej imprezy ;P
- z jazdą na łyżwach jest trochę inaczej niż z jazdą na rowerze ;P
- Wiara. Nadzieja. Dobro Dobro.
A teraz tradycyjnie foto-opowieść^^ Neutralna, bo trzecia noga baranka, Wędrujące Oko oraz inne wariactwa znalazły już swoje miejsce na fejsie.
Mogłam się, fufufu, pobawić trochę cyfrową lustrzanką to bezwstydnie to wykorzystywałam ^__^v Nie spodziewałam się, że moje mieszkanie może być aż tak malownicze ;P A jakie piękne emo-zdjęcia wychodzą, vah vah!
Ale najpiękniej wychodził nocny Kraków:








Jak podsumowała Nat: Sylwester został spędzony godnie, zaliczyłyśmy także dwa miejsca z top 2 miejsc, które trzeba w Krakowie zaliczyć ^^
Kawiarnię Rio:



Oraz Czakram ;) Wszak każdy Krakowianin musi choć raz w życiu pełnić wartę przy Drzwiach XD


Etykiety:
głupol,
wynurzenia
12 listopada 2009
technofob
Post nadprogramowy ;D
Bo oto całodobowe pogotowie techniczne zaliczyło Wtopę Miesiąca za sprawą naczelnego technofoba kraju.
Homek chciała się ze mną zgadać przez skajpa, bo miała sprawę, która wymagała dłuższego omówienia i za dużo byłoby wklepywania wszystkiego na gg. No ale niestety nie miałam przy sobie słuchawek z mikrofonem, które zawsze pożyczałam od współlokatorów, a Sprawa czekać nie mogła, więc stwierdziłam, że pójdziemy na kompromis i Homek będzie mówić, a ja będę reagować pisemnie ^^
Podłączyłam słuchawki, Homek się odezwała, ja zrobiłam jakiś hałas i nagle słyszę: Ej, ty idiotko, ja cię słyszę! :D *Heeeee? O.O* Jak to? Nic nie wiem jakobym miała wmontowany w laptopa mikrofon O.O A już tym bardziej, żeby był włączony ;P
Kolejne przełomowe odkrycie dzisiaj :D Plus kandydat do Głupola, robi się niezła konkurencja XD
Bo oto całodobowe pogotowie techniczne zaliczyło Wtopę Miesiąca za sprawą naczelnego technofoba kraju.
Homek chciała się ze mną zgadać przez skajpa, bo miała sprawę, która wymagała dłuższego omówienia i za dużo byłoby wklepywania wszystkiego na gg. No ale niestety nie miałam przy sobie słuchawek z mikrofonem, które zawsze pożyczałam od współlokatorów, a Sprawa czekać nie mogła, więc stwierdziłam, że pójdziemy na kompromis i Homek będzie mówić, a ja będę reagować pisemnie ^^
Podłączyłam słuchawki, Homek się odezwała, ja zrobiłam jakiś hałas i nagle słyszę: Ej, ty idiotko, ja cię słyszę! :D *Heeeee? O.O* Jak to? Nic nie wiem jakobym miała wmontowany w laptopa mikrofon O.O A już tym bardziej, żeby był włączony ;P
Kolejne przełomowe odkrycie dzisiaj :D Plus kandydat do Głupola, robi się niezła konkurencja XD
Etykiety:
głupol,
mały odkrywca
20 października 2009
kiepski ze mnie moher
Podczas redukowania tagów przypomniałam sobie o głupolu. Dawno nie było o żadnym notki, ale uff, całe szczęście ostatnio zaliczyłam jednego to będzie o czym napisać :D
Otóż... po paru latach męczenia się ze swoim beretem, który ciągle wydawał mi się za duży i co chwilę odstawał, mimo że go przygniatałam, dowiedziałam się że tę dolną część należy zawinąć do środka -_-" Ale głupol ze mnie, że na to nie wpadłam, przez cały ten czas myślałam, że po prostu mam inny model bereta i paradowałam sobie radośnie jak Zulu Gula ;P
No cóż, przynajmniej przechodnie mieli ze mnie odrobinę radochy ;P
I pomyśleć, że tak się naśmiewam z Amerykanów, że dołączają do każdego urządzenia dokładną instrukcję. Ja nie umiałam obsłużyć prostego nakrycia głowy ;] ;P
OT: nowa, jesienna czołówka w intencji przyszłorocznego wyjazdu do Szkocji ^^ Doktor powróci zapewne w okolicach nowego speciala ;)
Otóż... po paru latach męczenia się ze swoim beretem, który ciągle wydawał mi się za duży i co chwilę odstawał, mimo że go przygniatałam, dowiedziałam się że tę dolną część należy zawinąć do środka -_-" Ale głupol ze mnie, że na to nie wpadłam, przez cały ten czas myślałam, że po prostu mam inny model bereta i paradowałam sobie radośnie jak Zulu Gula ;P
I pomyśleć, że tak się naśmiewam z Amerykanów, że dołączają do każdego urządzenia dokładną instrukcję. Ja nie umiałam obsłużyć prostego nakrycia głowy ;] ;P
OT: nowa, jesienna czołówka w intencji przyszłorocznego wyjazdu do Szkocji ^^ Doktor powróci zapewne w okolicach nowego speciala ;)

Etykiety:
głupol
8 czerwca 2009
Eurotrip: zmagania z pkp
Eurotrip, stage 1, phase 2: bilet do Amsterdamu completed
Ale oczywiście atrakcje musiały być.
O tym, że jest możliwość zakupu biletu Warszawa-Amsterdam za 30 ojro dowiedziałam się pocztą pantoflową, bo oczywiście specjalnie się tego nie reklamuje. Jednak na stronie pkpIC znalazłam więcej informacji na ten temat, choć tej najbardziej mnie interesującej czyli jakie dokładnie są reguły promocji, już nie. W Amsterdamie wystarczy kupić bilet na 4 dni przed odjazdem, ale podejrzewałam, że w Polsze nie będzie tak łatwo. Poszłam więc na dworzec, nie wierząc specjalnie, że czegoś się dowiem, bo w końcu wymagałoby to znalezienia kogoś, kto coś wie, a o to na pkp trudno, jak wiadomo. I przeżyłam spore zaskoczenie, ponieważ pani z biura obsługi podróżnych skierowała mnie od razu do okienka numer 10, a tam kasjerka wiedziała już wszystko. Fakt, że biletów w promocji jest sześć na cały skład był niezbyt zachęcający, za to pocieszające było to, że można je kupić w Krakowie, bo byłam przygotowana na wycieczkę do Warszawy w tym celu ;]
Wypytałam kiedy dokładnie zaczyna się te 60 dni przed rezerwacją, bo nie wiedziałam czy liczy się tylko data czy 60 dni od godziny wyjazdu. Ale zapomniałam o jednym, o czym boleśnie przekonałam się wczoraj, gdy o północy udałam się na dworzec, żeby koczować przed okienkiem od samego początku nowego dnia. Budynek dworca okazał się być zamknięty od 23 do 5. Zonk... Niby o tym pamiętałam, ale wydawało mi się, że od 1...
Za to w drodze powrotnej spotkałam prostytutki :D Po raz pierwszy w życiu :D I to takie podręcznikowe: w mini i na rogu. No cóż, państwo mamy biedne to instytucje się troszczą o to, żeby obywatele byli chociaż bogaci w doświadczenia ;]
Wróciłam więc do domu i nastawiłam budzik na 4.20 i za drugim podejściem udało mi się zdobyć bilet, ale okazał się 5 dych droższy, ponieważ dostałam mandat za jazdę rowerem na terenie dworca. Trudno, karma. I tak się dziwię, że to dopiero moja pierwsza kara, biorąc pod uwagę co czasami wyprawiam na moim pojeździe ;P No i zdobyłam kolejne nowe doświadczenie, choć bolesne :/ Nic to, zarobi się na ten bilet z bonusem przez najbliższe dwa dni.
Ale oczywiście atrakcje musiały być.
O tym, że jest możliwość zakupu biletu Warszawa-Amsterdam za 30 ojro dowiedziałam się pocztą pantoflową, bo oczywiście specjalnie się tego nie reklamuje. Jednak na stronie pkpIC znalazłam więcej informacji na ten temat, choć tej najbardziej mnie interesującej czyli jakie dokładnie są reguły promocji, już nie. W Amsterdamie wystarczy kupić bilet na 4 dni przed odjazdem, ale podejrzewałam, że w Polsze nie będzie tak łatwo. Poszłam więc na dworzec, nie wierząc specjalnie, że czegoś się dowiem, bo w końcu wymagałoby to znalezienia kogoś, kto coś wie, a o to na pkp trudno, jak wiadomo. I przeżyłam spore zaskoczenie, ponieważ pani z biura obsługi podróżnych skierowała mnie od razu do okienka numer 10, a tam kasjerka wiedziała już wszystko. Fakt, że biletów w promocji jest sześć na cały skład był niezbyt zachęcający, za to pocieszające było to, że można je kupić w Krakowie, bo byłam przygotowana na wycieczkę do Warszawy w tym celu ;]
Wypytałam kiedy dokładnie zaczyna się te 60 dni przed rezerwacją, bo nie wiedziałam czy liczy się tylko data czy 60 dni od godziny wyjazdu. Ale zapomniałam o jednym, o czym boleśnie przekonałam się wczoraj, gdy o północy udałam się na dworzec, żeby koczować przed okienkiem od samego początku nowego dnia. Budynek dworca okazał się być zamknięty od 23 do 5. Zonk... Niby o tym pamiętałam, ale wydawało mi się, że od 1...
Za to w drodze powrotnej spotkałam prostytutki :D Po raz pierwszy w życiu :D I to takie podręcznikowe: w mini i na rogu. No cóż, państwo mamy biedne to instytucje się troszczą o to, żeby obywatele byli chociaż bogaci w doświadczenia ;]
Wróciłam więc do domu i nastawiłam budzik na 4.20 i za drugim podejściem udało mi się zdobyć bilet, ale okazał się 5 dych droższy, ponieważ dostałam mandat za jazdę rowerem na terenie dworca. Trudno, karma. I tak się dziwię, że to dopiero moja pierwsza kara, biorąc pod uwagę co czasami wyprawiam na moim pojeździe ;P No i zdobyłam kolejne nowe doświadczenie, choć bolesne :/ Nic to, zarobi się na ten bilet z bonusem przez najbliższe dwa dni.
2 czerwca 2009
brednie językoznawcze
Zajrzałam wreszcie do komentarzy na temat mojego rozdziału wstępnego. Wcześniej się bałam, bo co innego jak doktor M cię łaja z uśmiechem a co innego jak się czyta suchą pisemną krytykę.
I oczywiście padłam na widok zdania ...każde złożenie da się podzielić na pojedyncze znaki-morfemy, chociaż w rzeczywistości nie niosą one ze sobą konkretnego znaczenia.
Ło matko, ło matko, co za bdury -____-"
Doktor M był wyjątkowo łaskawy, bo napisał tylko: e, niosą! morfem musi miec znaczenie - i ma!
Bosche, no oczywiście, że ma, w końcu taka jest definicja, którą przecież znam i nie wiem jak mogłam napisać takie brednie ((((((^_^;)
Aż się boję co pan promotor znajdzie tym razem...
I oczywiście padłam na widok zdania ...każde złożenie da się podzielić na pojedyncze znaki-morfemy, chociaż w rzeczywistości nie niosą one ze sobą konkretnego znaczenia.
Ło matko, ło matko, co za bdury -____-"
Doktor M był wyjątkowo łaskawy, bo napisał tylko: e, niosą! morfem musi miec znaczenie - i ma!
Bosche, no oczywiście, że ma, w końcu taka jest definicja, którą przecież znam i nie wiem jak mogłam napisać takie brednie ((((((^_^;)
Aż się boję co pan promotor znajdzie tym razem...
Etykiety:
głupol,
M-project i inne badania ;)
14 maja 2009
jest mi za dobrze
Nie zasłużyłam sobie na wiele rzeczy w życiu, po prostu mam szczęście i mi się przydarzyły. A już na pewno nie zasłużyłam na możliwość współpracy z najcudowniejszym człowiekiem jakiego znam. a tu proszę, dostałam taką szansę. Nawet po podręcznikowo kretyńskich i niedojrzałych akcjach z mojej strony. Ale po kolei.
W grudniu poszłam do doktora M zapytać czy nie pomógłby mi w mojej magisterce a on się oczywiście zgodził. Tylko jak okazało się tydzień temu, każde z nas zrozumiało to trochę inaczej: ja, że został moim promotorem a on, że po prostu daje mi rady ze zwykłej uprzejmości.
Więc jak tydzień temu zjawiłam się z pierwszym rozdziałem to powstała spora wtopa, bo pan doktor trochę się zdziwił. Okazało się, że jestem odgórnie przypisana do człowieka, który prowadzi seminarium a żeby zmienić promotora muszę złożyć oficjalny wniosek na radzie wydziału. Zaskoczyło mnie to zupełnie, bo w lutym nastąpiły spore odgórne przerzuty studentów między sensejami i nikt nie składał żadnych wniosków ;] A niektórzy chcą się bronić w czerwcu ;]
Doktor powiedział, żebym to załatwiła do następnego piątku, bo wtedy jest rada wydziału. I na odchodnym wziął jeszcze ode mnie ten pierwszy rozdział i pokazał jak zacząć analizę. No złoty człowiek po prostu...
Do zmiany promotora potrzebna mi była zgoda prof H oraz konkretny plan pracy i bibliografia. I wbrew pozorom najtrudniej było o to pierwsze, bo profesor jest poza czasem i przestrzenią i nie pojawia się w Krk nawet w czasie kiedy się zapowie. Więc przez tydzień próbowałam go jakoś namierzyć i wczoraj wreszcie się udało :D Profesor oczywiście się zgodził, bo niby czemu nie, więc pozostało tylko zebranie bibliografii. Plan jako taki mam.
Zebrałam co nieco, ale mało tego było i prawie wszystko po polsku i angielsku. Żadnych teoretycznych opracowań na temat morfologii po japońsku. Poprosiłam więc koleżankę z 3 roku, żeby mi wysłała swoją coby się zorientować, ile mi jeszcze potrzeba. I tu szok: jej bibliografia liczy raptem 14 pozycji O.O Ja do licencjatu musiałam mieć przynajmniej 30. Jednak praca językoznawcza jest fajna: więcej się liczy własna praca badawcza niż cytowanie zdania parunastu innych badaczy. To napawa optymizmem.
Pojawiłam się więc dzisiaj na dyżurze a doktor bez wstępu zaczął mówić o moim rozdziale. Że ma tylko trochę uwag stylistycznych, merytorycznych właściwie nie, zresztą sama sobie poczytam. Poprzewracał wszystkie kartki, wrócił do początku i zaczął wszystko omawiać XD Nie było nawet tak źle jak się obawiałam, ale jak się spodziewałam wyłapał wszystkie najmniejsze bzdury i nieścisłości. A najbardziej podobała mi się uwaga końcowa No w tym ostatnim paragrafie to są same brednie językoznawcze. Tylko on potrafi powiedzieć coś takiego w sympatyczny sposób :D Że nie wspomnę, że owe brednie były przepisane prawie dosłownie z Gramatyki profesora H ;] Ale zgadzam się z opinią M ^^
Potem omówiliśmy sposoby analizy, pan doktor pozachwycał się jednym ze słowników do znaków i zaczął się zbierać na zajęcia. Więc prawie na odchodnym zapytałam czy mogę tę pracę pisać u niego. Tak, tak, już to załatwiłem z profesorem H. *o.O* To po co ja się stresowałam przez cały tydzień, ubolewając nad swoim kretynizmem i ratując się sarkazmem zewnętrznym? Ech, jak wspomniałam, nie zasłużyłam na takiego promotora...
Plan pracy został zatwierdzony i zmodyfikowany, doktor sam zaproponował temat a ja wyszłam z pokoju zmotywowana do dalszego pisania. Ba, powiedziałabym, że zabrałam się z zapałem do poprawiania rozdziału wstępnego. Taki promotor to skarb i ja to wiem i jestem wdzięczna za kolejne szczęście w życiu jakie mnie spotkało.
Tym samym M-project wchodzi w główną fazę ^^v
A cała historia z ostatnich dwóch tygodni czyli cudowanie z tematem i zmianą promotora w maju, na 5 roku jest moim osobistym głupolem nr 1. I wątpię, żeby cokolwiek zdołało to przebić w ciągu najbliższych lat.
W grudniu poszłam do doktora M zapytać czy nie pomógłby mi w mojej magisterce a on się oczywiście zgodził. Tylko jak okazało się tydzień temu, każde z nas zrozumiało to trochę inaczej: ja, że został moim promotorem a on, że po prostu daje mi rady ze zwykłej uprzejmości.
Więc jak tydzień temu zjawiłam się z pierwszym rozdziałem to powstała spora wtopa, bo pan doktor trochę się zdziwił. Okazało się, że jestem odgórnie przypisana do człowieka, który prowadzi seminarium a żeby zmienić promotora muszę złożyć oficjalny wniosek na radzie wydziału. Zaskoczyło mnie to zupełnie, bo w lutym nastąpiły spore odgórne przerzuty studentów między sensejami i nikt nie składał żadnych wniosków ;] A niektórzy chcą się bronić w czerwcu ;]
Doktor powiedział, żebym to załatwiła do następnego piątku, bo wtedy jest rada wydziału. I na odchodnym wziął jeszcze ode mnie ten pierwszy rozdział i pokazał jak zacząć analizę. No złoty człowiek po prostu...
Do zmiany promotora potrzebna mi była zgoda prof H oraz konkretny plan pracy i bibliografia. I wbrew pozorom najtrudniej było o to pierwsze, bo profesor jest poza czasem i przestrzenią i nie pojawia się w Krk nawet w czasie kiedy się zapowie. Więc przez tydzień próbowałam go jakoś namierzyć i wczoraj wreszcie się udało :D Profesor oczywiście się zgodził, bo niby czemu nie, więc pozostało tylko zebranie bibliografii. Plan jako taki mam.
Zebrałam co nieco, ale mało tego było i prawie wszystko po polsku i angielsku. Żadnych teoretycznych opracowań na temat morfologii po japońsku. Poprosiłam więc koleżankę z 3 roku, żeby mi wysłała swoją coby się zorientować, ile mi jeszcze potrzeba. I tu szok: jej bibliografia liczy raptem 14 pozycji O.O Ja do licencjatu musiałam mieć przynajmniej 30. Jednak praca językoznawcza jest fajna: więcej się liczy własna praca badawcza niż cytowanie zdania parunastu innych badaczy. To napawa optymizmem.
Pojawiłam się więc dzisiaj na dyżurze a doktor bez wstępu zaczął mówić o moim rozdziale. Że ma tylko trochę uwag stylistycznych, merytorycznych właściwie nie, zresztą sama sobie poczytam. Poprzewracał wszystkie kartki, wrócił do początku i zaczął wszystko omawiać XD Nie było nawet tak źle jak się obawiałam, ale jak się spodziewałam wyłapał wszystkie najmniejsze bzdury i nieścisłości. A najbardziej podobała mi się uwaga końcowa No w tym ostatnim paragrafie to są same brednie językoznawcze. Tylko on potrafi powiedzieć coś takiego w sympatyczny sposób :D Że nie wspomnę, że owe brednie były przepisane prawie dosłownie z Gramatyki profesora H ;] Ale zgadzam się z opinią M ^^
Potem omówiliśmy sposoby analizy, pan doktor pozachwycał się jednym ze słowników do znaków i zaczął się zbierać na zajęcia. Więc prawie na odchodnym zapytałam czy mogę tę pracę pisać u niego. Tak, tak, już to załatwiłem z profesorem H. *o.O* To po co ja się stresowałam przez cały tydzień, ubolewając nad swoim kretynizmem i ratując się sarkazmem zewnętrznym? Ech, jak wspomniałam, nie zasłużyłam na takiego promotora...
Plan pracy został zatwierdzony i zmodyfikowany, doktor sam zaproponował temat a ja wyszłam z pokoju zmotywowana do dalszego pisania. Ba, powiedziałabym, że zabrałam się z zapałem do poprawiania rozdziału wstępnego. Taki promotor to skarb i ja to wiem i jestem wdzięczna za kolejne szczęście w życiu jakie mnie spotkało.
Tym samym M-project wchodzi w główną fazę ^^v
A cała historia z ostatnich dwóch tygodni czyli cudowanie z tematem i zmianą promotora w maju, na 5 roku jest moim osobistym głupolem nr 1. I wątpię, żeby cokolwiek zdołało to przebić w ciągu najbliższych lat.
Etykiety:
głupol,
M-project i inne badania ;)
7 maja 2009
stage 1, phase 2
6 stron. Kozaczę. Zaraz jadę je oddać i pozostanie mi tylko czekać na wyrok.
Całe szczęście, że oprócz nich oddaję też listę słów, które będę analizować, bo inaczej byłoby biednie.
Musiałam w niej uwzględnić tłumaczenie dosłowne i poprosiłam o pomoc szefa. Sama spędziłabym nad tym kilka, jak nie kilkanaście godzin, nam zeszło ze trzy. Wszystko w ramach godzin pracy :D A jeszcze mój szef był zachwycony, że dowie się dokładniej jak myślą Japończycy i mógłby to robić dłużej XD
A teraz zaległy głupol świąteczny:
Z powodu zawirowań magisterkowych byłam przed długim weekendem całkowicie poza czasem i przestrzenią. Wiedziałam tylko tyle, że do Katowic jadę jutro/pojutrze. I kiedy wyszłam radośnie na przystanek, po drodze planując nabyć wspomagacz do adoracji, okazało się, że wszystkie sklepy są pozamykane, bo *totalne zaskoczenie* jest 1 maja ;]
Pojechałam więc na dworzec i jak ostatni żul krążyłam po okolicy, podążając za znakami z napisem alkohole. Jeden ze sklepów był otwarty, więc poprosiłam o pino nuar. Pan zrobił wielkie oczy, więc wskazałam palcem o tam, pinot noir. Jak to dobrze, że w Polsce człowiek w potrzebie zawsze zdoła kupić procenty, co prawda ledwo zdążyłam na pociąg, ale to uratowało moją psychikę :D
Etykiety:
głupol,
kierat,
M-project i inne badania ;)
19 kwietnia 2009
murzasichle gasshuku
Przez ostatnich kilka dni byłam na obozie naukowym. Przedsięwzięcie było spore albowiem zjechały się na niego japonistyki krakowska, poznańska oraz praska i bratysławska. Ogółem 150 osób. Pewnie, że na prawie tyle liczy pewnie grupa ćwiczeniowa, ale dla nas to straszne tłumy ;)
Atmosfera panowała iście kolonijna i okazało się, że ludzie najlepiej bawią się przy grach znanych z przedszkola XD Ba, nawet turniej ping ponga był! Sama go organizowałam, czym zaskoczyłam najbardziej samą siebie. Ale warto było wziąć udział - prof. H ufundował nagrody: długopisy z Kieszonki. Też dostałam jeden, bo wygrałam w deblu, więc tym bardziej ochoczo przystąpiłam do załatwienia sponsoringu XD

Wykłady były całkiem interesujące. I tu znowu zaskoczenie, choć w sumie powinnam mieć większą wiarę w naszych naukowców ;P Oczywiście doktor M. wykosił konkurencję i za wykład o metodach zapisu X-wiecznej poezji dostał takie owacje, że sam je musiał uciszać ^___^ Ach, przynajmniej z niego możemy być naprawdę dumni jeśli chodzi o nasz Zakład.
Byłam absolutnie zachwycona tym, że wszyscy wokół dzwonili telefonami, opakowaniami na słowniki elektroniczne, rozpoznawali Alucarda na mojej koszulce i nie gapili się jak chodziłyśmy sobie z Eri po ośrodku w yukatach. "Swoi" rządzą XD
Kobiety w ruchu: temat wielu arcydzieł i nieustanna inspiracja dla artystów. No czyż to nie idealne piękno? ;)
W sobotę pojechałam sobie radośnie na lans do Zakopca, rezygnując bez żalu i zastanowienia z aktywnego wypoczynku w Tatrach XD

Wypad udał się niemalże idealnie: zakupiłam kawę na wynos oraz obowiązkowy oscypek, po Krupówkach przechadzałam się wolno i z aparatem zawieszonym bez przerwy na ręce, zakupiłam nawet pamiątkę :D (co prawda nie zestaw muszelek tylko szal, ale liczy się, że pamiątka jest ;) I pomyśleć, że jeszcze ze dwa lata temu gardziłam takimi ludźmi: shopperami krążącymi sobie po deptakach z kawą w ręku ;] Niestety, nie udało się nam zaliczyć ostatniego punktu programu czyli piwa na Gubałówce, ponieważ kolejka była nieczynna ;] Wchodzenie na górę na nogach nie wchodziło w rachubę, of koz.
Ogólnie było super i poznałam masę fajnych ludzi, założyłam z tej okazji konto na facebooku, ale jednak jestem już trochę zmęczona maratonem obozowo-imprezowym ;P Czas zabrać się za magisterkę :D
Atmosfera panowała iście kolonijna i okazało się, że ludzie najlepiej bawią się przy grach znanych z przedszkola XD Ba, nawet turniej ping ponga był! Sama go organizowałam, czym zaskoczyłam najbardziej samą siebie. Ale warto było wziąć udział - prof. H ufundował nagrody: długopisy z Kieszonki. Też dostałam jeden, bo wygrałam w deblu, więc tym bardziej ochoczo przystąpiłam do załatwienia sponsoringu XD
Zupełnie tego nie rozumiem: zawsze zbieram się kilka dni do napisania prostego maila o to, żeby przywiózł mi książkę za to załatwienie takiej kretyńskiej sprawy nie przysparza mi żadnych kłopotów :D
Opiszę to dokładnie później, bo to doniosłe wydarzenie zasługuje na osobną notkę ^^
Charakter obozu był zaskakująco naukowy. Serio serio. Wszyscy wiemy, że czy nazywa się to zieloną szkołą, obozem naukowym czy konferencją to i tak chodzi o jedno: żeby się upić, a tu proszę, program był wyjątkowo napięty . Warsztaty, cztery wykłady na raz, więc trzeba było dumać którego posłuchać i lekcje japońskiego. Tak naprawdę dopiero wieczorem można było pobalować.
A rano wstać prędziutko, żeby o 7.45 czatować pod drzwiami stołówki, bo alternatywą było stanie w wężyku jakieś 15 minut i wyjadanie resztek :/ A myślałam, że obóz narciarski jest kondycyjny - ten zmęczył mnie dużo bardziej ;]

Wykłady były całkiem interesujące. I tu znowu zaskoczenie, choć w sumie powinnam mieć większą wiarę w naszych naukowców ;P Oczywiście doktor M. wykosił konkurencję i za wykład o metodach zapisu X-wiecznej poezji dostał takie owacje, że sam je musiał uciszać ^___^ Ach, przynajmniej z niego możemy być naprawdę dumni jeśli chodzi o nasz Zakład.
Inni wykładowcy też byli bardzo sympatyczni. Skorzystałam z okazji i poradziłam się Jabu senseja w sprawie mojej magisterki i wygląda na to, że odejdzie ona dość znacznie od wstępnych zamierzeń XD
Okazało się również, że nie taki Poznań straszny jak go malują :D Ba, może wymiatają jeśli chodzi o mówienie, ale nie znają się na niczym innym ;] Bosch, jak można dalej korzystać z sylabicznego podziału... ;]
Ja jestem po jedynej słusznej stronie XD
Byłam absolutnie zachwycona tym, że wszyscy wokół dzwonili telefonami, opakowaniami na słowniki elektroniczne, rozpoznawali Alucarda na mojej koszulce i nie gapili się jak chodziłyśmy sobie z Eri po ośrodku w yukatach. "Swoi" rządzą XD


W sobotę pojechałam sobie radośnie na lans do Zakopca, rezygnując bez żalu i zastanowienia z aktywnego wypoczynku w Tatrach XD


Zakopane jest teraz schludniejsze niż parenaście lat temu, ale zrobiło się do bólu plastikowe, niestety. Jednak wizytę zaliczam do wyjątkowo udanych tym bardziej, że okazało się, że na Krupówkach można zjeść dużo i smacznie za całkiem rozsądne pieniądze. I jakkolwiek nazwa jest kuriozalna to jakość produktu (i jego ilość) była bardzo dobra.
Jak miło było zobaczyć, że salon gier, w którym spędzało się większość czasu na kolonii 15 lat temu dalej istnieje :D
Lans mniej udany ;] (zwróćcie uwagę na buty!)


Ogólnie było super i poznałam masę fajnych ludzi, założyłam z tej okazji konto na facebooku, ale jednak jestem już trochę zmęczona maratonem obozowo-imprezowym ;P Czas zabrać się za magisterkę :D
głupol kalkulujący: do Zakopanego jechaliśmy sporą grupą, więc pan kierowca wydał nam bilet grupowy i kazał zapłacić razem. Nastąpiła dość szybka zrzutka a we mnie odezwał się duch skarbnika i zebrałam te pieniądze. Jednak po przeliczeniu okazało się, że brakuje jednej złotówki. Z wyrzutem wydarłam się więc na busa kto zapłacił za mało, ale nikt się nie przyznał. Chłopaczek z I roku dopłacił z własnej kieszeni a ja dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się, że wydałam sobie za dużo i to właśnie ja jestem tym podłym sabotażystą ;P
Etykiety:
benkyo,
głupol,
wędrowniczek
9 kwietnia 2009
Val Tho: suplement
Chciałam zainaugurować kolejny dział: Głupol. Wkurzyłam się na siebie, że w ciągu roku przydarzają mi się stosy kretyńskich akcji a pod koniec jestem w stanie przypomnieć sobie tylko jedną. Co to to nie, zaczynam prowadzić ewidencję i w tym roku uderzam w pierwszą trójkę XD
Ten wyjazd oczywiście też obfitował w moje idiotyzmy ;]
- głupol daydreamujący: wryłam się do grupy mojego ulubionego pana instruktora, z czego jestem zachwycona, bo zdecydowanie były to najlepsze zajęcia jakie kiedykolwiek miałam i naprawdę dużo mi dały. Jednakowoż powodowało to nieoczekiwane zagrożenie na stoku, bo okazało się, że pan instruktor jeździ za ładnie XD Raz tak się zapatrzyłam w te idealne skręty, że wpadłam na koleżankę z grupy ;P
- głupol solarowy: przez cały wyjazd smarowałam się kremem z wysokim filtrem, nawet jak była mgła, bo wiadomo, że promienie UV przechodzą przez chmury. Ale ostatniego dnia stwierdziłam, że po co smarować czoło skoro jest schowane pod czapką. Niestety, okazało się, że między goglami a czapką robi się szpara i w związku z tym chodzę kolejny dzień z poziomą krechą na środku czoła ;P
- głupol dogorywający: chodzenie w klapkach w zimie do sklepu to nie najlepszy pomysł, bo potem spędza się 16 godzin w łóżku w morderczo suchym pokoju walcząc z bólem gardła ;P No ale komu by się chciało przebierać buty jak Francuzi jak zwykle wygodnie wszystko zorganizowali i zadaszyli wszystkie przejścia? ;]

A jeśli chodzi o suplement to chciałam dodać, że w kwietniu spokojnie da się jeździć na nartach na pełny etat: od 9 do 17 :D Ech, tak to bym mogła pracować, czas sam leci. Tylko tak koło 14 śnieg zaczyna się robić mokry i ciężki - nawet przy mrozie, jak słońce tak mocno świeci to nic się na to nie poradzi.
Doszłam również do wniosku, że stara babcia ze mnie, bo nie bardzo umiem się już bawić z ludźmi poniżej 3 roku. Następnym razem jadę do sanatorium - tam znajdę odpowiedniejsze towarzystwo :D
No i zupełnie inaczej wraca się do Polski po takim wyjeździe w kwietniu. Nie jak w grudniu do smętnej, brudnej, zimnej Warszawy po oglądaniu bielutkich szczytów przez tydzień tylko tak, że można sobie wyskoczyć z autokaru w Tshircie i posiedzieć na bagażach w słońcu.
Etykiety:
głupol,
wędrowniczek
24 marca 2009
wielkomiejskie życie głupola ;]
Realizuję swój rozrywkowy plan poryciowy - żyję obecnie na 150% jak przystało na mieszkańca metropolii: rano kawa, potem robota/uczelnia, wieczorkiem godzina lub dwie fitnesu, kurs tańca a na koniec impreza po 21 XD
I przy tym całym nawale atrakcji wreszcie odżyłam ^o^v
Minusem całej sytuacji jest niedostatek czasu wolnego ;P I tu przechodzimy do numeru, który odstawiłyśmy z Homciem wczoraj - zasługuje na miejsce w pierwszej Trójce Głupola 2009, imo XD
Obie ostatnio pracujemy, ja mam wszystkie wieczory zajęte, więc nie mogłyśmy zgrać terminów, żeby wybrać się na Koralinę. Ale w końcu się udało i poszłyśmy w poniedziałek. Na 9.30. Do kina ;] Nie rezerwowałyśmy biletów, bo po co, przecież o takiej porze tłumów nie będzie.
Już sama pora pretendowała do Głupola jak nic, ale jak to z nami bywa, nic nie mogło pójść prosto, więc kiedy jechałam do kina, Homek zadzwoniła, że już drugi tramwaj nie przyjechał i nie wie, o której będzie. Zajechałam na miejsce i przycupnęłam sobie w kąciku, sporządzając listę na wyjazd. Nie podeszłam nawet do kasy, bo po co robić zamieszanie, jak nie wiadomo czy w ogóle będziemy chciały bilet. Homek wpadła do kina o 9.32 i poszłyśmy do kasy, przeświadczone, że na pewno zdążymy, najwyżej część reklam nas ominie. A tu trąbka. Bo chętnych na seans w ogóle nie było, więc nie uruchomili projektora. Gdyby wcześniej wiedzieli, to może by się dało, ale teraz już jest za późno. To może puścić bez reklam? Nie da się, bo na rozruch potrzeba 10 minut a godziny seansów są wyliczone co do minuty.
Fail.
Po dłuższej dyskusji ustaliłyśmy, że damy radę jeszcze w środę koło 21. Zawróciłyśmy więc do kina a tam okazało się, że seanse są o 9 i 11 ;] No brawo, o takiej porze to może przyjść babcia z wnusiem, albo ewentualnie wycieczka szkolna. Nic dziwnego, że nie ma chętnych.
Fail. I już nie zobaczę Koraliny w 3D.
Etykiety:
głupol,
wynurzenia
Subskrybuj:
Posty (Atom)