25 września 2011

chiński misz masz I

Po dwóch postach dedykowanych jednemu tematowi, teraz trochę (pewnie rozbitych na kilka postów) różnorodnych spostrzeżeń, na podstawie moich notatek, sporządzanych w ciągu podróży.

Polecam bardzo linie Eastern China - żadnych problemów z bagażem (czego nie mogę powiedzieć o Hainan Airlines - zatrzymali mi zapalniczkę w bagażu do LUKU) i znakomite jedzenie. Nie mówiąc o całkiem przyzwoitej kawie, nieczęsto się to zdarza.

***

Lotnisko w Szanghaju i pierwszy szok kulturowy (oczywiście w porównaniu z Japonią, zdążyłam już nieco zapomnieć jak wygląda Polska, o czym zapewne świadczy moja pogłębiająca się tęsknota za ojczyzną). Facet w kantorze na mnie nakrzyczał! Na mnie! Okyaku-samę! Potwarz! Bo przepraszam bardzo, nie zrozumiałam od razu jego chińskiego akcentu.
O horrendalnej prowizji 20PLN za wymianę nie wspomnę.

***

Maglev. Przejechałam się, bo tata mnie ofuknął, że nie skorzystałam rok temu. Fajnie było, ale jak przy shinkansenie, specjalnie się prędkości nie czuje. Choć na pewno nic nie stuka, ani nie buja. Co najwyżej, pociąg się dość mocno nachyla, ale to akurat jest fajne^^ No i jest całkiem cichy.

***

Trąbienie!!! Matko, mgliście pamiętałam, że jest i dużo, ale rzeczywistość dała mi w d. Słuchajcie, nie macie pojęcia, jaka kakofonia panuje na chińskich ulicach. Trąbi się tu z okazji każdej okazji. Jak ktoś nam zajedzie drogę, żeby dać znać pieszemu że się zbliża (nawet jak odbywa się to w ciemnej pustej uliczce i nie ma szans, żeby nie zauważyć świateł), ot tak, dla animuszu przy ruszaniu z miejsca, żeby pozdrowić innych (innego wyjaśnienia nie znalazłam dla takiego totalnie randomowego trąbienia między kierowcami), lub też podziękować za uprzejmość.
Koszmar, KOSZMAR... 15 minut spaceru chińskimi ulicami i człowiek ma serdecznie dość. Co oni, myślą, że ich nie słyszę na prostej drodze?! A jakby nawet coś się działo na skrzyżowaniu, czy bardziej zatłoczonym miejscu to i tak nie ma szans usłyszeć, kto trąbi, a nawet jeśli, to i tak się go zignoruje skoro trąbią wszyscy, bez specjalnego powodu.

***

Chiny to kraj smażenia. Świadczą o tym chociażby 5l butle sprzedawane wszędzie, np. w kombini.

***

Zachowanie w metrze... Oj, przeżyłam niewąski szok, kiedy pierszego dnia musiałam się przemieścić do mojej host w godzinach szczytu. Tłumy, ogromne tłumy, większe niż możecie sobie wyobrazić... Nie pozostaje nic innego tylko płynąć z resztą i nie dać się zadeptać.
Zachowanie ludzi mnie zdumiewało. Drzwi specjalnie otwierały się jakieś 15 minut po zatrzymaniu pociągu, ale ludzie i tak zaczynali się pchać zanim jeszcze dojechali na stację. Wsiadający również nie pozwalali ludziom wysiąść tylko pchali się do środka tuż po otwarciu drzwi.
Toż to sprzeczne z wszelką logiką... Już rozumiem, że można chcieć utrudniać życie innym, ale samemu sobie...?
Tu muszę oddać sprawiedliwość Pekińczykom. Pamiętałam, że ich zachowanie było absolutnie nie do przyjęcia i barbarzyńskie, ale okazało się, że jest zupełnie inaczej! Ludzie w większości czekali aż inni wysiądą, przepuszczali innych, nawet ustępowali miejsca starszym czy matkom z dziećmi. Nie chce mi się wierzyć, że źle pamiętam... Chyba zrobili im przez ten rok jakieś pranie mózgu...
Natomiast widziałam niejednokrotnie w całym kraju ludzi palących w metrze. W Japonii nie do pomyślenia.

***

Toalety. Och, tu jest o czym opowiadać, ale postaram się krótko, bo temat nie należy do najprzyjemniejszych. Chińskie toalety to w przerażającej większości jeden wielki syf. A nawet w poważnych instytucjach typu muzea narodowe nieobecność papieru to norma. W mniej poważnych miejscach toaleta to najczęściej rynna w podłodze łącząca kilka kabin. A nawet w toaletach z kabinami nierzadko można zastać pozostałości po wcześniejszych użytkownikach...
W Chinach, podobnie jak w Korei, użytego papieru nie spuszcza się z wodą tylko wrzuca do kosza stojącego obok. Jak przekonywały mnie ogłoszenia w większości hosteli, spuszczenie papieru powoduje zatkanie się instalacji.

***

Bardzo wielu starszych Chińczyków chodzi po ulicy klaszcząc. To podobno coś w rodzaju akupunktury...? Klaszcząc stymuluje się punkty w dłoniach, które oddziałują pozytywnie na ogólny stan zdrowia. Ta sama chińska medycyna radzi chodzić tyłem lub też w ogóle czołgać się po chodniku.
No cóż, fakt jest faktem, że niektórzy dożywają setki... Choć osobiście myślę, że to kwestia herbaty ;)

***

600ml kosztuje średnio 1.5-2zeta. Piwo jest raczej słodkawe i cienkawe, ale w gorący dzień smakuje znakomicie :P
Magnum kosztuje 1,2-2zł o.O

***

Komunikacja publiczna jest wyjątkowo tania. Bilet na autobus kosztuje 40gr za zwykły, 80gr za klimatyzowany. Pksy do 60km kosztują jakieś 5 zeta.
Pociągi również, mimo ich licznych wad, są dość tanie. Najdroższy bilet jaki kupiłam (kuszetka, 1600km) kosztował 200zł. Zwłaszcza w porównaniu z Japonią jest to wręcz śmiesznie tanio. Tutaj musiałabym zapłacić pewnie z 5 razy tyle.

***

W Chinach czułam się dość bezpiecznie. Oprócz oczywistych sytuacji, kiedy próbowano mnie oskubać, lub na coś naciągnąć, podczas spaceru nawet niezbyt luksusowymi dzielnicami, nikt mnie nie zaczepiał.
kiedy raz siedziałam z plecakiem po całym dniu chodzenia i sączyłam piwko dla ochłody podeszła do mnie grupka lokalnych bysiów. Przyjaźnie zagadali, po czym zaczęli sobie po kolei robić ze mną zdjęcia XD Wyobrażacie sobie taką sytuację z blokersami? ;]

***

Jakąż miłą odmianą po Japonii była możliwość wyrzucenia śmieci zawsze i wszędzie! Kosze jak w Polsce rozstawione były co kilkadziesiąt metrów, a do tego mnóstwo babć i dziadków zabierała ode mnie butelki. Bardzo często kończyłam nawet herbatę przy nich ;) Ach, brakuje mi tych dziaduszków w Japonii, tutaj nierzadko muszę tachać butelki z powrotem do domu, a w Chinach tak się cieszyli jak je dostawali ;) Ultimate recycling, czyż nie? ^^
Kosze na śmieci są także w większości autobusów! Przy kierowcy lub środkowym wyjściu ;)

Czasem jednak nadgorliwość sprzątaczek jest zbyt daleko posunięta. Raz zabrała nam w pociągu ledwo napoczęte pudełko ciasteczek, które odłożyliśmy na tackę przed nami. Zanim zdążyliśmy zareagować, zniknęło już w przepastnym worku...

1 komentarze:

dorota pisze...

A w "ruskich" samolotach już lepiej, czekali aż zjemy. Inna sprawa jedliśmy dość szybko,bo na lotnisku do konsumpcji mieli tylko alkohole...

Prześlij komentarz