19 kwietnia 2009

murzasichle gasshuku

Przez ostatnich kilka dni byłam na obozie naukowym. Przedsięwzięcie było spore albowiem zjechały się na niego japonistyki krakowska, poznańska oraz praska i bratysławska. Ogółem 150 osób. Pewnie, że na prawie tyle liczy pewnie grupa ćwiczeniowa, ale dla nas to straszne tłumy ;)

Atmosfera panowała iście kolonijna i okazało się, że ludzie najlepiej bawią się przy grach znanych z przedszkola XD Ba, nawet turniej ping ponga był! Sama go organizowałam, czym zaskoczyłam najbardziej samą siebie. Ale warto było wziąć udział - prof. H ufundował nagrody: długopisy z Kieszonki. Też dostałam jeden, bo wygrałam w deblu, więc tym bardziej ochoczo przystąpiłam do załatwienia sponsoringu XD
Zupełnie tego nie rozumiem: zawsze zbieram się kilka dni do napisania prostego maila o to, żeby przywiózł mi książkę za to załatwienie takiej kretyńskiej sprawy nie przysparza mi żadnych kłopotów :D
Opiszę to dokładnie później, bo to doniosłe wydarzenie zasługuje na osobną notkę ^^

Charakter obozu był zaskakująco naukowy. Serio serio. Wszyscy wiemy, że czy nazywa się to zieloną szkołą, obozem naukowym czy konferencją to i tak chodzi o jedno: żeby się upić, a tu proszę, program był wyjątkowo napięty . Warsztaty, cztery wykłady na raz, więc trzeba było dumać którego posłuchać i lekcje japońskiego. Tak naprawdę dopiero wieczorem można było pobalować.
A rano wstać prędziutko, żeby o 7.45 czatować pod drzwiami stołówki, bo alternatywą było stanie w wężyku jakieś 15 minut i wyjadanie resztek :/ A myślałam, że obóz narciarski jest kondycyjny - ten zmęczył mnie dużo bardziej ;]

Wykłady były całkiem interesujące. I tu znowu zaskoczenie, choć w sumie powinnam mieć większą wiarę w naszych naukowców ;P Oczywiście doktor M. wykosił konkurencję i za wykład o metodach zapisu X-wiecznej poezji dostał takie owacje, że sam je musiał uciszać ^___^ Ach, przynajmniej z niego możemy być naprawdę dumni jeśli chodzi o nasz Zakład.

Inni wykładowcy też byli bardzo sympatyczni. Skorzystałam z okazji i poradziłam się Jabu senseja w sprawie mojej magisterki i wygląda na to, że odejdzie ona dość znacznie od wstępnych zamierzeń XD
Okazało się również, że nie taki Poznań straszny jak go malują :D Ba, może wymiatają jeśli chodzi o mówienie, ale nie znają się na niczym innym ;] Bosch, jak można dalej korzystać z sylabicznego podziału... ;]
Ja jestem po jedynej słusznej stronie XD

Byłam absolutnie zachwycona tym, że wszyscy wokół dzwonili telefonami, opakowaniami na słowniki elektroniczne, rozpoznawali Alucarda na mojej koszulce i nie gapili się jak chodziłyśmy sobie z Eri po ośrodku w yukatach. "Swoi" rządzą XD
Kobiety w ruchu: temat wielu arcydzieł i nieustanna inspiracja dla artystów. No czyż to nie idealne piękno? ;)

W sobotę pojechałam sobie radośnie na lans do Zakopca, rezygnując bez żalu i zastanowienia z aktywnego wypoczynku w Tatrach XD
Wypad udał się niemalże idealnie: zakupiłam kawę na wynos oraz obowiązkowy oscypek, po Krupówkach przechadzałam się wolno i z aparatem zawieszonym bez przerwy na ręce, zakupiłam nawet pamiątkę :D (co prawda nie zestaw muszelek tylko szal, ale liczy się, że pamiątka jest ;) I pomyśleć, że jeszcze ze dwa lata temu gardziłam takimi ludźmi: shopperami krążącymi sobie po deptakach z kawą w ręku ;] Niestety, nie udało się nam zaliczyć ostatniego punktu programu czyli piwa na Gubałówce, ponieważ kolejka była nieczynna ;] Wchodzenie na górę na nogach nie wchodziło w rachubę, of koz.
Zakopane jest teraz schludniejsze niż parenaście lat temu, ale zrobiło się do bólu plastikowe, niestety. Jednak wizytę zaliczam do wyjątkowo udanych tym bardziej, że okazało się, że na Krupówkach można zjeść dużo i smacznie za całkiem rozsądne pieniądze. I jakkolwiek nazwa jest kuriozalna to jakość produktu (i jego ilość) była bardzo dobra.
Jak miło było zobaczyć, że salon gier, w którym spędzało się większość czasu na kolonii 15 lat temu dalej istnieje :D
Lans mniej udany ;] (zwróćcie uwagę na buty!)

Inwazja Arabów ;)

Ogólnie było super i poznałam masę fajnych ludzi, założyłam z tej okazji konto na facebooku, ale jednak jestem już trochę zmęczona maratonem obozowo-imprezowym ;P Czas zabrać się za magisterkę :D

Na koniec krokusy w Dolinie Chochołowskiej
oraz
głupol kalkulujący: do Zakopanego jechaliśmy sporą grupą, więc pan kierowca wydał nam bilet grupowy i kazał zapłacić razem. Nastąpiła dość szybka zrzutka a we mnie odezwał się duch skarbnika i zebrałam te pieniądze. Jednak po przeliczeniu okazało się, że brakuje jednej złotówki. Z wyrzutem wydarłam się więc na busa kto zapłacił za mało, ale nikt się nie przyznał. Chłopaczek z I roku dopłacił z własnej kieszeni a ja dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się, że wydałam sobie za dużo i to właśnie ja jestem tym podłym sabotażystą ;P

1 komentarze:

homek pisze...

Nooo, nareszcie notka obozowa, bo tu spragniony tłum czeka na więcej:) Zwłaszcza na pyszną historię długopisów z Kieszonki:D

Prześlij komentarz