21 września 2009

eurotrip: Barcelona, part 2

  • Dzień 3
Figueres, czyli miasteczko pod Barceloną, w którym znajduje się Teatr-Muzeum Dalego. Wsiedliśmy sobie bez pośpiechu w pociąg o 10 (o tej porze tylko ekspres) i półtora godziny później byliśmy na miejscu. Po obowiązkowym odstaniu godzinę w kolejce weszliśmy w surrealistyczny świat ^^
Muzeum jest bardzo interesujące, bo oprócz dużej, zróżnicowanej kolekcji (choć bardzo mało jest tych najbardziej znanych dzieł, co nieco mnie rozczarowało) sam budynek ma również ciekawą formę.
Oprócz obrazów, nie brakuje również instalacji oraz rzeźb:
Zaplanowaliśmy powrót o 17, żeby o 18.30 być z powrotem w Barcelonie i pójść sobie na fiestę ^^ Niestety, koleje hiszpańskie są jeszcze bardziej tragiczne niż pkp - jakkolwiek wydaje się to nieprawdopodobne ;]
Za Figueres jest już tylko jedna stacja na granicy z Francją a pociąg przyjechał dwugodzinnym opóźnieniem, w związku z czym wyruszyliśmy o 19 a w Barcelonie byliśmy o 23.30 *ARGH* Całe szczęście, że nie rozumieliśmy komunikatów, które co chwilę rozbrzmiewały w głośniku, ale po reakcjach Hiszpanów można było mniej więcej oszacować jak długo będziemy stać w polu tym razem. Ale jak jakieś 20km przed Barceloną padło słowo terminado straciłam już całkiem cierpliwość i udałam się w nieklimatyzowane (zimno! gdzieś w Hiszpanii może być zimno!) miejsce odosobnienia, żeby nie przywalić w twarz komuś postronnemu ;P Vqrv wyjazdu:

Na fiestę oczywiście poszliśmy, bo zdecydowanie tego potrzebowałam - na vqrv najlepszy jest alkohol ;] Zresztą Plan był to trzeba go było zrealizować niezależnie od obsuwy ;]
Fiesta Gracia to coś niebywałego - jedno z cyklicznych świąt w Barcelonie, odbywające się w sierpniu. Udało się nam idealnie, ponieważ tygodniowa impreza zaczęła się dokładnie w dzień naszego przyjazdu. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam - przez cały tydzień, do 3 bawi się cała dzielnica - dekoruje się kilka ulic, które biorą udział w konkursie na najlepszy dizajn ^^ Niektóre były naprawdę pomysłowe. Oprócz tego, na końcu każdej z tych ulic, na skrzyżowaniu odbywa się koncert (myśmy zaliczyli około 6,7 - reggae, rock, jakieś lokalne disco-polo; żałowałam tylko, że nie było nic typowo hiszpańskiego, jakiejś samby, flamenco itp.) a wokół leje się mojito, caipirinha, piwo oraz rozchodzi zapach jedzenia. A po ulicach przelewają się tłumy ludzi wędrujące od koncertu do koncertu i podziwiające dekoracje.
No normalnie jedna wielka impreza - tak typowo po hiszpańsku - jestem zachwycona, że udało się nam na nią trafić ^_____^
Zawsze chciałam uczestniczyć w imprezie z rozwalonym hydrantem XD

  • Dzień 4
Kolejny łuk triumfalny ;)
Dzielnica Gracia w dzień:
Jak widać impreza była udana :D

Udało nam się załapać również na tapas-party u naszej gospodyni ^__^v Zaprosiła swoich znajomych z Gwatemali i Ekwadoru i każdy miał zrobić jakieś tapas albo coś z okolic tapas (czyli czegoś w rodzaju przekąsek do piwa). Oj, pyyyyyszne to było *o*

Kolejne przygody z kolejami hiszpańskimi: pamiętajcie, nie wierzcie temu, co wyświetla tablica na peronie tylko patrzcie na przód pociągu, bo przez przypadek możecie wsiąść w zły pociąg.
Łapię ostatnie promienie słońca przed mroźną Irlandią ;]
Lotnisko Barcelona - najbardziej tragicznie oznaczone lotnisko na jakim byłam... Wysiada się z samolotu i chce się odebrać bagaż, ale skąd ma się wiedzieć czy trzeba iść do terminalu A, B czy C? Ja zapytałam w informacji, nie wiem czy jest jakaś inna droga, żeby to sprawdzić.
Poza tym, na bilecie ma się napisany numer bramki, ale nie wiadomo, w którą ona jest stronę. Ba, w ogóle nie wiadomo, w którą stronę są bramki. Kolejna wizyta w informacji i już wiadomo, że trzeba przejść przez niepozorną bramkę i dopiero za nią jest lotnisko właściwe. Koszmar.

Misz-masz:
Nie mam powodów do narzekania przynajmniej jeśli chodzi o obsługę informacyjną w Hiszpanii - wszędzie można się dogadać po angielsku w podstawowych sprawach, na lotnisku jest specjalna pani "I" przy automacie do biletów a na ważniejszych stacjach, pan "I" wskazujący odpowiedni kierunek:
Taki automat z jedzeniem to ja rozumiem :D
Z cyklu "osobliwa onomazjologia": Hamburgernia ;]
Patent w naszym bloku: trzeba za każdym razem otwierać i zamykać te drzwi, żeby winda ruszyła - powyżej trzech osób urasta to do sporego problemu logistycznego ;]
Zdążyłam już zapomnieć te cudowne ogródki w Hadze ;]
Szaruk jest wszędzie :D Nawet w średniowiecznej dzielnicy XD
;]
Gates sabotuje podstępnie automaty z biletami ;]

1 komentarze:

baranek pisze...

ech te mojito na ulicach Barcelony a wokol wielka fiesta - niezapomniane i bezcenne;)

Prześlij komentarz