11 maja 2010

co tam u mnie

Mamusia pyta to odpowiadam.
Po przeniesieniu się do Hangzhou i wyjaśnieniu pewnych spraw - znakomicie. Miasto jest super - dużo bardziej przyjazne i "zielone". Ale o Hangzhou będzie jakiś osobny post.
Jeśli chodzi o mnie to nie myślcie, że ja się tu tylko dobrze bawię. Owszem zwiedzam, ale tylko w chwilach wolnych, a tych jest naprawdę niewiele. Zazwyczaj jeżdżę wszędzie z szefem, a wiadomo, że to zawsze jakieś obciążenie psychiczne, bo nie można robić co się chce i kiedy się chce. Tak naprawdę całkiem po swojemu spędziłam tylko dwa dni: jeden w Sz i jeden w Pekinie. I zawsze na intensywnym lataniu po mieście, żeby zobaczyć jak najwięcej.
W pozostałe dni najczęściej wstaję przed 9 i do 16-17 siedzę w biurze. Głównie tłumaczę co szefo chce zrobić z danym modelem roweru: jaka grafika, kolory, obrazki, jaka rama, jakie części, jaki rozmiar itd. Potem Chińczycy coś tam robią, a potem znowu trzeba coś zmieniać, zatwierdzać, ustalać ceny, daty wysyłki, zaliczki itd. Wbrew pozorom to nie jest łatwe zadanie, bo muszę ogarniać co szefo chce zrobić (zazwyczaj wszystko na raz ;] ) i dogadywać się z Chinką, która nie mówi super biegle po angielsku, więc często trzeba się upewniać, czy ja ją dobrze zrozumiałam a ona mnie.
Po powrocie do hotelu mam z godzinę, dwie wolnego i wtedy najczęściej rozmawiam z Wami, bo nagle wszyscy chcą się ze mną skontaktować, o coś zapytać, poprosić o zdjęcia, komentarze itd. A wieczorem wychodzimy z szefem na jedzenie i spacer po tej czy innej okolicy (bo w Hangzhou już jest gdzie wychodzić). I pewnie, że jest to fajne, bo jem sobie różne fajne (lub mniej fajne, zależy jak się trafi ;) ja cierpię głównie dlatego, że oni tu używają pietruszki w dużych ilościach :P ) rzeczy za czyjeś pieniądze, a szefo jest mocno luzacki, więc sobie siedzimy i gadamy o różnych sprawach, ale jednak cały czas jestem w pracy i nie mogę się całkiem rozluźnić.
Tak właściwie cały czas chodzę zmęczona i niewyspana, bo codziennie tyle jest do zrobienia, a czasu tak mało. Jak już nadrobię zaległości w postach to choć z blogiem i picasą się uspokoi, bo nie będzie aż tylu nowych atrakcji codziennie. A wtedy akurat będę się mogła zająć jeszcze jednym zleceniem ;)
Ale wczoraj wieczorem moje zmęczenie już się dało mocno we znaki. Pojechaliśmy sobie nad tutejsze jezioro (zdjęcia potem). Coś tam zjedliśmy, pospacerowaliśmy i chcieliśmy złapać taksę do hotelu. Wsiadamy, dajemy kartę hotelową jak zawsze, a tu okazuje się, że na karcie nie ma adresu XD Za każdym razem to sprawdzałam, ale wczoraj już zupełnie nie miałam do tego głowy. No więc machamy kierowcy ręką, że go poprowadzimy, bo mniej więcej wiedzieliśmy w którym kierunku jechać XD Do pewnego momentu było ok, ale potem przed każdym skrzyżowaniem odbywała się dyskusja a potem znowu machanie, czy chcemy w prawo, czy prosto, a biedny kierowca musiał zachowywać czujność :P Przez chwilę nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy, ale zauważyłam całe szczęście znajomy budynek i zajechaliśmy w pobliże hotelu. Hurra, hurra. Wysiadam z samochodu i nagle nie wiem, gdzie jest mój aparat! Wskakuję z powrotem i krzyczę: "Gdzie mój aparat?! Gdzie mój aparat?! Przecież zawsze go mam przy sobie!!! A, mam go w ręce :P" XDXDXD Widzicie jak mocno odpływałam? :P A wyobrażacie sobie jak się musiał czuć ten kierowca? XD Wsiadają gajdzini, nie wiedzą gdzie mieszkają, przed każdym skrzyżowaniem dyskusja, a potem jeszcze wskakują z powrotem do samochodu i coś krzyczą XDXDXD
Także wczoraj poszłam spać przed 23 i leeedwo obudziłam się przed 9 a dalej jestem zmęczona. A na weekendzie pewnie trzeba będzie coś pozwiedzać, bo w ciągu dnia pracuję dokładnie w tych godzinach co wszyscy inni.

Apdejt z dnia dzisiejszego:

Padł mi program do obchodzenia cenzury: nie działa mi fejs, picasa i blog. Znalazłam sobie inną stronę do zmiany IP, ale jest dużo mniej wygodna, więc nie wiem jak będzie z wrzucaniem zdjęć... Musicie się uzbroić w cierpliwość, może niedługo wyjdzie nowa wersja.

Nabyłam dziś po spacerze mapę Hangzhou, ponieważ nie lubię nie wiedzieć, a zwłaszcza nie znoszę nie wiedzieć gdzie jestem, a szefo aż zbladł gdzie go wyciągnę na spacer na weekendzie XD Sesese ;];];]

Strappu: +1 (nie wiem czy już pisałam: ustaliłam sobie limit jednej pamiątki dziennie ;) na razie lecą strappu :P )

5 komentarze:

Unknown pisze...

Aha, aha.

Co to są Strappu?!

aneczka pisze...

To te przywieszki. Na przykład do telefonu. Nie wiem, jak to się nazywa po polsku, ja używam japońskiej nazwy. Wrzucałam zdjęcia na picasę.

Unknown pisze...

Miałam kiedyś taką przywieszkę i teraz ją noszę przy torebce, bo jak odbierałam telefon to "Strappu" wpadało mi do buzi/do oka. W zależności jak zamaszyście odbierałam telefon :]

aneczka pisze...

Bo właśnie trzeba mieć ich dużo :P Wtedy całość jest tak ciężka i wszystkie nawzajem się ciągną ku ziemi, że już nie dolatują do oka :P

ren pisze...

1. To ja oczywiście poproszę o apdejt strappu :D.
2. Jak będziesz wydawała książkę o pobycie w Chinach, to jeden z poddtomów będzie musiał mieć poddytuł "przygody komunikacyjne" ;). I żal mi tego kierowcy :D - będzie miał traumę biedak...
Przaypomina mi się w tym momencie student mojego taty, który w Niemczech szukał autokaru zaparkowanego przy "Einbahnstrasse" (ulicy jednokierunkowej. I co najciekawsze znalazł...

Prześlij komentarz