28 maja 2009

mam talent :D

Dialog z dzisiejszego kursu:
- Jak tam? Nerwy przed jutrzejszym turniejem?
- Nie, nie startuję.
- Co? Szkoda, taki talent się marnuje.


I tak dowiedziałam się, że jednak nie jest ze mną tak źle i chyba jednak miło się ze mną tańczy. Bo kolega dodał potem, że jestem jedną z nielicznych dziewczyn na kursie, które dają się prowadzić.
I tak też mi się wydawało, ale pewna nie byłam, bo często zamiast mnie faceci wybierali inne dziewczyny, które ewidentnie miały problemy z krokami albo w ogóle z rytmem. I nie dawało mi to spokoju tym bardziej, że PokaPoka-san też zwrócił mi kiedyś uwagę, z właściwą sobie subtelnością, że nie tańczymy walca tylko disco ;]

Ale wróciłam już do normalnego stanu samozadowolenia i samouwielbienia, więc jest dobrze ^^

I prośba do wszystkich męskich czytaczy: powiedzcie nam czasem jakie jesteśmy zajebiste, to naprawdę bardzo poprawia humor i pewność siebie :)

26 maja 2009

smak wolności, part 1

Młahaha, zdałam!!! Zdałam egzamin u Leśnego Pola i mam z nim spokój na całe życie. Od tej pory za użeranie się z burakami będę już brać pieniądze ;]

Jeden dzień wolności a magisterka posunęła się do przodu o większą część analizy, teraz tylko muszę jakiś sensowny opis wymyślić ;P

23 maja 2009

coco jambo

Jak ostatnio poleciało na kursie tańca to myślałam, że się popłaczę ze wzruszenia XD Ach, te czasy kolonii i dyskotek na szkolnych korytarzach ;]
I nawet się nie spodziewałam, że to taka fajna samba jest ^__^
A tak w ogóle to zaczęły mi spiny wychodzić, jeeej \^o^/

Przeżyjmy to jeszcze raz XD

20 maja 2009

burak

Wczoraj stworzyłam swojego ostatniego sakubuna. O konflikcie o Kuryle. A przynajmniej tak mi się wydawało, bo Leśne Pole uszczęśliwiło nas na samym początku zajęć informacją, że w poniedziałek musimy przynieść wypracowanie z dzisiejszego artykułu i to będzie przepustka na salę egzaminacyjną.
Vqrv.
A już myślałam, że ostatnie obowiązkowe zajęcia będą stosunkowo miłe.

Wracam do wkuwania na pamięć artykułu o piratach z Somalii.

jaram się

Dziś miałam wizję siedzenia nad magisterką w bibliotece a okazało się, że słownik, który jest wprost idealny do mojej pracy mogę sobie wypożyczyć do domu ^___^ I autentycznie siedzę i zachwycam się jego układem, przykładami, sposobem indeksowania i morfemami samodzielnymi.
Ale do mojego doktora M, który zna położenie każdej książki w sensejówce jeszcze mi daleko ;P

Ech, i tak mi się chce prowadzić analizę a muszę się uczyć na egzamin >_< Ale o tym za chwilę.

18 maja 2009

urlop ^^

Rozwiązałam w piątek wszystkie swoje problemy (przynajmniej naukowe ;) ). Jednym wnioskiem. Wzięłam dziekankę :D
Byłam zaskoczona jak bardzo UJ ułatwia studentowi sprawę. Wystarczy tylko przyjść na dyżur, pani przybija pieczątkę i już. W 2 minuty przedłużasz młodość o rok ^^

Takie rozwiązanie ma same zalety:
1. Jestem studentem o rok dłużej i zachowuję wszystkie prawa, więc dalej przysługują mi tańsze przejazdy i nie muszę płacić ZUSowi.
Miałam to osiągnąć, idąc na kolejne studia, ale po co się mordować chodzeniem na zajęcia i pisaniem kolejnej pracy jak można wygodniej? ;]
2. Jestem dalej studentem japonistyki, więc gdybym nie dostała stypendium mogę jeszcze raz zdawać egzamin.
3. Biorę urlop od czerwca do czerwca, więc wszystkie przedmioty oprócz seminarium zaliczę sobie normalnie w tym roku na poczet przyszłego :D
4. Mam rok dłużej na pisanie magisterki gdyby przypadkiem coś poszło nie tak z moim planem skończenia jej do czerwca ;)

Prostota i elegancja, jednym słowem: ideał ^^
Posta sponsoruje Eri - サンキュー^^

14 maja 2009

jest mi za dobrze

Nie zasłużyłam sobie na wiele rzeczy w życiu, po prostu mam szczęście i mi się przydarzyły. A już na pewno nie zasłużyłam na możliwość współpracy z najcudowniejszym człowiekiem jakiego znam. a tu proszę, dostałam taką szansę. Nawet po podręcznikowo kretyńskich i niedojrzałych akcjach z mojej strony. Ale po kolei.

W grudniu poszłam do doktora M zapytać czy nie pomógłby mi w mojej magisterce a on się oczywiście zgodził. Tylko jak okazało się tydzień temu, każde z nas zrozumiało to trochę inaczej: ja, że został moim promotorem a on, że po prostu daje mi rady ze zwykłej uprzejmości.
Więc jak tydzień temu zjawiłam się z pierwszym rozdziałem to powstała spora wtopa, bo pan doktor trochę się zdziwił. Okazało się, że jestem odgórnie przypisana do człowieka, który prowadzi seminarium a żeby zmienić promotora muszę złożyć oficjalny wniosek na radzie wydziału. Zaskoczyło mnie to zupełnie, bo w lutym nastąpiły spore odgórne przerzuty studentów między sensejami i nikt nie składał żadnych wniosków ;] A niektórzy chcą się bronić w czerwcu ;]
Doktor powiedział, żebym to załatwiła do następnego piątku, bo wtedy jest rada wydziału. I na odchodnym wziął jeszcze ode mnie ten pierwszy rozdział i pokazał jak zacząć analizę. No złoty człowiek po prostu...
Do zmiany promotora potrzebna mi była zgoda prof H oraz konkretny plan pracy i bibliografia. I wbrew pozorom najtrudniej było o to pierwsze, bo profesor jest poza czasem i przestrzenią i nie pojawia się w Krk nawet w czasie kiedy się zapowie. Więc przez tydzień próbowałam go jakoś namierzyć i wczoraj wreszcie się udało :D Profesor oczywiście się zgodził, bo niby czemu nie, więc pozostało tylko zebranie bibliografii. Plan jako taki mam.
Zebrałam co nieco, ale mało tego było i prawie wszystko po polsku i angielsku. Żadnych teoretycznych opracowań na temat morfologii po japońsku. Poprosiłam więc koleżankę z 3 roku, żeby mi wysłała swoją coby się zorientować, ile mi jeszcze potrzeba. I tu szok: jej bibliografia liczy raptem 14 pozycji O.O Ja do licencjatu musiałam mieć przynajmniej 30. Jednak praca językoznawcza jest fajna: więcej się liczy własna praca badawcza niż cytowanie zdania parunastu innych badaczy. To napawa optymizmem.

Pojawiłam się więc dzisiaj na dyżurze a doktor bez wstępu zaczął mówić o moim rozdziale. Że ma tylko trochę uwag stylistycznych, merytorycznych właściwie nie, zresztą sama sobie poczytam. Poprzewracał wszystkie kartki, wrócił do początku i zaczął wszystko omawiać XD Nie było nawet tak źle jak się obawiałam, ale jak się spodziewałam wyłapał wszystkie najmniejsze bzdury i nieścisłości. A najbardziej podobała mi się uwaga końcowa No w tym ostatnim paragrafie to są same brednie językoznawcze. Tylko on potrafi powiedzieć coś takiego w sympatyczny sposób :D Że nie wspomnę, że owe brednie były przepisane prawie dosłownie z Gramatyki profesora H ;] Ale zgadzam się z opinią M ^^

Potem omówiliśmy sposoby analizy, pan doktor pozachwycał się jednym ze słowników do znaków i zaczął się zbierać na zajęcia. Więc prawie na odchodnym zapytałam czy mogę tę pracę pisać u niego. Tak, tak, już to załatwiłem z profesorem H. *o.O* To po co ja się stresowałam przez cały tydzień, ubolewając nad swoim kretynizmem i ratując się sarkazmem zewnętrznym? Ech, jak wspomniałam, nie zasłużyłam na takiego promotora...

Plan pracy został zatwierdzony i zmodyfikowany, doktor sam zaproponował temat a ja wyszłam z pokoju zmotywowana do dalszego pisania. Ba, powiedziałabym, że zabrałam się z zapałem do poprawiania rozdziału wstępnego. Taki promotor to skarb i ja to wiem i jestem wdzięczna za kolejne szczęście w życiu jakie mnie spotkało.

Tym samym M-project wchodzi w główną fazę ^^v

A cała historia z ostatnich dwóch tygodni czyli cudowanie z tematem i zmianą promotora w maju, na 5 roku jest moim osobistym głupolem nr 1. I wątpię, żeby cokolwiek zdołało to przebić w ciągu najbliższych lat.

13 maja 2009

cud nad Wisłą

Dziś był bardzo zły dzień, wszyscy chodzili wkurzeni i nic się nikomu nie udawało.

Ale zostanie zapamiętany inaczej. W annałach zostanie zapisany jako dzień, w którym Homek założyła konto na FB.

Jestem cudotwórcą, to oficjalne XD

my, wielcy ludzie

Przybliżyłam się dziś o krok do profesora H.
Po pierwsze, odpisał mi na maila. To naprawdę coś, biorąc pod uwagę, że na poprzednich pięć w ogóle nie odpowiedział. Po drugie, odpowiedź była pozytywna, ale o treści w osobnej notce.
Po trzecie, forma maila:
bez polfontów
bez kropek, przecinków, wielkich liter
na końcu tylko inicjały z małej litery
i samo imię i nazwisko w nagłówku też z małej

A kto pisze maile w podobny sposób? :D

7 maja 2009

stage 1, phase 2

6 stron. Kozaczę. Zaraz jadę je oddać i pozostanie mi tylko czekać na wyrok.

Całe szczęście, że oprócz nich oddaję też listę słów, które będę analizować, bo inaczej byłoby biednie.
Musiałam w niej uwzględnić tłumaczenie dosłowne i poprosiłam o pomoc szefa. Sama spędziłabym nad tym kilka, jak nie kilkanaście godzin, nam zeszło ze trzy. Wszystko w ramach godzin pracy :D A jeszcze mój szef był zachwycony, że dowie się dokładniej jak myślą Japończycy i mógłby to robić dłużej XD

A teraz zaległy głupol świąteczny:
Z powodu zawirowań magisterkowych byłam przed długim weekendem całkowicie poza czasem i przestrzenią. Wiedziałam tylko tyle, że do Katowic jadę jutro/pojutrze. I kiedy wyszłam radośnie na przystanek, po drodze planując nabyć wspomagacz do adoracji, okazało się, że wszystkie sklepy są pozamykane, bo *totalne zaskoczenie* jest 1 maja ;]
Pojechałam więc na dworzec i jak ostatni żul krążyłam po okolicy, podążając za znakami z napisem alkohole. Jeden ze sklepów był otwarty, więc poprosiłam o pino nuar. Pan zrobił wielkie oczy, więc wskazałam palcem o tam, pinot noir. Jak to dobrze, że w Polsce człowiek w potrzebie zawsze zdoła kupić procenty, co prawda ledwo zdążyłam na pociąg, ale to uratowało moją psychikę :D

5 maja 2009

Edzio

Na długim weekendzie wybrałam się do Katowic na adorację Edzia - uznałam, że czas najwyższy poznać bożyszcze nastolatek ;]
No i cóż mogę rzecz - jestem zauroczona tym filmem i nie mogę się już doczekać kolejnych części, więc zapewne sięgnę niedługo po książki, żeby rozsmakować się również w niepowtarzalnym, jak słyszałam, idiolekcie autorki XD

Edzio to dla mnie fenomen: w założeniu miał być zapewne wielce mhrrroczny, ale wyszło to wszystko mocno groteskowo a ja przez cały film zastanawiałam się co próbuje wyrazić swoją twarzą i w sumie to dalej nie wiem ;] Pewnie pokoleniu emo przychodzi to bez trudu, ja się muszę dopiero nauczyć i może następnym razem lepiej mi pójdzie. Bo co do tego, że film zobaczę jeszcze co najmniej raz, nie ma wątpliwości - dawno nic mnie tak nie ubawiło :D ;] Niemalże żałuję, że nie wybrałam się na Zmierzch do kina, bo rechotałam przez większą część tego wspaniałego dzieua a zapewne na wielkim ekranie zrobiłoby jeszcze mocniejsze wrażenie XD Ale odpowiednia ekipa też jest ważna - jestem wdzięczna wszystkim obecnym w sobotę, że mogłam z nimi przeżywać i komentować rozterki bohaterów. I porcelanową twarz Edzia oraz jego usta różane, ach! To mój nowy bohater tygodnia.

A z całego spotkania morał płynie jeden: Edzia nie należy lekceważyć, o czym przekonałam się przeglądając swoje zdjęcia - wszyscy wyglądają na totalnie zmiażdżonych nawet następnego dnia ;] Łącznie z psem Nadii.

3 maja 2009

różne -emy

Mam 4 strony. Wow.

Za to mam też sporą satysfakcję. Bo wykminiłam co to leksem, grafem, morfem gramatyczny i leksykalny, oraz różnicę między derywacją a kompozycją (bo tak na pierwszy rzut oka 売主 i 株主 się od siebie nie różnią, nie? ;) ) \^o^/
I znowu poczułam się jak przed egzaminami na I i II roku :D

Ech, męczące jest to ważenie każdego słowa, ale taka gimnastyka umysłowa daje mi sporo radości. I całe szczęście, bo ścisła praca językoznawcza będzie jednak dużo bardziej wymagająca niż bajanie literaturoznawcze.

A i tak mimo moich starań i pisania ze zrozumieniem kartki wrócą pewnie pokreślone na czerwono ;]

2 maja 2009

M-project

Magisterka-project rozpoczęty. Nareszcie. I oczywiście nie obyło się bez zawirowań ;P
Jak już pisałam, na obozie porozmawiałam z doktorem z Poznania i poddał mi on dość interesujący pomysł zmiany tematu: ekwiwalencję semantyczną, czyli odpowiedniki międzyjęzykowe a przy okazji może genologię, czyli sposób grupowania danych pojęć.
No wooow, dokładnie tym się zajmuję - bo na przykład pęknięcie po japońsku można powiedzieć na dwa sposoby, ale już w słowie pęknięcie kruche nie ma żadnego z nich tylko zniszczenie. I niby powinno być tak, że mamy do czynienia z językiem technicznym, więc dobór słów będzie ścisły a nie jest. I stwarza to najwięcej problemów przy tłumaczeniu, więc stwierdziłam, że może z tego powstać ciekawa praca. Poczytałam trochę opracowań o teorii przekładu, błędach w tłumaczeniach i ekwiwalencji i przystąpiłam do fazy pierwszej projektu, czyli ostatecznych negocjacji z doktorem M.
A tu fail. Bo doktor M stwierdził, że przy tak wąskiej dziedzinie raczej nie będzie problemu z ekwiwalencją. Zaczęłam podawać przykłady i dał się jakoś przekonać, powiedział jakie książki powinnam przeczytać (oczywiście zupełnie inne niż ja sobie wybrałam >.> ), ale stwierdził, że to raczej problem słowotwórstwa a nie semantyki i żebym przyszła za tydzień z większą ilością przykładów. Ledwo zamknęłam za sobą drzwi, zaczęłam myśleć (taaak, doktor M ma najwyraźniej właściwości inchoatywne jeśli chodzi o moje zdolności umysłowe ;] ) i dumałam tak  przez najbliższych kilka godzin, przeglądnęłam parędziesiąt stron tłumaczeń i doszłam do wniosku, że faktycznie pomyliłam myślowo dwa różne pojęcia. Bo pomijając trudności w przekładzie, jak już się ustali co jest czym to w większośc przypadków nie ma problemu z wyborem odpowiednika. Nie zwlekając, wysłałam doktorowi maila (bo obiecał, że posprawdza mi jeszcze kilka książek w domu - no jeszcze tego brakowało, żeby tracił czas przeze mnie -_-" ), że jestem kretynem, który nie rozróżnia podstawowych terminów językoznawczych a myśli nad studiami doktoranckimi, i że przestaję już cudować i wracam do pierwotnego tematu a za tydzień postaram się przynieść I rozdział.

I tak rozpoczęła się faza druga. Na razie po paru godzinach wytężonej pracy umysłowej mam 2.5 strony. No wymiatam po prostu. Ale mam nadzieję, że jak już przestanę myśleć nad każdym słowem w obawie przed posądzeniem o bycie jeszcze większym idiotą to pójdzie mi szybciej. Chciałabym skończyć większą część do czerwca -_-"