22 maja 2010

Tianjin

(post moooocno zaległy, ale zawsze domagaliście się czego innego, a w samym Tianjin miałam różne zawirowania i nie zdążyłam napisać czegokolwiek na bieżąco, więc teraz już z lekkim opóźnieniem i z perspektywy, ale może coś uda mi się sklecić i nie powtórzyć się za bardzo z picasą).

Zanim dotarłam do Tianjin trzeba było pokonać kilka przeszkód.
Po pierwsze wymeldować się z hotelu, co wiązało się z okazaniem dowodu depozytu. Szefo nie dość, że przydreptał do recepcji z 20minutowym opóźnieniem, to jeszcze beztrosko nie miał przygotowanej karteczki, bo i po co... >.> Minuty leciały, czas odlotu się zbliżał, a on szperał w swojej przepastnej torbie. W końcu się udało i wsiedliśmy w taryfę, a ja tylko się modliłam, żebyśmy zajechali na lotnisko w max. pół godziny. I całe szczęście tak się stało, choć do końca nie byłam pewna, czy na pewno się uda, bo przed lotniskiem (ogromnym, co mniej więcej widać na zdjęciach) taksówkarz zaskoczył nas pytaniem, z którego terminalu lecimy o.O Dżizaz, nie mam zielonego pojęcia. No ale powiedziałam, że do Hangzhou, więc sam zdecydował, a po wejściu na halę okazało się, że jednak dokonał właściwego wyboru, uff... Taksówką jechaliśmy pół godziny, z prędkością około 100km/h, więc przejechaliśmy jakieś 50km. I za ten kurs zapłaciliśmy 50zł o.O o.O o.O
Na lotnisku bardzo miłe zaskoczenie - darmowy bezprzewodowy internet ^_____^ Niestety, zdążyłam tylko napisać dwa króciutkie maile i trzeba było wsiadać do samolotu :/ Instrukcje przed odlotem są załatwiane w AirChina ekspresowo - stewardessy chodzą (choć mogłyby nie... strasznie pokracznie to robią... >.> ), zamykają szafki a na ekranach lecą instrukcje: najpierw po chińsku, również dla głuchoniemych, a potem po francusku z napisami angielskimi. Samolot rusza, nikt nawet nie sprawdza, czy pasażerowie mają zapięte pasy - jak zwykle w Chinach, zakłada się, że człowiek zadba o samego siebie ;]

Potem wszystko już było wielkie i z rozmachem: lotnisko, drogi, dworce i na końcu - fabryki.
Ale zanim dotarła do mnie szara, fabryczna rzeczywistość, przeżyłam inny szok: w hotelu nikt nie mówił po angielsku (czasem zdarzyło się, że jakiś kierownik znał pięć słów,) a w pokoju nie było neta! To znaczy był, ale jeno w gniazdku, a ja byłam bez kabelka... No nie przyszłoby mi do mojej technologicznej głowy, że powinnam zapakować kabel ethernetowy o.O Dla mnie internet śmiga już sobie w powietrzu :P Całe szczęście okazało się, że trzeba tylko dodatkowo za niego zapłacić, ale co się musiałam ogestykulować... Jeśli wydaje Wam się, że cały świat zna słowo internet to się mylicie ;] Po chińsku to jest 网上 ;];];]
Za to jak pięknie działała chińska machina urzędnicza: w recepcji obsługiwały nas trzy osoby - kierownik, który brał od nas paszporty i pieniądze oraz dwie dziewuszki, którym wydawał rozkazy ;] Ale za to jak pięknie! Normalnie ruchy rąk miał jak baletnica...
Wieczorem szybko zwiedziłam kompleks przy jeziorze i tyle było tego dobrego :/ Przejażdżka rikszą uświadomiła mi, jak bardzo jestem pośrodku niczego :( Prysnęły wyobrażenia o wyjściu do sklepu, a nawet, co za szaleństwo!, może do kina po pracy... Zamiast tego dostałam przygnębiające otoczenie w drodze do pracy, pokój bez okien, tylko ze sztucznym światłem, w fabryce, słońce wiecznie zakryte smogiem oraz "centrum handlowe" oddalone 15 minut taksówką w socjalistycznym, brudnym stylu. Uch, po trzech dniach zaczęła mnie dopadać depresja, a co dopiero po trzech miesiącach? :/:/:/ No i okazało się, że nie mieszkam w Tianjin (bo jeśli o nie chodzi to co nieco widziałam i na takie coś się przygotowałam) tylko jakieś 50km od niego. Do tego w pobliżu właściwie nie było ludzi... Poważnie. Tyle było fabryk naokoło, a ja nie widziałam żadnego człowieka, o różnych porach dnia... Tylko puste ulice... Wierzyć mi się nie chce, że fabryki nie działały, więc co? Pracownicy cały dzień siedzieli w obrębie zakładu...?
Wokół wiało komunistyczną biedą, brudem, pędem za kasą, bez oglądania się na nic... Okropne to było. I w tym wszystkim ratowali mnie tylko bardzo mili ludzie. Bo choć niemoc dogadania się była mocno frustrująca to wszyscy byli bardzo życzliwi. A po tym jak rikszarz zabrał nas z biednej, ciemnej dzielnicy, zamknął w metalowej rikszy i zamiast zawieźć do jakiejś meliny i obrabować, dowiózł nas na miejsce i jeszcze wziął za to standardowe 6y (2.5zł) przekonałam się, że to wbrew pozorom bezpieczny kraj.

Całe szczęście choć w robocie mi się zaczęło wszystko normować i dowiedziałam się wreszcie konkretnie co będę robić. A jak już przyjechała Chinka, która mówi po chińsku to zrobiło się całkiem przyjemnie. I jestem bardzo wdzięczna, że zaproponowała przeniesienie się do jej biura w Hangzhou ^___^

Pobyt w Tianjin miał dwie zalety: całkiem przyjemny widok przy wyjściu z hotelu oraz genialny internet: 4zł/dzień a średnia prędkość wynosiła jakieś 500-600 kilo... Jednak bez żalu się z nim pożegnałam ;)

Tianjin

0 komentarze:

Prześlij komentarz