9 maja 2010

Pekin

Do Pekinu pojechaliśmy w piątek rano. Oczywiście znowu mieliśmy opóźnienie, bo szefo zgubił różową karteczkę z potwierdzeniem depozytu (jak oni się tu lubują w tych karteczkach... Nawet jak się kupuje ciucha w niektórych sklepach to wypisują biały oryginał oraz żółtą i różową kopię >.> ) i spędziliśmy z 15 minut na jej szukaniu. W końcu ludzie z recepcji litościwie odpuścili nam te 2500y zaliczki i poprostu napisali na odwrocie, że pieniądze wydano czy jakoś tak. (Tu nadmienię, że karteczka znalazła się parę godzin później przy kupowaniu biletu do Summer Palace, między pieniędzmi ;] ).
W Pekinie nie mieliśmy zarezerwowanego żadnego hotelu, ale stwierdziliśmy, że poszukamy na miejscu. Ledwo wyszliśmy z bramki zaczepiła nas pani machając wizytówką z maleńkim zdjęciem pokazującym ładny pokój. Potargowaliśmy się trochę o cenę, uzyskaliśmy dość niską i powiedzieliśmy, żeby nas prowadziła. Przed dworcem pokazała jakiś czerwony szyld w niewielkiej odległości, ale po chwili doprowadziła nas do samochodu, mówiąc, że zawiezie nas na miejsce. Oooo nie, bez jaj. Zaczęłam mówić, że chcemy jechać taksówką, jeśli już. Pani zaczęła coraz głośniej i szybciej szwargotać aż w końcu zaczepił nas młody chłopak i zapytał czy może jakoś pomóc. Napisał mi na karteczce "najbliższy tani hotel" i powiedział, że mamy to pokazać taksówkarzowi. Pani przestała zwracać uwagę na nas, a zajęła się bluzgami, więc szybko się oddaliliśmy ;]
Szybko zainstalowaliśmy się w hotelu (o zdecydowanie niższej klasie niż poprzednie :P Bez neta w pokoju i z zupełnie inną klientelą. Dziś o 6 nad ranem obudziła mnie grupka wrzeszczących Chińczyków... Nie ma to jak przemykający cicho po korytarzach biznesmeni :P ) i wyruszyliśmy do Summer Palace.
I tu uwaga co do zwiedzania Pekinu - wszyscy ci, którzy myśleli, że oblecę jak zwykle wszystkie możliwe atrakcje w dwa dni srogo się mylili. Po pierwsze wszystko tutaj zamykane jest o 17-17:30 (nawet sklepy!) a po drugie miasto jest naprawdę ogromne! Dotarcie z hotelu do Summer Palace zajęło nam ze 45 minut metrem, potem do Houhai taksówką też jechaliśmy z 20 minut, do Badachu autobusem jechałam dwie godziny (45 przystanków!). Także niestety nie da się szybko przeskakiwać z lokacji na lokację :( Natomiast samo metro jest bardzo dobrze zorganizowane i tanie - jednorazowy bilet na dowolną odległość kosztuje 2y (80 gr) i cały czas się rozbudowuje! Jeszcze chwila i będzie nim można dojechać naprawdę wszędzie.
Po pałacu udaliśmy się do zoo, ponieważ naprzeciwko znajduje się największe targowisko z ciuchami. Na stacji odebrał nas Krzysztof Józef - mój japonista-kouhai, siedzący już kilka miesięcy w Pekinie na stypendium. Poszliśmy do sklepu a tu zonk! Schody ruchome nieczynne a wejście blokują strażnicy. Niestety, godzina 17, schluss. I nieważne, że jest piątek. Przemieściliśmy się więc do Pearl Market - czegoś podobnego tylko mniejszego, gdzie zakupy robią obcokrajowcy.
Obalam mit tego, że w Chinach można dostać to samo co u nas, tylko taniej i w większej ilości.
Połowiczna prawda: owszem, można dostać taniej, ale ile się trzeba po drodze natargować... Bluzka początkowo kosztuje 560y, "specjalnie dla ciebie" upuszczą cenę do 420 i potem ty rzucasz cenę. Jak wiesz, że powinna kosztować 60 to mówisz 60 a pani łka, że jesteś jej przyjacielem i rozdzierasz jej serce i przerzucacie się cenami przez najbliższe 15 minut. I w końcu płaci się tyle, ile się chce (o ile człowiek nie przesadzi, ale wtedy od razu pani z grymasem wywala cię ze sklepu ;) ), a potem i tak ma się wrażenie, że się przepłaciło, bo bluzka była warta pewnie ze 30 :P I co z tego, że w Polszy taka sama kosztowałaby 150 ;]
Natomiast co do ilości... Tragedia... Ileż u nas teraz ciekawych trampek... W kratkę, we wzorki... I wcale nie takich drogich... Ale ja stwierdziłam, że co je będę wozić do Kraju Trampek. Kupię sobie jakieś na miejscu. No i zonk. Bo na miejscu owszem są znakomite podróbki conversa, ale może z 7-10 modeli i koniec. I na każdym stoisku to samo, jak u nas na "szczękach" :( A ja oczami wyobraźni widziałam te nieskończone modele i kolory :P I tak jest generalnie ze wszystkim :/ Także moje obawy o nadbagaż raczej się nie sprawdzą ;)
Tak ogólnie: nie wiem skąd się bierze ten towar "made in China" u nas, ale zdecydowanie nie pojawia się on w samych Chinach.

sprostowanie z następnego dnia:
Po Badachu poleciałam jeszcze raz do targowiska przed zoo okazało się, że się myliłam: po prostu w pearl market jest ograniczona ilość towaru, przeznaczona tylko dla gajdzinów. Natomiast autochtoni kupują w Krainie Trampek ^__^ Tutaj wszyscy mówią tylko po chińsku i jeśli człowiek wykaże się znajomością tego języka to sprzedawcy zaczynają od średniej ceny 150 za cokolwiek ;) Ale jak się trzyma standardowej ceny za trampki/spodnie/koszulki itd. to bardzo szybko dobija się targu i można lecieć dalej. Kilka pań powiedziało mi nawet (o ile zrozumiałam ;) ), że ponieważ mówię po chińsku to one od razu mówią tę cenę co trzeba (zgadzało się, bo najpierw popatrzyłam, ile za dany towar płacą miejscowi).
Efekt był taki, że wpadłam w spending spree :P No, może nie przesadzajmy, ja praktycznie nie mam tendencji do shoppingu, więc pewnie obkupiłam się skromnie w porównaniu z innymi dziewczynami, ale jak na mnie zdecydowanie bardzo porządnie ;) Nie wszystkie zakupy po powrocie do hotelu okazały się udane :P ale zdecydowana większość tak ^__^ Problem polega na tym, że w tych sklepach nie ma przymierzalni i wszystko kupuje się "na oko". No i niestety nie zawsze utrafi się z rozmiarem ;)

Pekin zdecydowanie różni się od Szanghaju, na tyle co widziałam oczywiście. Zdecydowanie Sz był nowocześniejszy: tutaj jest większy rozmach komunistyczny - ogromniaste budynki z betonu/marmuru, a w Sz - drapacze. Tyle, że tutaj są nowsze autobusy i chyba mniej się trąbi... Przynajmniej takie mam wrażenie, chyba że po prostu przestałam na to zwracać uwagę :P No i kierowcami autobusów są głównie kobiety!!!
Tutejszy chiński... Ło matko... To jest głównie takie ererer z mocnym "r" - jak bileterka czytała nazwy przystanków w autobusie to słyszałam jeden szwargot i nie pomagało nawet czytanie nazw na tablicy XD Jak to dobrze, że wracam na południe :P

Ale ogólnie zaczynam się przyzwyczajać do Chin ^__^ Jednak ja się po prostu źle czuję na prowincji, nieważne gdzie :P Tutaj już sobie radzę z kupowaniem ciuchów, jedzenia, znam coraz więcej cen (w wielu sklepach nie ma takich informacji ;) ) i rozumiem coraz więcej słów. A jeśli Hangzhou będzie tak ładne jak mówią to szykuje się bardzo miła dalsza część pobytu.

Opakowanie na komórkę: +1, strappu: +1

Pekin

Badachu

0 komentarze:

Prześlij komentarz