10 listopada 2010

kółko

Miałam zamiar napisać posta podsumowującego spostrzeżenia otoczenia z okazji miesięcznicy, ale A. co tu świętować? Upływ czasu to ostatnie o czym chcę tutaj myśleć. B. Za dużo się tego uzbierało, więc tak jak planowałam na początku podzielę otoczenie na jakieś kategorie C. weekend spędziłam pod pierzynką, bo rozłożyło mnie choróbsko (choćbym nie wiem jak się starała, klima mnie zabija - nie wiem co zrobię w zimie, jak będę musiała jakoś nagrzewać pokój... Myślę o kupieniu kaloryfera na prąd...).

Zatem zanim skończę opis pierwszej kategorii, post zapychający, żebyście nie marudzili, że się obijam ;)

Krótki opis horrorów, które obejrzałam z okazji Halloween. W związku z tym, że nikt się jakoś nie kwapił z pomocą (foch) weszłam na moją ulubioną stronkę z horrorkami i wyszukałam:
In the mouth of madness. O, zdecydowanie lubię Johna Carpentera ^^ Filmy ciuteńkę trącą myszką, ale w ten dobry, klimatyczny sposób, dodający im właściwie mroczności. Historia to połączenie Krainy Chichów i Amerykańskich bogów (nie interesuje mnie chronologia powstawania, tylko kolejność, w której ja przeczytałam/zobaczyłam dane rzeczy), więc specjalnie mnie nie zaskoczyła, ale wzbudziła niepokój, a w koncu o to chodzi. 7/10 choć The Thing raczej nic nie przebije ;)
Dead End. Ohoho, tak schematyczne i przewidywalne, że aż dobre :D Pewna rodzina jedzie do babci na święta, a Ojciec postanawia po raz pierwszy od 20 lat pojechać drogą na skróty. Wszystko tu jest: kobieta z dzieckiem, opuszczona leśniczówka pełna wnyków, czarna wołga XD oraz Tajemnice z Przeszłości. Kanon goni motyw, ale w interesujący sposób i z przymrużeniem oka, a całość trwa trochę ponad godzinę, więc mija błyskawicznie. Scenariusz scenariuszem, a ja i tak najbardziej cieszyłam się z obecności demonicznego Lelanda Palmera z Twin Peaks :P
INK. To nawet nie tyle horror co opowieść o walce dobra ze złem na granicy jawy i snu, ale jak pięknie opowiedziana i sfilmowana! Większość motywów już gdzieś widziałam, ale i tak przez cały film miałam wrażenie świeżości. Podobały mi się zwłaszcza Zmory - uch, wyjątkowo niepokojące.

Także dziękuję, dokonałam dzięki Wam bardzo dobrych wyborów ;]

A wracając do tematu posta. Poszliśmy z Karolem obczaić w sobotę kółko fotograficzne. Zanim to nastąpiło wymieniliśmy kilka mega-uprzejmych maili z opiekunem (and I mean, uprzejmych - ja się niezbyt dobrze czuję przy używaniu tego honoryfikatywnego języka i zazwyczaj wybieram wariant bezpieczny, czyli wersję uprzejmie neutralną - obrazić nie obrażę, a wiem przynajmniej, że nie zrobię jakiejś gafy przy odmianie czasownika czy doborze słów - nie będę tu wchodzić w szczegóły. W każdym razie mówiąc takim językiem czuję się jak sprzedawca w sklepie, więc go nie używam, ale nasza opiekunka powiedziała, że tak się powinno zaczynać działalność w kółku, jeśli nie chcemy, żeby nas postrzegano jak totalnych gajdzinów, więc cóż było zrobić) i wreszcie doszło do Spotkania. Kyudai ma specjalny budynek przeznaczony dla działalności kółek (w Japonii to niesamowicie prężna działalność - w każdej szkole jest ich co najmniej kilkanaście, poczynając od sportowych, poprzez kulturalne po sztuczki magiczne czy stepowanie, poważnie ;) Ale tańca towarzyskiego nie ma :( Bu.), a spotkania kółka fotograficznego odbywają się w... typowym pomieszczeniu japońskim! XD Ze słomianymi matami, wnęką na kaligrafię, przesuwanymi drzwiamu, fusuma itd. XD
Anyway, moje ogólne wrażenie jest takie, że faktycznie lepiej było pisać maila w keigo. Na pierwszy rzut oka (i ucha) widać, kto tu jest najważniejszy, ważniejszy i początkujący. Niby wszystko jest tak po przyjacielsku, ale jak ten ważniejszy coś powie, to reszta tylko kiwa głowami i to robi, choćby było totalnie durne. Oj, będzie ciężko, zwłaszcza z moją niechęcią do wykonywania poleceń. Ale czego się nie robi dla badań kultury ;)
Za dwa tygodnie odbywa się wielkie święto Kyudaja i kółko będzie miało swoje stoisko, na którym zaprezentuje zdjęcia, więc teraz zajmowali się głównie doborem zdjęć. Cóż... Prawdę mówiąc szczęka mi opadła. I to bynajmniej nie ze względu na zajebistość zdjęć, a wręcz przeciwnie na ich totalną przeciętność. Część była bardzo dobra technicznie (kolory, kontrast, wyrazistość szczegółów), ale tematyka i kadrowanie... Nudy, nudy, nudy. Wieczorna chmurka, facet na brzegu morza, gałązka sosny o świcie... A to takie najbardziej interesujące. Jeden gość przyniósł zestaw tak randomowych zdjęć, dobranych jedynie pod względem kolorystyki (nieba, ziemi, kwiatów), że aż mi ręce opadły. Ja takie robiłam może w podstawówce, a i to chyba nie, bo trzeba było film oszczędzać ;)
Z każdym kolejnym zdjęciem patrzyliśmy na siebie ze zdumieniem, natomiast Japończycy zupełnie nie przejmowali się tym, że zdjęcie jest do d. (a nie chce mi się wierzyć, żeby wcześniej nie robili jakiejś selekcji, więc tym bardziej jestem przerażona ;)) O nie. Patrzyli na oprawione foto pod każdym możliwym kątem, żeby sprawdzić, czy między passe-partout a zdjęciem nie ma szparki, czy zdjęcie gdzieś się nie wybrzusza, czy nie ma paproszków. Kaman, ludzie, większość zwiedzających tylko rzuci okiem na te foty i pójdzie dalej o.O Nikt nie będzie ich oglądał z perspektywy podłogi... Ale nie, zamiast strzelić lepsze ujęcie to oni przez 5 minut będą debatować jakby tu lepiej oprawić przeciętne zdjęcie w ramkę...
To niestety kolejny przejaw azjatyckiej logiki, którą boleśnie odczułam we Wronkach. Oni wydają się nie zauważać większego problemu tylko skupiają się na totalnie bzdurnych szczegółach. Tak jak jest tutaj ze śmieciami. Ale wybiegam wprzód.
Ogólnie poziom lekko mnie zniechęcił, bo nie zauważyłam, żeby ktokolwiek bawił się kolorem czy kontrastem zdjęcia, a to mnie w tym momencie interesuje najbardziej, ale zamierzamy dać im szansę ;) Po pierwsze dlatego, że chodzi tam jeszcze jeden Rosjanin, więc jeśli stworzymy jakąś słowiańską frakcję, która bez kozery powie, że zdjęcie jest beznadziejne i trzeba się bardziej postarać to może coś z tego wyniesiemy. Po drugie, jak słuchałam ich debat na temat ramek to rozumiałam z połowę o.O Raz, że nie bardzo rozumiałam DLACZEGO jakaś rzecz jest problemem, a dwa faktycznie nie rozumiałam co mówią, więc choćby dla poprawienia zrozumienia takiego potocznego języka zacisnę zęby i będę tam chodzić i robić jakieś bzdurne rzeczy :P
No i w zimie jest obóz, który jest połączony z jeżdżeniem na nartach ;D

0 komentarze:

Prześlij komentarz