10 września 2012

Rāmen, czyli rosół po japońsku

Zupełnie nie wiem, czemu zaczynam część wspominkową bloga akurat od rāmenu, skoro przez rok zjadłam może z pięć :P Gdy jednak popatrzeć na Azję jako całość, jest on tam niezbędnym elementem codziennego życia i jakoś zostaje w pamięci ;)

Japończyk, zapytany o typowo japońskie danie, nie odpowie, wbrew pozorom,sushi. Większość uznaje je za danie luksusowe i na co dzień standardowy salariman zajada po pracy coś, co przypomina najlepiej znaną „zupkę chińską” z pofalowanym makaronem (bo w pracy to bentō, czyli pudełko z drugim śniadaniem ;).
Zupka zresztą naprawdę jest chińska, bo właśnie stamtąd dotarła do Japonii. Jest to bulion, najczęściej mięsny, czasem z dodatkiem rybnego, podawany z falowanym makaronem pszennym. na wierzchu najczęściej dokładanych jest kilka plasterków wieprzowiny, kiełki, pokrojone cybuchy, trochę wodorostów. Cena: 290-850Y (12- 35PLN). W Fukuoce najlepiej spróbować go w ulicznym straganie (yatai), w cenie 500Y. Smak rāmenu będzie jak wszędzie, ale yatai występują tylko w tym jednym mieście ;)
yatai wersja zimowa. W lecie są otwarte.

 Co ciekawe, każde miasto szczyci się swoją odmianą rāmenu – Japończycy na pytanie o lokalną specjalność zazwyczaj polecają właśnie tę potrawę. Istnieją nawet restauracje serwujące jedynie „rosoły” z rozmaitych miast z całej Japonii. Biorąc pod uwagę zamiłowanie Japończyków do rodzimego jedzenia, jest to w pełni zrozumiałe. Co nie zmienia faktu, że przy tak słabo doprawionej kuchni o mocno wysublimowanym smaku, dla gajdzina smakują one właściwie jednakowo. Niby wiadomo, że w Sapporo dodaje się miso (pasty sojowej), w Tokio bulionu z ryby, a w Fukuoce bulion jest bardziej mleczny, ale wybaczcie, to tak jakby powiedzieć, że krakowski rosół jest inny bo z krakowskich krów, a poznański jest z dodatkiem szczypiorku, a warszawski z kawałkami marchewki. W Polsce nikt by nie robił z krakowskich krów atrakcji, bo przecież to jakaś parodia. A w Japonii na tym właśnie opiera się wielki biznes turystyki kulinarnej ;)
 Osobiście polecam wizytę w najpopularniejszej sieciówce sprzedającej rāmen:  Ichiran . Lokal serwuje tylko jeden typ rosołu, ale klient może dowolnie dobrać jego właściwości: tłustość, stężenie bulionu, ostrość, ilość cebulki, twardość makaronu. Ciekawe jest to, że jest się osłoniętym ściankami od innych konsumentów (w innych sieciówkach na przykład z udonami siada się przy długiej ławie), a rosół wydawany jest przez malutkie okienko, które zaraz jest zamykane. Wszystko po to, aby bez skrępowania można było rozkoszować się gorącą zupą, sapiąc czy siorbiąc do woli. Pamiętajmy jak ważny jest wygląd dla młodych Japonek – żadna z nich nie pozwoliłaby sobie na publiczne pokazanie twarzy, zaczerwienionej od jedzenia ostrej zupy.

Mój rāmen. Mocno esencjonalny, nietłusty, średnio ostry z twardym makaronem. Wreszcie byłam zadowolona, bo zupa miała wyrazisty smak ;)









Nawet na przykładzie prostego rosołku widać japońskie podejście do życia: chleb powszedni święcić, stworzyć system i celebrować.
A co z resztą Azji? Tu króluje zupka błyskawiczna w wielkim papierowym kubełku.
Niezbędny element chińskich podróży pociągiem czy koreańskiej wizyty w saunie. Sklep na dworcu chińskim to półka z takimi przysmakami jak paczkowane marynowane kurze stopy czy orzeszki ziemne oraz ściana zastawiona kubełkami zupki chińskiej. Średnio jeden kubełek na osobę na podróż nocnym pociągiem. Zupka błyskawiczna jest właściwie instytucją - z jej powodu na każdym dworcu, lotnisku, ba, w pociągach dalekobieżnych!, znajdują się dystrybutory gorącej wody. Państwo respektuje choć jedno prawo człowieka: prawo do gorącej zupki chińskiej ;)
Koreańczycy aż tak za kubełkami nie szaleją, na mieście wybierają raczej to, co jest sprzedawane na straganach czyli kluchy w ostrym sosie, kimchi, albo słodkie racuchy. Zupka chińska jest jednak punktem obowiązkowym wizyty w jimjilbangu. Obok jajek gotowanych w gorącym źródle. Znajoma Koreanka twierdzi nawet, że taka zupka po saunie, jedzona wspólnie ze znajomymi smakuje zupełnie inaczej ;)

Próbowałam kilku kupnych rāmenów. Zarówno w Korei, jak w Japonii. Główną wadą jest makaron - właściwie bez smaku i ma dziwną konsystencję: na surowo za miękki, a po zalaniu wrzątkiem jakby rozgotowany. Polskie zupki chińskie knorra rulez ;D
Aha, Koreańczycy ostry rāmen uważają za najlepszy sposób na porannego kaca ;)

(uff, ciężko się pisze obszerniejsze teksty po dłuższej przerwie... zbieram zamówienia na kolejne notki - jakieś życzenia? ^^ jedzenie, święta, a może kącik od 18 lat? ;) )

5 komentarze:

Homeczek pisze...

Japonki...

Ja poproszę o kącik, oczywiście.
Postaraj się zrobić konkurencję pokoleniu

aneczka pisze...

Maj dir, jesteś uprzedzona ;]

Pokoleniu konkurencji nie zrobię. Ja umiem tylko przekazywać fakty, mniej lub bardziej udanie. Nie mam talentu literackiego ;)

Michał Bernat pisze...

A ja sobie do tej pory w brode pluje ze w yatayu nie zjadłem nic :/ ale zawsze waliło mi od tego za bardzo na ulicy wiec nie wchodziłem :D

J jadłem ramen w takim pieeeeeeeeeeknym lokalu gdzies przy jednej z głownych ulic Fukuoki, budynek ogolnie wyglądał jak zaadaptowana na jadalnie stacja trafo :) w srodku ze 4-5 stołów pokrytych ceratą, dookoła siedziało przy każdym około 15 osób od nastolatków po robotników i salarymanów w gajerach i dluuuuga kolejka na zewnatrz... pdoobno to najlepsze miejsce w miescie było...

Podłoga to był goły beton, gotowanie kadzie (bo to nie były byle garczki) widac było w kuchni a wode z odcedzanego makaronu wylewali odrazu do kratki sciekowej w podłodze... Ale z Marczukiem sie najedliśmy :) cen niestety nie pamiętam ...

aneczka pisze...

Ja w yatai jadłam tylko ze znajomymi. Właściciele mówili takim hakata-ben, że ze stresu nie byłam w stanie wydukać słowa :P

A tego miejsca nie kojarzę... Ale ja jeździłam do centrum na picie i jedzenie indyjskie :P
"Stacja trafo" XDXDXD

Btw, ostatnio włączyłam sobie street view z Fuk na guglu. Popłakałam się.

neko pisze...

Poleć z tym kącikiem od 18 :D

Ja tam japońskie makarony to lubię tylko, jak nie pływają w zupie, tylko są "daniem".

Prześlij komentarz