18 września 2011

chińskie piekiełko: pociągi cd.

Akt III: Południe-Północ

Kiedy tylko dotarliśmy do Guilin/Yangshuo wiedzieliśmy, że podstawą naszego spokojnego pobytu będzie zabukowanie biletów do Xi'anu zawczasu. Zdecydowaliśmy się to załatwić poprzez nasz hostel, ponieważ dziennie kursował jedynie jeden pociąg - nie było szans, żeby kupić je samemu. Okazało się, że chcieliśmy je zamówić za wcześnie, da się dopiero jutro, na 4 dni przed naszym planowanym wyjazdem. Byłam więc w recepcji rano. Znowu za wcześnie, sprzedaż jest od 11. Parę minut po 11 dowiedziałam się jednak, że biletów nie ma. Żadnych. Poza stojącymi, oczywiście. Ale podróż do Xi'anu miała trwać 22h - tego już byśmy na stojąco cali i zdrowi nie przetrwali.
Stwierdziłam, że nie ma co próbować przez hostel następnego dnia, sytuacja się powtórzy. Całe szczęście mieliśmy numer do gościa z informacji turystycznej w Guilin, który wyglądał na wystarczająco cwanego, żeby poradzić sobie lepiej niż Chineczka z recepcji.
David obiecał, że bilety załatwi, ale nie jest w stanie powiedzieć na pewno, na kiedy będą. Postara się na dzień, który wybraliśmy. Musieliśmy się przenieść więc z uroczego Yangshuo do brudnego i nudnego Guilin, żeby tam czekać na sygnał. David zwodził nas co chwilę, kazał dzwonić wieczorem, potem rano, obiecywał, że już zaraz będzie miał bilety, po czym okazywało się, że jednak nie. W rezultacie spędziłam w tym okropnym Guilinie dwa dni ekstra...
Ale w końcu się udało ^o^ David zadzwonił rano z informacją, że ma bilety na wieczór. Ja nie wiem jak to działa, przechodzą może przez niego jakieś zwroty rezerwacji...?
W pociągu wzięli od nas bilety i wymienili je na karty pokładowe z numerem kuszetki. Podejrzewam, że ponieważ to pociąg nocny to konduktor patrzy gdzie kto ma wysiąść i ewentualnie budzi pasażera przed stacją. Choć nie wiem, czy mój optymizm jeśli chodzi o poziom chińskich usług nie jest zbyt daleko posunięty...
Oprócz nas, spała jeszcze w pomieszczeniu dwójka Chińczyków, która przez odjazdem musiała okazać czerwone książeczki. Na dowód osobisty to nie wyglądało, raczej na książeczkę partyjną. Podejrzewam, że lud na soft sleeperach nie podróżuje...


Akt IV: A może by tak autokarem...?

W Luoyangu zdecydowaliśmy się spróbować szczęścia z autobusami. Udałam się do kas na dworcu, z którego jechaliśmy do nieszczęsnego klasztoru Shaolin. Oczywiście pani nie zrozumiała, do jakiego miasta chcę jechać, dopiero jak napisałam znaki to usłyszałam przewidywalne meiyou. Ale pani obok pokazywała ręką "gdzieś tam". Poszłam więc w tamtą stronę i był tam kolejny dworzec o.O Podeszłam do pierwszej kasy, pokazałam pani karteczkę i również nic z tego. Ale wszyscy Chińczycy przede mną słyszeli to samo, a pani zamknęła zaraz okienko, więc stwierdziłam, że może sprzedaje tylko bilety "na zaraz". Weszłam do dworca, tam była jeszcze inna kasa, ale też meiyou.
Na szczęście udało się kupić bilet na pociąg. Oczywiście stojący ;)


Akt V: Przewóz bydła

Pociąg z Pingyao do Xi'anu miał być moim ostatnim, bo na resztę trasy miałam zarezerwowane loty. Na dworcu zastaliśmy kolejkę na przynajmniej godzinę stania, ale nie daliśmy się onieśmielić i wyczailiśmy inne okienko z boku. Filip udał się tam i udało mu się kupić bilety w 10 minut i to, łola boga, siedzące z miejscówką!!! Nie, to nie mogła być prawda.
O północy pojawiliśmy się na dworcu, który, w przeciwieństwie do wszystkich wcześniejszych, był pusty! Ach, jakie mieliśmy wizje tej nareszcie wygodnej i komfortowej jazdy na siedzeniu. Hahaha, och jacy naiwni byliśmy. Kiedy zobaczyliśmy wnętrze naszego pociągu przez jakiś czas nie byliśmy w stanie wykrztusić słowa. Słuchajcie, ja podróżowałam zatłoczonymi pociągami osobowymi. Raz zdarzyło mi się jechać do Krakowa na sylwestra, kiedy nie byłam się w stanie ruszyć przez całą drogę. Ale pociągi chińskie to inna rzeczywistość. Bo to, że ludzie byli stłoczeni na przejściu i na siedzeniach to w miarę normalne, ale ludzie śpiący na gazetach między siedzeniami, dziwaczne pakunki przypominające kołdry poupychane gdzieś na głowami, wszechobecny syf (o, o tym nie pisałam, Chińczycy rzucają łupki z orzechów i inne rzeczy pod siebie, raz, dwa razy w nocy przechodzi konduktorka i zamiata to, zostawiając brudną smugę na podłodze, a i tak nie brakuje chętnych do siadania na niej) i rząd wentylatorów obracających się na suficie, to już było troszkę za dużo i spowodowało niewielki szok. Zwłaszcza te wentylatory... One były naprawdę straszne i nadawały całemu wagonowi jeszcze bardziej upiorny wygląd.
Staliśmy tak więc w przejściu między wagonami, patrząc na to wszystko, nie wierząc własnym oczom, a po chwili zaczęliśmy się zastanawiać, czy my NA PEWNO mamy te miejsca siedzące... Całe szczęście dzieliły nas od nich tylko trzy metry, więc zostawiłam Filipa z bagażami i zaczęłam się przepychać przez ludzi i pakunki. Pokazałam ze straszną miną nasze bilety i siedzący na naszych miejscach Chińczycy ze skrzywionymi minami, ale się podnieśli. Alleluja!
Przenoszenie plecaków, upychanie ich w jakimkolwiek wolnym miejscu, instalowanie się na siedzeniach zajęło nam dobre 15 minut (nie żartuję! może nawet więcej...), przez kolejne 3 godziny byliśmy przygnieceni 18 kilowym plecakiem Filipa i właściwie nie mogłam się ruszyć, ale siedzieliśmy... Całe szczęście, bo oczywiście w alejce toczyło się życie jak zwykle. Stwierdziliśmy, że chociaż wózki sobie pewnie odpuścili w takich warunkach. A skąd...!!! Myślę, że do końca życia nie zapomnę tego upiornego wagonu, spartańskich warunków i wentylatorów jak z horroru.

Mogę śmiało powiedzieć, że najgorsze polskie pociągi są mi niestraszne.

4 komentarze:

BeeMeR pisze...

Wielce urocze :D

Michał Bernat pisze...

a dokumentacja foto tegoz zjawiska ?

aneczka pisze...

Na picasie ;)
https://picasaweb.google.com/106829272999661504638/ChRL11Pingyao#5653688071314388738

Anonimowy pisze...

czerwone ksiazeczki to stare typy dowodow osobistych, chinskie pociagi to syf, tak...... jesli kupujesz najtanszy bilet, jak chcesz podrozowac jak krol to placisz jak krol, a najlepiej to wynajac samochod

Prześlij komentarz