4 stycznia 2011

oshogatsu

  • To raptem mój drugi pobyt u japońskiej rodziny, ale zaczynam być przekonana, że każdy dom wygląda tak samo, czyli jest schowany gdzieś za stosem durnostojek, figurek, dziwnych zegarów i innych pierdółek.
  • Babunie są wszędzie takie same: miłe, ciepłe, pulchniutkie, a ich głównym celem jest nakarmienie otoczenia. Ale te japońskie są do tego jeszcze niesłychanie żwawe - 81 letnia babcia Miho chodziła zgarbiona o lasce, ale jak zaczęła biegać po centrum handlowym to nikt nie mógł za nią nadążyć ;) Dodatkowo są jeszcze ekstra uprzejme - było mi strasznie głupio jak zwykłe pytanie o to, czy dobrze spałam było zadane super uprzejmym japońskim, a na pożegnanie starsza osoba kłaniała mi się w pas... A ja oczywiście nie byłam w stanie odpowiednio się odwzajemnić, przez co było mi jeszcze bardziej głupio :/
  • Ale od początku ;) Jak już pisałam (lub nie? zaczynam się poważnie gubić...) w Japonii jest na odwrót niż u nas, czyli Boże Narodzenie spędza się ze znajomymi, a Nowy Rok koniecznie z rodziną. W związku z tym 31go 3/4 ludności większych miast wraca na prowincję do domu rodzinnego. I niby o tym wiedziałam, ale i tak zaskoczył mnie tłum na peronie :P A raczej nie tyle tłum co jego zachowanie. Mój wewnętrzny Polak wciąż się nie daje i jest dość aktywny w związku z tym jak tylko zobaczyłam pociąg stojący na peronie chciałam popędzić do drzwi, ale całe szczęście od drzwi dzieliło mnie kilkanaście metrów co dało czas do analizy sytuacji. A mianowicie zdania sobie sprawy, że tłum Japończyków to nie tłum, a elegancka kolejka wijąca się po całym peronie o.O Stanęłam na końcu, a mój Wewnętrzny podżegał, że jeśli czegoś nie zrobię to na pewno nie zdołam wsiąść. Ale Zewnętrzny Japończyk kazał wierzyć w System. 2 minuty przed planowanym odjazdem drzwi się otworzyły i wszyscy po kolei i spokojnie (!) zaczęli wsiadać do środka. Nie dość, że wszyscy się zmieścili to jeszcze nie było jakiegoś strasznego ścisku. Owszem, stałam te pół godziny do Sagi, ale spokojnie mogłam się schylić czy obrócić ;)
  • Czas spędziłam najpierw na miłej pogawędce z Miho, jej siostrą i mamą, a pod wieczór zaczęły się Noworoczne Atrakcje, czyli: 1. Koncert Biali przeciwko Czerwonym. Jest to tradycja trwająca już od 60 lat: największe japońskie gwiazdy dzielą się na dwie grupy, a widzowie głosują potem, kto według nich był lepszy. Za J-popem nie przepadam, muzycznie jest mocno do d. na ładne buźki facetów można sobie jeszcze popatrzeć, ale na stroje już najczęściej nie bardzo, więc jeśli chodzi o estetykę to raczej cierpiałam, ale dzięki komentarzom Miho znacznie powiększyła się moja wiedza na temat współczesnej kultury (lub celebrytów, mówiąc ściślej ;) ). A i enki było sporo, więc raz na czas muzycznie też powracałam do równowagi. Oczywiście koncert miał swoje maskotki przypominające goryle, które zachęcały do głosowania (poprzez naciśnięcie odpowiedniego przycisku na pilocie - u nas też się tak da? o.O ). Koncert trwał ze 3-4h, a 20 minut przed północą tradycyjnie nadano 2. 行く年来る年 czyli niusy o tym jak świętuje się Nowy Rok w różnych częściach kraju. A najważniejsze jest oczywiście bicie w dzwon w świątyni.


  • Zupełnie nie poczułam Nowego Roku... Nie było ani odliczania, ani przede wszystkim sztucznych ogni. Naprawdę nie zdawałam sobie sprawy, że huk korków od szampana i wybuchających fajerwerków jest aż tak ważny... Dla Japończyków jednak najwyraźniej sprawa wygląda inaczej - zainteresowanych odsyłam tutaj.
cdn.

4 komentarze:

neko pisze...

No wreszcie! Jestem w połowie usatysfakcjonowana i czekam na drugą część, a także na dodatek specjalny na temat jedzenia ;) Gambatte!

Nat pisze...

A w zeszłym roku, to nie chciałaś życzeń i odliczania, to teraz masz :P

Michał Bernat pisze...

fajerwerki, huk i zabawa to jednak podstawa dla nas zachodnich nacjii hehe... powiedz ze przynajmniej z kacem sie obudzilas ;-)

aneczka pisze...

A skąd! Cały wieczór piłam tylko herbatę ;) Ale za to jaką dobrą!黒豆茶. Obłędna.

Prześlij komentarz