13 maja 2010

Hangzhou

Miastem jestem absolutnie zachwycona. Tu się po prostu przyjemnie mieszka. Biuro jest 5 minut piechotą od hotelu, wokół mnóstwo zieleni i przede wszystkim widać słońce! Nie macie pojęcia jak fatalnie się człowiek czuje przy tej białej warstwie smogu nad głową :/ Po drugie, tutejszy chiński jest dużo przyjemniejszy do słuchania: nie jest tak krzykliwy z wyraźnymi tonami, i ererer, tylko raczej sobie płynie takim miłym dzdzdz. Miasto jest też dużo niższe i przytulniejsze. Oczywiście, drapacze są, ale ogólnie miasto robi naprawdę sympatyczne wrażenie.
Tuż przy biurze jest kombini (sklep całodobowy, już o nim pisałam w poście o Sz), w którym zaraz pierwszego dnia nabyłam onigiri (większa wersja sushi, traktowana jak kanapka) i poczułam się jak w Japonii. Aaaach, jak cudownie ^__^ Radość trochę mi zmalała jak spróbowałam tych onigiri, bo niestety smakowały inaczej (gorzej :P), ale i tak to było taaakie fajne. Kombini za rogiem, yaaay ^__^

Jak już pisałam, mieszkam przy Ulicy Południowego Song, jednej z większych atrakcji turystycznych. W takim układzie przygoda z taksówkarzem sprzed paru dni robi się jeszcze bardziej absurdalna XDXDXD
Przeglądam też właśnie atrakcje turystyczne pod kątem weekendu i co? Ten budynek z arabskimi inskrypcjami co go wrzuciłam ostatnio to jeden z najstarszych meczetów w Chinach :P:P:P Ech... tak to jest jak człowiek przyjeżdża na miejsce nieprzygotowany :P

Z kolejnych spostrzeżeń życiowych: kawa, kawa, kawa. Tak potrzebna Europejczykom do rozpoczęcia dnia tutaj traktowana jest zupełnie inaczej. W niektórych hotelach nie podają jej w ogóle, wszędzie jest masa kawiarni, ale otwartych dopiero od 9. Co oznacza, że kawę można dostać tak od 9:30. Za to, uwaga, otwarte są do północy o.O I są wszędzie tam, gdzie Polak spodziewałby się ogródków piwnych. Na przykład nad jeziorem. Wczoraj nie udało nam się znaleźć przy okazji spaceru miejsca, gdzie można by się napić drinka. Za to jak tylko chcesz się na noc napić kawy to proszę bardzo. Zadziwiające przesunięcie czasowe... Kofeina na nich nie działa, czy co? o.O
Zresztą Chińczycy cudują nie tylko z kawą... Dziś rano zaszłam do piekarni z croissantami, bo miałam ochotę na coś słodkiego. Nie ma mowy. Tylko na słono. Szynka, żółty ser, bekon... Za to po południu? Co chcecie. Nawet jumbo croissanty ;]

Testuję też różne alkohole z menu w restauracji (o jedzeniu już było niejednokrotnie). Eri miała rację: nici z butelkowanych pamiątek. Piwo jest okropne: ja ogólnie nie przepadam, ale polskie chociaż ma wyrazisty smak. Tutejsze ma średnio 2-3% i jest jakimś rozwodnionym żartem na temat piwa. Oprócz piwa głównymi kategoriami są: biały alkohol, żółty alkohol i czerwony alkohol. Wczoraj spróbowałam żółtego i okazało się, że jest to wino ryżowe. Dużo mocniejsze od piwa, bo w okolicach 16%. Smakuje niestety nie za dobrze - tak samo jak wino ryżowe mojej babuni, które zostaje uznane za nieudane :P Pan, który przyniósł nam butelki był zdumiony, że piwo to dla faceta a napitek ryżowy dla mnie :P I tak co chwilę podchodził zatroskany, czy na pewno wszystko w porządku :P Wczoraj spróbowałam białego alkoholu i chyba bez zaskoczenia: wódka :/ Chociaż nie taka najgorsza, bo z posmakiem. Trochę podobna do tej, którą piliśmy w mongolskiej knajpie tylko tamta była pewnie z 10razy droższa i przez to naprawdę dobra ;) Ja ponieważ testuję, biorę sobie najtańsze pozycje ;) W każdym razie, ta moja smakowała trochę jak śliwowica, ale miała 38% i wyczuwalny "wędzony" posmak. Czerwone alkohole to wina, ale ich już nie będę próbować, przerzucam się na picie herbaty - przynajmniej wiem, że w tym przypadku Chińczycy wiedzą o co kaman ;) Mamy też adres jakiejś dzielnicy z barami, ale kto tam tych Chińczyków wie... Może jednak nie do końca zrozumieli o co pytamy ;] A takie dobre było to mojito za 20y.... :P

Z dnia dzisiejszego: choruję. A jak ja choruję to już porządnie, więc mimo że tylko gardło mnie drapie to łażę przymulona i gorzej u mnie z koncentracją. No ale zwalczam dzielnie mikroby. Wszystko przez klimatyzację, bo na zewnątrz jest bardzo przyjemnie i cieplutko, w okolicach 25C a w biurze mam zimne ręce. Ostatnio jak mnie wieźli samochodem to powietrze było wręcz mroźne. No i sabotaż był udany.

Jeśli chodzi o mój potencjalny powrót: nic nie wiadomo. Wizę mam do 28 czerwca a przedłużenie będzie się wiązało z wycieczką do Pekinu, wizytą w ambasadzie i różnymi formalnościami, więc mam cichą nadzieję, że może nie będę tu siedzieć dłużej.
A dziś szefo rozmawiał przez komórkę z Polską i mówił, że będzie gdzieś tam w środę. Może jednak zostanę tu sama?

2 komentarze:

katarzyna khanna pisze...

Ni hao^^

Cieszę się, że pobyt w Chinach jak na razie udany. Oby tak do końca! (znaczy Ty tam tylko na 3 miesiące? myślałam, że na pół roku)

Łoj, czyli to prawda z tym gardłem. Znaczy słyszałam, że każdego wcześniej czy później dopada w Chinach choroba gardła. I podobno wcale nie chce się wyleczyć. Mam nadzieję, że to tylko takie tam gadki i szybko się wykurujesz. Jakby co pozostaje tradycyjna chińska medycyna, a konkretniej - plucie ;P.

Xie xie za jak zwykle ciekawe relacje i masę zdjęć! Dzięki nim nie żałuję, że jednak nie skusiłam na saksy w Chinach ;). Nie dla mnie te tłumy, duchota i spiekota. Ale czyta się wybornie :D.

aneczka pisze...

Może trzy miesiące, może krócej, się zobaczy :P A mam też potencjalną możliwość wyjazdu do Chin na rok, zobaczymy jak się wszystko ułoży.

To zdecydowanie było przeziębienie od klimy. Było, bo dziś jest już ok. Choroba gardła to może od smogu...? Mam nadzieję, że zanim mnie dopadnie zdążę wyjechać ;)

Bardzo mi miło, cieszę się, ze się odezwałaś ^^

Prześlij komentarz