Oficjalnie otwarłam sezon narciarski 2008 :D
Ach, jednak bycie studentem 5 roku ma swoje zalety - w innym wypadku nie mogłabym sobie pozwolić na 10dniowy wyjazd w środku grudnia.
Jechałam nie znając nikogo, ale sekcja narciarska SGH robi absolutnie genialne wyjazdy. Na tyle dobre, że pod koniec marca też jadę, choć w ogóle tego nie planowałam. Tyle że tym razem z moim ulubionym panem instruktorem ;D
Trochę się bałam jak mi pójdzie integracja z moim pokojem, ale kadra zadbała o wszystko. Jak już wszyscy rozlokowali się w pokojach rozpoczęli tour de vodka z prezentami od sekcji :D Dla każdego po opasce na narty, dla pokoju flaszka. Ach, bardzo mi się podoba taka tradycja ^__^v
Pogoda na początek była śliczna:



Ale bywało też tak:

Przez dwa dni :/
Samo Tignes jest na standardowym poziomie kurortu zachodniego. Czyli z masą wyciągów rozłożoną na kilka dolin. Wszystko powyżej 2500 metrów a atrakcją jest lodowiec 3500 metrów i kolejka podziemna wywożąca ludzi 1000 metrów górę.

Do tego znakomicie były rozwiązane kwestie mieszkaniowe. Całe osiedle takich kilkupiętrowych hoteli tuż przy stoku. Żadnych zabaw z dojazdami jak we Włoszech.

Ogólnie rzecz biorąc, obóz był wybitnie kondycyjny. Rano trzeba było wcześnie wstać, żeby się porządnie wyjeździć jak i gdzie się komu podoba (bynajmniej nie dlatego, że trzeba zdążyć przed kolejkami ;] ), potem były zajęcia w grupach, potem jeszcze trochę jeżdżenia. I to tyle jeśli chodzi o kondycję na stoku.

Bo poza stokiem też się przydawała. Jak nie bardziej ;P
Ja się nastawiałam na całkiem dobre wina francuskie w okolicach 3 euro i dzielnie testowałam co najmniej dwa tytuły dziennie ;) Plus grzańca razem z całym pokojem ;P

Ale nie zabrakło też czasu na szulernię:

I inne social activities ;)

Oprócz tego dzielnie reprezentowałam kącik kulturalny ^^

I tak dzień w dzień, do 1-2 nad ranem ;P
Jedzenie nie było aż tak bardzo drogie, ale w momencie gdy miałam wybór serek za 2 euro i wino za 3 to decyzja mogła być tylko jedna:

Za to pysznych croissantów na śniadanie nie mogłam sobie odmówić. W Polsce takich nie ma...
Tego nie odważyłam się spróbować, może w marcu...

Polskich wyrobów też nie brakuje, ale są w cenach zachodnich :/

Za tym panem latałam po całym sklepie, żeby pstryknąć fotkę tego obłędnego beretu. Szybko biegał ;P

Kilka rzeczy mnie zdziwiło:
1. Panie kasjerki nie są w stanie policzyć sobie wygodnej reszty. Miałam zapłacić 8.20 i żeby uniknąć miedziaków dałam 23.50. Prosty rachunek, nie? A pani kasjerka zupełnie nie mogła zrozumieć czego od niej chcę. Karol mówi, że pewnie mają lepsze zarządzanie drobniakami ;] :D
2. W pokojach było wszystko: lodówka, mikrofalówka, nawet zmywarka. Ale nie czajnik elektryczny. Teraz też już wiem dlaczego: Francuzi nie piją takiego świństwa jak herbaty ;] No i zgadza się, bo ekspresy były wszędzie.
3. Nie było dobrych klubów. Wszędzie jakaś fatalna łupanka, do której nie dało się tańczyć. Tylko dwa razy trafiłam na salsę :/
4. Na stoku i w mieście było mnóstwo Polaków, jak nie większość, ale nie było żadnych napisów informacyjnych po polsku. Może w sezonie jest nas mniej, ale i tak wydaje mi się, że więcej niż Włochów...
5. System pościeli. Nie ma kołdry tylko śpi się między dwoma prześcieradłami a na wierzchu jest koc. Nigdy nie udało mi się zachować tego ustawienia ;P
A w ostatnią noc Polacy dali czadu:
Włączyliśmy alarm w hotelu, nasz pokój zatrzasnął w środku oba klucze a z 4 piętra latał koszyk z supermarketu :D A my na dole kłóciliśmy się w którym pokoju będzie kontynuowana impreza, bo ta w klubie zupełnie się nie udała ;]
Byle do marca... :D