31 grudnia 2010

2010: podsuma

  • Nóż Roku: be
  • Za cios w plecy, którego zupełnie się nie spodziewałam.

  • Padlina Roku: Książę
  • Za historie, które ciągnęły się miesiącami i zatruwały życie głównej zainteresowanej i otoczeniu.
  • Fuj Roku: polska pogoda
  • Za zimę do kwietnia, powodzie od maja, dwa tygodnie afrykańskich upałów i fuj wie co jeszcze.
  • Wrzód Roku: rysiek
  • Bo choć w lecie myślałam, że spadł na drugie miejsce to z perspektywy roku, stwierdzam, że zdecydowanie bardziej zasłużył na tę nagrodę za całokształt.
  • Głupol Roku: ja i Homeczek
  • Szłyśmy tak łeb w łeb w tym roku z idiotycznymi decyzjami, że inaczej być nie może. Za schizy szwedzkie, traumy chińskie i terapię krakowską. Niech żyje komuna!

  • Żenua Roku: Alex i skamieniała Karo ;)
  • Oraz bardziej ogólnopolsko: Krzyż, Wawel i Zimny Lech.
  • Ofiara Roku: Nat
  • Bo nikomu innemu czakram tak nie przypierdolił. I to tak bardzo, że niniejszym przyznaję tytuł na najbliższe trzy lata, a może i pięć.
  • Śmiechawa Roku: zlot na daczy, Jesus Christ Superstar i Gremliny
  • Epika Roku: powrót z Fubaru XD
  • Gadżet Roku: Lightroom
  • Zakup Roku: lustrzanka
  • Chaos Roku: rowerowy.
  • Bo nawet Nat jak dzwoni rano i mówi, że będzie w Krakowie za trzy godziny to nie pojawia się tam w końcu dwa dni później ;]
  • Mądrość Roku: w konserwie bezpieczniej [jednak XD :P ]
  • Lol Roku: Karol
  • Za ubarwianie imprez wszelakich ^^
  • Dżagna Roku (nominacja zamówiona): Nat
  • Drink Roku: gin z tonikiem i sokiem pomarańczowym by Grzegorz
  • Terapeuta Roku: ren
  • Za wikt, opierunek i wielogodzinne analizy.
  • Cud Roku: łańcuszek przypadków i łutów szczęścia, które rzuciły mnie do Chin, Wronek, a w końcu dzięki przychylności mombushooo do kraju chudzinek ^^
  • A także aplikacja Homeczka
  • Kuriozum Roku: to, że jeszcze żyjemy po czakramowym bombardowaniu.
  • Oraz to, co powyprawiał Moffat z Doktorem. Wciąż nie mogę pojąć co się stało.
  • Odkrycie Roku: lody na Starowiślnej oraz Kopiec Krakusa
  • Lokacja Roku: Bunkier radomski oraz Badachu *o*
  • Ciacho Roku: Alex (dwa głosy)
  • AMT (za to że jest na żywo :P) oraz susangnim ^^
  • Film Roku: Incepcja
  • Serial Roku: True Blood, Sherlock, Ryomaden
  • Wideo Roku: Jedź, Karol, jedź ;]
  • Piosenka Roku: Olivia Ruiz – Petite Fable

Uff, zaszalałam w tym roku z nagrodami :P

W tym miejscu chciałam pozdrowić wszystkich wiernych czytelników z:
1. Warsaw - pod węzeł stolycy podpada jak mniemam Radom i PT... Nie widzę innego wyjaśnienia tak wysokiego miejsca
2. Krakow ^3^
3. Poznan
4. Rzeszow
5. Nishinomiya - to ja :D Gugl nie dość, że nie rozpoznaje Autorki to jeszcze wykrywa mnie zupełnie w innym miejscu ;] No cóż, dobrze wiedzieć, że jestem jednym z najwierniejszych czytelników :P
6. Katowice
7. Debrecen - Gosia, napisz coś czasem, co? ^^
8. Tarnow
9. Stockholm - jestem wzruszona tak regularnym zainteresowaniem moim życiem. Pozdrawiam.
10. Ioannina
11. Dublin
12. Kobe
13. Bonn
14. Szczecin
15. Lodz

I na zakończenie jak zwykle zachęcam do komentowania^^ Skoro już podejmujecie wysiłek, żeby tu wpaść raz na jakiś czas to skrobnijcie coś, maile z komciami zawsze umilają mi poranek i zachęcają do pisania.

Do siego!

28 grudnia 2010

oomisoka

Wiem, że wszyscy niecierpliwie czekają na podsumę roku, ale nic z tego, pojawi się dopiero 31go :P

Spotkałam się dziś z moją zabieganą tutorką i ze zdumieniem usłyszałam pytanie czy przyjeżdżam do niej do domu na sylwestra o.O A owszem, rozmawiałyśmy o tym kiedy ostatni raz się widziałyśmy, czyli w Halloween, ale od tamtej pory nie miałam od niej żadnej wiadomości, więc uznałam, że to była taka zwyczajowa uprzejmość japońska. I że zobaczymy się na moment tuż przed końcem roku i tyle. A tu proszę, mam jednak plany na sylwestra ^___^ Będę robić z japońską babunią jedzenie noworoczne, pójdę do świątyni i zwiedzę kolejne miasto w okolicy Fukuoki: Saga. Ufufufu ^_______^

Teraz nie wiem tylko na co się przygotować, bo Michał mówi, że jedzenie noworoczne jest pyszne, a znowu japońska znajoma zdecydowanie nie polecała... ;)

A Jiyoon dalej zgłębia tajemnice języka polskiego :D Jej dobór słownictwa postowanego na fb mnie zdumiewa - wczoraj był chrząszcz, a dziś pobrzękiwać XDXDXD

26 grudnia 2010

white christmas

Wczoraj nastąpił cud świąteczny: spadł śnieg ^^ No, powiedzmy zmrożony deszcz. Ale przez godzinę popadało to białe coś z nieba i nawet zostało przez pół godziny na trawnikach tworząc atmosferę białych świąt ;) Oraz zamieszanie na fejsie, ponieważ wszystkie rozentuzjazmowane Azjatki musiały się podzielić nowiną o śniegu ze światem.

Trzy kolacje świąteczne zdecydowanie podniosły mnie na duchu, choć mój żołądek i wątroba z pewnością życzyłyby sobie trochę odpoczynku ;)
Najzabawniejsza była chyba kolacja polsko-koreańska. Załączam filmik z Koreanką uczącą się polskich przekleństw. Absolutnie słitaśne ;)

24 grudnia 2010

Wesołych!

Na początek trochę posmęcę. Jest mi tu wspaniale, ale czasem tęsknię za Polszą i dziś jest właśnie jedna z tych chwil. Moje pierwsze święta od bardzo dawna bez zapachu grzańca na rynku, lepienia uszek, ubierania choinki i prezentowej gonitwy. No i za Wami tęsknię, przede wszystkim.
Całe szczęście nie mam właściwie czasu, żeby za wiele myśleć o tym, jakie polskie atrakcje mnie omijają, bo tu mam ich aż nadto :P Przystępuję do części marudnej ;D W zeszły piątek zaczęłam ferie zimowe i dziś wreszcie miałam czas wyspać się po raz pierwszy od tygodnia. Mochitsuki, kolejna wycieczka z Karolem, czyli dużo rowerowania, impreza naleśnikowa, kolejne grzaniec party, tym razem na zamówienie ;) a potem wizyta znajomego Japończyka, z którym widziałam się ostatni raz rok temu w Krakowie ;D Jaki ten świat teraz mały i pokręcony. Ostatnie trzy dni spędziłam więc na prezentowaniu atrakcji miasta, wybrałam się też do Nagasaki, bo Takeshi zażyczył sobie wycieczki do innego miasta skoro już wybrał się aż z Tokio na Kyushu ;]
Ledwo pożegnałam się z nim na stacji, rozpoczęłam okres Christmas Parties. Wczoraj świętowałam razem z ludźmi z czwartkowych spotkań, także w gronie międzynarodowym (również kulinarnie! chociaż jedna polska tradycja świąteczna jest przeze mnie należycie kultywowana: obżarstwo :P ), dziś wigilia polsko-koreańska, a jutro kolejne spotkanie międzynarodowe u Ahmeda.
Ferii mam niby trzy tygodnie, do 10go stycznia i nieco się obawiałam, że nie będę miała co robić, ale założyłam sobie, że przynajmniej powtórzę trochę materiału z ostatnich dwóch miesięcy, ale ostatnio mój kalendarzyk (nie wyobrażam sobie życia bez niego) zapełnił się błyskawicznie prawie całkowicie... Japończycy tradycyjnie spotykają się przed końcem roku na wspólne świętowanie nadchodzącego roku. W związku z tym nawet moja tutorka odezwała się po półtora miesiąca milczenia ;] Także po świątecznym jedzeniu czekają mnie spotkania przy kawce czy piwie, następnie Sylwester (akurat na niego nie mam jeszcze żadnych planów! XD ), a w styczniu różnorakie matsuri. A na pewno coś jeszcze się ukoci po drodze.
Całe szczęście, że właściwie wszystko co tu robię da się podciągnąć pod naukę japońskiego lub japońskiej kultury :P

Na koniec krótka notka o japońskim Bożym Narodzeniu. Jest to święto czysto komercyjne. W przeciwieństwie do Europy, tutaj to Sylwester jest świętem rodzinnym, natomiast Wigilię spędza się ze znajomymi lub też ze swoją drugą połówką. Jeśli zaliczamy się do wariantu pierwszego to oczywiście idziemy na Christmas Party do kogoś lub na miasto; jeśli do drugiego to opcje są dwie: ciasto bożonarodzeniowe (biszkopt pokryty kremem z bitej śmietany udekorowany truskawkami) lub... specjalny kubełek z KFC! XD Shocker, prawda? Nie mogłam uwierzyć jak to usłyszałam, ale potem na własne oczy zobaczyłam dwa tygodnie temu wielkie reklamy informujące o rozpoczęciu przyjmowania zamówień na w/w kubełek o.O o.O o.O W Maku czy Mister Donuts ich nie ma - człowiek, który wymyślił taką kampanię promocyjną dla KFC był geniuszem.
Drugi shocker: dekoracje bożonarodzeniowe znikają 25go ;] Po to, by zrobić miejsce noworocznym.
I to właściwie tyle jeśli chodzi o japońskie tradycje w tym zakresie. Tutaj to głównie czas wydawania kasy, wyprzedaży i shoppingu.
Mam nadzieję, że na temat obchodów Nowego Roku będę miała coś więcej do powiedzenia ;)

Spokojnych i Radosnych!!!

15 grudnia 2010

sukcesy

  • Mój rower po ostatnich ulewach skrzypi przy każdym hamowaniu. Przy słabym znośnie, przy mocniejszym niemiłosiernie. Niniejszym dołączyłam do Miejscowych ;]
  • Zaczęłam wreszcie rozróżniać dwie starsze nauczycielki od japońskiego A i japońskiego C. Myliły mi się od samego początku i w sumie dalej nie wiem, jakie tematy i teksty przerabiałam na których zajęciach :P Generalnie wiedziałam, że się od siebie różnią, ale w poniedziałek nie pamiętałam twarzy tej z czwartku i na odwrót :P

14 grudnia 2010

Gloomy

No to w ramach podziękowania za prezenty obiecany Zakupowy Żaaaaal :P
Pamiętacie to zdjęcie?

Kupiłam sobie strój Gloomy'ego! XDXDXD I mówiąc strój mam na myśli jednoczęściowy kostium, w którym spokojnie mogłyby się zmieścić dwie osoby :P Sama jeszcze się nie widziałam w całości, ale wszyscy mówią, że zarówno ogonek na wysokości kolan jak i teletubisiowy wielki tyłek robią dobre wrażenie ;] Well, przyjechałam tu z zamiarem kupienia takiego stroju tak czy siak, i mimo że myślałam o Pikachu to jednak wielki różowy miś upaćkany krwią jakoś bardziej trafił do mojego spaczonego ja :P Poza tym było mi już zimno w mojej piżamie bez rękawów, a Gloomy znakomicie się sprawdza, więc jakoś przełknę te kokosy wydane na taką bzdurę :P Tym bardziej, że dalej mnie cieszy ilekroś spojrzę w lustro, a i inni mają sporo radochy ;) A Ola planuje kupić sobie taki sam strój tyle że z innym misiem (którego ja nie lubię, bo przypomina mi pedobera ;] ), więc razem zawojujemy jakąś następną imprezę, kekeke XDXDXD

AAAAAAAAA!!!!!!!!

No normalnie ledwo mogę pisać tak mi ręce drżą... Wróciłam dziś ledwie żywa po zajęciach i marzyłam tylko o kawie lub drzemce, choć raczej tym pierwszym, bo na biurku czekał stos zadań na jutro. Ale wchodząc do akademika rzuciłam okiem do skrzynki a tam... dwa awiza! Och, od razu ciśnienie mi skoczyło na widok Ambasadorów Czakramu oraz Aleksandry B ;)
Popędziłam czem prędzej na pocztę spodziewając się kartek świątecznych, bo na awizie zaznaczone były dokumenty. Jakież było moje zdumienie gdy pani przyniosła dwie paczki o.O

Dobrałam się w pokoju do zawartości i aż mi zawirowało przed oczami na widok różnorodnych opakowań z przyprawami (Ambasadorzy) oraz zawartości bardziej wigilijnej: barszczów, uszek, świecy, czekoladek oraz łazanek z grzybami (to danie wigilijne? u mnie się ich nie je, ale to tak na marginesie :P polskie dania... ach...) (ren i Grześ). Od nadmiaru dóbr aż mnie głowa rozbolała :P
No i do tego opłatki oraz polskie znaczki z Paderewskim i Gloria in Excelsis Deo - ach, nie sądziłam, że aż tak tęsknię za Polszą :P

DZIĘ-KU-JĘĘĘĘĘĘĘ i jak zwykle jestem wdzięczna, że Was mam i o mnie pamiętacie :)

Do pełni szczęścia brakuje mi tylko jednego: rozwiązania zagadki skąd wzięliście adres??? o.O Bo jako żywo nie pamiętam, żebym zostawiała komukolwiek...

12 grudnia 2010

młodzież buddyjska

Zostałam zaproszona przez znajomego na imprezę. Wiedziałam tylko tyle, że za 1000Y będzie jedzenie do woli. Nieco się zniechęciłam, gdy przeczytałam, że całość jest organizowana przez Stowarzyszenie Buddyjskich Młodzieńców, ale co tam, obiecałam to stwierdziłam, że pójdę, choćby po to żeby się najeść :P Potem ktoś mówił, że jakiś koncert będzie czy występy. Na miejscu dowiedziałam się, że będą wybory najładniejszego faceta przebranego za kobietę.
Finał wieczoru przeszedł moje najśmielsze oczekiwania O.O XD Polecam oglądanie w HD :P

edit: Niestety, regulamin Stowarzyszenia zabrania publikowania wideo, a ja chcę dobrze żyć z tymi ludźmi, więc bez kombinowania wyrzuciłam je z youtuba. Na pociechę zostają Wam zdjęcia ;)

przestrzeń sklepowa

Ha, a jednak dzisiaj :P Wreszcie się zebrałam w sobie ^__^v
W tym odcinku spróbuję oddać atmosferę japońskiego sklepu.

  • Wszystko jest pakowane w folię. A ta folia w folię i czasem jeszcze w folię. Ciasteczka oprócz dużego opakowania są jeszcze zawinięte każde osobno; drażetki gumy do żucia to samo; bułki są pakowane w piekarni każda osobno do innego woreczka, a potem wszystkie woreczki do większego woreczka, żeby było wygodniej wynieść. Japończycy mają nawet osobne słowo na zjawisko zalewu folii, ale jakoś nie umieją sobie z nim poradzić. Przy super rygorystycznych przepisach segregowania śmieci stosy woreczków produkowane dziennie w supermarketach są dla mnie niezbadanym paradoksem.
  • W jednym sklepie potrafią rozbrzmiewać trzy różne melodie. Na cały regulator. Nie daj Boże stanąć dłużej w miejscu, w którym się na siebie nakładają. Zdarzają się i takie, gdzie audycja jest tylko jedna, ale bynajmniej nie jest to radio tylko powtarzające się ogłoszenia o promocjach oraz uniżone podziękowania, że zechciało się przyjść do tego sklepu.
  • Większość cen w sklepach czy restauracjach zawiera podatek. Z jednym wyjątkiem: książkami. To dla mnie kolejna Niezbadana Tajemnica... O prawdziwej cenie książki dowiaduję się przy kasie.
  • Nie ma tutaj zachodnich komiksów. Tylko mangi o.O
  • W bookoffach reklamówki są czarne. Zapewne żeby przypadkiem jakiś perwert nie musiał się wstydzić przy wychodzeniu.
  • Informacja o wadze produktu wydaje się być zupełnie nieistotna. Jest albo dobrze ukryta, albo nie ma jej w ogóle :/
  • Jedzenie ma bardzo krótki termin ważności. Tofu czy kiełki psują się po trzech dniach, nawet w lodówce.

11 grudnia 2010

sobotnio

Pozdrawiam świątecznie ^^ Jak tam przygotowania? Karpie zamówione? ;)

Ja się tu zmagałam chwilowo z jesienną chandrą (tak, w grudniu! ech, ta japońska pogoda :P ), ponieważ temperatura spadła i przez kilka dni padało i było bardzo szaro, smutnie i smętnie. Ale już jest ok. Wczoraj zrobiłam u siebie w pokoju grzaniec party i nawet udało się upichcić coś przypominającego grzańca przy pomocy dostępnych tu przypraw (cynamonu, cukru oraz chińskiej przyprawy 5 smaków, która miała na etykiecie goździki ;] ). Dziś wspólna impreza urodzinowa Karola i Oli, którzy dostaną ode mnie prezent łączony, ale jakże luksusowy: butelkę Żołądkowej Gorzkiej, którą chomikowałam w lodówce od przyjazdu ;) Wreszcie nadarzyła się godna okazja^^
Jutro jakaś impreza w akademiku japońskich studentów, a w poniedziałek może wreszcie się pouczę :P

Sama też zrobiłam świąteczne zakupy prezentowe^^ Tradycyjnie dla siebie oczywiście :P Kupiłam za mana (350PLN) trzy słowniki do gramatyki oraz... prawdopodobnie najdurniejszą rzecz na jaką zdecydowałam się wydać pieniądze :P Potrzymam Was chwilę w niepewności (tych bez fejsa, bo na pewno jakieś zdjęcia wyciekną tam wcześniej czy później :P ) ;]

W związku z nawałem atrakcji wątpię, żeby pojawił się jakiś post (poniedziałek, poniedziałek...), dlatego wrzuciłam trochę zdjęć na picasę, żebyście się nie nudzili przez weekend ;) Powtórka z rozrywki, bo miejsca te same, ale zdjęcia są Karola, a on robi inne niż ja, więc pomyślałam, że odmiana nie zaszkodzi. No i mnie będzie trochę więcej ;)

Spokojnego weekendu! ^___^/

3 grudnia 2010

raj

Ło matko! Tak się skupiłam na mękoleniu o kengaku, że zapomniałam o absolutnie cudownej rzeczy jaka przydarzyła mi się w tym tygodniu! A mianowicie ta sama znajoma zabrała mnie do amerykańskiego supermarketu. Amerykański to może przesada, bo jednak asortyment był dostosowany do smaków japońskich i dalej nie udało mi się znaleźć dobrych przypraw (ale Ahmed zna jakiś sklep indonezyjski czy coś takiego, więc niedługo zaspokoję i tę potrzebę ^^ ), ale i tak poczułam się jak na Zachodzie. Przede wszystkich jak przystało na Amerykę wszystko było w wieeelkich opakowaniach: orzeszki ziemne (nie jak w japońskich sklepach po 300g, ale nawet po 5kg), chipsy, muffiny, ziemniaki, soki owocowe, mrożonki - owszem, w większości jednego rodzaju, ale były! Ja akurat nie kupowałam żadnej z tych rzeczy, ale i tak jakoś miło mi się zrobiło na duszy jak je zobaczyłam ;)
Zostałam ostrzeżona, że dobra w tym sklepie jest co niemiara, więc przygotowałam sobie 8000Y (280PLN) i zakupiłam za to: cztery serki ziarniste 400g!!! :D:D:D (jeden za 10PLN, ale nie patrzyłam na cenę i tak się opłacało w porównaniu z tym jednym malutkim co widziałam w sklepie), prawdziwe szczoteczki do zębów :D:D:D (obecnie obiekt zazdrości XD ), wielki sok mango, trzy soki pomarańczowe, sos sezamowy, trzy wielkie kartony płatków (jeeeeej, znów jakieś porządne śniadanie, a nie tylko ryż i ryż :P) i trzy wina. I siedem tysięcy poooooszło. Ale co mnie tam, jestem w siódmym niebie ^______^

A, zaczęłam też chodzić na salsę ヘ( ̄ー ̄ヘ)(ノ ̄ー ̄)ノ♪

2 grudnia 2010

kengaku

Wizyta na lekcji no jawiła mi się jako przyjemnie spędzone dwie godzinki w towarzystwie autochtonów. Potem miałam iść na imprezę urodzinową koleżanki do restauracji mongolskiej. Znakomicie. Szykowała się pożytecznie spędzona środa, a znając Japończyków spodziewałam się, że impreza zakończy się o 20, najpóźniej o 21 i akurat będę miała jeszcze czas przygotować się na czwartkowe zajęcia.
Oczywiście było zupełnie inaczej. A właściwie dalej po japońsku ;] Pamiętajcie: NIGDY nie wierzcie ich organizacji.

Po pierwsze wkopałam się jeszcze w lekcje fletu japońskiego. Mój zdrowy rozsądek coś za słabo krzyczał, że skoro flet jest o 14:30 a no o 17 to zapewne wynudzę się przez ten czas... Nie tylko się wynudziłam, ale jeszcze naraziłam na szwank moją błonę bębenkową nienawykłą do świdrujących dźwięków.
Lekcja wyglądała tak, że nauczyciel śpiewał linię melodyczną (sylabami) oraz uderzał dwoma patykami w drewniany klocek co już samo na dłuższą metę było hałaśliwe i nie do zniesienia. A do tego dochodził jeszcze dźwięk fletu, dużo wyższy niż naszego poprzecznego, niemalże fałszujący.
Oczywiście całą lekcję spędziłam w siadzie japońskim i umierałam. Do tego atmosfera była wyjątkowo podniosła, uczniowie czołobitnie (nie przesadzam) kłaniali się nie tylko nauczycielowi, ale i sobie nawzajem. Ja nawet nie próbowałam, bo na pewno wyglądałoby to pokracznie i żałośnie.

Następnie no. W świątyni. Jak się okazało oprócz mojej znajomej i jej koleżanki, która poznałam na flecie, było jeszcze tylko dwoje gajdzinów. Koreanka zdecydowanie była obznajomiona z kulturą czołobitności, całe szczęście oprócz niej był jeszcze Amerykanin - na nich można liczyć, że zawsze wypadnie się lepiej ;] :P
No było całkiem sympatyczne, tym bardziej, że znałam tekst sztuki, ale tu również sposób śpiewu był na dłuższą metę irytujący dla mych uszu. Następnie przeszliśmy do sąsiedniego pomieszczenia, które mieściło całą regularną scenę no: podest z sosnami i scenę pod dachem. Z ciekawością zobaczyłam ją na żywo, bo do tej pory znałam ją głównie ze schematów w podręczniku. Koleżanka ćwiczyła machanie wachlarzem i stąpanie po scenie, a ja zamarzałam!!! Ta ogromna sala zupełnie nie była ogrzewana i temperatura była taka sama jak na zewnątrz >>>>.> Szczękając zębami zrobiłam kilka zdjęć i filmik i uciekłam z powrotem wystawić się na ciepłą klimę.
Następnie mieliśmy jechać do parku Ohori, który był oddalony o dobre 20 minut rowerem. Stwierdziłam więc, że zostawię rower, pojadę tam razem ze wszystkimi samochodem, a potem odwiozą mnie z powrotem i do akademika wrócę już rowerem.
Jakże się zdumiałam kiedy okazało się, że w parku nie ma restauracji mongolskiej a kolejne tradycyjne zajęcia! ... A była już 20... Nic to, musiałam oglądać kolejny ceremoniał klękania przed przesuwanymi drzwiami, czołobitne ukłony i przepraszanie za to, że przerywamy lekcję, choć na pewno było to umówione. Razem z równie skołowanym Amerykaninem przesiedzieliśmy kolejną godzinę na lekcji tym razem bębenka. I podobnie jak z fletem, nie był to tylko bębenek (oczywiście koszmarnie głośny), ale również śpiew i stukanie w klocek. Umierałam, moje kolana razem ze mną.
Zorientowałam się również, że Japonka chciała mnie zawieźć ze wszystkimi do restauracji, a dopiero potem odwieźć do świątyni. Wszystko byłoby fajnie gdyby nie to, że restauracja była po drodze do akademika, więc zupełnie nie było potrzeby powtarzać tej samej drogi samochodem dwa razy w te i we wte, a potem jeszcze rowerem. Jak widać dla Japończyków to nie jest takie oczywiste.
Zanim dojechałam do restauracji była 21:30. Przynajmniej jedzenie było smaczne, a ja byłam już strasznie wygłodniała. Zmyłam się jako pierwsza o 23:30 i dojechałam ledwo żywa do akademika po północy. Nawet nie próbowałam robić czegokolwiek na zajęcia, bo i tak nie byłabym w stanie.

I tak to właśnie wygląda kengaku czyli zwiedzanie zajęć po japońsku. Wszystkich atrakcji dnia starczyłoby spokojnie na trzy dni.

29 listopada 2010

złote myśli

Mam tydzień egzaminów, więc znowu wszystko się przesuwa w czasie, damn. Postaram się napisać choć relację z biuletynu.

A póki co różniaste mądrości z ostatniego czasu.

Znajdź drugą połówkę albo chociaż 0,7. - bydle

Faceci nie plotkują, oni tylko chodzą na piwo. - Aśka na lekcji o plotkowaniu (tak, mieliśmy zajęcia z wyrażeń stosowanych przy plotkowaniu, żeby brzmieć naturalnie :D )

When is food, wanna be guy..not care about weight...just eat anything what u want...I hate u guy! - komentarz pewnej Rosjanki na temat niezdrowej diety Ahmeda składającej się z chipsów i coca-coli. Nieporadna gramatyka czyni go tylko bardziej interesującym ^^ Me also hate a guy.

28 listopada 2010

ankieta

Pomocy, jestem w kropce.
Trafiłam niedawno do odzieżowego raju. Pełnego takich ciuchów o jakich zawsze marzyłam, w stylu tych odjechanych strojów wojowników w haute-couture filmach japońskich. Jeśli chodzi o stopień skomplikowania i tego jakie robią wrażenie to przypominają te:
Tyle że są mniej punkowe a bardziej japońskie ze wstawkami z tradycyjnymi wzorami itd.
ALE każda część stroju kosztuje przynajmniej 14000 TT____TT Czyli mniej więcej 5 stówek PLN i 1/8 mojego stypendium...

A żeby jakoś sensownie wyglądać musiałabym kupić przynajmniej spodnie i kurtkę, a najlepiej jeszcze kilka innych dodatków.

Kupować? Nie kupować???

20 listopada 2010

długie włosy

Ech, chyba jednak nie będę mieć wyjścia...

Poszłam dziś do fryzjera obok dworca (tylko tam są zazwyczaj salony, gdzie ścięcie kosztuje 1000Y=35PLN. Nie mam specjalnie ochoty płacić więcej.) i udzieliłam takich samych instrukcji jak w Polsce: z przodu zostawić tę samą długość, z tyłu skrócić, trochę wyrównać i wycieniować. Efekt był jednak zgoła odmienny. Pani ucięła trochę włosów z tyłu, podcięła lekko grzywkę i tyle. Na moją uwagę, że w jakimś tam miejscu jest trochę za dużo włosów zrobiła tam lekkie ciach, ciach i tyle. Żadnej maszynki, żadnego cieniowania - taka usługa to pewnie kolejne 1000Y o.O Generalnie jestem wkurzona, bo tyle samo mogła zrobić Aśka, a i pewnie lepiej bym się z nią dogadała...
Ech, no nic, na wilgotne lato może i lepiej będzie mieć dłuższe, cięższe włosy...

19 listopada 2010

sumo

Przyjechałyśmy kupić bilety koło 10 i całe szczęście jeszcze były ^^ Ba, okazało się, że możemy kupić nawet jeden dodatkowy dla Oli, choć w regulaminie było napisane, że jeden bilet dla jednej osoby. Poza dwoma Japończykami do kasy podchodzili tylko obcokrajowcy XD
Najważniejsza grupa miała mieć swoje wejście na arenę dopiero o 15:30, więc w międzyczasie pojechałyśmy na zwiedzanie okolicznych świątyń. Okazało się, że w okolicy jest kilka naprawdę ważnych historycznie, między innymi najstarsza świątynia zen w Japonii o.O Nie sądziłam, że aż takie cuda są w Fukuoce... Niestety, w świątyniach napstrykałam tyle zdjęć, że skończyła mi się bateria -_-" Tato, nie wzdychaj, byłam pewna, że drugi akumulator jest naładowany... Nie był, więc z samego sumo mam tylko kilka zdjęć Aśki :/ Ale nawet jakbym robiła swoim to wielkiej różnicy by nie było.
Wróciłyśmy o 15 i zdumiał nas tłum pań po 40 przepychających się nawzajem w "sznureczku" przy wejściu na halę. W środku również panie również czatowały na przechodzących zawodników. Po raz kolejny byłam przerażona jak wielką siłę fizyczną potrafią przejawić drobne Japonki, jeśli zajdzie taka potrzeba - jedna babunia mało mnie nie stratowała pędząc z aparatem fotograficznym. Ja popatrzyłam z zainteresowaniem, ale nieprzesadnym, bo niestety miałam sporą przerwę w oglądaniu turniejów, a mój ulubiony zawodnik przeszedł na emeryturę :( Byłam jedynie mimo wszystko zaskoczona rozmiarem zawodników - są sporzy wszerz, to normalne, ale są również mooocno rośli. Ale samych zawodników widziałam już podczas wieczornych przejażdżek rowerem, więc skupiłam się raczej na kupowaniu pamiątek ^^ Strappu: +1 ;)
Nasze siedzenia znajdowały się na 2 piętrze, w rogu, ale i tak zaskakująco dobrze było widać ring ^^ Miny jednak trochę nam zrzedły, gdy w pewnym momencie za nami usadowiły się dzieci z przedszkola... I nie tylko za nami - wrzeszczące dzieciaczki siedziały we wszystkich czterech kątach. I były zaskakująco zaangażowane w oglądanie: nieustannie komentowały, dyskutowały i dopingowały zawodników. Chciałam poczuć atmosferę widowni to poczułam, ale po jakimś czasie przeniosłam się na miejsce stojące nieco oddalone od irytującego szczebiotu.
Z żalem patrzyłam też na masę pustych miejsc poniżej nas - gdyby to była Polska już dawno siedziałabym bym tam siedziała, ale z Japonią nigdy nic nie wiadomo :/ Miejsca wokół ringu były za to zapełnione.

Same mecze były interesujące - do gustu przypadł nam zwłaszcza jeden, wygrany przez wypychanie przeciwnika brzuchem XD - jednak dużo lepiej ogląda się je w telewizji. Jestem raczej za okrojoną wersją, skoncentrowaną na walkach, a nie każdorazowym kilkuminutowym straszeniem przeciwnika. Nie mówiąc o zbliżeniach i powtórkach.
Nie żałuję jednak tych 2 tysięcy jenów, bo siedząc przed telewizorem nie można się aż tak wczuć w atmosferę na widowni. Nie mówiąc już o niemożności usłyszenia kilkulatka nazywającego zawodników przystojniakami XD

18 listopada 2010

biuletyn

Poniżej zestawienie moich planów na najbliższe dni. Bynajmniej nie ma ono na celu chełpienia się, och jak mi tu wspaniale, ma charakter czysto informacyjny i jeśli jest w nim jakikolwiek ukryty motyw to wymówka/wyjaśnienie dlaczego przez jakiś czas nie pojawi się żaden poważniejszy post ;) (bo oczywiście seria trutututu pojawia się zawsze na bieżąco :P )

Jutro: Sumo! Trzymajcie kciuki, żebym dostała rano bilet.

Sobota: 10:00 spotkanie ze Szwedem, który przeprowadzi ze mną wywiad do swojego filmu dokumentalnego o gajdzinach w Japonii. Wiecie jak nienawidzę wystąpień publicznych, ale krótki trailer jaki mi wysłał zachęcił mnie do zgody ;)

Potem wizyta u fryzjera, jeśli uda mi się dostać (ech, kolejna nieudana próba zapuszczenia włosów :P ) oraz jakiś festyn jedzeniowy przed supermarketem naprzeciwko :P

Niedziela: Festyn Kyudajowy na kampusie Ito, czyli tym nowoczesnym ośrodkiem, parę razy większym od mojego kampusu, który jednocześnie jest baaardzo daleko. Autobusem jedzie się podobno półtora godziny o.O No ale od dawna zamierzałam tam pojechać a teraz przynajmniej jest okazja - nigdy nie wiadomo kogo się spotka ;)

Poniedziałek: Wizyta w Ogi - mieście niedaleko Fukuoki. Jest tam jakiś event umieszczania latarni wokół bardzo ładnego wodospadu ;)

Wtorek: Święto pracy, wolne ;) Pewnie pojadę wreszcie pozwiedzać porządnie Tenjin.

Środa: wizyta na próbie teatru no ^__^ Niah, niah, zdjęcia, zdjęcia ^___^ I będę miała okazję porozmawiać z tutejszymi babuniami - już się cieszę na ćwiczenie dialektu z Hakaty :D

29.11 pn. Wizyta w świecie białego sera i porządnych szczoteczek do zębów (mam nadzieję) ;)

04.12 Spektakl no - tym razem już na poważnie.

06.12 Zwiedzanie browaru Asahi. Nie dość, że darmowe to jeszcze na koniec jest 15-minutowy nomihodai ;D


Póki co, to tyle, ale jestem pewna, że jeszcze coś się pojawi ^^

15 listopada 2010

japoński bigbeat

Ach, Nihończycy wciąż mnie zaskakują ^__^
Na przykład połączeniem Beatlesów z enką XD



A to mi całkiem mocno przypadło do gustu ^^
http://www.youtube.com/watch?v=uwUFv4ZZaz4&feature=related

I tak na deser: dowód, że historia dziwacznych tvshow sięga głębiej niż human tetris ;)


Ojoj, zimno się tu zrobiło. Tak naprawdę przenikliwie - dziś wytrzymałyśmy z Aśką jakąś godzinę na wieczornej wycieczce. W związku z tym szukam sobie innych rozrywek. Miałam iść do kina, a że chodzę tylko na super produkcje to myślałam o nowym HP, ale A. to jednak HP, B. kino jest tu drogie, nawet w dzień kobiet (o, nie pisałam jeszcze o tym. W restauracjach czy sklepach obowiązuje zwyczaj, że jeden dzień w tygodniu jest dniem dla kobiet - ceny dań czy biletów są wtedy niższe ^^ ) to aż 1000Y (35PLN) :/
Całe szczęście wpadł mi łapki nowy trailer Trona. Ooo, to sobie chętnie zobaczę :D Nawet Jeffa jakoś przeboleję na dużym ekranie, tym bardziej, że ostatnio zaczęłam się do niego przekonywać ;)
A w maju przyszłego roku nowy kapitan Jack Sparrow \^___^/ UFUFU.

13 listopada 2010

odkrycia geograficzne

Kontynuuję temat głupola :D

Jadąc dziś do Tenjinu na zajęcia z nauczania japońskiego przegapiłam drogę, w którą zamierzałam skręcić, więc pojechałam kolejną - najważniejszą w tej okolicy. I jakże się zdumiałam rozpoznając aleję, którą zawsze wracałam z imprez w Tenjinie, a której nie mogłam odnaleźć za dnia, bo zawsze za bardzo zatarte były początki :P Przy okazji wreszcie uzupełnił mi się obraz miasta - okazało się również, że moja ulubiona ulica z plastikowym daszkiem jest raptem jeden most dalej XD Do tego wszystkiego odkryłam na trasie irish pub, buahaha :D Na swoje usprawiedliwienie dodam, że w tym miejscu zazwyczaj byłam na etapie bardzo zawiłej rozmowy kulturalno-językoznawczej ze znajomą Japonką, jak również skupiałam się na jechaniu na rowerze i nie bardzo miałam już wolne szare komórki, które mogłyby się zająć analizowaniem otoczenia ;)

Same zajęcia były bardzo ciekawe i kształcące. Było nas trzy osoby uczące i dwie nauczane. Najpierw przez godzinę omawiałyśmy treść lekcji (bardzo proste zastosowanie czasownika iść) i jak po kolei przechodzić od zagadnienia do zagadnienia, a następnie każda z nas przez 20 minut przeprowadzała tę samą lekcję.
Na korzyść Japonek działało to, że są Japonkami, na moją to, że mam już spore doświadczenie w nauczaniu oraz byciu nauczanym ;) Jednak największy problem miałam z tym, że nie mogłam nic tłumaczyć! Ani po angielsku (bo założenie jest takie, że w grupie mogą być np. Koreańczycy, którzy angielskiego nie znają), ani po japońsku, z wiadomych powodów. Musiałam więc przyzwyczaić się do zupełnie innej metodologii, co tak naprawdę tym razem mi się nie udało. Ale zamierzam chodzić na te zajęcia regularnie, więc jestem dobrej myśli ^^

głupol japonistyczny

Oj, jak dawno nie było tu głupola - taki rok, trudno. Choć i tak nagrody za najważniejsze kategorie są już dawno przyznane ;]

Dziś trochę hermetycznie, bardzo mi przykro.

1. Przy opowiadaniu o Polsce wspomniałam o kaizoku XDXDXD Nauczycielka coś za bardzo się ożywiła i zapytała, czy na pewno mieliśmy kaizoku w Polsce. Oczywiście, że mieliśmy arystokrację. Niestety, dopiero następnego dnia zorientowałam się, że pomyliłam kizoku - arystokrację z kaizoku - piratami! XDXDXD Było mi zbyt głupio, żeby naprostowywać całą sytuację, mam nadzieję, że nauczycielka zapomni o tym "fakcie" historycznym :P

2. W ostatnim wypracowaniu zamiast poniedziałek napisałam 問題 XD
Poniedziałek to 月曜日 getsuyobi, ale mnie skądś przyplątał się problem, czyli mondai przypominający wymową angielski Monday XD

11 listopada 2010

co mi w duszy gra

Arrgh, premiera Osta do 5 serii DW odbyła się dwa dni temu, a tu dalej nic... Żadnego Źródła :/ Dżizaz, co za fanki z tych fanów???
Nie mogę się już doczekać, żeby usłyszeć jedyną dobrą (jeśli nie lepszą od Dzięsiątki) część DW czyli temat Doktora...


Całe szczęście wpadł mi w łapki stary zespół progresywny (jeden z nielicznych z tego gatunku, który chyba naprawdę spodoba mi się w miarę w całości ;) ).

Wróciłam też do odkryć poprzedniego okresu i jakkolwiek wolę wersję Bono to oryginał jest równie dobry ^^


Haha, a w międzyczasie pisania tego króciutkiego posta skrystalizowały się plany na weekend :D W piątek wieczór Ahmed gotuje coś w swoim pokoju dla małżeństw (w którym mieszka sam, więc ma do dyspozycji niewyobrażalne przestrzenie oraz prywatną kuchenkę!), a następnie przenosimy się do Fubaru XD :P
Hihi, zaczynam odczuwać braterstwo dusz z Algierią - zdecydowanie muszę zgłębić temat, bo w końcu to państwo muzułmańskie a Ahmed jest z natury tak podobny do Słowian, że to aż niemożliwe :P Że nie wspomnę o potencjalnej bazie do zwiedzania moich ukochanych meczetów i innej architektury Islamu w Afryce Północnej ;)

===

edit wieczorny: Ooo, jest ost ^___^ Zaraz sobie załatwię :D

Zastanawialiśmy się dziś z Karolem jakby tu uczcić Dzień Niepodległości. Karol chciał wywiesić flagę czy coś, ale ja zasugerowałam, żeby zrobić imprezę i zaprosić Rosjankę i Niemca z naszego programu, oraz Austriaka z akademika ;];];]

Spotkanie z kółkiem dyskusyjnym było bardzo owocne. Pomijając możliwość poćwiczenia języka spotkałam panią, która uczy tutaj japońskiego i ma baaardzo szerokie kontakty. Gra w przedstawieniach nō i już zostałam zaproszona na próby :D , chodziła też na taniec towarzyski i skontaktuje mnie z nauczycielem, mieszka niedaleko mojego akademika i zaproponowała, że zawiezie mnie w najbliższym czasie do amerykańskiego supermarketu, w którym podobno jest więcej białego sera (tak, dalej żalę się komu mogę, że brak tu mojego podstawowego pożywienia :P ) Yatta! A w najbliższą sobotę idę na zajęcia z nauczania japońskiego w jej szkole, po czym przeprowadzę sama lekcję z podstawowego japońskiego^^ Przyłączenie się do Czwartkowego Klubu to był jeden z moich lepszych pomysłów - na pewno poprawi jakość mojego życia tutaj ;)

10 listopada 2010

kółko

Miałam zamiar napisać posta podsumowującego spostrzeżenia otoczenia z okazji miesięcznicy, ale A. co tu świętować? Upływ czasu to ostatnie o czym chcę tutaj myśleć. B. Za dużo się tego uzbierało, więc tak jak planowałam na początku podzielę otoczenie na jakieś kategorie C. weekend spędziłam pod pierzynką, bo rozłożyło mnie choróbsko (choćbym nie wiem jak się starała, klima mnie zabija - nie wiem co zrobię w zimie, jak będę musiała jakoś nagrzewać pokój... Myślę o kupieniu kaloryfera na prąd...).

Zatem zanim skończę opis pierwszej kategorii, post zapychający, żebyście nie marudzili, że się obijam ;)

Krótki opis horrorów, które obejrzałam z okazji Halloween. W związku z tym, że nikt się jakoś nie kwapił z pomocą (foch) weszłam na moją ulubioną stronkę z horrorkami i wyszukałam:
In the mouth of madness. O, zdecydowanie lubię Johna Carpentera ^^ Filmy ciuteńkę trącą myszką, ale w ten dobry, klimatyczny sposób, dodający im właściwie mroczności. Historia to połączenie Krainy Chichów i Amerykańskich bogów (nie interesuje mnie chronologia powstawania, tylko kolejność, w której ja przeczytałam/zobaczyłam dane rzeczy), więc specjalnie mnie nie zaskoczyła, ale wzbudziła niepokój, a w koncu o to chodzi. 7/10 choć The Thing raczej nic nie przebije ;)
Dead End. Ohoho, tak schematyczne i przewidywalne, że aż dobre :D Pewna rodzina jedzie do babci na święta, a Ojciec postanawia po raz pierwszy od 20 lat pojechać drogą na skróty. Wszystko tu jest: kobieta z dzieckiem, opuszczona leśniczówka pełna wnyków, czarna wołga XD oraz Tajemnice z Przeszłości. Kanon goni motyw, ale w interesujący sposób i z przymrużeniem oka, a całość trwa trochę ponad godzinę, więc mija błyskawicznie. Scenariusz scenariuszem, a ja i tak najbardziej cieszyłam się z obecności demonicznego Lelanda Palmera z Twin Peaks :P
INK. To nawet nie tyle horror co opowieść o walce dobra ze złem na granicy jawy i snu, ale jak pięknie opowiedziana i sfilmowana! Większość motywów już gdzieś widziałam, ale i tak przez cały film miałam wrażenie świeżości. Podobały mi się zwłaszcza Zmory - uch, wyjątkowo niepokojące.

Także dziękuję, dokonałam dzięki Wam bardzo dobrych wyborów ;]

A wracając do tematu posta. Poszliśmy z Karolem obczaić w sobotę kółko fotograficzne. Zanim to nastąpiło wymieniliśmy kilka mega-uprzejmych maili z opiekunem (and I mean, uprzejmych - ja się niezbyt dobrze czuję przy używaniu tego honoryfikatywnego języka i zazwyczaj wybieram wariant bezpieczny, czyli wersję uprzejmie neutralną - obrazić nie obrażę, a wiem przynajmniej, że nie zrobię jakiejś gafy przy odmianie czasownika czy doborze słów - nie będę tu wchodzić w szczegóły. W każdym razie mówiąc takim językiem czuję się jak sprzedawca w sklepie, więc go nie używam, ale nasza opiekunka powiedziała, że tak się powinno zaczynać działalność w kółku, jeśli nie chcemy, żeby nas postrzegano jak totalnych gajdzinów, więc cóż było zrobić) i wreszcie doszło do Spotkania. Kyudai ma specjalny budynek przeznaczony dla działalności kółek (w Japonii to niesamowicie prężna działalność - w każdej szkole jest ich co najmniej kilkanaście, poczynając od sportowych, poprzez kulturalne po sztuczki magiczne czy stepowanie, poważnie ;) Ale tańca towarzyskiego nie ma :( Bu.), a spotkania kółka fotograficznego odbywają się w... typowym pomieszczeniu japońskim! XD Ze słomianymi matami, wnęką na kaligrafię, przesuwanymi drzwiamu, fusuma itd. XD
Anyway, moje ogólne wrażenie jest takie, że faktycznie lepiej było pisać maila w keigo. Na pierwszy rzut oka (i ucha) widać, kto tu jest najważniejszy, ważniejszy i początkujący. Niby wszystko jest tak po przyjacielsku, ale jak ten ważniejszy coś powie, to reszta tylko kiwa głowami i to robi, choćby było totalnie durne. Oj, będzie ciężko, zwłaszcza z moją niechęcią do wykonywania poleceń. Ale czego się nie robi dla badań kultury ;)
Za dwa tygodnie odbywa się wielkie święto Kyudaja i kółko będzie miało swoje stoisko, na którym zaprezentuje zdjęcia, więc teraz zajmowali się głównie doborem zdjęć. Cóż... Prawdę mówiąc szczęka mi opadła. I to bynajmniej nie ze względu na zajebistość zdjęć, a wręcz przeciwnie na ich totalną przeciętność. Część była bardzo dobra technicznie (kolory, kontrast, wyrazistość szczegółów), ale tematyka i kadrowanie... Nudy, nudy, nudy. Wieczorna chmurka, facet na brzegu morza, gałązka sosny o świcie... A to takie najbardziej interesujące. Jeden gość przyniósł zestaw tak randomowych zdjęć, dobranych jedynie pod względem kolorystyki (nieba, ziemi, kwiatów), że aż mi ręce opadły. Ja takie robiłam może w podstawówce, a i to chyba nie, bo trzeba było film oszczędzać ;)
Z każdym kolejnym zdjęciem patrzyliśmy na siebie ze zdumieniem, natomiast Japończycy zupełnie nie przejmowali się tym, że zdjęcie jest do d. (a nie chce mi się wierzyć, żeby wcześniej nie robili jakiejś selekcji, więc tym bardziej jestem przerażona ;)) O nie. Patrzyli na oprawione foto pod każdym możliwym kątem, żeby sprawdzić, czy między passe-partout a zdjęciem nie ma szparki, czy zdjęcie gdzieś się nie wybrzusza, czy nie ma paproszków. Kaman, ludzie, większość zwiedzających tylko rzuci okiem na te foty i pójdzie dalej o.O Nikt nie będzie ich oglądał z perspektywy podłogi... Ale nie, zamiast strzelić lepsze ujęcie to oni przez 5 minut będą debatować jakby tu lepiej oprawić przeciętne zdjęcie w ramkę...
To niestety kolejny przejaw azjatyckiej logiki, którą boleśnie odczułam we Wronkach. Oni wydają się nie zauważać większego problemu tylko skupiają się na totalnie bzdurnych szczegółach. Tak jak jest tutaj ze śmieciami. Ale wybiegam wprzód.
Ogólnie poziom lekko mnie zniechęcił, bo nie zauważyłam, żeby ktokolwiek bawił się kolorem czy kontrastem zdjęcia, a to mnie w tym momencie interesuje najbardziej, ale zamierzamy dać im szansę ;) Po pierwsze dlatego, że chodzi tam jeszcze jeden Rosjanin, więc jeśli stworzymy jakąś słowiańską frakcję, która bez kozery powie, że zdjęcie jest beznadziejne i trzeba się bardziej postarać to może coś z tego wyniesiemy. Po drugie, jak słuchałam ich debat na temat ramek to rozumiałam z połowę o.O Raz, że nie bardzo rozumiałam DLACZEGO jakaś rzecz jest problemem, a dwa faktycznie nie rozumiałam co mówią, więc choćby dla poprawienia zrozumienia takiego potocznego języka zacisnę zęby i będę tam chodzić i robić jakieś bzdurne rzeczy :P
No i w zimie jest obóz, który jest połączony z jeżdżeniem na nartach ;D

9 listopada 2010

bajkowo


WTF? o.O

5 listopada 2010

nocne Polaków zabawy

Ciąg dalszy opisu imprezy, ponieważ wydawałoby się normalne wyjście do klubu przerodziło się w Wydarzenie, które będziemy tu wspominać jeszcze przez miesiące, więc na gorąco zdaję relację ;) Niestety, słowa oczywiście nie oddadzą atmosfery wtorkowej nocy, także zdaję sobie sprawę, że mój niezborny opis może się spotkać ze zdziwieniem Ale właściwie czym tu się zachwycać? ;)

Całe wyjście zaczęło się od nowej trasy, którą poprowadził nas Karol ;] Ja zawsze jeżdżę przez miasto koło Kyudaja, ale tym razem pojechaliśmy podobno krótszą i łatwiejszą drogą biegnącą pod autostradą. Well... ;] Droga może faktycznie była krótsza, ale chodnik był nieoświetlony, a zdarzały się nawet odcinki specjalne bez oświetlenia i jeszcze slalomowe XD Do tego musieliśmy się wspiąć na dwa mosty (w wyniku czego stwierdziłyśmy z dziewczynami, że nie wracamy tą drogą, bo przy zjeździe z górki na pewno będą ofiary), a na końcu wylądowaliśmy w Hakacie a nie Tenjinie XDXDXD Ale niedaleko miejsca, które znałam z wypadu z Aśką, także dotarliśmy jakoś do centrum i po nieznacznym zboczeniu z trasy (na ulicy z Fubarem byłam, ale wspomnienia były lekko zamglone :P ) dotarliśmy wreszcie na miejsce.
W środku pierwsze zaskoczenie: rozmiar - wiem z opisów, że w środku odbywają się imprezy na 400-500, ale nie mogę w to uwierzyć, ponieważ Fubar składa się z miejsca przy barze oraz miejsca do tańczenia i dwóch kanap XDXDXD Byliśmy na miejscu koło 21:30 i oprócz nas było jeszcze kilka osób plus barman :P Wykorzystałam tę okazję, żeby z nim porozmawiać, bo w końcu od miesiąca znamy się z fejsa :P Faktycznie strasznie sympatyczny facio - powiedział, że impreza rozkręci się koło 23. Wzruszyliśmy ramionami i zamówiliśmy drinki, bo w końcu po to przyjechaliśmy ;] Zestaw na nomihodaj był inny od zwyczajowego japońskiego: głównie słodkie drinki z tequili, whiskey, albo rumu, ale co tam, odmiana zawsze mile widziana, mimo że z moich ulubionych japońskich owocowych alkoholi było tylko umeshu.
Drinki sprawiały wrażenie jakby miały po 2%, ale oczywiście tylko pozornie ;) W okolicy 1 wszyscy byli już porządnie rozbawieni, poza Rosjanką, która źle się poczuła i pojechała do kolegi. Nikogo nie uprzedziła, więc w pewnym momencie poszłam jej szukać na dole, wdałam się w windzie w jakąś dziwaczną rozmowę z Japonkami, a skończyłyśmy na próbach odczytania graffiti na ścianie XDXDXD
Algierczyk zrobił sobie tatuaż z henny, którego bardzo żałował dnia następnego XD natomiast Karol zaczął pić przy barze z Japończykami. Słuchajcie, rzecz niebywała - Karol miał większe powodzenie niż ja i Ola - a raczej TYLKO jego zagadywali a nas nie o.O Nie jestem przyzwyczajona do czegoś takiego :P
Anyway, efekt był taki, że Karol w ciągu pół godziny doprowadził się do takiego stanu, że powrót do akademika przeszedł do historii XDXDXD

Relacja wideo z pierwszych metrów po wyjściu z Fubara XD

Nie wiem, czy bawi Was to tak samo jak nas, ale jak zobaczyliśmy to wideo na następny dzień to śmiechawa była przy każdej kolejnej powtórce XD Najbardziej mi się podoba jak on tak powoluuuutku upada XD A potem jak ja wrzeszcząc pomyyyyykam, żeby go łapać :P

Powrót z Tenjinu zajął nam ze dwa razy więcej czasu niż normalnie i odbywał się pod hasłem "JEDŹ, KAROL, JEDŹ!!! PROSTO! ZA OLĄ!!! PO-WO-LUT-KU", ponieważ nasz kolega na zmianę wpadał w stupor i nie chciał jechać tylko za Olą, ale też za mną lub jechał za szybko i kończyło się to wjazdem na ulicę (ta gorsza wersja), wjazdem w coś lub upadkiem XD Ola z przodu wydawała odpowiednie rozkazy, ja jej pomagałam oraz przepraszałam najmocniej jak mogłam ludzi, którzy nas mijali (wykazywali się wielkim zrozumieniem i najczęściej byli rozbawieni), a ubawiony całą sytuacją Algierczyk stawiał Karola na nogi :D I tak co kilkadziesiąt metrów XD
Klu programu był wjazd w łańcuch rozstawiony między słupkami odgradzającymi roboty drogowe (chodnikowe) XD Jeden z robotników rzucił się naprawiać łańcuch, Karol coś tam do niego mamrotał, a ja tylko stałam obok i przepraszałam Sumimasen! Gomennasai!

Byliśmy strasznie dumni z siebie jak już doprowadziliśmy Karola do jego pokoju ^__^

Algierczykowi spodobały się najwidoczniej polskie przygody, ponieważ następnego popołudnia przyłączył się do wyprawy na wyspę Shikanoshima, organizowanej przez... Karola XD A, i doskonale pamiętał JEDŹ, JEDŹ tyle że zapisał to na fejsie jako YEJ, YEJ :D

==

Jak okazało się o 14 następnego dnia, Karol jednak nie pojechał na fiestę balonową ;] (po prawdzie nie było czego żałować - oglądałam zdjęcia Azjatek i nuudy - masa ludzi i oglądanie tylko z daleka, phi). Zadzwonił za to, żeby zaprosić na wypad na Shikanoshimę - najbliższą wyspę. Zbiórkę ustalił na 16, żeby wszyscy zdołali się zwlec z łóżek ;) Ja akurat pochłaniałam wtedy bakłażana w sosie pomidorowym z tofu, więc nie popatrzyłam nawet na mapę - byłam pewna, że skoro wyjazd jest o 16, a wiadomo, że ciemno robi się tu po 17:30 to na pewno nie może to być daleko, pewnie gdzieś za naszą plażą.
Och, jakże się myliłam XD Powinno mi coś w głowie zaświtać jak Ola pytała czy to na pewno jest tak blisko jak mówił Karol, ale on był pewny siebie, więc wzruszyliśmy ramionami i wyruszyliśmy. Po drodze głównie wspominaliśmy poprzedni wieczór i zbieraliśmy wydarzenia do kupy (najbardziej zdziwiony był Karol, który pamiętał z powrotu jedynie upadki XDXDXD ).
Pokluczyliśmy trochę po okolicy, ale w końcu wjechaliśmy na właściwą drogę. Po godzinie zaczęło się zmierzchać, a my jechaliśmy wąską ścieżką między torami i korkiem, a za torami widać było wydmy z drzewami, co kazało przypuszczać, że za nimi jest morze, ale te zagrodzone tory... :/ Po półtora godziny zajechaliśmy przed zamkniętą bramę parku nadmorskiego, a Shikanoshima była za mostem, który majaczył na horyzoncie ;];];] Rosjanka była już tak wkurzona, że jeśli ktokolwiek kazałby jej jechać dalej niechybnie dostałby plaskacza. Postanowiliśmy zatem wracać pociągiem skoro i tak staliśmy przed dworcem. Ale czy można??? Zapytałam pań stojących nieopodal. Odpowiedź składała się ze zlepka typowych rozbudowanych wyrażeń, które oznaczają Nie wiem ;) Panie doradziły, żeby zapytać prowadzącego pociąg. Aha, a potem wszyscy kurcgalopkiem popędzimy do maszyny z biletami, a pociągowy grzecznie poczeka aż automat wszystkim wyda resztę. Nikogo nie pytamy, wsiadamy. I tak trochę zajęło nam ładowanie się do pociągu - jestem pewna, że opóźniło to pociąg przynajmniej o pół minuty, a może nawet o całą JEDNĄ - ach, ależ ona będzie paskudnie wyglądać w zestawieniu rocznym JR.
Zajechaliśmy na dworzec w Kashii bez większych problemów, ale na miejscu okazało się, że dworzec nie jest jednopoziomowy a trój- :P Wyjście prowadziło przez A. pawilon handlowy B. malutką windę ;] Naszą obecnością doprowadziliśmy do wielkiej konsternacji panią przy bramkach biletowych, ale po 5 minutach przepraszania nas, że musimy czekać, aż ona znajdzie jakieś wyjście (nie wiem o co chodziło, sami jakoś byśmy sobie poradzili) i naszemu nieustannemu ubawieniu, podzieliliśmy się w końcu na dwie grupy A i B żartując jeszcze, że pani przez te 5 minut wzywała naszego opiekuna z Kyudaja, który na pewno czeka przed wejściem z policją :P:P:P
Nie czekał ;)
Ach, ostatni raz taka dwudniowa śmiechawa była chyba na daczy ;) Z tymże w tym przypadku również powrót do domu był całkiem wesoły, podobnie jak kolejny dzień ^^

Zaraz się zabiorę za zdjęcia z wypraw (ogłaszam otwarcie nowego folderu Imprezy i inne przygody, ponieważ niektóre wypady nie mieszczą się w sztywnych ramach dzielnic ;) ).

4 listopada 2010

makabrycznie

Mam nadzieję, że nikt nie dostał zawału ani nie opluł monitora na widok mojej ulubionej pani z parady ;)
Odczuwam niejaki niedosyt po słodko-kolorowym japońskim Halloween i musiałam jakoś odreagować ;) Zbieram propozycje na wieczór horrorowy - w tamtym roku pod ręką był bardzo dobry Trick'r'Treat, a tegorocznie jakaś posucha :/ A mnie juz mdli od słodkiego i miękkiego - HELP!
Na szybko zapodam sobie kolejnego Rogera Cormana. Kruk brzmi zachęcająco ^^

2 listopada 2010

bunka no hi

Jutro jest tu 文化の日, czyli Dzień Kultury - Japończycy nie umieli mi odpowiedzieć, czego niby dotyczy to święto, słownik powiedział, że w ten dzień okazuje się specjalną wdzięczność za pokój oraz dobra kultury - brzmi to trochę jak wybory miss, nie sądzicie? ;] Co tam, ważne jest tylko jedno: jutro jest dzień wolny :D Cesarz odznaczy orderami osoby zasłużone dla kultury, natomiast dziś Japończycy ze spokojem będą się mogli oddawać swojej ulubionej wieczornej rozrywce, czyli upijaniu się ze znajomymi (studenci) lub współpracownikami (salarymani).
Ja oczywiście z radością przyłączę się do obchodów tego święta, tym bardziej że będę mieć okazję obczaić Fubar, który urządza dziś całonocny nomihodai za 1000Y ^_______^ (35PLN). Dla dziewczyn, bo faceci muszą zapłacić dwa razy tyle ;]
Sobkiem nie jestem, więc tą radosną nowiną podzieliłam się ze swoją grupą. Stwierdziłam, że dobra, wyjście na lampiony nie wyszło, ale może jak pójdziemy wspólnie na drinka to będzie lepiej. Azjaci jednak ponownie mnie zaskoczyli - reakcja na zapytanie o imprezę była dwojaka: A co z wycieczką na balony? To jest jakoś połączone? lub błyskawiczne odwrócenie się do ludzi z tego samego kraju, żeby zapewne omówić wspólną odpowiedź, bo co innego. Zdębiałam o.O Owszem, część ludzi jedzie jutro do sąsiedniego miasta na festiwal balonów (tych dużych, do latania ;)), ale co jedno szkodzi drugiemu? Przecież lepiej pójść na imprezę jak nie trzeba się martwić, że następnego dnia trzeba będzie myśleć ;] Ot, wrócić w nocy, trochę się przespać, zwlec się na zbiórkę i znowu kimnąć w autokarze, a potem popatrzeć na kolorowe balony. Zresztą co Wam będę tłumaczyć na pewno doskonale rozumiecie ;) Koreanki najwidoczniej nie, bo niby jak można było pomyśleć, że jutrzejszy wyjazd organizowany przez uniwerek jest jakoś połączony z całonocnym piciem ;] Od Tajek i Chinek nie dostałam jeszcze odpowiedzi. Póki co na 100% wybiera się jedynie Polish team plus Rosjanka ;D Jakoś nie mieliśmy problemów z decyzją ;)

Hihi, bardzo się cieszę na tę wizytę w klubie i kolejne obserwacje kulturowe - ciekawa jestem czy rzeczywistość będzie się zgadzać z niektórymi zaskakującymi plotkami ;)
Do jutra ^.^/

1 listopada 2010

kyudaj

Tadam! Jest :P Post o zajęciach, mam nadzieję, że zainteresuje kogoś więcej niż Eri ;)

Kyudai to oczywiście skrót od Kyushu Daigaku, czyli Uniwersytecie Kyushu, na którym mam przyjemność studiować. Składa się on z kilku kampusów: designu, medycyny, oraz starego (mojego) i nowoczesnego (który jest baardzo daleko na przedmieściach). Dojazd z akademika zajmuje mi 20 minut rowerem, autobusem mniej więcej tyle samo, ale jechałam nim tylko raz :P (Eri, kiedyś pytałaś o korki - otóż... tutaj jeszcze ich nie widziałam :D Poza autostradą międzymiastową ;) ).
Zajęcia trwają po półtora godziny, z 20 minutowymi przerwami i jedną godzinną na lunch 12-13. Tuż obok mojego centrum jest biblioteka, gdzie można sobie siąść z książką na "okienku" lub zdrzemnąć na fotelu, jak to robią miejscowi ;D (choć mnie też się już zdarzyło :P ), a także stołówka, do której czasem zachodzę na udon czy sobę, żeby sobie urozmaicić bento z nyski ;)
Naokoło kampusu jest sporo supermarketów, Don Kihote, pachinko i inne centra gry, oraz masa restauracji, więc nie trzeba daleko iść, żeby się zabawić po zajęciach ;)

Mój kurs nazywa się Japanese Language & Culture Course. Jesteśmy tu czymś w rodzaju formy pośredniej między gajdzinem a Japończykiem - jeśli w odpowiedzi na pytanie Co tu robisz? pada Jestem na JLCC zawsze reakcją będzie ooo/aaa/uuu (tu dygresja: Azjaci absolutnie nie są w stanie żyć bez, najlepiej chóralnych, okrzyków tego typu - jak najbardziej naturalna jest tego typu reakcja na choćby mądrości płynące z ust nauczyciela. Np. - Nie wiem, czy wiecie, ale w latach 20. aparaty fotograficzne były bardzo rzadkie, więc mogli sobie pozwolić tylko najbogatsi, a zdjęcia robiło się tylko z dużej okazji. - Oooooo??? ) taki to niewyobrażalnie wysoki poziom jakoby sobą reprezentujemy ;) I faktycznie w przypadku niektórych Chinek czy Koreanek faktycznie może tak być.

Plan układałam sobie sama z dostępnych zajęć wedle uznania i ewentualnie wyników testu. Jako Wybrańcy możemy chodzić na zaawansowany japoński - i tylko my. Musiałam wybrać 4 zajęcia z siedmiu, więc wybrałam:

日本語上級A:日本語総合力をつけよう Japoński zaawansowany A: zintegrowanie umiejętności (?)
Polega on głównie na czytaniu jakiegoś artykułu i omawianiu go pod względem dziwactw gramatycznych czy doboru słownictwa. Zajęcia polecone przez moją koordynator jako dobre do przypomnienia bardziej zaawansowanej gramatyki.

日本語上級C:現代日本の姿 Japoński zaawansowany C: Obraz współczesnej Japonii
Tu znowu czytamy artykuły, ale opisujące różne dziwactwa współczesnych Japończyków, a następnie o nich dyskutujemy. Polecone jako zaawansowana lekcja konwersacji.

Te zajęcia mam raz w tygodniu, oprócz tego będę jeszcze chodzić na zaawansowany japoński polegający na analizowaniu filmów oraz czteroobrazkowych stripów z gazet, ale te zajęcia zaczynają się dopiero w styczniu i dlatego będę je mieć dwa razy w tygodniu.

Oprócz przedmiotów do wyboru mamy trzy obowiązkowe dla wszystkich (też raz w tygodniu):

日本語演習 Japoński praktyczny (?) Już o nim pisałam, ale powtórzę - na podstawie w miarę prostych materiałów (lekcji z podręcznika do liceum, dram telewizyjnych, bajek dla dzieci) dyskutujemy w grupach o różnych kwestiach. Ostatnio na przykład o bajkach Ezopa i jak są one tłumaczone w Europie i Azji ;) Potem mamy w tej samej grupie co na zajęciach napisać na następny tydzień raport podsumowujący dyskusję.

日本文化・日本語 Japońska kultura i japoński choć są to raczej zajęcia ze współczesnej literatury. Jak zobaczyłam spis lektur to aż zgrzytnęłam zębami, bo zobaczyłam swoich znienawidzonych autorów-klasyków, ale po pierwszych zajęciach jestem w miarę spokojna, bo były fantastyczne. Znowu zostaliśmy podzieleni w grupy (tzn dzielimy się sami, pod jednym warunkiem: w grupie nie mogą się powtarzać narodowości) i odpowiadaliśmy na bardzo ogólne pytania do tekstu, co przerodziło się w bardzo interesującą dyskusję i różnorodne interpretacje. Tak właśnie powinny wyglądać zajęcia z literatury, imo.

日本語学 Hmm... Język japoński w ujęciu językoznawczym? :P
Baaardzo interesujące zajęcia, jak również sposób ich przeprowadzania. Większość interakcji odbywa się przez internet - na specjalnej stronie mamy spis zajęć i materiałów, które będą na nie potrzebne. W danym momencie system udostępnia materiały, a następnie na ich podstawie musimy przed zajęciami wysłać zadanie domowe. Jeśli nie dopilnuje się terminu, system zamknie dostęp do zadania. Zadanie domowe polega albo na wybraniu odpowiednich słów pasujących do treści, albo wymyśleniu własnego przykładu, albo wyjaśnienia własnymi słowami jakiegoś zagadnienia. Potem na podstawie naszych wyników i odpowiedzi pan nauczyciel odpowiednio modyfikuje lekcję i wie, na czym się skupić i co wymaga dokładniejszego wyjaśnienia.

W sumie te zajęcia dają mi wystarczającą ilość jednostek na zaliczenie semestru, ale ja chciałam chodzić dodatkowo na jeszcze jedne konwersacje, więc chodzę - dwa razy w tygodniu. Tym razem na grupę średnio-zaawansowaną :P Innymi słowy, gramatyka i słownictwo jest na poziomie pierwszego roku, początku drugiego japki, ALE w przeciwieństwie do naszego sztywnego podręcznika, który w czytankach i dialogach używał porządnych form, ten podręcznik wyraźnie rozgranicza rozmowę potoczną od formalnej, czyli wreszcie mogę sobie wypełnić lukę w tym zakresie nie przejmując się gramatyką, a tylko odpowiednimi formami czy sformułowaniami.

Zastanawiałam się jeszcze nad gramatyką albo pisaniem wypracowań, ale przerabiałam to intensywnie przez ostatnie 3 lata i nie zauważyłam, żeby dało aż tak wiele, więc stwierdziłam, że wolę w tym czasie poczytać sobie coś bardziej konstruktywnego, albo choćby pogadać z kimś przy kawie. Spróbuję też może pochodzić w tym semestrze (w drugim będę musiała, żeby wypełnić wymagania kursu) na zajęcia z językoznawstwa. Choć na razie po wstępnym przejrzeniu informacji nie znalazłam niczego specjalnie interesującego - aż dwóch profesorów zajmuje się gramatyką generatywną, za to nikt kogniwistyką :/ No nic, może przejdę się jednak na tę gramatykę, a nuż Chomsky miał jednak rację? :P

Docelowo (od stycznia) będę mieć zawalony wtorek i piątek (8:40-18:10) i jedne zajęcia w środę (8:40-10:10), poniedziałek i piątek mam wolny, chyba że znajdę sobie tę zajęcia na uczelni. Póki co dobija mnie tylko to wstawanie o 7:30 trzy dni z rzędu >>>>>.>

Na koniec kolejne wieści imprezowe: dogaduję się coraz lepiej z moją tutorką ^^ Zostałam już wstępnie zaproszona na wspólne gotowanie w jej mieszkaniu oraz na pobyt w jej domu rodzinnym w okolicach sylwestra ^__^v Myślimy też o wspólnym wypadzie do Dazaifu na momiji oraz do onsenu w czasie ferii zimowych. Och, mam nadzieję, że się uda...

31 października 2010

diagram Venna

Powinnam chyba napisać posta z okazji Halloween, ale sprytnie wszystko zilustruję zdjęciami, więc w zamian Doktorowe distraction, dopóki wreszcie nie wymęczę tego posta o zajęciach :P

A za jakiś czas zapraszam na Picasę - będą zdjęcia głównie z Parady Halloween, jakże odmiennej od moich wyobrażeń XD

Aha, wczoraj była w Polsce zmiana czasu, prawda? W związku z tym różnica czasów to 8h.

A, i powodzenia w korkach jutro! Życzę wytrwałości :P

30 października 2010

karaoke night

Z dedykacją dla zainteresowanych moim życiem imprezowym ;)

Uwagi ogólne: moja grupa zdążyła się już podzielić - na frakcję bufoniasto-imprezową złożoną głównie z Europejczyków oraz na grupki narodowościowe. Ja bardzo lubię przebywać z Koreankami, ale kiedy próbuję je zaprosić na jakiś wypad weekendowy, albo wieczorny to odmawiają, bo muszą się uczyć, albo robić pranie itd. Chinki tak samo - jak ostatnio zrobiły imprezę w kuchni na swoim korytarzu to tylko we własnym gronie. Nawet mnie nie zaprosiły do stołu jak przechodziłam obok i zagadnęłam co się dzieje. Jak zaprosiłam kilka osób na wspólne oglądanie lampionów to przyjechały razem ze swoimi znajomymi i w rezultacie zostałam sama z Aśką. Więc stwierdziłam, że koniec prób zaprzyjaźniania się z grupą, bo i tak moim celem jest rozmawianie z Japończykami, a nie obcokrajowcami mówiącymi po japońsku, choćby nie wiem jak dobrze.
Dlatego obecnie działam dwutorowo w celu zapoznania Japończyków: 1. Spotykam się z tymi dziewczynami, które poznałam na wycieczce do Fukuoka Tower. Są bardzo sympatyczne i pomogły mi w kilku sprawach, bo niestety moja tutorka zupełnie nie ma czasu pracując dorywczo, szukając pracy i kończąc studia. 2. Wbijam się do różnych grup - w sobotę idę obczajać kółko fotograficzne na uniwersytecie, a w czwartki będę chodzić na grupę dyskusyjną (Japończycy gadają po angielsku, a obcokrajowcy po japońsku).

Ale wracając do tematu, wczoraj zaliczyłam swoje pierwsze karaoke ^^ Które notabene wygląda zupełnie inaczej niż w Polsce, gdzie trzeba wyjść na scenę i śpiewać przed tłumem nieznajomych ludzi, którzy niekoniecznie chcą słuchać tego fałszowania. W Japonii grupka znajomych ma do dyspozycji tzw. karaoke box, czyli pokój, w którym może sobie do woli fałszować i bez krępacji pozwolić na wygłupy. Lokal w którym wylądowałam wczoraj miał 6 (!) pięter i przypominał hotel z mnóstwem korytarzy i numerowanych pokoi.
Zostałam zaproszona na wyjście przez imprezową grupę Francuzów, którzy też wcześniej nie byli na karaoke i chcieli odpowiedniej inauguracji. Karaoke zaczynało się o 23, bo od tej godziny są dużo niższe ceny (1900Y=70 zeta za nomihodaja do 6 nad ranem!!! Raj a nie kraj :P ), więc miałam wieczorem więcej czasu i wybrałam się znowu na Oktoberfest ;) Tym razem było trochę żywiej, bo ludzie np. tańczyli coś w rodzaju polko-zorby do muzyki wygrywanej przez 3 bawarczyków (bawarian?) w skórzanych spodniach oraz tworzyli "ciuchcie". Hihi, zdecydowanie nie moje klimaty, ciuchcia to albo w przedszkolu, albo pod koniec wesela, a nie tak raczej na trzeźwo i w towarzystwie dzieci :P
Całe szczęście miałam dodatkową atrakcję w postaci Anglika z Manchesteru i mogłam się wspiąć na wyżyny pięknej angielszczyzny. Nie macie pojęcia jak cudowne jest uczucie usłyszeć ładny akcent po tylu wieczorach wysłuchiwania amerykańsko-kanadyjskiego kwękania pod oknem.
Zdążyłam też pójść do budki z jedzeniem rozkładanej na ulicy, czyli yatai 屋台 (Michał, kiedyś o tym rozmawialiśmy, pamiętasz? ^^ ), czyli kolejnej japońskiej specyfiki. W związku z tym, że pracę kończy się tu w okolicach 18-19 wcześniej tych budek nie ma, choć ja na przykład spodziewałabym się ich w dzielnicy sklepowej już od około 14, pojawiają się dopiero po zmroku i salarymani udający się na wspólne picie po pracy mogą w nich zjeść ramen, pierożki czy tempurę.
Znalazłam też Fubar ^^ Był raptem budynek wcześniej niż karaoke i trudno było nie zauważyć tej ogromnej kolejki stojącej przed nim - tam jest tak zawsze??? O.O

Uch, trochę chaotyczny ten post, ale dziś na nic lepszego mnie nie stać, a jakbym nie napisała go teraz to pewnie w ogóle by nie powstał, także wybaczcie niedociągnięcia.

27 października 2010

graal

odnaleziony! :D:D:D Malutki, skromniutki, wciśnięty gdzieś między tubkę z kwaśną śmietaną i parmezanem. On. Biały ser. ^________^

I nieważne, że opakowanie ma tylko 100g i kosztuje 7 zeta. Jak będę coś świętować, albo nie wytrzymam z tęsknoty to zaszaleję. I boję się tylko jednego, pewnie już doskonale wiecie czego ;) Że ja tu się tak ekscytuję i podskakuję na stołeczku z radości, a okaże się, że cottage cheese z Hokkaido jest słodki ;]

Dobra, koniec tych nabiałowych wynurzeń. Udaję się na kolejny eksperyment: dziś duszone bakłażany z tofu, prawdopodobnie z dodatkiem przyprawy tuńczykowej (nie ma włoskich/indyjskich to próbuję tutejszych) oraz prawdopodobnie kostki kare- lub pasty miso, jeszcze się nie zdecydowałam XD A do tego chikuwa polecana przez nauczycielkę konwersacji - niestety, mimo smacznego opisu oczywiście okazała się słodkawa...

Przepraszam za kolejnego posta o jedzeniu, ale najwyraźniej moja dieta interesuje najbardziej moją rodzinę, więc proszę o cierpliwość przy kolejnych sprawozdaniach z placu boju.
Może jutro pojawi się wreszcie notka o uniwersytecie :P Tak dla odmiany.

26 października 2010

fake science

Nie no, nie mogę XD Przezabawna strona! :D
Dobra, mam zadanie do zrobienia na jutro, muszę sobie dawkować te geekowe przyjemności ^^

aneczka gotuje I

Uwaga, przechodzę oficjalnie z poziomu easy na medium w grze, a raczej loterii pt. Japońskie jedzenie.
W przerwie między zajęciami zakupiłam dziś patelnię, deskę do krojenia i miskę na sałatkę - to była ta łatwiejsza część ;) Potem przyszło do wyboru półproduktów. Nie patrząc na cenę wzięłam to, na co miałam ochotę: sałatę lodową (jako jedyna sprzedawana w całości, reszta jest dzielona na pół, a nawet na ćwiartki! (pekińska)) oraz pomidory (drżę, żeby nie były słodkie). Ech, no i pasowałaby feta, ale na słone nie ma co liczyć... Aha, mała dygresja, znalazłam biały ser ;) Niestety, tylko w postaci zhomogenizowanej, do smarowania kanapek - no cóż, zawsze to coś... Mozarella też jest. Ale wracając do tematu, poszukałam jogurtu do sałatki, bacząc na zawartość cukru (nieważne, że w sklepie jest osobna półka z jogurtami owocowymi, a ja szukałam na półce ze śmietanami i jogurtami, które powinny być naturalne, zaczynam mieć sacharofobię i nie bez powodu, jak się zaraz przekonacie) i całe szczęście, ponieważ wybrany początkowo jogurt miał oznaczenie zawiera cukier. Wzięłam więc taki bez dodatku cukru i przed chwilą nieśmiało go spróbowałam. No cóż, smakuje jak polski waniliowy *grrr* Spodziewając się czegoś takiego, zaopatrzyłam się zawczasu w kilogram soli, ale boję się, że rezultat poprawiania w ten sposób smaku może być całkiem niejadalny. No cóż, spróbuję powalczyć z systemem.
W ramach nabiału wzięłam też dwa rodzaje tofu (dla odmiany duże i tanie^^ 400g za 1PLN) - uwaga, relacja na żywo, otwieram pierwsze opakowanie. O, bardzo dobrze, tak jak się spodziewałam, praktycznie bez smaku, z lekką papierową nutką - stosunkowo łatwo będzie można doprawić ;];];] Domyślam się, że drugie będzie podobne tylko twardsze, a mają krótką datę przydatności do spożycia, więc na razie zostawiam zamknięte.

I tu niestety, kolejna smutna historia: przyprawy. Rodzice, chyba jednak bez paczki się nie obędzie, ponieważ dostępne są tu głównie rozmaite octy oraz sos sojowy (całe półki) natomiast przyprawy w naszym rozumieniu to malutki regalik gdzieś w kąciku (hihi, jak w Polsce z jedzeniem "orientalnym" ;) ). A w nim głównie pieprz oraz papryka. Oregano jest w 2gramowych (!) słoiczkach (bez kitu, 2g to ja zużyję do dwóch-trzech sałatek...), bazylia i tymianek w trochę większych, a curry w ogóle nie udało mi się znaleźć O.O >>>>>.> A ja nie przeżyję bez moich ulubionych zestawów do gyrosa czy ziół prowansalskich! :((((( Zakupiłam na próbę zmielone zielone przyprawy przypominające zioła prowansalskie (otwieram... łeee.... zmielone wodorosty o smaku zielonej herbaty >>>>.> ) oraz "arabiatę" (otwieram... AAAAA!!!! OSTRE!!! ok, dwa, trzy płatki do jakiegoś gulaszu...).

Dobra, koniec tych eksperymentów, więcej nie zdzierżę... Jadę do jeszcze jednego sklepu poszukać przypraw, jakby co będę się odzywać w tej sprawie.

Na pocieszenie mam ceny napojów wysokoprocentowych. Bardzo porządną whisky 0,7l da się dostać za jakieś 20 zeta ^__^v To, że na ulicach nie widać zataczających się pijaczków to nic innego jak rezultat wielowiekowego wpajania społeczeństwu zasad i ich przestrzegania (upijanie się do nieprzytomności z kolegami z pracy jest jak najbardziej dozwolone).


Offtopicznie. Przyszła jesień! (no, dla autochtonów zima XD ). Zrobiło się chłodno (15-17C), musiałam dziś założyć marynarkę ;) ALE... dziś zupełnie nie czułam tego całodziennego znużenia!!! Ech, chyba mimo wszystko, bez względu na to, co mi się marzy, mój organizm w zbyt cieplarnianych, ciepło-wilgotnych warunkach, zaczyna popadać w letarg :P
Z jesienią przyszły też bardzo silne wiatry. And I mean, silne. Mało co nie przewróciłam się dziś na rowerze >>>.>

PS. Aha, dla nie używających fejsa - Link Miesiąca Fake Science XDXDXD Michał, that made my day^^

24 października 2010

jedzenie po japońsku III

Dziś z cyklu Kącik makontenta - przyznajcie, że się stęskniliście ^^

Po pierwsze, kupuję jednak naczynia i sprzęty kuchenne. Nie jestem już w stanie wytrzymać diety opierającej się na smażeninie, jakkolwiek smaczna by ona nie była :/ Wczoraj usiłowałam znaleźć na śniadanie rybę z sałatką i okazało się to niemożliwe. Sałatka jest albo sama, albo z szynką, a jeśli ryba to zawsze z ryżem. Nie pozostaje mi nic innego jak zaopatrzyć się w patelnię, nóż i deskę do krojenia, a następnie testować te wszystkie dziwne składniki, sosy i półprodukty i wymyślić dla nich jakieś zastosowanie. Niby malkontencę, ale w sumie cieszę się na te eksperymenty ^^
Jedyny minus to brak białego sera :((((( Ach, już tęsknię, a co to będzie za miesiąc i dalej??? >>>.>

Irytują mnie nieco tutejsze zwyczaje zachowania się w restauracji - a raczej w izakayi, bo trzeba to jednak rozróżnić. A zatem, dygresja: restauracja to wszelkiego rodzaju lokale (także sieciowe), które serwują dany typ jedzenia (chiński, ramen - zupki z makaronem, tempurę, sushi itp.); izakaya to miejsce raczej nastawione na picie po pracy, ale także z dość sporym wyborem jedzenia, raczej ogólnego. W izakayi płaci się kolektywnie za stolik, nie spotkałam się z możliwością podzielenia rachunku. Trudno, taki zwyczaj, w Polsce też tak bywa, tyle że u nas zabiera się rachunek i dzieli zgodnie z zasadą kochajmy się jak bracia, rozliczajmy się jak Żydzi. Zasadą, dodam, rozumianą znakomicie w szerokich kręgach europejskich. Niestety, biedni ryugakuseje (zagraniczni studenci) są skazani na płacenie horrendalnych rachunków, jeśli chcą się zaprzyjaźnić z Japończykami, ponieważ zamawianie wygląda tak: najpierw wszyscy mówią, czego chcą się napić - jeśli ktoś nie jest zdecydowany dostaje piwo, potem wybiera się jedzenie, a potem Japończyk zamawia sam jedzenie dla reszty, a na końcu dzieli się rachunek po równo. I tak właśnie dziś zostałam uszczęśliwiona sałatką, na którą zupełnie nie miałam ochoty, bo wcześniej wzięłam sobie całkiem smaczną zupkę. Kufa, jak będę chciała coś dla siebie zamówić to zrobię to sama. Rozumiem, że pewnie chcą być mili i umożliwić nam spróbowanie różnych dań, ale dlaczego nikt się nie zapyta czy w ogóle mamy na to ochotę??? Tak samo wczoraj: Francuzi byli zainteresowani tylko piciem, ale Japończycy zamówili do tego kilka dań i w rezultacie rachunek był dwa razy wyższy.
Następnym razem będę chyba chamem i na początku zapowiem, że zamawiam sama dla siebie, i płacę tylko za to, co zjem, bo niby z jakiej racji mam płacić za dania innych osób.

Dla rozluźnienia atmosfery, ciekawostka japonistyczno-lingwistyczna.
Przeprowadziłam wczoraj rozmowę o kuchni polskiej, między innymi o pierogach, które są podobne do chińskich gyoza, ale się ich nie smaży tylko wrzuca na wrzątek. I zabrakło mi czasownika gotowanie na wrzątku. Japonka bez namysłu rzuciła boiru-suru (robić boilowanie - zapożyczenie z angielskiego), ale pamiętałam z lekcji u Sakamoto, że na pewno był osobny czasownik japoński. Japonka nie wiedziała jaki, więc spojrzałyśmy do słownika (znacie inny naród, który zawsze nosi ze sobą przenośne słowniki?) i oczywiście było w nim yuderu. Wniosek z tego taki, że nie ma co przesadzać z nauką japońskiego, bo i tak przeciętny Japończyk będzie na niższym poziomie, lepiej rozbudowywać umiejętności w zakresie potocznego mówienia, co czynię ^_^v

PS. Dziś był tu pierwszy deszcz, odkąd przyjechałam. Choć ja go głównie słyszałam, bo odsypiałam do połowy dnia wczorajszą imprezę :P
A tak ogólnie to wciąż chodzę nawet wieczorami w krótkim rękawku, chyba że akurat wilgotność spada i temperatura jest bardziej odczuwalna.

20 października 2010

koncert życzeń

Ogłoszenie parafialne.

Staram się być jak dżin i spełniać wszystkie Wasze zachcianki, ale zaczynam mieć problemy z organizacją na picasie. Nie wiem jak podzielić zdjęcia z Fukuoki, ponieważ z pewnością będzie ich najwięcej, a za jakiś miesiąc pewnie już na tyle dużo, że ciężko się będzie w nich znaleźć zarówno Wam, jak i mnie, przy ich opisywaniu...
Pomyślałam, że może podzielę wszystkie na foldery dotyczące dzielnic, co Wy na to? Będzie trochę więcej miejsc do klikania, ale myślę, że póki co nie ma problemu ze śledzeniem nowych uploadów - zawsze staram się zmienić okładkę albumu, w którym pojawiło się coś nowego.
Jeśli macie jakieś inne propozycje, chętnie wysłucham ^^

Z innych spraw organizacyjnych: Homeczku, ren, skoro już podpisałyście pakt z wujkiem, możecie wpisywać komcie używając adresu mailowego ;) Wtedy dostaniecie automatycznie powiadomienie, jeśli ktoś wpisze się pod Wami^^

Eri, prawdopodobnie jutro coś dla Ciebie, czyli nuda dnia codziennego na uniwersytecie ;)

-----

edit: Ponieważ nikt się nie wypowiedział w sprawie pytania, zrobiłam po swojemu i wrzuciłam dodatkowo kilka zdjęć z dzielnicy Hakozaki.
Póki co, nie chce mi się pisać, więc nie wiem kiedy pojawi się jakiś post. Zdjęcia pewnie dorzucę w niedzielę.

jedzenie po japońsku II

Nie spodziewaliście się tak szybkiego powrotu do tematu, co? ^^ Przez ostatnie kilka dni dokonałam jednak przełomowych odkryć, więc relacjonuję na bieżąco.

1. Znalazłam mleko 1.0%, które smakuje jak nasze 1.0% - to naprawdę sukces - kawa już prawie przypomina smakiem kawę. Nie osiadam jednak na laurach i wciąż będę poszukiwać 2procentowego Graala.

2. Czy ja coś mówiłam, że bułki są dobre? To było szczęście początkującego. Wczoraj nabyłam bułkę z warzywami (groszkiem i kukurydzą) oraz z ziemniakami, serem i bekonem. Pierwsza owszem miała odpowiednią konsystencję, za to smaku żadnego; druga okazała się miękka i słodka (!) a ten bekon, ziemniaki i ser były chyba rozpylane w aerozolu albo w piance, bo się ich nie doszukałam w skorupce na bułce.

3. Nie pisałam jeszcze o owocach. To znaczy pisałam 3 lata temu, ale powtórzę ;) Są absolutnie piękne i każde nadaje się do katalogu, ale trzeba za to płacić odpowiednią cenę :/ Jedno jabłko kosztuje jakieś 5-7PLN, w zależności od sklepu i promocji. Moje ukochane kaki są trochę tańsze, bo da się je dostać już za jakieś 3 PLN, ale to i tak horrendalna cena za sztukę :/ Wczoraj NIEMIEC powiedział, że w domu bardzo lubi jeść owoce, ale tu będzie musiał z nich zrezygnować, bo są za drogie.

Z cyklu Dźwięki Japonii - ta piosenka to chyba hymn drużyny bejsbola z Fukuoki - towarzyszy mi przy większości zakupów i leci W KÓŁKO. Z czasem przestaję ją słyszeć, ale gdy atakuje mnie przy wejściu reaguję alergicznie.

19 października 2010

no kto by pomyślał

Wystarczy porządna drama i nawet najnudniejszy okres reform Meiji staje się interesujący. No i kolejny świetny motyw przewodni - zaczyna się robić ciasno w pierwszej dziesiątce, jest w niej już pewnie z 15 utworów :P


Na deser, przezabawny szkocki skecz ^^ Tak w oczekiwaniu na kolejny odcinek Tennanta - uch, nie cierpię oglądać nowych seriali :P FREEDOM!

18 października 2010

paczka

Bank Pocztowy, do którego mają przychodzić szanowne datki ministerstwa na moją skromną osobę, przysłał do mnie kartę bankomatową. Niestety, nie było mnie w pokoju (bo w końcu była niedziela - kto by się spodziewał paczki), dzięki czemu miałam okazję zbadać kolejny przejaw kultury ;)
Dostałam awizo z numerem mojej poczty i rodzaju paczki, z doklejonym numerem paczki. Pod spodem widniała informacja, że poczta jest bardzo smutna, że listonoszka przyjechała nie w porę i mnie nie zastała, ale wszyscy będą szczęśliwi mogąc dostarczyć mi paczkę jeszcze raz, w wyznaczonym przeze mnie terminie. Miałam kilka możliwości: strona internetowa poczty, automatyczna sekretarka, faks i coś tam jeszcze. Wybrałam stronę internetową, ale za nic nie mogłam znaleźć okienka, w którym mogłabym wpisać któryś z numerów. Stwierdziłam więc, że pójdę po prostu osobiście odebrać paczkę, bo akurat miałam dziś wolny czas. Chciałam wydrukować w biurze akademików materiały do zajęć, więc przy okazji postanowiłam się upewnić czy w ogóle tak można ;) Pani powiedziała, że mogę pójść, ale wcześniej wypadałoby zadzwonić, bo listonoszka może mieć mój list ze sobą (tak na wszelki wypadek? o.O ). Zapytałam więc jak to jest z tym internetem i pani wydrukowała mi stronę, gdzie mam wpisać numerki. Zanim ją znalazłam, musiałam przeklikać kilkanaście stron, ale się udało. Niestety, po uzupełnieniu jednej strony pokazała się kolejna, w której miałam uzupełnić dane personalne i inne, których nie posiadam, nie będąc Japończykiem, więc stwierdziłam, że pierniczę System i idę.
W okienku stała dziewuszka, która mówiła tak cicho i wysoko, że częstotliwość znajdowała się w większości poza zakresem mojego słuchu, ale zrobiłam kilka razy głupią minę i jakoś się dogadałyśmy. Dziewuszka spytała między innymi o to, gdzie mieszkam i jaki jest mój numer pokoju. Zupełnie nie wiem po co, bo wyraźnie było to napisane na awizie...
W każdym razie tym razem pominięcie szanownej procedury się opłaciło, bo list dostałam i mam już w ręce kartę do tych tysięcy jenów, które wpłyną na konto 29go ;)

Teraz udaję się na konsultację z koordynatorem programu, żeby wyjaśnić wątpliwości dotyczące podziału godzin. A od jutra zajęcia.

17 października 2010

jedzenie po japońsku I

Uzbierało mi się już wystarczająco dużo doświadczeń z tutejszą żywnością, więc mogę zrobić jakąś wstępną część pierwszą. Nie wątpię bowiem, że czeka mnie jeszcze wiele niespodzianek ;)
W Osace miałam jakąś tam styczność z daniami japońskimi, ale głównie ze stołówki, więc wielkiego wyboru nie było, ale że miałam opłacone obiady, zakupy ograniczały się do przekąsek czy owoców oraz nabywania prowiantu na wycieczki.
Tutaj natomiast muszę się sama zatroszczyć o jedzenie, więc kupuję to, co miejscowi. Zazwyczaj w ciągu tygodnia, wybieram sobie jakieś bento (drugie śniadanie złożone z ryżu i różnych malutkich smakołyków: sushi, krokietów, ryby, pierożków - codziennie coś nowego) i ono starcza mi na śniadanie i obiad. Wieczorem zalewam sobie misoshiru (zupa na bazie bulionu ze sfermentowanej soi - smakuje o niebo lepiej niż brzmi) i idę na wyprzedaż do pobliskiego supermarketu. Polega ona na tym, że zupełnie świeże rzeczy, z tego samego dnia, przecenia się pod wieczór, żeby ich nie wyrzucać po zamknięciu sklepu. Im bliżej zamknięcia tym obniżka większa (do 50%), ale i trudniej upolować coś smakowitego ;)
Promocja jest też w piekarni - rozmaite nadziewane bułki i sandwiche są w cenie 100Y (3,5PLN) za sztukę. Dziś nabyłam dwie na spróbowanie i jestem nawet zadowolona, ponieważ były całkiem pikantne (choć cena 3,5 (przed przeceną 5,5) za bułkę z topionym serem jest jak dla mnie wygórowana -_-"). Tu uwaga ogólna: w Japonii większość jedzenia jest słodkawa, a prawie większość jest miękka. Noż nawet jedzenie musi być kawaii... Nadrabiam niedobory soli i ostrych przypraw jedząc ryby i od czasu do czasu jakieś snacki. Z wynalazków: chipsy o smaku takoyaki (pieczonych kuleczek z ciasta naleśnikowego z kawałkiem ośmornicy) oraz chipsy o smaku umeboshi (marynowanej śliwki) XDXDXD Moje ulubione: o smaku zielonego groszku.
Osobnym przeżyciem było kupowanie bułek :D Każdy bierze sobie tackę i szczypce do pieczywa , wybiera co chce i idzie z tym do kasy. Ja po nałożeniu bułek odwiesiłam szczypce skąd je wzięłam, żeby nie robić bałaganu przy płaceniu. No i niestety to było faux pas, ponieważ nie zauważyłam, że wszyscy inni klienci mają je dalej na tacce. Jeszcze nie przyzwyczaiłam się na tyle do japońskiego sposobu myślenia... Przecież jakżeby pani kasjerka miała nakładać wszystkie bułki (każdą do osobnego woreczka!) jednymi szczypcami. Każdy klient ma swoje, których używał, a po zapakowaniu zakupów, kasjerka wrzuca je do kosza, z którego kolejna osoba wyjmuje je i przeciera. Kami-samo, a ja odwiesiłam takie ubrudzone na wieszak, co za nieobyty ze mnie prymityw.

Płyny: litr mleka waha się od 150 do 900Y (4-32PLN). Ciężko znaleźć jakieś poniżej 3,6% Ja kupiłam 2,5% i smakuje ono jak nasze rozcieńczone skondensowane (jakkolwiek głupio to brzmi). W połączeniu z miejscową kawą (nie no, co będę kupować neskę, trzeba poeksperymentować :P ), która ma smak zbliżony do zbożowej piję codziennie napój, który trudno nazwać kawą ;] A niestety muszę pić ją przez cały dzień (stąd malutki termosik został zakupem miesiąca), bo inaczej zaczynam odczuwać znużenie i przysypiać >>.>
Soki. Byłam bardzo mile zaskoczona, kiedy kupiłam sok marchwiowo-warzywny i miał on smak słodkiej marchewki, a nie dyni. Zachęcona tym odkryciem kupiłam sok 100% marchwi i oczywiście rezultat był inny od oczekiwanego ;] Marchewka bez dodatku warzyw okazała się słonawa :/
Na tej samej promocji były jeszcze soki z zielonych i fioletowych owoców - jestem ciekawa kolejnych wyników eksperymentu :D

Niebawem na picasie ilustracje plus kilka bonusów.

16 października 2010

ornitolog

A ja widziałam dziś pelikana. Albo żurawia, albo jeszcze coś innego :P Już ustaliliśmy, że z biologii jestem noga. W każdym razie na pewno ptaszysko, które w zatoce, tuż przy brzegu łowiło ryby, było dość spore i niestety odleciało, kiedy za bardzo się zbliżyłam podczas mojego wieczornego spaceru.
Niemniej było to miłe przeżycie - prawie jakbym się znalazła w przyrodniczym programie BBC. Niemalże usłyszałam Davida Attenborough w tle. A teraz ten niezwykły okaz zanurza w wodzie swój dziób. Za chwilę wynurzy go wraz ze swoją zdobyczą.

Pozostając w temacie: uwielbiam tutejszy wybór i niskie ceny ryb w sklepach ^^
Nie pozostając w temacie: jutro wycieczka na pobliską górkę. Ze mną w roli przewodnika :D A wieczorem powinien się pojawić post wnoszący coś więcej do jakiegokolwiek tematu :P

14 października 2010

party po japońsku

Zaliczyłam kolejne przyjęcie powitalne. Może dwa to niezbyt miarodajna liczba, jeśli chodzi o materiał badawczy, ale póki co moje spostrzeżenia jako badacza kultury finansowanego przez japońskie ministerstwo edukacji sprowadzają się do jednego zdania: Japończycy nie umieją się bawić ;]

Tym razem przyjęcie było zorganizowane w hotelu (jak na moje, 4gwiazdkowym - haha, delegacja do Chin to +20 do obycia :P ), więc wskoczyłam w czółenka i spódniczkę, ale jak zwykle można liczyć na Amerykanów w kwestii totalnego casual style ;]
Jedzonko było pyszne ^__^ Ja oczywiście rzuciłam się na podwędzanego łososia, na którego cieszyłam się już w Polsce i na inne specjały japońskie, ale równie dużym powodzeniem cieszyła się pizza oraz frytki ;) A na deser panna cota o smaku mango... MNIAM!
Ale oczywiście musi być jakieś ale. Impreza zaczęła się koło 18:40, wieloma długaśnymi przemówieniami, których oczywiście nikt nie słuchał. Samo jedzenie myślę, że koło 19. A o 20 już kazali wszystkim zmykać!!! Bulwers. Kto to widział tak szybko zerować whisky. A ja specjalnie przyjechałam autobusem, bo tak napisali w zaproszeniu (w Japonii prowadzenie jakiegokolwiek pojazdu, nawet roweru, pod wpływem alkoholu jest surowo zakazane; w Fukuoce zwłaszcza - jakiś polityk niedawno po pijanemu spowodował wypadek, w wyniku którego zginęła trójka dzieci). No to jak już wydałam 560Y (20PLN) na bilet to chciałam się chociaż napić czegoś porządnego. A tu zwyczajnie nie starczyło czasu. Kto to widział wydawać imprezę na 800 osób (tylu jest nowych obcokrajowców na uniwersytecie), która ma między innymi na celu zapoznanie się, tylko po to, żeby wszyscy wpadli na salę, nachapali się ile wlezie i wrócili przed 21 do domu...

Czeka mnie jeszcze jedna impreza za tydzień - tym razem tylko dla mojej grupy i japońskich opiekunów - zobaczymy jak to będzie ;)

Mamo, dzięki za maila ^^ Choć dłuższe pisz raczej na elfkę, choćby dlatego, że w japońskiej komórce nie mam polskich znaków ;) Zajęć jeszcze nie zaczęłam, dziś miałam ostatni test, do końca tygodnia ustalę mam nadzieję, plan.
Jutro jadę na wycieczkę z moją grupą, więc powinnam wrzucić zdjęcia pięknej Wietnamki, o które wszyscy się tak domagają, ku mojemu zaskoczeniu :P (okazało się, że niesamowicie ładna jest tylko z profilu, ale i tak powrzucam jakieś zdjęcia na picasę ^^ ).
I bardzo proszę pilnować mojego misia! Jak lubię Bartusia, to jednak miś był ze mną na dobre i na złe przez ostanie 20 lat i nie odpuszczę jeśli ktoś go naruszy.

13 października 2010

samotna komóreczka

Miał być post o fascynującej wycieczce do centrum kataklizmów, ale jakoś nie mam weny, za to przyszło mi do głowy Spostrzeżenie, więc włala ;)

Tak wygląda moja komórka-obecnie-budzik. Jest akurat w sam raz bogato przyozdobiona. A tymczasem... moje różowe cudo nie pobrzękuje nawet jednym marnym dzwoneczkiem u.u Mam nadzieję, że jakoś nadrobię to niewybaczalne zaniedbanie na najbliższej wycieczce. Póki co w fukuoczańskich sklepach jest straszna posucha... O mój losku! (hmm... kto tak mówi? bo na pewno nie ja, ale jakoś mi to pasowało w tym kontekście :P ).

Jednocześnie proszę o feedback, drodzy Czytacze: jaka tematyka Was interesuje? Więcej nudnych omówień co codziennie robię i jakim autobusem jeżdżę na zajęcia, droolingu nad dramami/filmami, czy też właśnie niezobowiązujących, acz mam nadzieję, radosnych pierdółek i Przemyśleń? A może przeciwnie, nie chcecie męczyć wzroku nad tekstem i życzycie sobie jedynie foto-opowieści na picasie?

A także, Rodzino, daj znak życia. Jak tam babunia, martwię się tu o nią, pewnie nie mniej niż ona o mnie ;) Bartuś dostał się wreszcie do przedszkola? I co ze studnią??? :D