29 listopada 2010

złote myśli

Mam tydzień egzaminów, więc znowu wszystko się przesuwa w czasie, damn. Postaram się napisać choć relację z biuletynu.

A póki co różniaste mądrości z ostatniego czasu.

Znajdź drugą połówkę albo chociaż 0,7. - bydle

Faceci nie plotkują, oni tylko chodzą na piwo. - Aśka na lekcji o plotkowaniu (tak, mieliśmy zajęcia z wyrażeń stosowanych przy plotkowaniu, żeby brzmieć naturalnie :D )

When is food, wanna be guy..not care about weight...just eat anything what u want...I hate u guy! - komentarz pewnej Rosjanki na temat niezdrowej diety Ahmeda składającej się z chipsów i coca-coli. Nieporadna gramatyka czyni go tylko bardziej interesującym ^^ Me also hate a guy.

28 listopada 2010

ankieta

Pomocy, jestem w kropce.
Trafiłam niedawno do odzieżowego raju. Pełnego takich ciuchów o jakich zawsze marzyłam, w stylu tych odjechanych strojów wojowników w haute-couture filmach japońskich. Jeśli chodzi o stopień skomplikowania i tego jakie robią wrażenie to przypominają te:
Tyle że są mniej punkowe a bardziej japońskie ze wstawkami z tradycyjnymi wzorami itd.
ALE każda część stroju kosztuje przynajmniej 14000 TT____TT Czyli mniej więcej 5 stówek PLN i 1/8 mojego stypendium...

A żeby jakoś sensownie wyglądać musiałabym kupić przynajmniej spodnie i kurtkę, a najlepiej jeszcze kilka innych dodatków.

Kupować? Nie kupować???

20 listopada 2010

długie włosy

Ech, chyba jednak nie będę mieć wyjścia...

Poszłam dziś do fryzjera obok dworca (tylko tam są zazwyczaj salony, gdzie ścięcie kosztuje 1000Y=35PLN. Nie mam specjalnie ochoty płacić więcej.) i udzieliłam takich samych instrukcji jak w Polsce: z przodu zostawić tę samą długość, z tyłu skrócić, trochę wyrównać i wycieniować. Efekt był jednak zgoła odmienny. Pani ucięła trochę włosów z tyłu, podcięła lekko grzywkę i tyle. Na moją uwagę, że w jakimś tam miejscu jest trochę za dużo włosów zrobiła tam lekkie ciach, ciach i tyle. Żadnej maszynki, żadnego cieniowania - taka usługa to pewnie kolejne 1000Y o.O Generalnie jestem wkurzona, bo tyle samo mogła zrobić Aśka, a i pewnie lepiej bym się z nią dogadała...
Ech, no nic, na wilgotne lato może i lepiej będzie mieć dłuższe, cięższe włosy...

19 listopada 2010

sumo

Przyjechałyśmy kupić bilety koło 10 i całe szczęście jeszcze były ^^ Ba, okazało się, że możemy kupić nawet jeden dodatkowy dla Oli, choć w regulaminie było napisane, że jeden bilet dla jednej osoby. Poza dwoma Japończykami do kasy podchodzili tylko obcokrajowcy XD
Najważniejsza grupa miała mieć swoje wejście na arenę dopiero o 15:30, więc w międzyczasie pojechałyśmy na zwiedzanie okolicznych świątyń. Okazało się, że w okolicy jest kilka naprawdę ważnych historycznie, między innymi najstarsza świątynia zen w Japonii o.O Nie sądziłam, że aż takie cuda są w Fukuoce... Niestety, w świątyniach napstrykałam tyle zdjęć, że skończyła mi się bateria -_-" Tato, nie wzdychaj, byłam pewna, że drugi akumulator jest naładowany... Nie był, więc z samego sumo mam tylko kilka zdjęć Aśki :/ Ale nawet jakbym robiła swoim to wielkiej różnicy by nie było.
Wróciłyśmy o 15 i zdumiał nas tłum pań po 40 przepychających się nawzajem w "sznureczku" przy wejściu na halę. W środku również panie również czatowały na przechodzących zawodników. Po raz kolejny byłam przerażona jak wielką siłę fizyczną potrafią przejawić drobne Japonki, jeśli zajdzie taka potrzeba - jedna babunia mało mnie nie stratowała pędząc z aparatem fotograficznym. Ja popatrzyłam z zainteresowaniem, ale nieprzesadnym, bo niestety miałam sporą przerwę w oglądaniu turniejów, a mój ulubiony zawodnik przeszedł na emeryturę :( Byłam jedynie mimo wszystko zaskoczona rozmiarem zawodników - są sporzy wszerz, to normalne, ale są również mooocno rośli. Ale samych zawodników widziałam już podczas wieczornych przejażdżek rowerem, więc skupiłam się raczej na kupowaniu pamiątek ^^ Strappu: +1 ;)
Nasze siedzenia znajdowały się na 2 piętrze, w rogu, ale i tak zaskakująco dobrze było widać ring ^^ Miny jednak trochę nam zrzedły, gdy w pewnym momencie za nami usadowiły się dzieci z przedszkola... I nie tylko za nami - wrzeszczące dzieciaczki siedziały we wszystkich czterech kątach. I były zaskakująco zaangażowane w oglądanie: nieustannie komentowały, dyskutowały i dopingowały zawodników. Chciałam poczuć atmosferę widowni to poczułam, ale po jakimś czasie przeniosłam się na miejsce stojące nieco oddalone od irytującego szczebiotu.
Z żalem patrzyłam też na masę pustych miejsc poniżej nas - gdyby to była Polska już dawno siedziałabym bym tam siedziała, ale z Japonią nigdy nic nie wiadomo :/ Miejsca wokół ringu były za to zapełnione.

Same mecze były interesujące - do gustu przypadł nam zwłaszcza jeden, wygrany przez wypychanie przeciwnika brzuchem XD - jednak dużo lepiej ogląda się je w telewizji. Jestem raczej za okrojoną wersją, skoncentrowaną na walkach, a nie każdorazowym kilkuminutowym straszeniem przeciwnika. Nie mówiąc o zbliżeniach i powtórkach.
Nie żałuję jednak tych 2 tysięcy jenów, bo siedząc przed telewizorem nie można się aż tak wczuć w atmosferę na widowni. Nie mówiąc już o niemożności usłyszenia kilkulatka nazywającego zawodników przystojniakami XD

18 listopada 2010

biuletyn

Poniżej zestawienie moich planów na najbliższe dni. Bynajmniej nie ma ono na celu chełpienia się, och jak mi tu wspaniale, ma charakter czysto informacyjny i jeśli jest w nim jakikolwiek ukryty motyw to wymówka/wyjaśnienie dlaczego przez jakiś czas nie pojawi się żaden poważniejszy post ;) (bo oczywiście seria trutututu pojawia się zawsze na bieżąco :P )

Jutro: Sumo! Trzymajcie kciuki, żebym dostała rano bilet.

Sobota: 10:00 spotkanie ze Szwedem, który przeprowadzi ze mną wywiad do swojego filmu dokumentalnego o gajdzinach w Japonii. Wiecie jak nienawidzę wystąpień publicznych, ale krótki trailer jaki mi wysłał zachęcił mnie do zgody ;)

Potem wizyta u fryzjera, jeśli uda mi się dostać (ech, kolejna nieudana próba zapuszczenia włosów :P ) oraz jakiś festyn jedzeniowy przed supermarketem naprzeciwko :P

Niedziela: Festyn Kyudajowy na kampusie Ito, czyli tym nowoczesnym ośrodkiem, parę razy większym od mojego kampusu, który jednocześnie jest baaardzo daleko. Autobusem jedzie się podobno półtora godziny o.O No ale od dawna zamierzałam tam pojechać a teraz przynajmniej jest okazja - nigdy nie wiadomo kogo się spotka ;)

Poniedziałek: Wizyta w Ogi - mieście niedaleko Fukuoki. Jest tam jakiś event umieszczania latarni wokół bardzo ładnego wodospadu ;)

Wtorek: Święto pracy, wolne ;) Pewnie pojadę wreszcie pozwiedzać porządnie Tenjin.

Środa: wizyta na próbie teatru no ^__^ Niah, niah, zdjęcia, zdjęcia ^___^ I będę miała okazję porozmawiać z tutejszymi babuniami - już się cieszę na ćwiczenie dialektu z Hakaty :D

29.11 pn. Wizyta w świecie białego sera i porządnych szczoteczek do zębów (mam nadzieję) ;)

04.12 Spektakl no - tym razem już na poważnie.

06.12 Zwiedzanie browaru Asahi. Nie dość, że darmowe to jeszcze na koniec jest 15-minutowy nomihodai ;D


Póki co, to tyle, ale jestem pewna, że jeszcze coś się pojawi ^^

15 listopada 2010

japoński bigbeat

Ach, Nihończycy wciąż mnie zaskakują ^__^
Na przykład połączeniem Beatlesów z enką XD



A to mi całkiem mocno przypadło do gustu ^^
http://www.youtube.com/watch?v=uwUFv4ZZaz4&feature=related

I tak na deser: dowód, że historia dziwacznych tvshow sięga głębiej niż human tetris ;)


Ojoj, zimno się tu zrobiło. Tak naprawdę przenikliwie - dziś wytrzymałyśmy z Aśką jakąś godzinę na wieczornej wycieczce. W związku z tym szukam sobie innych rozrywek. Miałam iść do kina, a że chodzę tylko na super produkcje to myślałam o nowym HP, ale A. to jednak HP, B. kino jest tu drogie, nawet w dzień kobiet (o, nie pisałam jeszcze o tym. W restauracjach czy sklepach obowiązuje zwyczaj, że jeden dzień w tygodniu jest dniem dla kobiet - ceny dań czy biletów są wtedy niższe ^^ ) to aż 1000Y (35PLN) :/
Całe szczęście wpadł mi łapki nowy trailer Trona. Ooo, to sobie chętnie zobaczę :D Nawet Jeffa jakoś przeboleję na dużym ekranie, tym bardziej, że ostatnio zaczęłam się do niego przekonywać ;)
A w maju przyszłego roku nowy kapitan Jack Sparrow \^___^/ UFUFU.

13 listopada 2010

odkrycia geograficzne

Kontynuuję temat głupola :D

Jadąc dziś do Tenjinu na zajęcia z nauczania japońskiego przegapiłam drogę, w którą zamierzałam skręcić, więc pojechałam kolejną - najważniejszą w tej okolicy. I jakże się zdumiałam rozpoznając aleję, którą zawsze wracałam z imprez w Tenjinie, a której nie mogłam odnaleźć za dnia, bo zawsze za bardzo zatarte były początki :P Przy okazji wreszcie uzupełnił mi się obraz miasta - okazało się również, że moja ulubiona ulica z plastikowym daszkiem jest raptem jeden most dalej XD Do tego wszystkiego odkryłam na trasie irish pub, buahaha :D Na swoje usprawiedliwienie dodam, że w tym miejscu zazwyczaj byłam na etapie bardzo zawiłej rozmowy kulturalno-językoznawczej ze znajomą Japonką, jak również skupiałam się na jechaniu na rowerze i nie bardzo miałam już wolne szare komórki, które mogłyby się zająć analizowaniem otoczenia ;)

Same zajęcia były bardzo ciekawe i kształcące. Było nas trzy osoby uczące i dwie nauczane. Najpierw przez godzinę omawiałyśmy treść lekcji (bardzo proste zastosowanie czasownika iść) i jak po kolei przechodzić od zagadnienia do zagadnienia, a następnie każda z nas przez 20 minut przeprowadzała tę samą lekcję.
Na korzyść Japonek działało to, że są Japonkami, na moją to, że mam już spore doświadczenie w nauczaniu oraz byciu nauczanym ;) Jednak największy problem miałam z tym, że nie mogłam nic tłumaczyć! Ani po angielsku (bo założenie jest takie, że w grupie mogą być np. Koreańczycy, którzy angielskiego nie znają), ani po japońsku, z wiadomych powodów. Musiałam więc przyzwyczaić się do zupełnie innej metodologii, co tak naprawdę tym razem mi się nie udało. Ale zamierzam chodzić na te zajęcia regularnie, więc jestem dobrej myśli ^^

głupol japonistyczny

Oj, jak dawno nie było tu głupola - taki rok, trudno. Choć i tak nagrody za najważniejsze kategorie są już dawno przyznane ;]

Dziś trochę hermetycznie, bardzo mi przykro.

1. Przy opowiadaniu o Polsce wspomniałam o kaizoku XDXDXD Nauczycielka coś za bardzo się ożywiła i zapytała, czy na pewno mieliśmy kaizoku w Polsce. Oczywiście, że mieliśmy arystokrację. Niestety, dopiero następnego dnia zorientowałam się, że pomyliłam kizoku - arystokrację z kaizoku - piratami! XDXDXD Było mi zbyt głupio, żeby naprostowywać całą sytuację, mam nadzieję, że nauczycielka zapomni o tym "fakcie" historycznym :P

2. W ostatnim wypracowaniu zamiast poniedziałek napisałam 問題 XD
Poniedziałek to 月曜日 getsuyobi, ale mnie skądś przyplątał się problem, czyli mondai przypominający wymową angielski Monday XD

11 listopada 2010

co mi w duszy gra

Arrgh, premiera Osta do 5 serii DW odbyła się dwa dni temu, a tu dalej nic... Żadnego Źródła :/ Dżizaz, co za fanki z tych fanów???
Nie mogę się już doczekać, żeby usłyszeć jedyną dobrą (jeśli nie lepszą od Dzięsiątki) część DW czyli temat Doktora...


Całe szczęście wpadł mi w łapki stary zespół progresywny (jeden z nielicznych z tego gatunku, który chyba naprawdę spodoba mi się w miarę w całości ;) ).

Wróciłam też do odkryć poprzedniego okresu i jakkolwiek wolę wersję Bono to oryginał jest równie dobry ^^


Haha, a w międzyczasie pisania tego króciutkiego posta skrystalizowały się plany na weekend :D W piątek wieczór Ahmed gotuje coś w swoim pokoju dla małżeństw (w którym mieszka sam, więc ma do dyspozycji niewyobrażalne przestrzenie oraz prywatną kuchenkę!), a następnie przenosimy się do Fubaru XD :P
Hihi, zaczynam odczuwać braterstwo dusz z Algierią - zdecydowanie muszę zgłębić temat, bo w końcu to państwo muzułmańskie a Ahmed jest z natury tak podobny do Słowian, że to aż niemożliwe :P Że nie wspomnę o potencjalnej bazie do zwiedzania moich ukochanych meczetów i innej architektury Islamu w Afryce Północnej ;)

===

edit wieczorny: Ooo, jest ost ^___^ Zaraz sobie załatwię :D

Zastanawialiśmy się dziś z Karolem jakby tu uczcić Dzień Niepodległości. Karol chciał wywiesić flagę czy coś, ale ja zasugerowałam, żeby zrobić imprezę i zaprosić Rosjankę i Niemca z naszego programu, oraz Austriaka z akademika ;];];]

Spotkanie z kółkiem dyskusyjnym było bardzo owocne. Pomijając możliwość poćwiczenia języka spotkałam panią, która uczy tutaj japońskiego i ma baaardzo szerokie kontakty. Gra w przedstawieniach nō i już zostałam zaproszona na próby :D , chodziła też na taniec towarzyski i skontaktuje mnie z nauczycielem, mieszka niedaleko mojego akademika i zaproponowała, że zawiezie mnie w najbliższym czasie do amerykańskiego supermarketu, w którym podobno jest więcej białego sera (tak, dalej żalę się komu mogę, że brak tu mojego podstawowego pożywienia :P ) Yatta! A w najbliższą sobotę idę na zajęcia z nauczania japońskiego w jej szkole, po czym przeprowadzę sama lekcję z podstawowego japońskiego^^ Przyłączenie się do Czwartkowego Klubu to był jeden z moich lepszych pomysłów - na pewno poprawi jakość mojego życia tutaj ;)

10 listopada 2010

kółko

Miałam zamiar napisać posta podsumowującego spostrzeżenia otoczenia z okazji miesięcznicy, ale A. co tu świętować? Upływ czasu to ostatnie o czym chcę tutaj myśleć. B. Za dużo się tego uzbierało, więc tak jak planowałam na początku podzielę otoczenie na jakieś kategorie C. weekend spędziłam pod pierzynką, bo rozłożyło mnie choróbsko (choćbym nie wiem jak się starała, klima mnie zabija - nie wiem co zrobię w zimie, jak będę musiała jakoś nagrzewać pokój... Myślę o kupieniu kaloryfera na prąd...).

Zatem zanim skończę opis pierwszej kategorii, post zapychający, żebyście nie marudzili, że się obijam ;)

Krótki opis horrorów, które obejrzałam z okazji Halloween. W związku z tym, że nikt się jakoś nie kwapił z pomocą (foch) weszłam na moją ulubioną stronkę z horrorkami i wyszukałam:
In the mouth of madness. O, zdecydowanie lubię Johna Carpentera ^^ Filmy ciuteńkę trącą myszką, ale w ten dobry, klimatyczny sposób, dodający im właściwie mroczności. Historia to połączenie Krainy Chichów i Amerykańskich bogów (nie interesuje mnie chronologia powstawania, tylko kolejność, w której ja przeczytałam/zobaczyłam dane rzeczy), więc specjalnie mnie nie zaskoczyła, ale wzbudziła niepokój, a w koncu o to chodzi. 7/10 choć The Thing raczej nic nie przebije ;)
Dead End. Ohoho, tak schematyczne i przewidywalne, że aż dobre :D Pewna rodzina jedzie do babci na święta, a Ojciec postanawia po raz pierwszy od 20 lat pojechać drogą na skróty. Wszystko tu jest: kobieta z dzieckiem, opuszczona leśniczówka pełna wnyków, czarna wołga XD oraz Tajemnice z Przeszłości. Kanon goni motyw, ale w interesujący sposób i z przymrużeniem oka, a całość trwa trochę ponad godzinę, więc mija błyskawicznie. Scenariusz scenariuszem, a ja i tak najbardziej cieszyłam się z obecności demonicznego Lelanda Palmera z Twin Peaks :P
INK. To nawet nie tyle horror co opowieść o walce dobra ze złem na granicy jawy i snu, ale jak pięknie opowiedziana i sfilmowana! Większość motywów już gdzieś widziałam, ale i tak przez cały film miałam wrażenie świeżości. Podobały mi się zwłaszcza Zmory - uch, wyjątkowo niepokojące.

Także dziękuję, dokonałam dzięki Wam bardzo dobrych wyborów ;]

A wracając do tematu posta. Poszliśmy z Karolem obczaić w sobotę kółko fotograficzne. Zanim to nastąpiło wymieniliśmy kilka mega-uprzejmych maili z opiekunem (and I mean, uprzejmych - ja się niezbyt dobrze czuję przy używaniu tego honoryfikatywnego języka i zazwyczaj wybieram wariant bezpieczny, czyli wersję uprzejmie neutralną - obrazić nie obrażę, a wiem przynajmniej, że nie zrobię jakiejś gafy przy odmianie czasownika czy doborze słów - nie będę tu wchodzić w szczegóły. W każdym razie mówiąc takim językiem czuję się jak sprzedawca w sklepie, więc go nie używam, ale nasza opiekunka powiedziała, że tak się powinno zaczynać działalność w kółku, jeśli nie chcemy, żeby nas postrzegano jak totalnych gajdzinów, więc cóż było zrobić) i wreszcie doszło do Spotkania. Kyudai ma specjalny budynek przeznaczony dla działalności kółek (w Japonii to niesamowicie prężna działalność - w każdej szkole jest ich co najmniej kilkanaście, poczynając od sportowych, poprzez kulturalne po sztuczki magiczne czy stepowanie, poważnie ;) Ale tańca towarzyskiego nie ma :( Bu.), a spotkania kółka fotograficznego odbywają się w... typowym pomieszczeniu japońskim! XD Ze słomianymi matami, wnęką na kaligrafię, przesuwanymi drzwiamu, fusuma itd. XD
Anyway, moje ogólne wrażenie jest takie, że faktycznie lepiej było pisać maila w keigo. Na pierwszy rzut oka (i ucha) widać, kto tu jest najważniejszy, ważniejszy i początkujący. Niby wszystko jest tak po przyjacielsku, ale jak ten ważniejszy coś powie, to reszta tylko kiwa głowami i to robi, choćby było totalnie durne. Oj, będzie ciężko, zwłaszcza z moją niechęcią do wykonywania poleceń. Ale czego się nie robi dla badań kultury ;)
Za dwa tygodnie odbywa się wielkie święto Kyudaja i kółko będzie miało swoje stoisko, na którym zaprezentuje zdjęcia, więc teraz zajmowali się głównie doborem zdjęć. Cóż... Prawdę mówiąc szczęka mi opadła. I to bynajmniej nie ze względu na zajebistość zdjęć, a wręcz przeciwnie na ich totalną przeciętność. Część była bardzo dobra technicznie (kolory, kontrast, wyrazistość szczegółów), ale tematyka i kadrowanie... Nudy, nudy, nudy. Wieczorna chmurka, facet na brzegu morza, gałązka sosny o świcie... A to takie najbardziej interesujące. Jeden gość przyniósł zestaw tak randomowych zdjęć, dobranych jedynie pod względem kolorystyki (nieba, ziemi, kwiatów), że aż mi ręce opadły. Ja takie robiłam może w podstawówce, a i to chyba nie, bo trzeba było film oszczędzać ;)
Z każdym kolejnym zdjęciem patrzyliśmy na siebie ze zdumieniem, natomiast Japończycy zupełnie nie przejmowali się tym, że zdjęcie jest do d. (a nie chce mi się wierzyć, żeby wcześniej nie robili jakiejś selekcji, więc tym bardziej jestem przerażona ;)) O nie. Patrzyli na oprawione foto pod każdym możliwym kątem, żeby sprawdzić, czy między passe-partout a zdjęciem nie ma szparki, czy zdjęcie gdzieś się nie wybrzusza, czy nie ma paproszków. Kaman, ludzie, większość zwiedzających tylko rzuci okiem na te foty i pójdzie dalej o.O Nikt nie będzie ich oglądał z perspektywy podłogi... Ale nie, zamiast strzelić lepsze ujęcie to oni przez 5 minut będą debatować jakby tu lepiej oprawić przeciętne zdjęcie w ramkę...
To niestety kolejny przejaw azjatyckiej logiki, którą boleśnie odczułam we Wronkach. Oni wydają się nie zauważać większego problemu tylko skupiają się na totalnie bzdurnych szczegółach. Tak jak jest tutaj ze śmieciami. Ale wybiegam wprzód.
Ogólnie poziom lekko mnie zniechęcił, bo nie zauważyłam, żeby ktokolwiek bawił się kolorem czy kontrastem zdjęcia, a to mnie w tym momencie interesuje najbardziej, ale zamierzamy dać im szansę ;) Po pierwsze dlatego, że chodzi tam jeszcze jeden Rosjanin, więc jeśli stworzymy jakąś słowiańską frakcję, która bez kozery powie, że zdjęcie jest beznadziejne i trzeba się bardziej postarać to może coś z tego wyniesiemy. Po drugie, jak słuchałam ich debat na temat ramek to rozumiałam z połowę o.O Raz, że nie bardzo rozumiałam DLACZEGO jakaś rzecz jest problemem, a dwa faktycznie nie rozumiałam co mówią, więc choćby dla poprawienia zrozumienia takiego potocznego języka zacisnę zęby i będę tam chodzić i robić jakieś bzdurne rzeczy :P
No i w zimie jest obóz, który jest połączony z jeżdżeniem na nartach ;D

9 listopada 2010

bajkowo


WTF? o.O

5 listopada 2010

nocne Polaków zabawy

Ciąg dalszy opisu imprezy, ponieważ wydawałoby się normalne wyjście do klubu przerodziło się w Wydarzenie, które będziemy tu wspominać jeszcze przez miesiące, więc na gorąco zdaję relację ;) Niestety, słowa oczywiście nie oddadzą atmosfery wtorkowej nocy, także zdaję sobie sprawę, że mój niezborny opis może się spotkać ze zdziwieniem Ale właściwie czym tu się zachwycać? ;)

Całe wyjście zaczęło się od nowej trasy, którą poprowadził nas Karol ;] Ja zawsze jeżdżę przez miasto koło Kyudaja, ale tym razem pojechaliśmy podobno krótszą i łatwiejszą drogą biegnącą pod autostradą. Well... ;] Droga może faktycznie była krótsza, ale chodnik był nieoświetlony, a zdarzały się nawet odcinki specjalne bez oświetlenia i jeszcze slalomowe XD Do tego musieliśmy się wspiąć na dwa mosty (w wyniku czego stwierdziłyśmy z dziewczynami, że nie wracamy tą drogą, bo przy zjeździe z górki na pewno będą ofiary), a na końcu wylądowaliśmy w Hakacie a nie Tenjinie XDXDXD Ale niedaleko miejsca, które znałam z wypadu z Aśką, także dotarliśmy jakoś do centrum i po nieznacznym zboczeniu z trasy (na ulicy z Fubarem byłam, ale wspomnienia były lekko zamglone :P ) dotarliśmy wreszcie na miejsce.
W środku pierwsze zaskoczenie: rozmiar - wiem z opisów, że w środku odbywają się imprezy na 400-500, ale nie mogę w to uwierzyć, ponieważ Fubar składa się z miejsca przy barze oraz miejsca do tańczenia i dwóch kanap XDXDXD Byliśmy na miejscu koło 21:30 i oprócz nas było jeszcze kilka osób plus barman :P Wykorzystałam tę okazję, żeby z nim porozmawiać, bo w końcu od miesiąca znamy się z fejsa :P Faktycznie strasznie sympatyczny facio - powiedział, że impreza rozkręci się koło 23. Wzruszyliśmy ramionami i zamówiliśmy drinki, bo w końcu po to przyjechaliśmy ;] Zestaw na nomihodaj był inny od zwyczajowego japońskiego: głównie słodkie drinki z tequili, whiskey, albo rumu, ale co tam, odmiana zawsze mile widziana, mimo że z moich ulubionych japońskich owocowych alkoholi było tylko umeshu.
Drinki sprawiały wrażenie jakby miały po 2%, ale oczywiście tylko pozornie ;) W okolicy 1 wszyscy byli już porządnie rozbawieni, poza Rosjanką, która źle się poczuła i pojechała do kolegi. Nikogo nie uprzedziła, więc w pewnym momencie poszłam jej szukać na dole, wdałam się w windzie w jakąś dziwaczną rozmowę z Japonkami, a skończyłyśmy na próbach odczytania graffiti na ścianie XDXDXD
Algierczyk zrobił sobie tatuaż z henny, którego bardzo żałował dnia następnego XD natomiast Karol zaczął pić przy barze z Japończykami. Słuchajcie, rzecz niebywała - Karol miał większe powodzenie niż ja i Ola - a raczej TYLKO jego zagadywali a nas nie o.O Nie jestem przyzwyczajona do czegoś takiego :P
Anyway, efekt był taki, że Karol w ciągu pół godziny doprowadził się do takiego stanu, że powrót do akademika przeszedł do historii XDXDXD

Relacja wideo z pierwszych metrów po wyjściu z Fubara XD

Nie wiem, czy bawi Was to tak samo jak nas, ale jak zobaczyliśmy to wideo na następny dzień to śmiechawa była przy każdej kolejnej powtórce XD Najbardziej mi się podoba jak on tak powoluuuutku upada XD A potem jak ja wrzeszcząc pomyyyyykam, żeby go łapać :P

Powrót z Tenjinu zajął nam ze dwa razy więcej czasu niż normalnie i odbywał się pod hasłem "JEDŹ, KAROL, JEDŹ!!! PROSTO! ZA OLĄ!!! PO-WO-LUT-KU", ponieważ nasz kolega na zmianę wpadał w stupor i nie chciał jechać tylko za Olą, ale też za mną lub jechał za szybko i kończyło się to wjazdem na ulicę (ta gorsza wersja), wjazdem w coś lub upadkiem XD Ola z przodu wydawała odpowiednie rozkazy, ja jej pomagałam oraz przepraszałam najmocniej jak mogłam ludzi, którzy nas mijali (wykazywali się wielkim zrozumieniem i najczęściej byli rozbawieni), a ubawiony całą sytuacją Algierczyk stawiał Karola na nogi :D I tak co kilkadziesiąt metrów XD
Klu programu był wjazd w łańcuch rozstawiony między słupkami odgradzającymi roboty drogowe (chodnikowe) XD Jeden z robotników rzucił się naprawiać łańcuch, Karol coś tam do niego mamrotał, a ja tylko stałam obok i przepraszałam Sumimasen! Gomennasai!

Byliśmy strasznie dumni z siebie jak już doprowadziliśmy Karola do jego pokoju ^__^

Algierczykowi spodobały się najwidoczniej polskie przygody, ponieważ następnego popołudnia przyłączył się do wyprawy na wyspę Shikanoshima, organizowanej przez... Karola XD A, i doskonale pamiętał JEDŹ, JEDŹ tyle że zapisał to na fejsie jako YEJ, YEJ :D

==

Jak okazało się o 14 następnego dnia, Karol jednak nie pojechał na fiestę balonową ;] (po prawdzie nie było czego żałować - oglądałam zdjęcia Azjatek i nuudy - masa ludzi i oglądanie tylko z daleka, phi). Zadzwonił za to, żeby zaprosić na wypad na Shikanoshimę - najbliższą wyspę. Zbiórkę ustalił na 16, żeby wszyscy zdołali się zwlec z łóżek ;) Ja akurat pochłaniałam wtedy bakłażana w sosie pomidorowym z tofu, więc nie popatrzyłam nawet na mapę - byłam pewna, że skoro wyjazd jest o 16, a wiadomo, że ciemno robi się tu po 17:30 to na pewno nie może to być daleko, pewnie gdzieś za naszą plażą.
Och, jakże się myliłam XD Powinno mi coś w głowie zaświtać jak Ola pytała czy to na pewno jest tak blisko jak mówił Karol, ale on był pewny siebie, więc wzruszyliśmy ramionami i wyruszyliśmy. Po drodze głównie wspominaliśmy poprzedni wieczór i zbieraliśmy wydarzenia do kupy (najbardziej zdziwiony był Karol, który pamiętał z powrotu jedynie upadki XDXDXD ).
Pokluczyliśmy trochę po okolicy, ale w końcu wjechaliśmy na właściwą drogę. Po godzinie zaczęło się zmierzchać, a my jechaliśmy wąską ścieżką między torami i korkiem, a za torami widać było wydmy z drzewami, co kazało przypuszczać, że za nimi jest morze, ale te zagrodzone tory... :/ Po półtora godziny zajechaliśmy przed zamkniętą bramę parku nadmorskiego, a Shikanoshima była za mostem, który majaczył na horyzoncie ;];];] Rosjanka była już tak wkurzona, że jeśli ktokolwiek kazałby jej jechać dalej niechybnie dostałby plaskacza. Postanowiliśmy zatem wracać pociągiem skoro i tak staliśmy przed dworcem. Ale czy można??? Zapytałam pań stojących nieopodal. Odpowiedź składała się ze zlepka typowych rozbudowanych wyrażeń, które oznaczają Nie wiem ;) Panie doradziły, żeby zapytać prowadzącego pociąg. Aha, a potem wszyscy kurcgalopkiem popędzimy do maszyny z biletami, a pociągowy grzecznie poczeka aż automat wszystkim wyda resztę. Nikogo nie pytamy, wsiadamy. I tak trochę zajęło nam ładowanie się do pociągu - jestem pewna, że opóźniło to pociąg przynajmniej o pół minuty, a może nawet o całą JEDNĄ - ach, ależ ona będzie paskudnie wyglądać w zestawieniu rocznym JR.
Zajechaliśmy na dworzec w Kashii bez większych problemów, ale na miejscu okazało się, że dworzec nie jest jednopoziomowy a trój- :P Wyjście prowadziło przez A. pawilon handlowy B. malutką windę ;] Naszą obecnością doprowadziliśmy do wielkiej konsternacji panią przy bramkach biletowych, ale po 5 minutach przepraszania nas, że musimy czekać, aż ona znajdzie jakieś wyjście (nie wiem o co chodziło, sami jakoś byśmy sobie poradzili) i naszemu nieustannemu ubawieniu, podzieliliśmy się w końcu na dwie grupy A i B żartując jeszcze, że pani przez te 5 minut wzywała naszego opiekuna z Kyudaja, który na pewno czeka przed wejściem z policją :P:P:P
Nie czekał ;)
Ach, ostatni raz taka dwudniowa śmiechawa była chyba na daczy ;) Z tymże w tym przypadku również powrót do domu był całkiem wesoły, podobnie jak kolejny dzień ^^

Zaraz się zabiorę za zdjęcia z wypraw (ogłaszam otwarcie nowego folderu Imprezy i inne przygody, ponieważ niektóre wypady nie mieszczą się w sztywnych ramach dzielnic ;) ).

4 listopada 2010

makabrycznie

Mam nadzieję, że nikt nie dostał zawału ani nie opluł monitora na widok mojej ulubionej pani z parady ;)
Odczuwam niejaki niedosyt po słodko-kolorowym japońskim Halloween i musiałam jakoś odreagować ;) Zbieram propozycje na wieczór horrorowy - w tamtym roku pod ręką był bardzo dobry Trick'r'Treat, a tegorocznie jakaś posucha :/ A mnie juz mdli od słodkiego i miękkiego - HELP!
Na szybko zapodam sobie kolejnego Rogera Cormana. Kruk brzmi zachęcająco ^^

2 listopada 2010

bunka no hi

Jutro jest tu 文化の日, czyli Dzień Kultury - Japończycy nie umieli mi odpowiedzieć, czego niby dotyczy to święto, słownik powiedział, że w ten dzień okazuje się specjalną wdzięczność za pokój oraz dobra kultury - brzmi to trochę jak wybory miss, nie sądzicie? ;] Co tam, ważne jest tylko jedno: jutro jest dzień wolny :D Cesarz odznaczy orderami osoby zasłużone dla kultury, natomiast dziś Japończycy ze spokojem będą się mogli oddawać swojej ulubionej wieczornej rozrywce, czyli upijaniu się ze znajomymi (studenci) lub współpracownikami (salarymani).
Ja oczywiście z radością przyłączę się do obchodów tego święta, tym bardziej że będę mieć okazję obczaić Fubar, który urządza dziś całonocny nomihodai za 1000Y ^_______^ (35PLN). Dla dziewczyn, bo faceci muszą zapłacić dwa razy tyle ;]
Sobkiem nie jestem, więc tą radosną nowiną podzieliłam się ze swoją grupą. Stwierdziłam, że dobra, wyjście na lampiony nie wyszło, ale może jak pójdziemy wspólnie na drinka to będzie lepiej. Azjaci jednak ponownie mnie zaskoczyli - reakcja na zapytanie o imprezę była dwojaka: A co z wycieczką na balony? To jest jakoś połączone? lub błyskawiczne odwrócenie się do ludzi z tego samego kraju, żeby zapewne omówić wspólną odpowiedź, bo co innego. Zdębiałam o.O Owszem, część ludzi jedzie jutro do sąsiedniego miasta na festiwal balonów (tych dużych, do latania ;)), ale co jedno szkodzi drugiemu? Przecież lepiej pójść na imprezę jak nie trzeba się martwić, że następnego dnia trzeba będzie myśleć ;] Ot, wrócić w nocy, trochę się przespać, zwlec się na zbiórkę i znowu kimnąć w autokarze, a potem popatrzeć na kolorowe balony. Zresztą co Wam będę tłumaczyć na pewno doskonale rozumiecie ;) Koreanki najwidoczniej nie, bo niby jak można było pomyśleć, że jutrzejszy wyjazd organizowany przez uniwerek jest jakoś połączony z całonocnym piciem ;] Od Tajek i Chinek nie dostałam jeszcze odpowiedzi. Póki co na 100% wybiera się jedynie Polish team plus Rosjanka ;D Jakoś nie mieliśmy problemów z decyzją ;)

Hihi, bardzo się cieszę na tę wizytę w klubie i kolejne obserwacje kulturowe - ciekawa jestem czy rzeczywistość będzie się zgadzać z niektórymi zaskakującymi plotkami ;)
Do jutra ^.^/

1 listopada 2010

kyudaj

Tadam! Jest :P Post o zajęciach, mam nadzieję, że zainteresuje kogoś więcej niż Eri ;)

Kyudai to oczywiście skrót od Kyushu Daigaku, czyli Uniwersytecie Kyushu, na którym mam przyjemność studiować. Składa się on z kilku kampusów: designu, medycyny, oraz starego (mojego) i nowoczesnego (który jest baardzo daleko na przedmieściach). Dojazd z akademika zajmuje mi 20 minut rowerem, autobusem mniej więcej tyle samo, ale jechałam nim tylko raz :P (Eri, kiedyś pytałaś o korki - otóż... tutaj jeszcze ich nie widziałam :D Poza autostradą międzymiastową ;) ).
Zajęcia trwają po półtora godziny, z 20 minutowymi przerwami i jedną godzinną na lunch 12-13. Tuż obok mojego centrum jest biblioteka, gdzie można sobie siąść z książką na "okienku" lub zdrzemnąć na fotelu, jak to robią miejscowi ;D (choć mnie też się już zdarzyło :P ), a także stołówka, do której czasem zachodzę na udon czy sobę, żeby sobie urozmaicić bento z nyski ;)
Naokoło kampusu jest sporo supermarketów, Don Kihote, pachinko i inne centra gry, oraz masa restauracji, więc nie trzeba daleko iść, żeby się zabawić po zajęciach ;)

Mój kurs nazywa się Japanese Language & Culture Course. Jesteśmy tu czymś w rodzaju formy pośredniej między gajdzinem a Japończykiem - jeśli w odpowiedzi na pytanie Co tu robisz? pada Jestem na JLCC zawsze reakcją będzie ooo/aaa/uuu (tu dygresja: Azjaci absolutnie nie są w stanie żyć bez, najlepiej chóralnych, okrzyków tego typu - jak najbardziej naturalna jest tego typu reakcja na choćby mądrości płynące z ust nauczyciela. Np. - Nie wiem, czy wiecie, ale w latach 20. aparaty fotograficzne były bardzo rzadkie, więc mogli sobie pozwolić tylko najbogatsi, a zdjęcia robiło się tylko z dużej okazji. - Oooooo??? ) taki to niewyobrażalnie wysoki poziom jakoby sobą reprezentujemy ;) I faktycznie w przypadku niektórych Chinek czy Koreanek faktycznie może tak być.

Plan układałam sobie sama z dostępnych zajęć wedle uznania i ewentualnie wyników testu. Jako Wybrańcy możemy chodzić na zaawansowany japoński - i tylko my. Musiałam wybrać 4 zajęcia z siedmiu, więc wybrałam:

日本語上級A:日本語総合力をつけよう Japoński zaawansowany A: zintegrowanie umiejętności (?)
Polega on głównie na czytaniu jakiegoś artykułu i omawianiu go pod względem dziwactw gramatycznych czy doboru słownictwa. Zajęcia polecone przez moją koordynator jako dobre do przypomnienia bardziej zaawansowanej gramatyki.

日本語上級C:現代日本の姿 Japoński zaawansowany C: Obraz współczesnej Japonii
Tu znowu czytamy artykuły, ale opisujące różne dziwactwa współczesnych Japończyków, a następnie o nich dyskutujemy. Polecone jako zaawansowana lekcja konwersacji.

Te zajęcia mam raz w tygodniu, oprócz tego będę jeszcze chodzić na zaawansowany japoński polegający na analizowaniu filmów oraz czteroobrazkowych stripów z gazet, ale te zajęcia zaczynają się dopiero w styczniu i dlatego będę je mieć dwa razy w tygodniu.

Oprócz przedmiotów do wyboru mamy trzy obowiązkowe dla wszystkich (też raz w tygodniu):

日本語演習 Japoński praktyczny (?) Już o nim pisałam, ale powtórzę - na podstawie w miarę prostych materiałów (lekcji z podręcznika do liceum, dram telewizyjnych, bajek dla dzieci) dyskutujemy w grupach o różnych kwestiach. Ostatnio na przykład o bajkach Ezopa i jak są one tłumaczone w Europie i Azji ;) Potem mamy w tej samej grupie co na zajęciach napisać na następny tydzień raport podsumowujący dyskusję.

日本文化・日本語 Japońska kultura i japoński choć są to raczej zajęcia ze współczesnej literatury. Jak zobaczyłam spis lektur to aż zgrzytnęłam zębami, bo zobaczyłam swoich znienawidzonych autorów-klasyków, ale po pierwszych zajęciach jestem w miarę spokojna, bo były fantastyczne. Znowu zostaliśmy podzieleni w grupy (tzn dzielimy się sami, pod jednym warunkiem: w grupie nie mogą się powtarzać narodowości) i odpowiadaliśmy na bardzo ogólne pytania do tekstu, co przerodziło się w bardzo interesującą dyskusję i różnorodne interpretacje. Tak właśnie powinny wyglądać zajęcia z literatury, imo.

日本語学 Hmm... Język japoński w ujęciu językoznawczym? :P
Baaardzo interesujące zajęcia, jak również sposób ich przeprowadzania. Większość interakcji odbywa się przez internet - na specjalnej stronie mamy spis zajęć i materiałów, które będą na nie potrzebne. W danym momencie system udostępnia materiały, a następnie na ich podstawie musimy przed zajęciami wysłać zadanie domowe. Jeśli nie dopilnuje się terminu, system zamknie dostęp do zadania. Zadanie domowe polega albo na wybraniu odpowiednich słów pasujących do treści, albo wymyśleniu własnego przykładu, albo wyjaśnienia własnymi słowami jakiegoś zagadnienia. Potem na podstawie naszych wyników i odpowiedzi pan nauczyciel odpowiednio modyfikuje lekcję i wie, na czym się skupić i co wymaga dokładniejszego wyjaśnienia.

W sumie te zajęcia dają mi wystarczającą ilość jednostek na zaliczenie semestru, ale ja chciałam chodzić dodatkowo na jeszcze jedne konwersacje, więc chodzę - dwa razy w tygodniu. Tym razem na grupę średnio-zaawansowaną :P Innymi słowy, gramatyka i słownictwo jest na poziomie pierwszego roku, początku drugiego japki, ALE w przeciwieństwie do naszego sztywnego podręcznika, który w czytankach i dialogach używał porządnych form, ten podręcznik wyraźnie rozgranicza rozmowę potoczną od formalnej, czyli wreszcie mogę sobie wypełnić lukę w tym zakresie nie przejmując się gramatyką, a tylko odpowiednimi formami czy sformułowaniami.

Zastanawiałam się jeszcze nad gramatyką albo pisaniem wypracowań, ale przerabiałam to intensywnie przez ostatnie 3 lata i nie zauważyłam, żeby dało aż tak wiele, więc stwierdziłam, że wolę w tym czasie poczytać sobie coś bardziej konstruktywnego, albo choćby pogadać z kimś przy kawie. Spróbuję też może pochodzić w tym semestrze (w drugim będę musiała, żeby wypełnić wymagania kursu) na zajęcia z językoznawstwa. Choć na razie po wstępnym przejrzeniu informacji nie znalazłam niczego specjalnie interesującego - aż dwóch profesorów zajmuje się gramatyką generatywną, za to nikt kogniwistyką :/ No nic, może przejdę się jednak na tę gramatykę, a nuż Chomsky miał jednak rację? :P

Docelowo (od stycznia) będę mieć zawalony wtorek i piątek (8:40-18:10) i jedne zajęcia w środę (8:40-10:10), poniedziałek i piątek mam wolny, chyba że znajdę sobie tę zajęcia na uczelni. Póki co dobija mnie tylko to wstawanie o 7:30 trzy dni z rzędu >>>>>.>

Na koniec kolejne wieści imprezowe: dogaduję się coraz lepiej z moją tutorką ^^ Zostałam już wstępnie zaproszona na wspólne gotowanie w jej mieszkaniu oraz na pobyt w jej domu rodzinnym w okolicach sylwestra ^__^v Myślimy też o wspólnym wypadzie do Dazaifu na momiji oraz do onsenu w czasie ferii zimowych. Och, mam nadzieję, że się uda...