31 sierpnia 2012

ogródek zen

(budujemy parking pokryty tłuczniem na przyjazd kolejnego VIPa. Dziś mieliśmy właśnie kończyć ubijanie ostatniej warstwy)

Telefon.
- Zamów więcej tłucznia!
- Zamówiłam. Będzie za pół godziny.
- Ale dobrego tłucznia na wierzch!
- No tak, zamówiłam ten dobry tłuczeń (dolna warstwa była gorszej jakości ceglana).
- Ale jeszcze jedną warstwę! 5cm na samej górze!
- ??? w to miejsce, gdzie już skończyliśmy? Przecież wyjdziemy ponad poziom drogi...
- Ale jeszcze ładniejszy tłuczeń! Ładny! Na wierzch!

"Ładny tłuczeń". Tak jakby tłuczeń mógł być ładny. Jak deszcz popada to trochę go przepłucze, ale zawsze jakiś muł czy piasek zostanie.
Ale aneczka ma już wystarczające doświadczenie, żeby zaimprowizować. Wsiadłam w samochód, pojechałam do dostawcy, zrobiłam zdjęcie takich ładnych kamyczków co się kładzie pod drzewka i proszę - dokładnie o to chodziło.

Tylko moi robotnicy przez cały dzień rozgrabiali te kamyczki po 220 metrach kwadratowych. I bynajmniej nie było to mistyczne przeżycie jak przy zenistycznych ogrodach ze żwirku. Zwłaszcza w strugach deszczu.

20 sierpnia 2012

taki tam słupek, tyci

Telefon.
Pani Aniu, jest słupek do przestawienia. Możecie to zrobić?
Hm, czemu nie? Chłopaki dla odmiany mogliby zrobić coś łatwego w stylu przesunięcia słupka w płocie czy ogrodzeniu.
Ale wiadomo, najpierw trzeba pójść i zobaczyć o co chodzi.

Taaa... Słupek...
A wiecie co jest najlepsze?
Oni to chcieli zrobić JUTRO.

18 sierpnia 2012

dom, który czyni szalonym


Od jakichś trzech tygodni słyszę o temacie przeróbki wentylacji. Na początku byliśmy zbyt zajęci czym innym, żeby się w ogóle interesować. W czwartek 9-go zgłosił się do mnie pan, który prosił o przyjrzenie się sprawie. Podał cenę, za którą chce mieć wykonaną robotę i jeszcze radośnie poinformował, że pracować można od 1 do 5:30 w nocy. Pewnie, już lecę. Ale dyplomatycznie powiedziałam, że skonsultuję się z biurem. Tylko po to, żeby w piątek grzecznie odmówić.
Pan jednak zaczął mnie prosić. Że możemy też robić wentylację w innym miejscu, żeby wyrobić więcej roboczogodzin. Wszystko oparło się o mojego szefa, który ostatecznie się zgodził.
Deadline: 26 sierpnia.
Szybko wyliczyliśmy, jakie kanały są nam potrzebne i w poniedziałek poszło zamówienie, żebym miała je na sobotę i mogła coś zacząć robić. We wtorek zrobiłam ofertę, która poszła do mojego Koreańczyka, w środę było święto, dopiero w czwartek oferta poszła do Polaków w S.

Teraz wyjaśnienie jak wyglądają w Fabryce sprawy: żeby zacząć cokolwiek robić potrzebny jest approval. Podpisany przez trzech Koreańczyków związanych najbliżej z tematem, a na końcu jeszcze przez prezesa i viceprezesa. Żeby o approval wystąpić trzeba mieć trzy oferty i oczywiście wybrać z nich tę najtańszą. Dopiero jak jest approval można zacząć działać.

W praktyce wygląda to tak: z jednej strony wręcz mnie błagają, żebym wzięła jakąś pracę, bo musi być zrobiona, a nie mogą znaleźć chętnego, z drugiej do końca nie wiem, czy na pewno ją dostanę, bo są brane pod uwagę inne oferty. Z trzeciej muszę kupić materiał, bo jak go nie zamówię to nie przyjdzie na czas i nie wyrobię z terminami.

 A w ogóle to i tak zawsze ktoś będzie niezadowolony, będzie za drogo, za wolno, nie tak.

Co cię nie zabije, to cię wzmocni. No i nie wyobrażam sobie, żeby gdziekolwiek było gorzej :P

16 sierpnia 2012

wiejski Mosad

Wybrałam się na weekend do Poznania. Do dworca mam kilka kilometrów, pojechałam więc samochodem i zostawiłam go w ustronnym miejscu, z tyłu, przy ogródkach działkowych.
Wróciłam w poniedziałek o 8. O 11 przyszedł mój pracownik, który też był na weekendzie w Posen i mówi "wróciłaś rano?".
Szok. Skąd wie? Jak?
Okazało się, że spotkał po drodze innego robotnika, który mnie widział jak wyjeżdżałam spod dworca.

Dziś robiłam zakupy w sklepie i właściciel zagadał, czy przypadkiem samochód się nam nie zepsuł, bo widział jak stał koło dworca.

No nie można nic zrobić poza rutyną, bo zaraz cała społeczność to komentuje :P

Posen i okolice (dla moich rodziców, bo reszta Czytelników widziała już gdzie indziej :) )
Polsza

6 sierpnia 2012

puf ufff

Już od dawna miałam ochotę wyrazić swoje zdanie na wszystkie utyskiwania, które słyszę wokół. Wszyscy tylko sapią i stękają, że taaaki upał mamy. Żyć się nie da, pracować tym bardziej, laboga byle do zimy, kiedy wszyscy będą narzekać na mrozy i oblodzone drogi.
Wszystkim tym zrzędom mówię: nie macie pojęcia co to znaczy upał. Gorąco jest wtedy, kiedy tuż po wyjściu z domu oblepia cię powietrze, kiedy przez cały dzień wydaje się, że już zaraz będzie ulewa. Ale jej nie ma, a temperatura i wilgoć utrzymują się na tym samym poziomie przez kilka dni i tylko w środku nocy można odetchnąć bardziej rześkim powietrzem. A najlepiej śpi się na poduszce i macie ze słomy, bo wszystko inne jest za ciepłe i zaraz zaczyna się lepić.
I że niby letnie burze i ulewy? Ulewa jest wtedy jak ledwo widać ścianę bloku oddalonego o 30 metrów. Chodniki zmieniają się w rwące potoki i opłaca się chodzić właściwie jedynie w plastikowych klapkach. I tak przez 6 tygodni. Przez które w Japonii spada tyle deszczu, co w Polsce przez rok i jakoś nikt nie płacze. Po części dlatego, że wszyscy wiedzą, że to dobre dla ryżu. No i fajne jest to, że ten deszcz jest ciepły, więc właściwie wychodzi się jak pod prysznic ^^

Letni zestaw przetrwania: mokry ręcznik na szyję, wachlarz, klapki. 

A tak w ogóle to:


Powyższy post jest pierwszym z serii wspominkowej o Japonii. Z pisania książki nic nie wyszło, więc chociaż tutaj sobie zarchiwizuję myśli zapodziane ;)