21 września 2011

japońskie lato

Pewnie ostatnie kilka spostrzeżeń...

Mimo że jest już za połową września, najważniejszą rzeczą, o jakiej nie można zapominać przy wyjściu z domu jest... ręcznik. Bo wciąż jest gorąco i wilgotno i po pięciu minutach człowiek jest oblepiony maziastym powietrzem. A jak się zmoczy ręcznik zimną wodą to łoho, jak przyjemniej się chodzi po mieście ^^ I mam to gdzieś, że oprócz mnie taki zwyczaj mają Japończycy +40. Nie zamierzam zdychać w imię Mody.

***

Robale. Komarów już prawie nie ma, za to objawiły się japońskie karaluchy. Bleh, jakie to okropne stworzenia. 3-4cm owad łażący po korytarzu potrafi nieźle przerazić jak się wraca z imprezy nad ranem, a co dopiero jak niespodziewanie pojawi się w pokoju! Ostatnio zaciupałam jednego, kiedy siedziałam w mieszkaniu koleżanki, zajmując się jej kotem, i w spokoju zabijając zombiaki. Ale jak nagle z balkonu na tatami wylazło coś to jak się nie rzuciłam grzmocić to bronią do wii. Okazała się równie skuteczna w realu :P
Brrr... Japońskie owady to jakieś mutanty... Wielkie i przerażające.

***

Tajfuny. Wciąż są. I to nie takie przyjemne, przynoszące suche powietrze, jak w lipcu. Tylko zimne, mokre i wietrzne. Jeden przetrzymywał mnie w Fukuoce przez trzy dni. Nie mogłam popłynąć promem do mojej znajomej, bo były wstrzymane.
Ech, jesień idzie. W sklepach pojawiły się edycje limitowane napojów z momiji na etykietach. Wpędziło mnie to w jesienną melancholię, w połączeniu z pogodą. Mam nadzieję, że jak tajfun przejdzie to zrobi się znów polskie lato.

18 września 2011

chińskie piekiełko: pociągi cd.

Akt III: Południe-Północ

Kiedy tylko dotarliśmy do Guilin/Yangshuo wiedzieliśmy, że podstawą naszego spokojnego pobytu będzie zabukowanie biletów do Xi'anu zawczasu. Zdecydowaliśmy się to załatwić poprzez nasz hostel, ponieważ dziennie kursował jedynie jeden pociąg - nie było szans, żeby kupić je samemu. Okazało się, że chcieliśmy je zamówić za wcześnie, da się dopiero jutro, na 4 dni przed naszym planowanym wyjazdem. Byłam więc w recepcji rano. Znowu za wcześnie, sprzedaż jest od 11. Parę minut po 11 dowiedziałam się jednak, że biletów nie ma. Żadnych. Poza stojącymi, oczywiście. Ale podróż do Xi'anu miała trwać 22h - tego już byśmy na stojąco cali i zdrowi nie przetrwali.
Stwierdziłam, że nie ma co próbować przez hostel następnego dnia, sytuacja się powtórzy. Całe szczęście mieliśmy numer do gościa z informacji turystycznej w Guilin, który wyglądał na wystarczająco cwanego, żeby poradzić sobie lepiej niż Chineczka z recepcji.
David obiecał, że bilety załatwi, ale nie jest w stanie powiedzieć na pewno, na kiedy będą. Postara się na dzień, który wybraliśmy. Musieliśmy się przenieść więc z uroczego Yangshuo do brudnego i nudnego Guilin, żeby tam czekać na sygnał. David zwodził nas co chwilę, kazał dzwonić wieczorem, potem rano, obiecywał, że już zaraz będzie miał bilety, po czym okazywało się, że jednak nie. W rezultacie spędziłam w tym okropnym Guilinie dwa dni ekstra...
Ale w końcu się udało ^o^ David zadzwonił rano z informacją, że ma bilety na wieczór. Ja nie wiem jak to działa, przechodzą może przez niego jakieś zwroty rezerwacji...?
W pociągu wzięli od nas bilety i wymienili je na karty pokładowe z numerem kuszetki. Podejrzewam, że ponieważ to pociąg nocny to konduktor patrzy gdzie kto ma wysiąść i ewentualnie budzi pasażera przed stacją. Choć nie wiem, czy mój optymizm jeśli chodzi o poziom chińskich usług nie jest zbyt daleko posunięty...
Oprócz nas, spała jeszcze w pomieszczeniu dwójka Chińczyków, która przez odjazdem musiała okazać czerwone książeczki. Na dowód osobisty to nie wyglądało, raczej na książeczkę partyjną. Podejrzewam, że lud na soft sleeperach nie podróżuje...


Akt IV: A może by tak autokarem...?

W Luoyangu zdecydowaliśmy się spróbować szczęścia z autobusami. Udałam się do kas na dworcu, z którego jechaliśmy do nieszczęsnego klasztoru Shaolin. Oczywiście pani nie zrozumiała, do jakiego miasta chcę jechać, dopiero jak napisałam znaki to usłyszałam przewidywalne meiyou. Ale pani obok pokazywała ręką "gdzieś tam". Poszłam więc w tamtą stronę i był tam kolejny dworzec o.O Podeszłam do pierwszej kasy, pokazałam pani karteczkę i również nic z tego. Ale wszyscy Chińczycy przede mną słyszeli to samo, a pani zamknęła zaraz okienko, więc stwierdziłam, że może sprzedaje tylko bilety "na zaraz". Weszłam do dworca, tam była jeszcze inna kasa, ale też meiyou.
Na szczęście udało się kupić bilet na pociąg. Oczywiście stojący ;)


Akt V: Przewóz bydła

Pociąg z Pingyao do Xi'anu miał być moim ostatnim, bo na resztę trasy miałam zarezerwowane loty. Na dworcu zastaliśmy kolejkę na przynajmniej godzinę stania, ale nie daliśmy się onieśmielić i wyczailiśmy inne okienko z boku. Filip udał się tam i udało mu się kupić bilety w 10 minut i to, łola boga, siedzące z miejscówką!!! Nie, to nie mogła być prawda.
O północy pojawiliśmy się na dworcu, który, w przeciwieństwie do wszystkich wcześniejszych, był pusty! Ach, jakie mieliśmy wizje tej nareszcie wygodnej i komfortowej jazdy na siedzeniu. Hahaha, och jacy naiwni byliśmy. Kiedy zobaczyliśmy wnętrze naszego pociągu przez jakiś czas nie byliśmy w stanie wykrztusić słowa. Słuchajcie, ja podróżowałam zatłoczonymi pociągami osobowymi. Raz zdarzyło mi się jechać do Krakowa na sylwestra, kiedy nie byłam się w stanie ruszyć przez całą drogę. Ale pociągi chińskie to inna rzeczywistość. Bo to, że ludzie byli stłoczeni na przejściu i na siedzeniach to w miarę normalne, ale ludzie śpiący na gazetach między siedzeniami, dziwaczne pakunki przypominające kołdry poupychane gdzieś na głowami, wszechobecny syf (o, o tym nie pisałam, Chińczycy rzucają łupki z orzechów i inne rzeczy pod siebie, raz, dwa razy w nocy przechodzi konduktorka i zamiata to, zostawiając brudną smugę na podłodze, a i tak nie brakuje chętnych do siadania na niej) i rząd wentylatorów obracających się na suficie, to już było troszkę za dużo i spowodowało niewielki szok. Zwłaszcza te wentylatory... One były naprawdę straszne i nadawały całemu wagonowi jeszcze bardziej upiorny wygląd.
Staliśmy tak więc w przejściu między wagonami, patrząc na to wszystko, nie wierząc własnym oczom, a po chwili zaczęliśmy się zastanawiać, czy my NA PEWNO mamy te miejsca siedzące... Całe szczęście dzieliły nas od nich tylko trzy metry, więc zostawiłam Filipa z bagażami i zaczęłam się przepychać przez ludzi i pakunki. Pokazałam ze straszną miną nasze bilety i siedzący na naszych miejscach Chińczycy ze skrzywionymi minami, ale się podnieśli. Alleluja!
Przenoszenie plecaków, upychanie ich w jakimkolwiek wolnym miejscu, instalowanie się na siedzeniach zajęło nam dobre 15 minut (nie żartuję! może nawet więcej...), przez kolejne 3 godziny byliśmy przygnieceni 18 kilowym plecakiem Filipa i właściwie nie mogłam się ruszyć, ale siedzieliśmy... Całe szczęście, bo oczywiście w alejce toczyło się życie jak zwykle. Stwierdziliśmy, że chociaż wózki sobie pewnie odpuścili w takich warunkach. A skąd...!!! Myślę, że do końca życia nie zapomnę tego upiornego wagonu, spartańskich warunków i wentylatorów jak z horroru.

Mogę śmiało powiedzieć, że najgorsze polskie pociągi są mi niestraszne.

16 września 2011

wyprowadzka

Zanim będę kontynuować opis chińskiego horroru, przerywnik w postaci zachwytów nad wygodą życia w Japonii.

Nie wiedzieć kiedy, niezauważalnie otoczyło mnie tak dużo rzeczy, że musiałam wysłać paczkę. W tym celu udałam się do pobliskiego supermarketu, żeby wziąć z niego karton (kartony są ułożone koło kas, posortowane wg wielkości). Niestety, wszystkie dostępne były za małe. Zapytałam więc czy nie ma gdzieś większych. Kasjer skierował mnie do na tyły sklepu, jednak nie zobaczyłam tam żadnych kartonów. W 15 sekund pojawił się jednak strażnik. I nie zaczął na mnie krzyczeć, że się pałętam bez pozwolenia (czego podświadomie się spodziewałam) tylko upewnił się, że to ja chcę karton i otworzył mi jeden z magazynów. Karton znalazłam, pozostało go wysłać.
Czyli najtrudniejsza część operacji. Całe szczęście wiedziałam, że w akademiku można pożyczyć wózek i przewieść na nim paczki. Oczywiście wózek jest schowany, a nikt się nie kwapi, żeby o nim poinformować. Ludzie, którzy wracali po jednym semestrze o nim nie wiedzieli i musieli się nieźle gimnastykować (najlepszym pomysłem było chyba "pożyczenie" wózka z supermarketu ;D ). Umówiłam się na odbiór wózka, ale całe szczęście dowiedziałam się o wprost fenomenalnej usłudze poczty japońskiej. Otóż można zamówić wysyłkę paczek Z DOMU. I tak zrobiłam. Umówiłam się na konkretną godzinę, pan zapytał mnie przez telefon dokąd chcę paczkę wysłać, jaką drogą itp. także pracownik przyjechał z dokładnymi informacjami na temat działania poczty polskiej (ograniczeniami wagi (co jest bardzo ważne, bo poczta japońska wysyła paczki do 30kg, ale w Polsce przyjmują tylko do 20kg), okresem ważności awizo itd.), wagą i bloczkami nadania. Sprawnie wszystko zważył, okleił, upewnił się, czy nie ma w środku niedozwolonych materiałów, wydrukował mi paragon, po czym zniósł obie paczki na dół do samochodu.
I to wszystko ZA DARMO.
Jak sobie pomyślę o tych wszystkich ludziach, którzy tachali z wózkiem czy bez kilka paczek 20kilogramowych... Doprawdy nie rozumiem, czemu przy okazji wyprowadzki dostaliśmy dokładne wytyczne co mamy robić, a nikt się nie pofatygował, żeby podzielić się taką istotną informacją...
Anyway, będę tęsknić za tą wygodą i jakością usług.

6 września 2011

chińskie piekiełko: pociągi

Relację z mojej miesięcznej wyprawy rozpocznę od przedstawienia Wam najupiorniejszego aspektu Chin: mordęgi z pociągami. Nawet wszyscy naganiacze i naciągacze razem wzięci nie mogą się równać z kupowaniem biletu oraz podróżowaniem kilkanaście godzin na miejscu stojącym.

Mając w pamięci opowieści Eri o trudnościach w nabyciu biletów, zapytałam tutejszych Chinek czy to faktycznie taki duży problem. Odpowiedź była pocieszająca: owszem, są problemy, ale tylko w czasie swiąt państwowych, Nowego Roku i we wrześniu, kiedy studenci wracają z wakacji. Poza tym nie powinno być problemów, jeśli tylko pójdę kupić bilet kilka dni wcześniej.

Akt I Cywilizacja
Pierwszą walkę stoczyłam na dworcu w Szanghaju. Sporym problemem okazało się znalezienie okienka z biletami... Chińczycy w większości kupują bilety w automatach, ale do tego potrzebna jest specjalna imienna karta (państwo musi wszak wiedzieć dokąd podróżujesz). Wędrowałam więc w tę i we w tę (a dworzec jest ogromy, jest powierzchnia do dreptania...) dopóki mój wzrok nie padł na... polski paszport w ręku białej turystki ;) Z nadzieją, że rodaczki mają już sprawę ogarniętą zapytałam o kasę. W odpowiedzi dostałam mordercze spojrzenie i wyjaśnienie, że kobieta właśnie po godzinie użerania się z lokalsami znalazła punkt sprzedaży biletów dla obcokrajowców. Zlokalizowany 20 minut drogi od dworca (oczywiście nigdzie nie było żadnego znaku do niego), a w środku kolejka biednych białych, na przynajmniej dwie godziny.
No i zaczęłam pluć sobie w brodę, że posłuchałam mojej host, że bez problemu kupię bilet w dniu wyjazdu do Suzhou... ALE. Całe szczęście przypomniało mi się, że dzień wcześniej widziałam coś w rodzaju kas po drugiej stronie dworca (oczywiście po mojej stronie nie było żadnego znaku). Stwierdziłam, że lepiej spróbować przejść 10 minut przejściami podziemnymi na drugą stronę niż iść prosto do dwugodzinnej kolejki. Na moje szczeście kasy były i bilet do Suzhou udało mi się kupić bez problemu po okazaniu paszportu.
Bilet z Suzhou do Nankinu też kupiłam z marszu na miejscu.
I na tym skończyło się łatwe i przyjemne podróżowanie na miękkim siedzeniu.

Akt II Pociągi nocne
Co znaczy kupowanie biletów w Chinach pojęłam w Guangzhou. Ponad 20 kolejek na 30 osób każda, i wszechobecne meiyou! (nie ma!) wykrzykiwane przez kasjerki. Nie ma biletów na kuszetki, nie ma biletów na soft seata, nie ma biletów na hard seata, na ten pociąg, na inny, na trzeci też nie. Jedyna opcja to miejsca stojące. Nie było wyjścia, choć 13h na stojaka nie brzmiało zachęcająco.
Jedynie Filip, mój towarzysz podróży, zdawał sobie sprawę co nas czeka, ponieważ przeżył już 16h podróż z Hangzhou do HK ;] Za jego radą kupiliśmy więc składane plastikowe stołeczki po 4 złote. Całe szczęście, bo dzięki nim komfort wzrósł o kilkaset procent.
Miejsca stojące sprzedawane są w wagonach hard seat - coś w stylu naszych osobowych tylko z pluszowymi siedzeniami. Na jednej takiej kanapie-siedzeniu ma się zmieścić trzech Chińczyków (na trzy miejsca sprzedawane są bilety), zazwyczaj mieści się ich czterech. Ponieważ ja mam rozmiar chiński, zlitowano się nade mną i wpuszczono mnie na kanapę, dzięki czemu mogłam drzemać podczas podróży. Ponieważ nawet siedząc na stołeczku w przejściu drzemać nie ma szans. W przejściu szerokości polskiego w pośpiechach toczy się bowiem życie, i to wyjątkowo żwawo. Po pierwsze przetaczają się przez nie masy ludzi idących do toalety, automatu z gorącą wodą do chińskich zupek (o tym w innym odcinku), na papierosa itd. A przetaczając się, popychają ciebie, więc spać się nie da. Ale to nie jest najgorsze. Najgorsze są wózki z jedzeniem, dokładnie szerokości przejścia, więc nie ma innego wyjścia, tylko wstać ze stołeczka i je przepuścić. A wózeczków kursuje trzy: z owocami, snackami i ryżem z potrawką. Średnio któryś z nich co 15 minut. Także w miarę spokojnie można zasnąć w takim nocnym pociągu w okolicach 3-4 nad ranem, jak większość ludzi wysiądzie i można się ulokować na kanapie.

A to dopiero wierzchołek góry lodowej pod tytułem Czar chińskich pociągów. Cdn.