6 kwietnia 2010

krakowska wielkanoc

Przez ostatni tydzień żegnałam się z Krakowem: zarówno z samym miastem jak i z ludźmi.
Zaliczyłam kolejny obowiązkowy punkt, czyli lody na Starowiślnej, kiermasz na rynku (och, jaki on był pusty bez budek z różnościami), przeprosiłam się, mam nadzieję, z Czakramem oraz podążyłam śladem wspomnień, po starych salach wykładowych, barach mlecznych, księgarniach itp.
Wielkanocny dzik absolutnie mnie zmiażdżył XD XD XD
Wyjazd przeżyłam dość mocno, nawet się popłakałam, bo Kraków to w końcu miejsce, gdzie spędziłam najlepsze lata mojego życia. A moja rodzina tylko się dopytywała, kiedy wreszcie przyjadę, bo muszę zacząć ogarniać klamoty, oraz czy na pewno zdążę na święcenie koszyczków. Jak to dobrze czuć się potrzebnym ;] Tym bardziej, że moj soulmate koszyczkowy był w Rz tydzień temu i wrócił za granicę a jego mama zastanawiała się, kto w takim razie pójdzie z koszyczkiem. "Daj Ance" XD XD XD

Mimo że mieszkanie zmieniałam już trzy razy i za każdą przeprowadzką dokonywałam redukcji sprzętu oraz kserówek i tak masa nagromadzonych dóbr zawsze mnie zaskakuje i nieco przerasta oraz wywołuje wątpliwości, czy na pewno się wszystko zmieści. Pakowałam się dwa dni i całe szczęście wszystko się zmieściło.
Teraz ogarniam całość trzeci dzień i jutro może wreszcie skończę. Zanim się rozpakowałam musiałam zrobić miejsce na nowe klamoty, wyrzucając stare graty z czasów podstawówki i liceum. Więc do kosza poleciało cztery torby ciuchów i ze trzy kartony papierów. I teraz na finiszu widzę już, że może nawet za bardzo się zaangażowałam w redukcję, bo nie dość, że się zmieszczę ze wszystkim to jeszcze zostanie spooooro miejsca na książki. A jak wiadomo, natura nie znosi próżni :P

Jeśli chodzi o Chiny: wizę mam mieć w środę, wylot gdzieś na początku przyszłego tygodnia.

0 komentarze:

Prześlij komentarz