1 maja 2010

Szanghaj, dzień 3

Uwaga, dziś będzie dzień pod znakiem przygód ;) Ale spox, wszystko w porządku, żyję ;)
Będzie to również odpowiedź na Twoje pytanie, Michale, dlaczego uważam, że nazywanie Szanghaju Paryżem to jakaś wierutna bzdura ;]

Ale od początku: odkąd dowiedzieliśmy się, że z biletów na expo raczej nici, stwierdziliśmy, że nie będziemy się rano zrywać tylko spokojnie koło 9-10 zjemy śniadanie i się zobaczy. Pojawiłam się więc wygłodniała na śniadaniu po 9 i rozpoczęłam realizację planu najadania się wszystkim co możliwe :P Rezultaty widać na zdjęciu: croissant, espresso, wybór pierożków, sałatka, sushi a potem na dokładkę więcej sushi i owoce ;) I na tym śniadaniu zajechałam aż do teraz :D Jutro robię powtórkę ;)
Szefo na śniadaniu się nie pojawił, więc do 11 coś tam porobiłam na necie i wróciłam do pokoju. Tam dopadł mnie sen, bo wczoraj spałam znowu 6h (i dziś będzie kolejna powtórka...) a sporo przeszliśmy wczoraj kilometrów. Stwierdziłam, że jak będzie coś chciał to zadzwoni do drzwi ;) Obudziłam się przed 13 i stwierdziłam, że nie ma co dłużej spać (choć ledwo wstałam z łóżka ;)) tylko trzeba się ruszyć.
Postanowiłam sprawdzić jak się po Szanghaju jeździ nie taksówkami ;) Oczywiście zaczęłam od metra ^__^ Plan był, żeby zobaczyć jak najwięcej zabytków i expo choćby z daleka.

Wyruszyłam więc z podobny założeniem jak ze zwiedzaniem Paryża: zobaczyć jak najwięcej w jeden dzień, przy pomocy metra. Francuskiego nie znam, ale jak posłucham to procentowo rozumiem mniej więcej tyle jak czytając znaki chińskie, ne?

Zeszłam na dół do recepcji i tu pierwszy zonk: najbliższe stacje były daaaaaleeeeeeko! Jakieś pół godziny piechotą przynajmniej. Ale trudno, zaparłam się i wyszłam. Po drodze w znanej japońskiej knajpie spotkałam szefa, który był już przy trzecim piwie XD Hihi, ładnie go wczoraj przegoniłam :P:P:P A jak pisałam, naprawdę się ograniczyłam z szybkością zwiedzania ;) (baranek, tu przyznaję ci oficjalny, publiczny order supermana za wytrzymanie z moim trybem wyjazdowym przez dni dziesięć ;)).

Zdjęcia z podrogi zobaczycie: blokowiska, mniejsze sklepiki. Mijałam sporo autobusów, ale nie wiedziałam jak funkcjonują: gdzie się płaci, ile itd. W metrze kupiłam bilet jednorazowy (innych możliwości nie było, za co duży minus) na stację w odległości pół miasta za 1.50zł. Potem na kolejnej kupiłam już całodniowy (wydaje mi się, że jest tylko sezonowy, na czas expo) za 7 zeta.
Metro jest całkiem nieźle oznaczone: kolorowe linie, te same kolory na ścianach, szybach itp. (na tych nowszych stacjach), ALE obsługa nie mówi po angielsku choć wszystkie napisy łącznie z "customer service" są po angielsku. Ale "one day, one day" dziewczyna zrozumiała ;) Poza tym nie udało mi się nigdzie znaleźć informacji, o której jest ostatni pociąg.
Dopiero pani "bilingual" znalazła mi informacje na jakimś kserze wyciągniętym spod lady.

Na mapce metra zobaczyłam nazwę Qibiao, tam gdzie Eri mówiła, że jest jedna z chińskich Wenecji. Daleko było, ale stwierdziłam, że spróbuję. Dojechałam na miejsce i kolejny zonk. Owszem, mapy okolicy są, ale strasznie mało dokładne, pokazują raptem najbliższą okolicę, zero oznakowania gdzie mogą być jakieś zabytki. W Paryżu nie do pomyślenia. Zaliczyłam więc tylko wyprzedaż obuwia i wróciłam.
Przesiadłam się na inną linię, żeby zobaczyć pagodę. Przy okazji zobaczyłam więcej miasta z góry. Paryż jest bardzo zwarty, ze starą zabudową - tutaj są głównie blokowiska, albo wieżowce, no i dzielnice z trochę niższymi domami. Ale jest też cała masa miejsc, gdzie zrównano z ziemią lub się równa, malutkie tradycyjne domki. Jak dzisiaj jeździłam, widziałam co chwilę ogromny pusty plac, który tylko czeka na kolejny drapacz.

Pojechałam następnie na miejsce gdzie była granica Expo. Myślałam, że może będzie coś widać z mostu, ale most był wyyyyyysoko, dostępny tylko dla samochodów. Zdołałam więc zobaczyć tylko bramę.

Potem chciałam się przesiąść w linię 10, żeby zobaczyć kilka innych zabytków i skończyć w Yuyuan. A tu kolejny zonk. Linia zamknięta. Tyle, że gajdzin zobaczy szlaban, a informacja jest tylko po chińsku. Jak zamknęli w Paryżu jedną linię metra to pięknie była oznaczona droga do komunikacji zastępczej. I przy przystankach stały panie mówiące po angielsku. A tu guzik.
Pojechałam więc do Nanjing, bo myślałam, że może zamknięta jest tylko ta jedna przesiadka. Okazało się, że nie. Wyszłam więc na górę i czekał mnie szok: ten tłum, który wczoraj wzięłam za idący na otwarcie był tam znowu!!! Nie mam pojęcia po co, naprawdę. Wydaje mi się, że interesująca część Nanjing w tym miejscu się kończy... Dalej nie ma sklepów, są tylko wieżowce i rzeka... Eri, jest coś fajnego na tym Bundzie poza widokiem na drapacze? Bo doprawdy nie wiem co się dzieje z tymi ludźmi jak dojdą do rzeki :P:P:P
Zastanawiałam się czy nie iść za tłumem, ale stwierdziłam, że lepiej jechać w sprawdzone miejsce, tym bardziej, że nogi zaczynały mnie już mocno boleć ;) Złapałam więc taryfę i kazałam się zawieźć do Yuyuan [zdjęcia].

Tam znalazłam informację, w której pani dla odmiany mówiła całkiem dobrze po angielsku. Najbliższa linia metra była w Nanjing, więc skorzystałam z okazji i zapytałam się o połączenia autobusowe. Jak przygoda z publicznym transportem to na całego XD Okazało się, że bilety kupuje się u kierowcy. Niezależnie od odległości za 80gr. Pani znalazła mi połączenie posługując się moją kartą hotelową i netem. Wypisała mi na karteczce numery dwóch autobusów i przystanki.
Tak uzbrojona stanęłam na przystanku. Ale po uważnym studiowaniu tablicy (oczywiście znowu nie uświadczyłam godzin ani częstotliwości kursów) stwierdziłam, że muszę chyba mieć odliczoną gotówkę (znaków była cała masa ale wyłapałam coś w stylu "źródłowa, główna suma" i "nie autobus" ;)). Całe szczęście na każdym przystanku stoją wolontariusze. Oczywiście nie mówiący po angielsku, choć z napisem "volunteer". Ale wysiliłam moją znajomość chińskiego i machając banknotem 5yuanowym zapytałam: "5 yuanów, autobus, dobrze?". Panów było na szczęście dwóch, więc mogli się naradzić i wydumali o co mi chodzi :D Zaprowadzili mnie do kiosku i tam pani rozmieniła mi banknot na monety. Do autobusu wchodzi się tylko przednim wejściem i wrzuca dwie monety do skrzyneczki albo pokazuje kierowcy kartę. Biletów nie ma, bo po co? ;) Przejechałam najpierw 5 przystanków (w tym ostatni w odległości paru kilometrów), a potem kolejnych 13 w moooocno zatłoczonym autobusie.
O końcowy przystanek musiałam już zapytać w autobusie, bo pomyliłam się wliczeniu a nazwy wyświetlane na monitorku nie do końca mi pasowały do tego, co pamiętałam. Wysiadłam i nie miałam pojęcia, gdzie jestem XD W jakiejś dzielnicy na przedmieściach :P Wiedziałam, że na pewno w dobrej okolicy, bo nazwy ulic pasowały mi do tych na mapie, ale nie widziałam nigdzie hotelu a jest wysoki ;) Siadłam więc na krawężniku koło dziadka w kombinezonie i wyjęłam mapę ;) Zainteresował się po chińsku czy mi nie pomóc, karty hotelowej nie mógł przeczytać, ale zapytałam o nazwę ulicy i pokazał mi kierunek. Kawałek dalej zobaczyłam jakiś wieżowiec i stwierdziłam, że to pewnie w tym kierunku mam iść. Przy drogowskazie z nazwami ulic zatrzymałam się jeszcze raz, żeby luknąć na mapę i zaczepił mnie jakiś Chińczyk po angielsku. Hurra! ^^ Pokazałam mu kartę, on nie wiedział dokładnie gdzie jest ten adres, zadzwonił do kogoś, pytał i pytał a wtedy zaczepił nas kolejny Chińczyk XD I od niego dowiedziałam się, że owszem jestem na ulicy Jinshao, ale mój hotel jest na Nowym Jinshao, które jest jeszcze daleko daleko za tym wieżowcem, co był na horyzoncie ;) Wdrożyłam więc plan B (który miałam od początku, dlatego w ogóle rozpoczęłam to autobusowe tułanie) i złapałam taryfę ;D Kierowca powiedział, że niestety nie może odczytać tych małych literek na karcie, bo ma kiepski wzrok (w tym momencie powinnam wyskoczyć z taksy, ale nie chciało mi się stać dalej na tym bezludziu). Powiedziałam, więc po chińsku nazwę ulicy i numer. I tu się zaczęło XD Musiałam dojechać pod numer 18. Na lekcjach uczyli nas, że 10 to "szy", więc mówię "szy-ba" a on "cooo? sy-ba???". Nie, nie "sy" (przecież to 4 ;)). No i tak chwilę się przekrzykiwaliśmy aż w końcu napisałam mu wielkimi cyframi "18" i okazało się, że to jednak "sy-ba". No i bądź tu mądry :P
Z lekkim niepokojem patrzyłam gdzie jedziemy, bo nie byłam pewna, czy dobrze mnie zrozumiał, ale dojechałam na miejsce! XD I faktycznie było daleko - z godzinę na piechotę.

Na dziś koniec, i tak mi wyszła epopeja ;)
Wnioski i ogólne wrażenia będą jutro, bo tu jest już 1:30 a ja jutro muszę wstać o 6:30 na szybkie śniadanie, o 9:25 lecę do Pekinu i nie jestem nawet spakowana :P A trzeba jeszcze dojechać na lotnisko (jakaś godzina) i odebrać bilet (nie wiadomo gdzie i czy będą mówić po angielsku). A potem z Pekinu dostać się do Tianjin ;)
Jutro raczej znowu będzie epopeja, ale zdjęć chyba nie za bardzo będzie gdzie robić.
Dobranoc.

Shanghai: przygody transportowe, yuyuan nocą

7 komentarze:

ren pisze...

No to się naprawdę nazywa wyprawa :D
Chapeaux bas!

Michał Bernat pisze...

hahaha... Anka no normalnie zwatpiłem :P
a wujka gole nie moglas spytac ??? http://wikitravel.org/en/Shanghai#Get_around

I tak dla przyszlosci coby ci łatwiej było w Pekinie najpierw poczytaj: http://wikitravel.org/en/Beijing#Get_around a moze i całość nawet...

Ja mam nadzieje ze szefo w alkoholizm z nerwow nie wpadnie... w ogole jak on sobie poradził z zamawianiem piwa ??? XD i no ze bilety macie na wlasciwy dzen do Pekinu LOOOOOL :] to jest oficjalnie dla mnie historia roku :D

a i jesczze to dla ciebie znalazłem: http://en.wikipedia.org/wiki/Tianjin

I should become a travel agent :D:D:D:D

aneczka pisze...

@Michał, owszem, informacja o biletach w autobusach by pewnie pomogła (ale wtedy nici z przygody XD), ale naprawdę jak tylko chcesz załatwić coś mniej typowego to bez chińskiego ani rusz :P Informacja turystyczna jest mocno szczątkowa. W tym kraju się produkuje a nie zwiedza ;]

Homcio pisze...

A to dziwne, że nie kapnęli się jeszcze, że turystyka to też maszynka do nabijania kasy

baranek pisze...

hehe widzę że dzień bez przygody to dzień stracony:P Czekam na więcej;)

Jacek pisze...

A skoro już o komunikacji mowa to czy jechałaś Maglevem? Co prawda z lotniska na drugi koniec Szanghaju - chyba stare miasto.. ale fajnie sie jedzie w szczycie 450km/h a poza tylko 300.. Mnie sie podobało :)

aneczka pisze...

Niestety nie, z lotniska jechałam samochodem prosto do hotelu.

Prześlij komentarz