A, kobiet-kierowców jest równie dużo jak panów, jak nie więcej ;)
***
Co miasto i rodzaj autobusu to inny sposób płacenia za bilet. Czasem przy kierowcy z przodu jest pudełko, do którego wrzuca się jednego (najczęściej) lub dwa yuany (40-80gr); czasem wchodzi się do środka i mówi konduktorce-bileterce gdzie się chce jechać i ona nalicza należność.
***
Najdziwniejszy bilet: metro w Nankinie. Tam nie było jak wszędzie plastikowych kart tylko żetony, które wrzucało się jak do skarbonki XD
***
W autobusach nie ma oświetlenia. W sensie w środku. Po zmroku jeździ się w mroku ;) W sumie jak się zastanowić, to po co niby światło w środku. Zazwyczaj jest taki tłok i tak trzęsie, że czytać się nie da, a zamiast na współpasażerów lepiej gapić się na zewnątrz :P
***
Najdziwniejszy incydent w autobusie: Nanjing. Kierowca kazał wszystkim wysiadać, kiedy autobus za długo stał w korku ;) To chyba było tuż przed ostatnim przystankiem, więc w sumie dość logicznie zadziałał.
Incydent, który sprawił najwięcej kłopotów: Xi'an. Drzwi zamknęły mi się przed nosem i nie zdążyłam wysiąść, przez co rozdzieliliśmy się z Filipem i to akurat w czasie jedynej burzy w czasie całego pobytu.
***
"Przystanek" to raczej miejsce, gdzie stoi kilka tablic, przed którymi zatrzymują się różne autobusy. W sensie przy jednej tablicy trzy autobusy, przy innej cztery itd. I takich tablic potrafi być od trzech do dziesięciu. Oczywiście nikt nie wpadnie na pomysł, żeby na obu końcach umieścić jakąś zbiorczą informację, skąd odjeżdża jaki autobus.
Dodatkowo, w odległości standardowej dla dwóch przystanków w Polsce czy Japonii, jest kolejny "przystanek", ale dla zupełnie innych autobusów!!! Oj, czasem naprawdę trzeba było się odreptać, żeby znaleźć autobus... W kategorii nieprzyjaznego interfejsu przoduje bezsprzecznie Xi'an. Raz w poszukiwaniu autobusu przeszliśmy dobre 300m w każdą stronę skrzyżowania...
A, żeby tego było mało, niektóre autobusy kursują tylko do 19:30...
***
Hong-Kong. Wspaniałe miasto. Ludzie kulturalni, nie wrzeszczą i do tego większość mówi wspaniałym angielskim. Nawet dziaduś w sklepie na przedmieściach.
Ja byłam pod wielkim wrażeniem autobusów, które wjeżdżały z łatwością po stromych, wąskich i krętych uliczkach na wzgórza o.O Dodam, że autobusy były piętrowe. Brawa dla kierowców.
Sporym zaskoczeniem było to, że w HK, który w końcu był pod sporymi wpływami brytyjskimi, jak nigdzie indziej w mainlandzie, da się wyraźnie poczuć Chiny! Ciężko mi to wytłumaczyć, ale wreszcie miałam poczucie takiej tradycyjnej atmosfery miasta. I to mimo otaczających mnie wieżowców. Może wynika to z tego, że w mainlandzie na gwałt się wszystko burzy, buduje i modernizuje, a HK zachowuje swój klimat...?
Bardzo żałowałam, że niespecjalnie było tam co robić w ciągu dnia (chyba, że lubi się shopping - o, to wtedy można siedzieć i tydzień, podobno), bo w nocy robił się naprawdę piękny. Mogłabym ze dwa wieczory pod rząd tylko jeździć tramwajem z jednego końca wyspy na drugi...
Z ciekawych przygód: parę razy zaczepili nas ludzie przeprowadzający jakąś ankietę. Ale za każdym razem dialog wyglądał tak:
- Skąd jesteście?
- Z Polski.
- Aha, dziękuję.
Koniec ankiety XD Zapewne Niemców czy Amerykanów pytali o coś więcej niż tylko kraj pochodzenia ;]
W Makau rikszarz chciał od nas 150$ (65PLN) od osoby (sic!) za przejażdżkę do centrum. Jak go ofuknęliśmy to obniżył cenę do 150$ za dwie osoby. Na drzewo. Autobus kosztował 2,3$. Zaoferowaliśmy mu 25$, ale tym razem to on nas ofuknął. Nie chce się pracować za byle jaką kasę... Pewnie, gość przewiezie jakiegoś helmuta nawet raz na dwa dni i już ma za co żyć przez tydzień.
Hong Kong był wspaniały, ale jego klima mnie niemal zabiła. Gdziekolwiek nie poszłam wiała na mnie zimnym powietrzem 17C i nie było gdzie przed nią uciec. Zgodnie z moimi prognozami, przeziębiłam się porządnie, i przez kolejne trzy dni kurowałam zatoki, nie mogąc się w spokoju radować pięknymi widokami Yangshuo. Z drugiej strony przytępił mi się mocno słuch, więc nie irytowały mnie klaksony i naganiacze ;] :P
***
Nie wiem o co chodzi, ale wiele kobiet chodzi po ulicach, trzymając się za ręce. Jeszcze rozumiem babcie z wnuczką, ale kobiety w okolicach 35-35...?