28 maja 2010

Chiny: podsuma, ep. 1

Z góry przepraszam, jeśli będę się powtarzać - przestaję powoli kontrolować co mam tylko w notatkach, co na blogu a co na picasie :P

Po miesiącu spędzonym w tym kraju, w trzech większych miastach i jednym obszarze industrialnym niniejszym przedstawiam swoje spostrzeżenia ;)

Chiny są chaotyczne: najbardziej widać to w ruchu ulicznym, ale także w braku dobrego systemu informacji, nieistniejących przepisach bhp i ogólnego porządku publicznego. To na początku najpierw przeraża, potem męczy, ale z czasem, jeśli tylko człowiek się do tego przyzwyczai, zaczyna to doceniać ;) Tam, gdzie trzeba produkować i pędzić z planem - tam się haruje, a tam gdzie nie trzeba się spinać - tam jest wolna amerykanka ;) I to naprawdę bardzo dobrze się sprawdza - po co wszystko porządkować, stawiać zakazy, ograniczenia? Dajcie ludziom żyć.
Na początku bardzo tęskniłam za japońskim ładem, ale po jakimś czasie bardzo mi się spodobała wolność zwiedzania muzeów, przechodzenia przez ulicę i ogólnie tego, że naprawdę bardzo dużo można robić po swojemu. Myślę, że gdybym tylko umiała lepiej język naprawdę fajnie by mi się tu mieszkało. Przez jakiś czas, oczywiście, bo kraj ma też i swoje wady ;)

Ogólne wrażenie, jeśli chodzi o Chińczyków jest takie, że to bardzo przyjaźni, uczciwi i pomocni ludzie. Owszem, trzeba się omęczyc przy targowaniu (zwłaszcza obcokrajowiec), ale tak tu się po prostu kupuje. Jak tylko transakcja się skończy, sprzedawca przechodzi z trybu bojowego na bardziej przyjacielski. Kradzieże raczej się nie zdarzają, no chyba, że wyjątkowo prowokuje się kieszonkowców. Ale przeciętny człowiek jest naprawdę uczciwy i będzie się starał pomóc, nawet jeśli nie może się dogadać ;) Tylko w Tianjin szefo zabulił za paczkę papierosów 100y (=40zł) - ale one normalnie kosztują 50, więc aż takie naciągactwo to nie było. Jednak biorąc pod uwagę, że talerz pierogów kosztował 25y to cena była zawrotna ;) Ale oni bardzo szybko zaczynają traktować nawet obcokrajowca jak kogoś miejscowego. Wystarczyło, że do jednej knajpy przyszliśmy 2-3 razy i potem za każdym razem witały nas serdeczne uśmiechy. Nie takie cyniczne, że przyszli i znowu zostawią sporo kasy tylko radości, że do nich wróciliśmy. Dlatego myślę, że także targowanie po jakimś czasie byłoby dużo łatwiejsze, bo cena wyjściowa nawet dla blondyny byłaby taka sama jak dla miejscowych. Bardzo mi się podobała ta ich otwartość, bo w Japonii choćby człowiek żył tam 15 lat dalej będzie obcy. A w Hangzhou? Po tygodniu zaczęłam się czuć naprawdę swojsko.
Chińczycy są też bardzo uczciwi, co ratuje mojego szefa, który co chwila gdzieś coś zostawia, łazi do barów ze sporą kasą poupychaną po kieszeniach - u nas już dawno wyszedł by z tych barów bez kasy. A tu nic, i jeszcze czasami sprzedawcy wylatują za nami ze sklepów, że zostawiliśmy jakieś siatki ;) Ogólnie w Chinach czułam się najbezpieczniej ze wszystkich krajów, w jakich byłam do tej pory.
Tylko z szeroko rozumianą kulturą osobistą jest różnie... Po pierwsze, wszyscy charkają i plują na chodnik, do rabatek, za okno samochodu o.O I to zarówno mężczyźni jak i kobiety, równie głośno. Nie wiem, czy się do tego przyzwyczaję. I nie chodzi tu nawet o samo splunięcie tylko ten niespodziewany, nieprzyjemny odgłos charknięcia, który atakuje człowieka bez ostrzeżenia np. tuż za plecami. Po drugie wszyscy są bardzo głośni a w połączeniu z ilością tworzy to niesamowity hałas :/ Och, z jaką nostalgią wspominam teraz cichutkie japońskie pociągi, w których każdy drzemał sobie albo był podłączony do własnego playera, a w wagonach obowiązywał zakaz rozmów przez komórkę. Tutaj nic z tych rzeczy: co chwilę jakiś facet wrzeszczy przez komórkę, bo mu zasięg pada, starsze babcie o coś się kłócą a ktoś słucha głośno muzyki. Ogólnie: jeden wielki tumult. (choć muszę przyznać, że w Hangzhou już tak bardzo nie dokuczał. Dużo łatwiej było ignorować to miłe "dzydzydzy" niż pekińskie gardłowe "ererer" ). Krzysztof powiedział, że pan który nas rozepchnął w metrze był baardzo uprzejmy, bo zanim to zrobił poinformował nas "przechodzę" ;) Zapomnijcie o "przepraszam", "qing wen" mówią tylko obcokrajowcy. Po trzecie, wszyscy się pchają: samochody na ulicy, ludzie czekający na autobus... zapomnijcie o tym, że kobiety będą czekać cierpliwie nawet w kolejce do toalety! Nieee, tu każdy chce być pierwszy wszędzie i będzie się rozpychał choćby łokciami.

Zazwyczaj jestem w stanie powiedzieć po chińsku o co mi chodzi: chcę dojechać na dworzec, gdzie jest przystanek, czy daleko jest do... itd. I niestety w odpowiedzi słyszę potok słów -_-" Pytam jeszcze raz już tylko jednym słowem z pytajnikiem i znów to samo... Najczęściej w tym momencie wyjmuję karteczkę i mówię, żeby mi to napisali albo rzucam coś od siebie i jakoś to idzie. Choć muszę tu jednocześnie przyznać, że oni tego nie robią złośliwie i zagadują bardzo serdecznie. Gadają tak dużo, bo zazwyczaj są zatroskani i chcą się dopytać, a niestety nie znają innego języka. I chociaż straszliwie frustrowało mnie to, że jak już nauczyłam się dogadywać ze sprzedawcami w Pekinie to w Hangzhou już mnie nie rozumieli (to poniekąd odpowiedź na pytanie, czy nauczyłam się coś więcej chińskiego. Nie. Po jakimś czasie po prostu traci się wiarę w sens) to jednak widać było, że też się starają.

Tylko w taksówkach była tragedia... Wsiadałam z mapą, mówiłam nazwę ulicy, pokazywałam znaki na mapie, a bardzo często taksówkarz musiał dumać nad mapą jeszcze z minutę i nawet jak kiwnął głową to nie miałam pewności, czy dobrze zrozumiał. A ja jeździłam do naprawdę znanych miejsc: muzeów czy świątyń... (no dobra, z muzeami był największy problem :P Ale to, że Chińczycy tam rzadko jeżdżą niczego nie usprawiedliwia - przecież nie ma tych atrakcji turystycznych tak dużo... nie mają egzaminów ze znajomości miasta czy co?) Ciekawa jestem jak sobie radzą tubylcy... Mówią gdzie chcą dojechać, a potem pokazują drogę ręką cały czas?

cdn.

2 komentarze:

homcio pisze...

E, myślę że autochtoni nie jeżdżą taksi tylko rowerami ;)

aneczka pisze...

Po tuzinie desperackich prób złapania taksówki w godzinach szczytu lub w (bardziej ;) ) zatłoczonych miejscach niestety nie mogę się zgodzić z tym stwierdzeniem :P

Prześlij komentarz