Pokazywanie postów oznaczonych etykietą japonia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą japonia. Pokaż wszystkie posty

19 września 2012

doraibu


Na zakończenie polskiego sezonu rowerowego kilka słów o japońskim ekwiwalencie ;)
Doraibu czyli z ang. drive to najpopularniejszy chyba pomysł na „aktywny” weekend. Jest to przejażdżka samochodem, bez konkretnego celu, ot, dla samego rozkoszowania się jazdą. „Aktywność” idealna dla Japonek – poprzemieszczają się trochę w przestrzeni, ale nie będą narażone na zmęczenie, a nie daj Boże – spocenie się!
Doraibu zakorzeniło się w świadomości tak głęboko, że dla części Japończyków jest jedyną opcją spędzenia weekendu czy wolnego czasu. Kiedy znajoma Japonka chciała mi pokazać swoją rodzinną wyspę oczywiście obwiozła mnie po niej samochodem. Dopiero po moim spostrzeżeniu, że jeszcze przyjemniej zwiedzałoby się taką ładną okolicę na rowerze, zaczęła w ogóle rozważać taką możliwość! Była autentycznie zaskoczona, że wow! faktycznie, można też pojeździć na rowerze ;] Wcześniej odwiedziło ją kilka koleżanek Japonek i nawet nie pomyślały o innej opcji. Po całodziennym wysiłku, koleżanka stwierdziła, że jeżdżenie na rowerze jest całkiem przyjemne i postanowiła, że sama też zacznie więcej ćwiczyć. Nawet teraz, po roku, wspomina bardzo często nasze wspólne rowerowanie.

Oczywiście nie oznacza to, że Japończycy na rowerze nie jeżdżą ;) Ale to temat na osobną notkę.

10 września 2012

Rāmen, czyli rosół po japońsku

Zupełnie nie wiem, czemu zaczynam część wspominkową bloga akurat od rāmenu, skoro przez rok zjadłam może z pięć :P Gdy jednak popatrzeć na Azję jako całość, jest on tam niezbędnym elementem codziennego życia i jakoś zostaje w pamięci ;)

Japończyk, zapytany o typowo japońskie danie, nie odpowie, wbrew pozorom,sushi. Większość uznaje je za danie luksusowe i na co dzień standardowy salariman zajada po pracy coś, co przypomina najlepiej znaną „zupkę chińską” z pofalowanym makaronem (bo w pracy to bentō, czyli pudełko z drugim śniadaniem ;).
Zupka zresztą naprawdę jest chińska, bo właśnie stamtąd dotarła do Japonii. Jest to bulion, najczęściej mięsny, czasem z dodatkiem rybnego, podawany z falowanym makaronem pszennym. na wierzchu najczęściej dokładanych jest kilka plasterków wieprzowiny, kiełki, pokrojone cybuchy, trochę wodorostów. Cena: 290-850Y (12- 35PLN). W Fukuoce najlepiej spróbować go w ulicznym straganie (yatai), w cenie 500Y. Smak rāmenu będzie jak wszędzie, ale yatai występują tylko w tym jednym mieście ;)
yatai wersja zimowa. W lecie są otwarte.

 Co ciekawe, każde miasto szczyci się swoją odmianą rāmenu – Japończycy na pytanie o lokalną specjalność zazwyczaj polecają właśnie tę potrawę. Istnieją nawet restauracje serwujące jedynie „rosoły” z rozmaitych miast z całej Japonii. Biorąc pod uwagę zamiłowanie Japończyków do rodzimego jedzenia, jest to w pełni zrozumiałe. Co nie zmienia faktu, że przy tak słabo doprawionej kuchni o mocno wysublimowanym smaku, dla gajdzina smakują one właściwie jednakowo. Niby wiadomo, że w Sapporo dodaje się miso (pasty sojowej), w Tokio bulionu z ryby, a w Fukuoce bulion jest bardziej mleczny, ale wybaczcie, to tak jakby powiedzieć, że krakowski rosół jest inny bo z krakowskich krów, a poznański jest z dodatkiem szczypiorku, a warszawski z kawałkami marchewki. W Polsce nikt by nie robił z krakowskich krów atrakcji, bo przecież to jakaś parodia. A w Japonii na tym właśnie opiera się wielki biznes turystyki kulinarnej ;)
 Osobiście polecam wizytę w najpopularniejszej sieciówce sprzedającej rāmen:  Ichiran . Lokal serwuje tylko jeden typ rosołu, ale klient może dowolnie dobrać jego właściwości: tłustość, stężenie bulionu, ostrość, ilość cebulki, twardość makaronu. Ciekawe jest to, że jest się osłoniętym ściankami od innych konsumentów (w innych sieciówkach na przykład z udonami siada się przy długiej ławie), a rosół wydawany jest przez malutkie okienko, które zaraz jest zamykane. Wszystko po to, aby bez skrępowania można było rozkoszować się gorącą zupą, sapiąc czy siorbiąc do woli. Pamiętajmy jak ważny jest wygląd dla młodych Japonek – żadna z nich nie pozwoliłaby sobie na publiczne pokazanie twarzy, zaczerwienionej od jedzenia ostrej zupy.

Mój rāmen. Mocno esencjonalny, nietłusty, średnio ostry z twardym makaronem. Wreszcie byłam zadowolona, bo zupa miała wyrazisty smak ;)









Nawet na przykładzie prostego rosołku widać japońskie podejście do życia: chleb powszedni święcić, stworzyć system i celebrować.
A co z resztą Azji? Tu króluje zupka błyskawiczna w wielkim papierowym kubełku.
Niezbędny element chińskich podróży pociągiem czy koreańskiej wizyty w saunie. Sklep na dworcu chińskim to półka z takimi przysmakami jak paczkowane marynowane kurze stopy czy orzeszki ziemne oraz ściana zastawiona kubełkami zupki chińskiej. Średnio jeden kubełek na osobę na podróż nocnym pociągiem. Zupka błyskawiczna jest właściwie instytucją - z jej powodu na każdym dworcu, lotnisku, ba, w pociągach dalekobieżnych!, znajdują się dystrybutory gorącej wody. Państwo respektuje choć jedno prawo człowieka: prawo do gorącej zupki chińskiej ;)
Koreańczycy aż tak za kubełkami nie szaleją, na mieście wybierają raczej to, co jest sprzedawane na straganach czyli kluchy w ostrym sosie, kimchi, albo słodkie racuchy. Zupka chińska jest jednak punktem obowiązkowym wizyty w jimjilbangu. Obok jajek gotowanych w gorącym źródle. Znajoma Koreanka twierdzi nawet, że taka zupka po saunie, jedzona wspólnie ze znajomymi smakuje zupełnie inaczej ;)

Próbowałam kilku kupnych rāmenów. Zarówno w Korei, jak w Japonii. Główną wadą jest makaron - właściwie bez smaku i ma dziwną konsystencję: na surowo za miękki, a po zalaniu wrzątkiem jakby rozgotowany. Polskie zupki chińskie knorra rulez ;D
Aha, Koreańczycy ostry rāmen uważają za najlepszy sposób na porannego kaca ;)

(uff, ciężko się pisze obszerniejsze teksty po dłuższej przerwie... zbieram zamówienia na kolejne notki - jakieś życzenia? ^^ jedzenie, święta, a może kącik od 18 lat? ;) )

7 października 2010

okaeri!

* witaj z powrotem

Cóż mogę rzec? Czuję jakbym wróciła "na swoje". Wszystko wokół tak idealnie mi pasuje i cieszy. Po raz kolejny przekonałam się, że dobrze wybrałam studia i mam nadzieję, że z tego roku wyniknie coś więcej niż dobra zabawa. Ale nie ma co przymulać na sam początek tylko zacząć relację.

Na lotnisku w Osace pierwsze oznaki Porządnego Kraju: przy przechodzeniu przez bramkę kontrolną i konieczności prześwietlenia butów pasażer dostaje eleganckie papcie - jak może te 3 metry brudzić sobie skarpetki?

Drugie spostrzeżenie: CIEPŁO!!! ^________^ Tu jest teraz jak u nas pod koniec sierpnia :D Mamo, dobrze że kazałaś wziąć rybaczki ;) Od razu wyskoczyłam ze swetra i kurtki i pomykam nawet wieczorem w tshircie. A nasze tutorki coraz częściej masują sobie ramiona, żeby się ogrzać , bo podobno robi się coraz chłodniej XD Dziś też koordynatorka mówiła, że ludzie z południa podobno kostnieją z zimna (chyba faktycznie... Tajki żwawo kiwały głowami ;) ) za to ci z północy są zadowoleni, ale boję się, że za to z kolei my będziemy umierać w lecie :/
Anyway, póki się da rozkoszuję się słońcem i temperaturą w okolicach 25C ^^

Moja tutorka, czyli Japonka z uniwersytetu, która się mną opiekuje, jest bardzo miła i pomogła mi sprawnie załatwić masę papierkowych sprawunków. Po pierwsze musiałam wyrobić sobie kartę stałego pobytu, bez której ani rusz z czymkolwiek: z otwarciem konta, zawarciem ubezpieczenia, kupieniem komórki, nawet na rowerze nie można jeździć bez tego papierka!

Akademik już widzieliście na zdjęciach, ale nie oddają one niektórych atrakcji jak choćby rur kanalizacyjnych wydających odgłos zbliżającej się lokomotywy ;) Że nie wspomnę o sąsiadach-obcokrajowcach, którzy w przeciwieństwie do autochtonów nie myślą o innych i urządzają sobie pogaduszki pod oknem do 1 w nocy (cisza nocna od 22), gdy porządni ludzie chcą dojść do siebie po jet lagu.
Ale poza tym jest bardzo miło, jak już się rozpakuję to pewnie w ogóle zrobi się przytulnie :P A potem jak zapoznam resztę ludzi z sąsiednich budynków to pewnie sama będę gadać innym pod oknem ;)

Z cyklu japońska uprzejmość: panowie z obsługi lotniska machają do samolotu, który odjeżdża na pas startowy, a na samym końcu składają pełen szacunku ukłon. Pan z mieczem świetnym (jest ich tu mnóstwo - pilnują, żeby przypadkiem rowerzysta nie zderzył się z samochodem wyjeżdżającym na ulicę z parkingu albo np. nie wywalił się na wężu rozłożonym na chodniku), który kierował samochodem wyjeżdżającym spod sklepu i ukłonił się przepraszająco, że ów samochód wjechał na mój chodnik i że muszę czekać ;)
Żeby nie było tak różowo widziałam też jak babunia wsiadła do autobusu, w jej pobliżu nie było wolnych miejsc, ale po chwili podniosła się jakaś kobieta. Myślałam, że chce zwolnić miejsce, ale nie, poszła tylko rozmienić pieniądze* i jeszcze zostawiła na swoim siedzeniu reklamówkę! Bulwers.

* o transporcie na pewno będzie osobna notka, jak już coś więcej pojeżdżę, ale to tak przy okazji: jest tu absolutnie genialny system płacenia za bilety: płaci się w zależności od odległości wrzucając do skrzyneczki przy kierowcy odliczoną kwotę. Czyli jak w Dublinie. ALE tu nie ma się co stresować, że jak drobnych zabraknie to potem trzeba będzie jechać na drugi koniec miasta po resztę. Ponieważ koło kierowcy jest automat do rozmieniania! I to zarówno monet jak i banknotów tysiącjenowych! Pieniądze, którymi płaci się za bilet wpadają do skrzynki, a potem są używane do rozmieniania. Według mnie wspaniały system: pod koniec dnia kierowca nie zostaje z toną drobniaków, a pasażer nie musi myśleć zawczasu o zgromadzeniu odpowiedniej sumy. Sasuga Nihon.

W kolejnych odcinkach:
- jedzenie
- kurioza dostępne w sklepach - och, to będzie chyba mój ulubiony dział na picasie XD
- uniwersytet - tu już nadmienię, że wpisałam się na stypendium w tym miesiącu, więc będę miała za co żyć ;) Rodzino, nie martw się ^^
Ponadto mam w grupie najpiękniejszą dziewczynę, jaką widziałam w życiu... Nie żeby akurat ta płeć interesowała większość czytelników, ale pewnie wrzucę jakieś zdjęcia, bo naprawdę jest na co popatrzeć, a ja jak zwykle doceniam estetykę otoczenia ;)

5 grudnia 2006

podsumowanie

Tym razem coś o was, drodzy czytacze;]
Co prawda nie mam licznika na stronie, ale na youtube i owszem. I co? Wcale was nie interesowały zabytki, którymi się zachwycałam. Je oglądała połowa średniej, ale za to japońskie nogi każdy zobaczył co najmniej trzy razy;]

Będę w Balicach jutro o 20. Jeśli ktoś będzie na mnie czekał, będzie mi bardzo miło;P
Życzcie mi powodzenia przy ważeniu..

Ostatki:

Zwróćcie uwagę na cenę:)

2 grudnia 2006

co zostało z Edo?

Czyli jak się mają mity i wyobrażenia o Tokio do rzeczywistości.

Mit1: Kanto a Kansai - czy rzeczywiście jest między nimi różnica.
(*Kansai to część środkowa Japonii (Kioto, Nara, Osaka, Kobe) a Kanto to region z Tokio)
Jest. I to spora: pierwsza zauważalna to salarimani - chyba największe zagęszczenie garniturowych panów na świecie.
Są na ulicy cały dzień - od 7 do 20 wieczorem (tyle widziałam na własne oczy;).
Tutaj filmik z malutkiej stacyjki typu Rzeszów osiedle albo Kraków Zabłocie. http://www.youtube.com/watch?v=G-M_ZUmD_o0
Po drugie - człowiek szybko się uczy, że tu stoi się na ruchomych schodach po lewej stronie i z prądem się nie płynie a biegnie, bo tu nikt nikogo nie omija tylko popycha.
Ale jak wpatrywałam się w mapę to podszedł do mnie starszy pan i zapytał pięknym angielskim czy może mi pomóc, więc tacy znowu zamknięci na gajdzinów nie są.

Mit 2: panowie popychacze.
(Wszyscy o nich słyszeli i widzieli zdjęcia, ale to może jakiś fotomontaż..)
Też są - zostałam osobiście przez jednego wepchnięta:D I może nie tyle chodziło na mojej stacyjce o to, żeby wpychać ludzi, tylko, żeby przytrzymywać drzwi automatyczne. Niestety, wszystko działo się zbyt szybko, więc zdjęć nie ma.

Mit 3: hotele z kapsułami do spania.
*Właśnie dokładnie to jest tu napisane:) Przy shinkansenowym dworcu w Osace.

Mit 4: tematyczne dzielnice.
Jeden dzień mieliśmy cały wolny, więc zakupiłam znowu bilet jednodniowy (1100 jenów) i wsiadłam w Yamanote-to taka linia, która okrąża najważniejsze dzielnice w centrum Tokio.
Najpierw śniadanko w parku Ueno i coś dla Michała;]
To coś wyglądające na pyzę nazywa się "~man" i jest słodkawą pyzą z mięsem - dla mnie bomba. I do tego do kupienia na ciepło w każdym kombini (24h sklepie) o dowolnej porze za 100 jenów.
Widziałam też żonę cesarza^^ Pomachała mi z samochodu. Przyjechała do muzeum w tym parku, ale akurat dziewczyny z aparatami poszły do zoo:/

Akihabara czyli podobno dzielnica z tanim sprzętem leżącym na ulicy. Nie stwierdzono. Za to masa salonów pachinko. Sklepy z elektroniką też są, ale ceny są dużo lepsze w podobnej dzielnicy w Osace, więc to pewnie okazja tylko dla ludzi ze stolicy.
Kanda czyli podobno dzielnica księgarni i antykwariatów. Tu spotkało mnie największe rozczarowanie - może i tak było 5 albo 10 lat temu. Teraz to dzielnica salarimanów, firm i oczywiście wszelakiego rodzaju restauracji i salonów pachinko. Nie mogłam w to uwierzyć i przez godzinę w deszczu dzielnie wędrowałam w każdą stronę od dworca i nic:/

Ginza - uff, aż mnie oczy bolały od tej całej biżuterii - sklep Tiffany'ego był większy niż cały nasz budynek japonisyki (czyli standardowej 4-piętrowej kamienicy). Do tego Louis Vitton i cała masa innych produktów luksusowych, o których nigdy nie słyszałam. Popędziłam do Tag Heuera, ale niestety też nie doczekałam się jedynej właściwej reklamy. Były tylko takie z Tigerem Woodsem..

Shibuya - mnóstwo sklepów, ale zaraz za nimi czają się wieżowce pełne salarimanów.
A tu wersja elektroniczna momiji dla wiecznie zapracowanych.

Harajuku
Elizo, po męża tylko tutaj! Największe zagęszczenie bishonenów w Japonii. I to nie tylko na plakatach;)
Ogólnie dzielnica młodych i artystów. I dziwnie ubranych indywiduów.
A to ten słynny mostek, gdzie w niedzielę jest spęd dziewczyn poprzebieranych za postacie z mang.
Na przykład takie:

Shinjuku czyli dzielnica wieżowców, ale mnie interesowało kabuki-cho zaraz obok. Zamiast teatrów i herbaciarni zastałam oczywiście knajpy i pachinko.
(Stroje kabuki mogłam pooglądać w muzeum - zwróćcie uwagę na buty)
Podsumowując - tematyka dzielnic powoli zaczyna obejmować tylko jedną dziedzinę:/

Misz-masz:
Pałac cesarski i ogród:
(to oczywiście nie dom cesarza tylko wieżyczka strażnicza;])
Tookyoo tawaa;]
A to mnie rozbroiło - wyjaśnienie co widać, dla niewidomych. Było tylko z jednej strony - strony góry Fuji;]

Zwiedzaliśmy też centrum Panasonica - sprzęty przyszłości - przesuwanie ekranu po ścianie ruchem ręki, odbieranie maila głosem i takie tam, a mnie się najbardziej podobał spory telewizor, na którym pięknie było widać wszystkie szczegóły a nie jak na tych naszych, gdzie się wszystko rozmazuje;P
Ale najpierw posadzili nas w sali konferencyjnej i oglądaliśmy prezentację. Czułam się bardzo ważna w tym całym skórzanym fotelu;P
A potem wyświetlili na zewnątrz powitanie

Na końcu dwie godziny na lotnisku Haneda, Tokio nocą z lotu ptaka i dom^^
Ale jeszcze musiałam mieć przejścia z celnikami: prześwietlenie bagażu i okrzyk "abunai!" (niebezpieczny). I co? Mój scyzoryk do obierania kaki wylądował w żółtej kopercie na produkty potencjalnie zagrażające życiu, razem z nożykiem do listów koleżanki i musiałam go odbierać w Kansai (dobrze, że usługa była darmowa;P). Sklasyfikowano go jako "army";]

Kitty-chan zagraża równie agresywny przeciwnik:
Choć widziałam też w sklepie z kawaii rzeczami notatnik z Krecikiem^^ Słowianie atakują. W telewizji też leci, ale tylko raz udało mi się na niego trafić..

Pokemonowy samolot;]

Spiderman pod lampionem:

Starodawne łyżwy przyczepione do geta - co kraj to obyczaj;]
A to zobaczyłam w Harajuku - nie wiem co to za pan, ale widocznie uznali nazwisko za trendy;]
Hai, oshimai! Dobranoc.