29 lipca 2011

終了

Ostatni tydzień upłynął mi bardzo intensywnie pod znakiem jednoczesnego pisania raportów końcowych, imprez pożegnalnych i ostatnich chwil spędzonych z moją znajomą Francuzką. Większość ludzi z anglojęzycznego kursu wyleciała dziś rano, kiedy ja miałam ostatnie zajęcia. Wczoraj była tu ostatnia wspólna impreza, z której zmyłam się dość szybko, bo dzień wcześniej imprezowałam się z Vanessą, a bladym świtem żegnałam ją w drodze na lotnisko, więc przez cały dzień ledwo kontaktowałam i nie mam zielonego pojęcia jakim cudem zdołałam zrobić prezentację na zajęciach. Chyba na autopilocie. I dobrze, że wyszłam, bo podobno wszyscy się na końcu poryczeli i nie mogli uspokoić.
Anyway, dziś miałam ostatnie zajęcia, zostały mi jeszcze dwa raporty do poprawienia, ale zrobię to jutro w godzinę. Akademik opustoszał, smutno się zrobiło :( Całe szczęście wylatuję do Chin we wtorek to nie odczuję tego tak mocno. Tyle że nie będzie mnie w Fuk jak Anya i Karol będą wyjeżdżać, więc ostatni wspólny weekend przed nami.

***

Ze spostrzeżeń ogólnych: czy ktoś mi może wytłumaczyć, dlaczego pomidory i inne warzywa są teraz droższe o jakieś 30-40% niż w zimie???
Wracając do tematu czereśni: tutaj jest taka oferta, że jedzie się samemu zrywać truskawki czy inne owoce, płacąc określoną ilość pieniędzy i można jeść do woli. Wiecie, ile kosztuje taka "przyjemność" za czereśnie? TRZYSTA złotych. Oszaleli.
Próbując sobie jakoś kompensować brak zup z truskawek czy wiśni, piję codziennie mleko bananowe/truskawkowe/melonowe - jakoś da się przebiedować. No i melony są całkiem tanie - połowa za 3 zeta.

***

Mieliśmy tu tajfun tydzień temu. A raczej nie tu, a na sąsiedniej wyspie i bynajmniej nie był to powód do smutku, wręcz przeciwnie. Wiatr ruszył powietrze i zrobiło się SUCHO! ^_____^ Jejku, jejku, jaka wspaniała była pogoda przez 4 dni... Teraz wszystko wróciło do normy i jest parno i upalnie. Ja poza tym że się lepię to czuję się znakomicie, ale wszyscy naokoło zdychają :P

***

Cykady! Słyszało się opowieści od sempajów, że są głośne, spać nie dają i ogólnie są uciążliwe, ale to wszystko prawda... Ja śpię bez klimy przy otwartym balkonie, ale o 8:30 budzi mnie zarówno upał jak i ściana hałasu za oknem. Na kampusie czasem trzeba krzyczeć, żeby się przebić przez ten hałas, serio serio... Tu możecie sobie posłuchać z czym musimy się borykać na co dzień.
Komary! Tutejsze bardzo mnie lubią, bo jak tylko siądziemy gdzieś w parku to wszyscy chilloutują, a ja mam 10 ugryzień w ciągu pięciu minut. I to naprawdę bolesnych i swędzących :/ Ech, w tym miękkim i słodkim kraju chyba tylko natura jest twarda i uciążliwa...

***

Z wiadomości specjalnych: dostałam mega-fantastyczną wiadomość, że ekipa we Wronkach tęskni za mną i czeka na mój powrót! ^______^ Rany, rany, jak to miło, być docenionym za starania. Tym bardziej, że dostałam tu w d. kilka razy i trochę straciłam wiarę... A teraz powrót do Polszy nie jawi się już tak potwornie jak jeszcze tydzień temu :P

21 lipca 2011

Japonia obuwniczo

Dawno nie bylo posta o spostrzezeniach kulturalnych, takie mam wrazenie...

Tak pokrotce:
  • buty sa tu relatywnie tanie - w przecenie kosztuja srednio 2000Y (65PLN), a zdarzaja sie i takie za 1000Y - i calkiem ladne. Nawet w przeliczeniu na zlotowki wychodzi to dosc tanio, a 2000Y dosc latwo jest mi tu wydac. Dosc powiedziec, ze sama nabylam nowe sandaly, choc mam tu swoje polskie klapki i geta. No ale wszyscy tak sie tu rozplywaja nad moimi nogami, ze w koncu sama uwierzylam, ze moze warto by je bardziej pokazac :P A gdybym byla bardziej zainteresowana butami to w ogole moglabym tu tak z marszu kupic ze trzy inne pary.
  • Tym wieksze zdumienie budzi we mnie to, co robia Japonki. Chodzic to one nie umieja nawet w trampkach a mimo to upieraja sie przy obcasach, wielokrotnie o tym wspominalam, ale zeby nie umiec dobrac odpowiedniego rozmiaru??? Wiekszosc dziewczyn nosi tu buty za duze o przynajmniej jeden, a nierzadko i dwa rozmiary o.O W polaczeniu z krzywym czlapaniem, stopa wypadajaca co krok z buta tworzy widok absolutnie tragiczny...
  • Nie wiem, moze ma to zwiazek z tym, ze buty tutaj maja w wiekszosci trzy rozmiary: S, M, L (czasem zdarza sie LL, co ratuje Ole ;)). Ja zazwyczaj mieszcze sie w L, wiec nie mam problemu, ale jest to dla mnie zdumiewajace, zeby laczyc rozmiary ("na oko") 34-35, 36-37, 38-39...
A tak z ciekawostek - kupilam te buty na koturnie i teraz nie moge sie przyzwyczaic do tego, jaka jestem wysoka XD Ostatnio pochylalam sie w sklepie nad sprzedawczynia, bo nie moglam doslyszec co mowi :P Jak Ola funkcjonuje w tym kraju to nie wiem :P

Pojechalam tez na jeden dzien na plaze. Zapomnialam sie pomarowac na rekach (bo ramiona i plecy to obowiazkowo), wiec wygladalam przez olejne dwa dni jak homar, ale teraz mam piekna zlota opalenizne. I co z tego, skoro wszystkie Azjatki przygladaja sie moim rekom z zatroskaniem, przypominajac zebym nie zapomniala kremu do opalania jak bede jechac do Chin. Matko, no normalnie czuje sie jak jakis Murzyn :P

9 lipca 2011

owocowa tragedia

Podobno w Polsce sezon czereśniowy w pełni... Starałam się ignorować "życzliwe" relacje mojej wspaniałej rodziny, która nie może sobie poradzić ze zjadaniem tych wiader pełnych najwspanialszego owocu świata, ale kiedy dziś poszłam na zakupy do warzywniaka, nie wytrzymałam. Oto z półeczki smętnie patrzyły na mnie czeresieńki ułożone oczywiście elegancko i nudno jedna koło drugiej na styropianowej tacce i owinięte bezlitośnie plastikową folią. Kilkanaście sztuk za SIEDEM złotych. Taki smutek już dawno mnie nie ogarnął. Kupiłam sobie na marne pocieszenie trzy brzoskwinie za 5 złotych.
Ciekawa jestem jak będą pakować borówki - pewnie w kubeczki 200ml za 10 zeta...
Ech, i nawet myśl o super tanim sushi mnie nie pociesza - wszak latem jem głównie owoce... Cóż, nie w tym roku.
A o placku wiśniowym nawet nie chcę słyszeć.

Z ciekawostek: zaczęli tu sprzedawać piwo o obniżonej zawartości cukru, a przez to kalorii o 50%. I muszę przyznać, że całkiem dobre jest! Smakoszem nie jestem, więc dla mnie nie ma właściwie różnicy, a mam mniejsze wyrzuty sumienia jak sobie otwieram puszeczkę po rowerowaniu w tym upale :P

A upał jest sążny już od ponad tygodnia. W okolicach 32C w dzień i powodem do radości jest wilgotność poniżej 80%. Najgorsze jest to, że w nocy jest niewiele mniej, w okolicach 27C. Ponieważ jestem przeciwnikiem klimy, śpię jedynie przy otwartym balkonie i nie jestem w stanie wytrzymać dłużej niż do 9. Zakupiłam sobie również słomianą poduszkę i słomianą matę na łóżko, bo dużo mniej grzeją. Czasem jednak na zewnątrz jest tak wilgotno i ciepło, że nawet ja nie wytrzymuję bez klimy. Nie ruszam się też na zewnątrz bez filtra 50. Jednak bliżej zwrotnika słońce jest dużo mocniejsze. Dużo.

Ścigajcie mnie o posta o butach, bo mam kilka ciekawych spostrzeżeń, ale po męczeniu się nad reportami końcowymi nie bardzo chce mi się pisać cokolwiek innego :P

30 czerwca 2011

ze evôl guyz

czyli moje zmagania z francuską mafią lotniczą.


Dwa tygodnie temu zdecydowałam się wreszcie po tygodniu dumania, na wyjazd do Chin w pojedynkę. Po raz ostatni w życiu (a przynajmniej tej młodej części) mam do dyspozycji półtora miesiąca ferii oraz wystarczające finanse, żeby pozwolić sobie na kolejną azjatycką przygodę. I stwierdziłam, że fakt, że nikt nie chce się do mnie przyłączyć to za słaby powód, żeby z tego rezygnować.
Kiedy wreszcie podjęłam decyzję i uzyskałam błogosławieństwo od rodziców przystąpiłam do błyskawicznego opracowywania planu wycieczki w celu ustalenia dat lotów z i do Fukuoki. Okazało się, że najbardziej opłaca mi się kupić loty łączone Fuk-Shanghai+Nanjing-HK oraz Xi'an-Pek-Fuk. Bilet w jedną stronę do Sha kosztuje 220E, bilet łączony 270... Nie wiem jak to działa, ale kto by się zastanawiał, trza korzystać. Wpierw trzeba jednak znaleźć kogoś z kartą kredytową, kto zechce mi kupić bilety. Eri, człowiek z korporacji. Nie ma problemu. Tyle że strona nie obsługuje American Express. Fail, poszukiwania trwają. Niemiec napotkany przed akademikiem zgodził się pomóc, jeśli na jego karcie nie ma wystarczająco dużo kasy to porozmawia ze swoimi rodzicami, albo dziewczyną, na pewno da się sprawę załatwić. Niemcy to też porządni ludzie, jak się okazuje. Zadzwonił też do Francuza z naszej grupy, który zgodził się zapłacić w zamian za jeny. Wybornie. Francuska karta, francuska strona, co może pójść nie tak.

Akt I: govoyages
Zrobiłam rezerwację, podając swój adres w Japonii, cztery loty za 550E.
Następnego dnia czekał na mnie jednak francuski mail - gugl pomógł przetłumaczyć, ale nie chciałam wierzyć w treść. Bertrand potwierdził jednak wiadomość: govoyages nie przyjmie płatności kartą, chcą przelewu bankowego. Ten był niemożliwy z różnych powodów, więc ta strona internetowa odpadała. Francuzi wysłali maila tylko w sprawie pierwszego biletu, ale założyliśmy, że drugiego pewnie nie zaczęli nawet przetwarzać.

Akt II: edreams.
Kolejna międzynarodowa strona, z różnymi wersjami dla poszczególnych krajów. Wybraliśmy francuską, bo bilety były nieco tańsze niż dla wersji międzynarodowej w euro. Rezerwacja się udała, tym razem podaliśmy na wszelki wypadek francuski adres Bertranda, w sumie wyszło 25E więcej, ale co tam. Ledwo Bertrand wyszedł dostałam maila z govoyages w sprawie mojego drugiego lotu! No zgroza. Poinformowali mnie uprzejmie, że drugi lot z Pekinu będzie się musiał odbyć z przesiadką i żebym im dała znać, czy się na to zgadzam. Oczywiście byłam cała w stresie, że jak to, przelew nie poszedł a oni dalej zajmują się moim biletem? A jak przypadkiem będą chcieli jednak wziąć pieniądze z karty?
Piątek rano, kolejny mail. Tym razem z prośbą o wysłanie międzynarodowego faksu z kopią dowodu tożsamości i karty o.O Ile można tych kłód pod nogi? Ale cóż, przynajmniej jest to wykonalne. Poszłam do naszego biura dla studentów międzynarodowych zapytać, gdzie mogę wysłać taki faks. Po cichu liczyłam na to, że pani z japońską uprzejmością zaoferuje mi wysłanie go z biura. Ale nie, skierowała mnie tylko uprzejmie do biura podróży na kampusie. Wysłanie jednej strony kosztowało tam 10zł. Spodziewałam się więcej, ale co za różnica, trzeba robić to się robi. Pani kazała mi wrócić za pół godziny, żeby sprawdzić czy faks doszedł. Wróciłam po półtora godziny, po zajęciach, żeby się dowiedzieć, że nie doszedł, bo linie są przeciążone. Kazałam więc wysłać jeszcze raz. Też się nie udało. Pani poradziła, żeby spróbować wysłać faks z banku. Lekcje kończyłam jednak o 18:30, więc zanim dotarłam do najbliższego banku, ten był już zamknięty. Fail. Stres. Odechciało mi się. Miałam dwie opcje, czekać do poniedziałku i próbować znaleźć bank, gdzie zechcą wysłać faks lub robić kolejną rezerwację przez trzecią z kolei stronę. Zdecydowałam się w końcu na kayak, ponieważ tam podobno nigdy nie robią żadnych problemów (znajomy Amerykanin dał mi również poradę, co zrobić z faksem międzynarodowym - on po prostu poszedł do biura i tam wysłali mu je za darmo. No cóż, najwyraźniej umiejętność mówienia po japońsku to wada i lepiej rżnąć głupa...).

Akt III - kayak
Pierwszy bilet zabukowałam bez problemów, schody zaczęły się przy drugim. Wyszukiwarka nie dała mi możliwości wyboru godziny wylotu z Xi'anu do Pekinu, jak na innych stronach, więc zamiast wygodnej 11 musiałam się zgodzić na 9. Po uzupełnieniu danych wyskoczył błąd - nie mogę zarezerwować tego lotu z nieznanych przyczyn. Przyglądnęłam się bliżej innym oferowanym lotom i okazało się, że nie ma bezpośredniego połączenia Pek-Fuk, muszę lecieć przez Quingdao albo Busan. Oczywiście cena wzrosła. No ale nie mam wyboru. Wybrałam inną opcję i znowu błąd. I tak w kółko macieju. Błąd, inne bilety do wyboru, ceny coraz wyższe. Traciłam już wszelką nadzieję, próbowałam nawet z innymi datami, ale niewiele to dało. No i w końcu ktoś tam na górze się nade mną zlitował i rezerwacja poszła. Nawet dość szybko przyszły do mnie maile z numerami siedzeń, więc wszystko wydawało się wreszcie iść do przodu. Ale bez przesady. Po jakimś czasie przyszedł mail z informacją, że jedna z linii wymagała numeru jakiegoś dowodu tożsamości, więc agencja podała numer karty kredytowej. Jeśli pasażer nie będzie jej miał ze sobą, trzeba zadzwonić na numer amerykański i podać inny numer. Wryłam się więc do znajomego Amerykanina i zadzwoniliśmy ze skajpa.
Całe szczęście, że nie robiłam tego sama, bo osiwiałabym już całkowicie. Zanim system połączył nas z konsultantem należało podać numer telefonu komórkowego. Przy rezerwacji podałam swój japoński, ale system żądał amerykańskiego. Kyle podał więc numer swojej mamy. System oświadczył, że nie ma takiego numeru w bazie, ale całe szczęście połączył nas mimo wszystko. Na połączenie z człowiekiem czekaliśmy 25 minut. Gęgająca pani kazała najpierw podać nasze nazwiska i choć Kyle nie był ani pasażerem, ani nabywcą biletu musiał też podać swoje ze względów bezpieczeństwa o.O Następnie pani zażądała kodu bezpieczeństwa. Jakiego k#%$^a kodu??? O.O Okazało się, że to kod pocztowy nabywcy - całe szczęście byłam już w posiadaniu wszystkich danych Bertranda. Jeszcze parę minut wyjaśniania o co chodzi, mojego rwania włosów z głowy i niemego rzucania przekleństwami w tle (sama bym tego nie załatwiła - Amerykanka nie była nawet w stanie zrozumieć mojego literowania numeru paszportu...) i udało się zmienić numer na paszport. 35 minut. Wreszcie mogłam choć trochę odsapnąć.
Kolejne trzy dni nerwowego oczekiwania, czy przypadkiem wcześniejsze agencje nie zdecydują się jednak na pobranie kasy, oraz czy ostatnia też nie wymyśli może jakiegoś sposobu weryfikacji i hurra, w środę w nocy kasa zniknęła z konta. Summa summarum zapłaciłam 675E, bo dodali jakieś opłaty za operację międzynarodową coś tam coś tam. Nieważne. Najważniejsze, że wreszcie mam bilety.

Teraz czeka mnie jeszcze załatwianie wizy i noclegów. Mam nadzieję, że kami-sama się zlituje i oszczędzi mi kolejnych stresów.

Plan wycieczki:
2/08-5/08 Shanghai
5/08 Suzhou
5-7 Nanjing
8-11 Hong Kong
12-13 Shenzhen
13-14 Guangzhou
15-20 Guilin+Yangshuo
21-22 Zhengzhou
23 Luoyang
24-27 Xi'an
28/08-2/09 Pekin