29 października 2008

stolyca welcome to ^^

Zrobiłam sobie na weekendzie krótką wycieczkę do Warszawy. Do tej pory byłam tylko kilka razy i to zawsze w jakiejś ważnej sprawie i nie miałam do końca czasu na zwiedzanie. Ot, stadion, starówka, księgarnia Traffic (ach, te skórzane fotele <3 ) i dość dokładnie okolice dworca, bo zazwyczaj musiałam trochę czekać na pociąg ;]

Tym razem musiałam pozałatwiać kilka spraw, więc bardziej sobie w mieście pożyłam ;)
Po pierwsze - bardzo podoba mi się komunikacja. Zazwyczaj nie musiałam długo czekać na tramwaj czy autobus i nawet z paroma przesiadkami podróż nie trwała długo. Bardzo podoba mi się pomysł z tablicami na których wyświetla się, ile jeszcze zostało czasu do przyjazdu najbliższych paru tramwajów - bardzo przydatna rzecz, może i do krakówka kiedyś zawita ;] To samo z minutami wpisanymi na rozkładzie przy kolejnych przystankach - wreszcie nie trzeba się głowić ile czasu zajmie dojazd do danego miejsca. Jedyne, czego nie mogę rozgryźć to rozkłady autobusów - nigdy nie mogę się szybko zorientować w którym miejscu jest ten przystanek na którym jestem :/

Po drugie - Muzeum Powstania to naprawdę dobre muzeum. Wreszcie mamy się czym pochwalić, bo wszystko zrobione jest z pomysłem i rozmachem. Nawet nie wiem kiedy mi zleciało półtora godziny. Szkoda tylko, że temat taki przygnębiający ;P

UW jest prawie tak samo porozrzucany po centrum jak UJ :D A japonistyka jest prawie tak zakamuflowana i schowana jak moja ;] I niestety, biblioteka, w której miałam nadzieję znaleźć materiały do magisterki jest prawie tak samo biedna jak nasza :/

Pałac w Wilanowie - rozczarowałam się. Ten w Łańcucie lepszy ;]
Muzeum plakatu - to samo. Raptem jedna mała sala, spodziewałam się czegoś większego.

W sumie spędziłam całkiem miło te trzy dni, ale mieszkać i tak wolę w Krakowie ;P Jakoś tu spokojniej i przyjaźniej. I zabudowa trochę bardziej jednorodna ;]
Najbliższy pobyt mam zaplanowany na grudzień - jakieś propozycje co jeszcze powinnam zobaczyć? :D

23 października 2008

jak aneczka zarabiała kozaczkami ;]

Mój szef nieustannie zapewnia mi atrakcje w pracy. Ostatnio robię już cztery rzeczy na raz: wpisywanie słownika, tłumaczenie strony z Osaki o nowoczesnych technologiach na polski, tłumaczenie referatu z ostatniej konferencji na japoński i nagrywanie tłumaczenia podręcznika. Plus różne drobne rzeczy ;]
Oprócz tego pojawiają się atrakcje dodatkowe.
Zwiedzanie fabryki i oglądanie robotów spawalniczych:
A ostatnie trzy dni spędziłam na targach w Sosnowcu ;P Tak właściwie to nic na nich nie robiłam, ale jak wracałam do domu koło 20 to byłam tak wykończona jak nigdy wcześniej. Okazuje się, że takie nicnierobienie męczy dużo bardziej niż praca umysłowa. Ostatnie dwie godziny siedzenia na stoisku kiedy alejki były już dość opustoszałe mijały mi pod znakiem choroby sierocej ;] I autentycznie byłam pod wrażeniem hostessy z naprzeciwka, która do końca wyglądała wręcz kwitnąco i z promiennym uśmiechem przechadzała się z parasolką i robiła zdjęcia z pijanymi klientami... Ja zdecydowanie wolę pracować głową niż kozaczkami ;]

A najbardziej martwi mnie to, że jeszcze tak niedawno zarzekałam się, że nie zamierzam wstawać przed 8 do pracy a teraz bez mruknięcia nastawiam regularnie budzik na 7 a czasem na 6.30... Ech, nisko upadłam. A najgorsze jest to, że wschód słońca dalej kojarzy mi się z lekcjami chemii w liceum ;] Brrr...

Ale dziś szef mi powiedział, że jeśli obiecam, że pojadę z nim, to zacznie załatwiać wyjazd na konferencję do Kanady :D Hihi, no czemu nie? XD

19 października 2008

Velvet goldmine

Jeden z lepszych filmów jakie widziałam. Oparty na życiu Davida Bowie i Iggy'ego Popa, opowiada historię Briana Slade'a - gwiazdy brytyjskiego glam rocka lat 70. W rolach głównych Jonathan Rhys Meyers i Ewan McGregor.

Film pokazuje kolejne etapy kariery - od próbnych przebieranek, występów w klubach po gwiazdorstwo i co robi ono z człowiekiem i jego otoczeniem. Wszystko to doskonale zilustrowane muzyką, która jest w filmie obecna prawie cały czas.
Doskonale oddaje klimat lat 70. z ich kolorowymi strojami, muzyką i rewolucją seksualną.
Dla mnie dodatkową atrakcją był książę Henryk ;) - no jak można być tak zgrabnym, to nieuczciwe ;P ;)

Polecam gorąco, to kawał dobrego kina z wyższej półki :)
Na zachętę kilka zdjęć:
Zazdroszczę im tych duuużych rozkładówek z płyt winylowych ;) Ale tylko trochę - wyżej stawiam jednak współczesną jakość dźwięku ;]

Erizo, sank ju! ^^

17 października 2008

Firefly

Sezon serialowy się zaczął, ale dla mnie jest dalej raczej ogórkowy :/
Na 5 sezon Desperatek raczej nie mam ochoty, Ugly Betty też się zepsuła, tylko House trzyma równy wysoki poziom, ale zrobił się strasznie smutny :( Mam nadzieję, że to szybko minie. Lost się jeszcze nie zaczął, Dexter jest wtórny a wątki w Heroes wydają się jakoś niepozbierane, nieprzemyślane i ten Nathan ze swoim Bogiem... Grey's anatomy jest jeszcze ok, ale on akurat nigdy nie był wybitnie ambitny: ot, w sam raz do kotleta.

I w takim momencie wpadł w moje ręce Firefly.
Serial, od początku bojkotowany przez telewizję Fox: wstrzymywanie budżetu, ingerowanie w scenariusz, nieregularne emisje o późnej porze, był klapą dopóki nie ukazał się na dvd. Wtedy zyskał ogromną rzeszę fanów i miano jednego z najlepszych seriali sci-fi. Ja też dołączam do zachwytów: odkąd zobaczyłam Cowboy Bebop nie sądziłam, że kiedykolwiek uda się zrealizować tak rewelacyjne połączenie podróży kosmicznych z westernem. Firefly się udało ^___^ I do tego, podobnie jak CB, ma znakomitą muzykę.

Serial opowiada historię załogi statku Serenity, zajmującej się rozmaitymi zleceniami. Zazwyczaj nielegalnymi ;] To w większości outsiderzy, którzy nie mogą się wpasować w powojenny ład i świat rządzony przez totalitarny Sojusz. Wszyscy noszą się po westernowemu: kolty u pasa, skórzane spodnie, kapelusze ^^ Mamy pastora, byłego żołnierza, piękną kurtyzanę, genialnego lekarza, młodziutką dziewczynę mechanika (hihi, czyżby ukłon w stronę CB? Uwielbiałam Eda i jego dokooo desukaaaaa^^?) - istny tygiel.
A propos tygla, bohaterowie raz na jakiś czas wtrącali przekleństwa w jakimś dziwnym języku. Myślałam, że to coś wymyślonego, podobnie jak w SW. Dopóki ktoś nie powiedział xie xie* na przyjęciu *rotfl* - Hamerykanie nie powinni mówić w jakimkolwiek innym języku niż amerykański ;]
* "dziękuję" po chińsku

Dla mnie podstawową zaletą jest to, że serial skupia się raczej na bohaterach a nie na ich przygodach. Mamy tu bardzo ciekawą, przemyślaną i dobrze zarysowaną galerię postaci. Do tego świetne dialogi: inteligentne, z dużą dawką humoru i ironii. Oraz całkiem interesującą fabułę.

Gorąco polecam, tym bardziej, że Firefly to tylko jeden krótki sezon ;) [który kończy się raczej raptownie, bardzo żałuję, że nie będzie dalszego ciągu, bo raczej się na to nie zanosi. Ale jest jeszcze film pełnometrażowy :D ]

15 października 2008

bój o stypendium

To już nawet nie walka, to istna kampania październikowa. Bo inaczej nie da się nazwać chorego systemu przyznawania stypendiów na UJ.

No bo co z tego, że informacje co, jak, gdzie wiszą w gablotce od końca września a termin składania podań mija 20go, jak okazuje się, że lista rankingowa pojawi się dopiero 15 października (o czym dowiedziałam się 10go jak poszłam do sekretariatu po poświadczenie średniej)? Ale co to za lista skoro jedna już wisi w gablotce? Nie wiem. No w każdym razie przychodzę dziś poczytać tę listę i co? Lista dla japonistów będzie wywieszona jutro. Tylko nic to nie da, bo jutro dzień zamknięty dla studentów i żadnego zaświadczenia nie dostanę a w piątek muszę być w pracy. Powiecie pewnie, że wszak zostaje mi poniedziałek. No pewnie, mogłabym machnąć ręką na stówkę i nie iść do pracy, ALE poniedziałek to dzień zamknięty w biurze składania podań. Tak więc studencie, wszystko ładnie wygląda na papierze, ale ty masz tylko jeden dzień na złożenie podania.

Ale studia uczą przede wszystkim jak sobie radzić w trudnych sytuacjach i walczyć o swoje (czasem mam wrażenie, że moja alma mater dba wyjątkowo o rozwijanie moich umiejętności w tej dziedzinie), więc z promiennym uśmiechem wparowałam do sekretariatu i ubolewając nad tym, jak dużo pani Basia ma pracy, uzyskałam jej bezcenny podpis.
Na korytarzu dowiedziałam się, że potrzebuję jeszcze ksera dowodu. Całe szczęście, bo załatwiłam to po drodze. Więc na nic się zdały informacje w gablotce. Oczywiście.

I kiedy wydawało się, że jestem już prawie u celu okazało się, że w biurze trzeba się wpisywać na listę. Dzień wcześniej O.O Geez, skąd ja mam wiedzieć o jakiejś liście... No to się wpisałam i już miałam wizję odstania swojego w kolejce jutro (bo wiedza jaki ma się numerek bynajmniej nie przekłada się na wiedzę o której trzeba przyjść :/) kiedy okazało się, że ludzie z dzisiejszej listy już się kończą a do końca urzędowania została jeszcze godzina. Całe szczęście pani była wyjątkowo miła i zezwoliła jeszcze dziesięciu osobom na dopisanie się dzisiaj. Więc odstałam jeszcze z 15 minut i było po wszystkim.

A tego, czy stypendium dostałam dowiem się przed świętami (grudniowymi, of koz). Jak dobrze pójdzie...